Polska nie gang, patriotyzm nie pierogi

Transkrypt

Polska nie gang, patriotyzm nie pierogi
magazyn 21
Sobota–niedziela 31 grudnia 2011 – 1 stycznia 2012 Gazeta Wyborcza wyborcza.pl
|
WOJCIECH OLKUŚNIK
ESEJ Czy lubimy być Polakami
Polska nie gang,
patriotyzm
nie pierogi
KRZYSZTOF
MICHALSKI*
W opowieściach Mateusza, Marka,
Łukasza i Jana, które od 2 tysięcy lat
organizują nasze dyskusje, nie ma
mowy o Polsce. Zapomnieli napisać?
1.
W pojęciu patriotyzmu kryje się, jak sądzę, napięcie, którego nie da się usunąć.
Z jednej strony patriotyzm to więź emocjonalna, przywiązanie do pewnych wartości,
do instytucji – i do historii, z których biorą się
te wartości i instytucje. Nie są to naturalnie
wartości spójne bądź moralnie jednoznaczne;
dobro miesza się wśród nich ze złem, duże
z małym, jedno nie pasuje do drugiego, raz bierze górę to, raz tamto.
Nie wyssaliśmy z mlekiem matki (ani też
Niemcy czy Rosjanie nie wyssali) skłonności ani do zła, ani do dobra. Historycznie narosłe postawy, normy, nawyki, instytucje społeczne, jakie składają
się na znaczenie pojęcia „Polska” czy „Rosja”, nie dadzą się ułożyć w żaden
system, ująć w żadną logikę; stąd pojęcia te nigdy nie są precyzyjne, zawsze
otwarte na zmiany, na korektury, zawsze mogą być zdefiniowane na nowo.
A jednak wszystko to stanowi jakąś nie do końca zdefiniowaną, postrzępioną na skraju całość; choć nie jestem
oczywiście odpowiedzialny za to, co robił mój dziadek
– to jednak był to mój dziadek, wstyd czy duma, kiedy
o nim myślę, nie jest bez uzasadnienia.
Być może dlatego – z powodu niespójności, braku logiki, historycznego charakteru tego tworu, który nazywam „Polską” (czy „Niemcami”) – patriotyzm przejawia
się też zmysłowo: w zapachach, w obrazach, w widokach.
Z drugiej strony patriotyzm to zbiór obowiązków, zebranych, tak jak i odpowiadające im uprawnienia, w pojęciu „obywatela”. Uczucia, zmysły, obrazy nie mają w tym
kontekście znaczenia. Ważne jest, co powinno się zrobić
(jako obywatel Rzeczypospolitej Polskiej czy USA) i do
czego ma się prawo. Nie określają tego wierzby płaczące,
pierogi, kościół Mariacki – tylko ustawy, prawa, konstytucje.
Obie strony patriotyzmu – akceptacja zbioru obowiązków oraz praw i zakorzenienie w historycznie powstałym zbiorze wartości – nie są od siebie niezależne;
choć często są w konflikcie, nie mogą bez siebie żyć. Definiujące pojęcie „obywatela” prawo daje stabilność i konieczny stopień jednoznaczności więziom emocjonalnym – a wartości, instytucje, historie wypełniają to prawo treścią, bez nich prawo byłoby puste.
Nie ma też oczywiście powodu, by mówić o patriotyzmie, o czyimś patriotyzmie, tylko w liczbie pojedynczej; można mieć dwa (dwie ojczyzny), nawet
więcej; ja w każdym razie czuję się w takiej sytuacji całkiem dobrze (choć, przyznaję, Polakiem bardzo lubię być – a o Austrii myślę raczej jako obywatel). Metaforyka odwołująca się do biologicznych związków rodzinnych jest tu trochę
myląca, bardziej odpowiednia byłaby medyczna; choć nie można mieć dwóch
biologicznych matek – można mieć jednocześnie i grypę, i wrzód żołądka (tak
jak można być zarazem Polakiem i Austriakiem).
W
– musi zawierać się również wymiar uniwersalny, odniesienie do innych ludzi,
do człowieka jako takiego, nie tylko do wartości lokalnych, nie tylko do członków tej samej wspólnoty. Inaczej nie będziemy narodem, tylko bandą, gangiem, szczepem.
Nosicielami tego uniwersalnego elementu są zwykle jakieś instytucje czy
grupy społeczne; one to otwierają wspólnotę na to, co inne, i dzięki temu „podnoszą ją do ludzkości”. W Polsce taką grupą był na przykład pewien rodzaj
szlachty; wystarczy zajrzeć do wspomnień i dzienników Zygmunta Mycielskiego, Jacka Woźniakowskiego, Krzysztofa Kozłowskiego czy Kazimiery Iłłakowiczówny, żeby zobaczyć, co mam na myśli. Inną grupą tego rodzaju (nosicieli uniwersalizmu w polskości) byli niektórzy polscy Żydzi czy żydowscy Polacy – tacy choćby jak Antoni Słonimski czy Paweł Hertz. W obu przypadkach
wychodzące poza etniczną, geograficzną, lokalną polskość tradycje pozwalały ich reprezentantom – a pośrednio też i innym Polakom – zdefiniować „Polskę” w kategoriach uniwersalnych, nieplemiennych.
Instytucją o podobnej funkcji był też w Polsce niewątpliwie Kościół katolicki: Kościół Sapiehy, Wojtyły czy Tischnera. Wreszcie uniwersytety – gdzie,
przynajmniej w założeniu, młodzi Polacy powinni się uczyć trudnej umiejętności przyswojenia tradycji innych, rozumienia Dantego, Heideggera czy Konfucjusza, umiejętności, bez
której sens własnej tradycji staje się niedostępny.
Wszystkie te grupy i instytucje straciły bądź tracą
dziś swoje pierwotne znaczenie: następców Mycielskiego czy Hertza nie widać, w kościołach polskie flagi zasłaniają tabernakulum, uniwersytety zamieniają
się w szkoły zawodowe, gdzie trenuje się umiejętności
(rzekomo) przydatne na rynku. Być może – kto wie?
– inne grupy i instytucje zajmą ich miejsce.
Nie jest wykluczone, że będą to instytucje europejskie.
„Polska
jest najważniejsza”
to wyjątkowo
idiotyczne hasło,
nie do
zaakceptowania
dla kogoś,
kto odróżnia dobro
od zła.
Czy w interesie
„Polski” można
zrobić wszystko?
Ukraść? Oszukać?
Zabić dziecko?
2.
Patriotyzm nie jest oczywiście ani wyczerpującą („wystarczy kochać ojczyznę”), ani absolutną („najważniejsze, by kochać swój kraj”) postawą etyczną.
„Polska jest najważniejsza” to wyjątkowo idiotyczne hasło, niemożliwe do zaakceptowania dla kogoś, kto potrafi odróżnić dobro od zła – a już zupełnie nie
dla kogoś, kto się uważa za chrześcijanina. Jeśli w interesie „Polski” – to można zrobić wszystko? Ukraść? Oszukać? Zabić dziecko? I jak wyjaśnić to, że
w opowieściach Mateusza, Marka, Łukasza i Jana, które od prawie dwóch tysięcy lat organizują nasze dyskusje o tym, co najważniejsze, nie ma mowy
o „Polsce”? Zapomnieli wspomnieć? Trzeba więc dodać do tych opowieści to
i owo?
Związek z jakąś lokalną, partykularną wspólnotą – patriotyzm – powinien
być widziany, to powinno być oczywiste, z perspektywy wartości uniwersalnych. W naszym rozumieniu samych siebie – jako społeczeństwa, jako narodu
1
3.
Europejskiego narodu (jeszcze?) nie ma. Emocjonalna
więź z własnym krajem i jego tradycją rzadko wychodzi
poza jego granice.
A jednak czasem się to zdarza.
Na przykład tym uprzywilejowanym, którzy bywają
gdzie indziej. Ja czuję to bardzo mocno w USA, gdzie
spędzam parę miesięcy w roku; jestem tam przede wszystkim Europejczykiem – tak jak w Wiedniu jestem przede
wszystkim Polakiem.
Czasem patriotyzm europejski jest częścią składową, elementem patriotyzmu lokalnego, narodowego:
emocjonalny związek z własnym krajem zakłada wtedy również związek emocjonalny z Europą. Coś takiego ma często miejsce w Niemczech; dla wielu Niemców – po doświadczeniach wojny i nazizmu – akceptacja niemieckości jest zarazem akceptacją Europy. Nie przypadkiem Niemcy były od początku motorem
jej zjednoczenia.
Więź emocjonalna z Europą bywa też rezultatem strachu; pojawia się czasem
w obliczu niebezpieczeństwa. W obawie przed nową wojną, zagrożeni wzrastającym w sile na Wschodzie komunizmem, Niemcy, Francuzi, Włosi poczuli się
Europejczykami. Była to niewątpliwie jedna z „sił dośrodkowych” powstającej
Unii Europejskiej.
Instytucji „obywatelstwa europejskiego” – tej drugiej strony patriotyzmu – też
(jeszcze?) nie ma; czy powstanie, zależy także, może nawet przede wszystkim,
od tego, czy odczuwana już czasem, na różne sposoby, ponadnarodowa, europejska wspólnota wartości, instytucji i historii okaże się wystarczającą podstawą jakiegoś europejskiego porządku politycznego. +
*KRZYSZTOF MICHALSKI
– ur. w 1948 r. Filozof, rektor wiedeńskiego Instytutu Nauk o Człowieku, wykłada
filozofię na Uniwersytecie Warszawskim i Uniwersytecie w Bostonie. Opublikował
m.in.: „Heidegger i filozofia współczesna”, „Płomień wieczności. Eseje o myślach
Fryderyka Nietzschego”, „Zrozumieć przemijanie” i „Rozmowy w Castel Gandolfo”
(wstęp i redakcja).
Tytuł eseju od redakcji „Gazety”