Pobierz pdf

Transkrypt

Pobierz pdf
Przełożyła
Ewelina Twardoch
Ty­tuł oryginału
UNTERGETAUCHT
EINE JUNGE FRAU ÜBERLEBT IN BERLIN 1940-1945
Co­py­ri­ght © Hermann Simon und Irene Stratenwerth, 2014
Alle Rechte vorbehalten
Projekt okładki
Mariusz Banachowicz
Zdjęcie na okładce
Z prywatnego archiwum autorki
Mapa
© Peter Palm, Berlin
Redaktor prowadzący
Anna Czech
Re­dak­cja
Renata Bubrowiecka
Ko­rek­ta
Sylwia Kozak-Śmiech
Michał Załuska
Łamanie
Ewa Wójcik
ISBN 978-83-7961-184-3
Warszawa 2015
Wy­daw­ca
Pró­szyń­ski Media Sp. z o.o.
02-697 War­sza­wa, ul. Rzymowskiego 28
www.proszynski.pl
Druk i opra­wa
Drukarnia Skleniarz
31-033 Kraków, ul. Lea 118
PROLOG
1942 rok
Było bardzo zimno, powoli zapadał zmrok. Weszłam do zupełnie pustej knajpy na Wassertorstraße w okolicy Kreuzberga, w której nie byłam nigdy
wcześniej. „Słucham?!1” – krzyknął ktoś z zaplecza.
Przez otwarte drzwi zobaczyłam siedzącą tam kobietę, która obszywała futro. Wydawała się bardzo
niechętnie odrywać od tej czynności tylko po to, by
do mnie podejść.
Przysłał mnie tu Benno Heller. Miałam się zwrócić do osoby obsługującej tę knajpę – kobiety o imieniu Felicitas. Była jedną z jego pacjentek. Jako tak
zwana pół-Żydówka powinna nosić żółtą gwiazdę,
ale tego nie robiła. Mój ginekolog ukrywał mnie już
wielokrotnie w różnych miejscach, ale tym razem
mnie ostrzegł: ta Felicitas specjalizuje się wyłącznie
1
Wielu mieszkańców Berlina mówi dialektem berlińskim. Będzie
to każdorazowo zaznaczone w tekście jako (db), chyba że wynika z samej treści, iż dialog jest prowadzony w tym dialekcie.
(Jeśli nie zaznaczono inaczej, przypisy pochodzą od tłumaczki).
5
w robieniu machlojek. Niechętnie dał mi jej adres,
lecz nie znał nikogo innego, kto byłby w stanie mi
pomóc.
Poczułam wówczas przytłaczające przerażenie,
głęboki lęk: w tej sytuacji, w takich okolicznościach
wszystko przecież było mi wrogie. Zmusiłam się jednak, by w kilku słowach wyjaśnić Felicitas, dlaczego
tu jestem. Pomyślała przez chwilę, a później powiedziała głośno: „A niech mnie! Wkrótce przyjdzie gumowy dyrektor. Wieczorem zawsze przychodzi jako
jeden z pierwszych. Zaraz tu pewnie będzie!” (db).
Miałam usiąść przy stole i zachowywać się jak każdy
normalny gość pijący tu piwo. Po chwili do knajpy
wszedł mężczyzna, którego nazywała gumowym dyrektorem. Byłam przerażona. Mężczyzna miał jakieś
pięćdziesiąt lat i wyraźne problemy z chodzeniem.
Poruszał się tak, jakby jego nogi były zrobione z gumy. Swój przydomek zyskał właśnie ze względu na to
oraz dlatego – jak się później dowiedziałam – że był
dyrektorem małego przedsiębiorstwa. Mówił w taki
sposób, w jaki się poruszał. Wydobywał z siebie rodzaj sylabicznej papki czy też w ogóle słownej brei,
a i to dopiero po kilku próbach. Aby go rozumiano,
powtarzał wiele razy to samo, w nadziei, że za którymś razem powie to wyraźniej.
Znów opanował mnie paraliżujący strach. Pewna
znajoma lekarka opowiadała mi kiedyś o tak zwanych syfilitycznych pacjentach, którymi zajmowała
6
się na oddziale psychiatrycznym – ludziach, którzy
cierpieli z powodu powikłań po tej chorobie. Od niej
wiedziałam, że poruszali się, jakby mieli kończyny
z gumy, i nie potrafili poprawnie artykułować dźwięków. Nie mówili „łapka do garnków”, tylko „apka
do garnków”, a w końcu „apka do arnków” – tak
właśnie jak mężczyzna stojący przede mną. Nie słyszałam dokładnie, o czym rozmawia z nim Felicitas,
ale nagle zdałam sobie sprawę, że próbuje mnie mu
sprzedać za piętnaście marek. Ona chciała dwadzieścia, on oferował dziesięć i w końcu zawarli kompromis. Zanim razem z nim opuściłam lokal, postawiła
swojemu stałemu gościowi jeszcze jedno piwo i powiedziała do mnie: „Chodź no jeszcze ze mną” (db).
Na zapleczu zdradziła mi, jaką historyjkę na mój
temat mu zaserwowała: miałam być jej starą znajomą, mój mąż jest na froncie, a ja mieszkam z teściami. Przebywanie z tymi ludźmi było dla mnie
tak nie do zniesienia, że poprosiłam, by ulokowała
mnie gdziekolwiek. Szepnęła mi jeszcze, że gumowy dyrektor, był fanatykiem nazizmu – aż do granic
szaleństwa.
Wyszłam razem z nim. Na zewnątrz było tak zimno, że nie mogliśmy wziąć głębszego oddechu. Podał
mi rękę. Nie zamieniliśmy z sobą ani słowa. Padający
śnieg natychmiast zamarzał i błyszczał bardzo jasno.
Zbliżała się pełnia. Podniosłam oczy ku niebu: księżyc wyglądał jak ogromna twarz mężczyzny, pulchna,
7
z dostrzegalnym ironicznym grymasem. Byłam całkowicie załamana. Psy mogą przynajmniej wyć do księżyca, pomyślałam. Ja nie mogłam zrobić nawet tego.
Po chwili jednak wzięłam się w garść, przypomniałam sobie o rodzicach i w myślach zaczęłam z nimi
rozmawiać. „Nie musicie się o mnie martwić. Wasze
wychowanie ukształtowało mnie bardzo mocno. To,
co tutaj przeżywam, nie ma żadnego wpływu na moją
duszę, na mój rozwój. Muszę to po prostu przetrwać”.
To podniosło mnie na duchu.
Siedziba gumowego dyrektora znajdowała się
niedaleko knajpy, ale z powodu jego sposobu poruszania się szliśmy tam bardzo wolno. Wreszcie
znaleźliśmy się przed bramą dużej kamienicy. Wejście prowadziło na podwórze, gdzie znajdował się
podłużny barak, w którym mieszkał on. Nieco dalej widać było drugi barak, w którym znajdował się
jego warsztat. Oświecił latarką wejście, żeby trafić
do dziurki od klucza – wokół panowała absolutna ciemność. Dostrzegłam tabliczkę z nazwiskiem
„Karl Galecki” zawieszoną obok dzwonka do drzwi,
a po chwili popełniłam pierwszy błąd: żeby ukryć
śmiertelne przerażenie, postanowiłam wykonać
jakiś zabawny gest, i mówiąc: „Dobranoc, panie
Galecki!”, ukłoniłam się z lekkim uśmiechem. Był
zaskoczony. Najwyraźniej byłam pierwszą osobą
w jego życiu, która nie nazwała go „Galeki”. Skąd
wiedziałam, jak wymawia się polskie „c”? Chcąc
8
Marie Jalowicz
w 1942 roku,
w wieku
20 lat
jakoś z tego wybrnąć, musiałam szybko wymyślić
jakieś kłamstwo. Powiedziałam, że gdy byłam dzieckiem, mieszkał naprzeciwko nas pewien pan Galecki, który był Polakiem i nalegał, by nazywać go
Galeckim. Gumowy dyrektor zapytał natychmiast,
przeszywając mnie spojrzeniem, czy mógł być on jego krewnym. Dopytywał, jaki miał zawód i tak dalej.
A potem weszliśmy do środka.
Mieszkał zupełnie sam. Jego żona – wyjawił mi,
wciąż się jąkając – zostawiła go, bo nie chciała dzielić
życia z kaleką. Wiele lat swojego życia spędził w szpitalach i sanatoriach. Oddawał się więc teraz jedynej
pasji, która pomagała mu znieść samotność: hodowaniu rybek. W długim pomieszczeniu na ścianach
9
po prawej i lewej stronie umieszczone były akwaria, a między nimi kilka mebli. Ogólnie rzecz ujmując, w baraku jednak żyły przede wszystkim rybki.
Zapytałam, ile ich jest, ale nie był już w stanie ich
policzyć. W pojemnikach pływało niezliczenie wiele gatunków. Później mozolnie, zatrzymując się po
każdym słowie, wyjaśnił mi, że ma swoje przyzwyczajenia i nie chce niczego zmieniać. Zareagowałam
na te słowa z dużą dozą tolerancji: „To oczywiste,
że każdego wieczoru chodzisz do swojej ulubionej
knajpy. Możemy to robić razem, ale tak, żeby sobie
wzajemnie nie przeszkadzać. Oczywiste jest też, że
zawsze jesz obiad u swojej matki” – uspokajałam
go dalej. Od początku byliśmy z sobą na ty. To był
spontaniczny, typowy w swojej bylejakości sposób
zwracania się do siebie.
Na samym końcu podłużnego baraku między
akwariami znajdowało się łóżko, a z przodu kanapa,
na której miałam spać. Pokazał mi, gdzie znajdę koc,
poduszkę i pościel.
Bez informacji Felicitas i tak szybko bym się zorientowała, że Galecki jest fanatycznym nazistą.
Z dumą opowiadał mi, że w sanatorium skleił z zapałek model zamku w Malborku i przekazał go Führerowi. Miałam koniecznie zgadnąć, jak wielu użył
zapałek. Podawałam jakieś wielkie liczby, które oczywiście okazywały się za małe. Poprawiał mnie z zapałem i pokazywał artykuły w gazetach, w których
10
wychwalano to cudo i przedstawiano je na fotografiach. Ja oczywiście też je chwaliłam.
Na tylnej ścianie tej dziwnej siedziby wisiała
ramka z pustym passe-partout. O Boże, pomyślałam,
w ten sposób chciał z pewnością przedstawić swoje nihilistyczne przekonania albo jakąś inną szaloną
myśl. Ale gdy się przypatrzyłam, zauważyłam, że zaraz przy ramce w passe-partout widoczny był jeden
włos. Leżał po przekątnej na tej pustej powierzchni
i miał dziwny odcień. „Domyślasz się, co to jest?”
– spytał, wskazując na niego. Nie wiedziałam, ale
nawet gdybym się domyślała, co to jest, nie zdradziłabym się z tym. W końcu więc sam mi wyjawił
tę tajemnicę: z zamkniętymi oczami, pełen powagi
powiedział, że zdobył ten włos w naprawdę skomplikowany sposób i że dużo go kosztował. Był to włos
z sierści owczarka niemieckiego należącego do Führera. „Och! – powiedziałam. – Nie śmiałam wyrazić
takiego podejrzenia, żeby cię nie obrazić, jeśliby to
nie była prawda. Faktycznie jest wspaniały!”.
Później pokazał mi kuchnię i coś, czego nie spodziewałabym się zobaczyć w tym osobliwym wielkim akwarium: boczne drzwi prowadzące do zwyczajnej, przyzwoitej łazienki. Potem posiedzieliśmy
jeszcze razem. Zaczynałam się już przyzwyczajać
do słownej papki, którą z siebie wyrzucał, i patrzyłam na niego bez zainteresowania. On zaś stopniowo pozbywał się zahamowań i zaczął ujawniać swoje
11
nazistowskie przekonania. Panicznie się bałam, żeby
się wówczas nie zdradzić. Mogłam wprawdzie bardzo
się starać, żeby nie powiedzieć czegoś nieodpowiedniego, ale nie potrafiłam kontrolować każdej reakcji mojego ciała. Gdy więc na przykład powiedział:
„Wszystkich Ydów, Idów... Żydów trzeba zabić”, poczerwieniałam na twarzy, skoczyłam na równe nogi,
wskazałam na akwarium i oznajmiłam: „Spójrz, rybki zachowują się teraz jakoś inaczej niż wcześniej”.
A on klasnął w ręce z radości: tak uważnie obserwowałam przecież jego ulubieńców.
Przez cały czas żyłam w takim strachu i rozpaczy,
że starałam się nawiązać kontakt z rybkami. Nie znałam żadnej brachy2, żadnego hebrajskiego błogosławieństwa, którym mogłabym je obdarzyć. Nie byłam
nawet pewna, czy Bóg istnieje. Ale był On Hakadosz
Baruch Hu – moim zaufanym kompanem – i mówiłam do Niego: „Musisz przyjąć taką brachę, jaką uda
mi się wymyślić. Jeśli nie zostawiłeś mi ani jednego
siduru3, żadnego modlitewnika ani odpowiedniego
kompendium, nie możesz ode mnie wymagać słownej perfekcji”. Wierzę, że był wówczas wyrozumiały.
Moja improwizowana bracha brzmiała tak: „Bądź
pochwalony, Królu świata, bore ha dogim – który
2
3
B(e)racha, lm. b(e)rachot – błogosławieństwa; krótkie formuły
pochwalne lub dziękczynne, odmawiane zarówno w liturgii
publicznej, jak i indywidualnie.
Żydowski modlitewnik zawierający odpowiedni porządek
modlitewny na cały dzień.
12
stworzyłeś ryby”. Z rybami również rozmawiałam
w myślach: „Jestem w niebezpieczeństwie i opuścili
mnie wszyscy. Jesteście niewinnymi stworzeniami
tak samo jak ja. Bądźcie, proszę, wy, milczące ryby,
moimi orędownikami, wówczas gdy wszyscy ludzie
mnie zawiodą”.
Jakiś czas później gumowy dyrektor powiedział:
„Muszę wyznać ci coś, co jest dla mnie bardzo przykre, dlatego powiem to krótko i szybko”. I ze spuszczoną głową oraz łzami w oczach powiedział, że musi
mnie rozczarować, bo nie jest już zdolny do żadnego
rodzaju stosunków seksualnych. Starałam się to przyjąć naturalnie i życzliwie. Poczułam jednakże taką
radość i ulgę, że nie mogłam wysiedzieć na miejscu
i pobiegłam do łazienki. To była najbardziej wzniosła
i podnosząca na duchu wizyta w łazience w całym
moim życiu. Wyobraziłam sobie wówczas – oczywiście w skrócie – piątkową służbę Bogu, którą odbywałam często w Starej Synagodze. Wołam do was,
moi kochani chórzyści, śpiewajcie! – pomyślałam
i pozostali w mojej pamięci właśnie tacy, śpiewający.
Wszystko to służyło Gomel cu benszen, czyli złożeniu
podziękowania za uratowanie życia. Nie wiedziałam
wprawdzie, na co tak naprawdę cierpi pan Galecki, ale podejrzewałam, że jest syfilitykiem. Gdybym
musiała dzielić z nim łóżko, byłabym w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Kiedy więc dowiedziałam
się, że do tego nie dojdzie, niesamowicie mi ulżyło
13
i poczułam się jak oswobodzona z niewoli. Haszem
li welo iro – Bóg jest ze mną, nie boję się niczego, wyrecytowałam w myślach, zanim do niego wróciłam.
Barak gumowego dyrektora byłby dla mnie idealną kryjówką, gdyby tylko ten mężczyzna nie był tak
przerażającym nazistą.