Aleksander Kaczorowski Ballada o kapciach
Transkrypt
Aleksander Kaczorowski Ballada o kapciach
Aleksander Kaczorowski Ballada o kapciach t en m g l fra tek.p y r ow ka rm.bez a D ww w esej t en m g l fra tek.p y r ow ka rm.bez a D ww w Aleksander Kaczorowski Ballada o kapciach t en m g l fra tek.p y r ow ka rm.bez a D ww w Projekt okładki AGNIESZKA PASIERSKA / PRACOWNIA PAPIERÓWKA Fotografia autora © by JACEK HEROK Fotografia na okładce pochodzi ze zbiorów Ośrodka Kultury Gminy Grodzisk Mazowiecki. nt e Fotografie wewnątrz tomu: gm.pl autora; s. 13, 20, 22, 30, 34, 43, 46, 52, 71, 75, 77, 80fra – ze kzbiorów rte Kultury Gminy wy Ośrodka s. 99, 103, 105, 116, 141, 143 – ze zbiorów a o k z Grodzisk Mazowiecki. arm.be D ww w KACZOROWSKI, 2012 Copyright © by ALEKSANDER Redakcja KATARZYNA WOŁOWIEC Korekta Barbara Pawlikowska / d2d.pl i Magdalena Kędzierska-Zaporowska / d2d.pl Projekt typograficzny, redakcja techniczna i skład Robert Oleś / d2d.pl ISBN 978-83-7536-425-5 Cena: 27 zł Kim oni wszyscy byli? Jak naszkicować portret kogoś, kto nic po sobie nie zostawił oprócz kilkorga dzieci, paru krzeseł, sto‑ łu, kilku brzydkich zdjęć w idiotycznych pozach? Jak odnaleźć w nich cokolwiek, co pozwoliłoby ewierzyć, że gdyby jeszcze nt m l g p żyli, coś by nas łączyło? fra k. e wy kart o rm ez Daww.b w t en m g l fra tek.p y r ow ka rm.bez a D ww w Ballada o kapciach 1 Pradziadek mieszkał w Kuznocinie, niewielkiej wsi na przedmieściach Sochaczewa. Woził bryczką panią dziedziczkę, a przynajmniej tak twierdził dziadek, który opowiedział o tym mojej mamie. Jeśli się nie e przechwalał, to ową dzient m l g p dziczką była żona lub córka Wincentego Smoleńskiego, właśra . y f artek w ciciela lombardu i powstańca styczniowego, który udzielał o k rm.bez a pożyczek pod zastaw D wwnieruchomości i papierów wartościow wych, a także zajmował się parcelacją majątków ziemskich. Dzięki tym prozaicznym czynnościom dorobił się niewielkiej fortunki, za którą w 1910 roku kupił majątek pod Sochaczewem. Napisałem o dziadku: „jeśli się nie przechwalał”, tak jakby fakt, że ktoś woził bryczką żonę właściciela niewielkiego folwarku, mógł być powodem do dumy jeszcze w następnym pokoleniu. A jednak chyba rzeczywiście był, nawet jeśli moja matka, gdy relacjonowała mi opowieść dziadka, a swego teścia, wspominała o tym z pewnym dystansem, w którym chętnie, choć pewnie niesłusznie, dopatrzyłbym się ironii czy 6•7 autoironii. Co w takim razie sprawiło, że czułem ten dystans wcale wyraźnie – czyżby silne poczucie własnej wartości zakorzenione w rodzinnych przekazach, z których mogło wynikać, że jej przodkinie także nie wypadły sroce spod ogona i może też miały kiedyś, gdzieś, hen, poza ludzką pamięcią, do posługi takich, co wozili je bryczkami? Ot, bajeczki. Więc może raczej przeczucie czegoś upokarzającego w fakcie, że życie maluczkich, czyli tak zwanych ludzi, jak nazywano ich we dworach, zapisuje się w pamięci potomków tylko wówczas, gdy zdarzyło im się otrzeć o lepszy świat, o świat „jaśnie państwa”? Ale w kim się ono zrodziło: we mnie czy w niej, i czy na pewno już wtedy, przed laty, gdy siedzieliśmy w pokoju stołowym (którego u nas nikt nie nazywał inaczej jak po prostu dużym) i rozmawialiśmy o rodzinnej przeszłości? t Ciekawe, czy potomkowie Wincentego en Smoleńskiego m l g .pkuznocińskim zapamiętali człowieka, który woził mak fra tepo y r w a jątku ich babkę czy prababkę. Jak pisze znawca historii Soo k rm.bez a chaczewa Aleksander D Grzegorz Turczyk, „z czasem stał się ww w Wincenty Smoleński człowiekiem znanym i szanowanym w tutejszych sferach prawniczych i ziemiańskich. Przez wiele lat pełnił funkcję sędziego pokoju miasta Sochaczewa i był honorowym prezesem Towarzystwa Rolniczego Sochaczewskiego. Miał on również zasługi w ratowaniu miejscowych zabytków archeologicznych. Jeszcze przed wybuchem I wojny światowej zawiadomił Polskie Towarzystwo Krajoznawcze w Warszawie o odkryciu w Kuznocinie cmentarzyska późnolateńskiego z I w. p.n.e.”. Przyjemnie byłoby myśleć, że kości moich przodków, choćby nawet te najdrobniejsze, najtwardsze kosteczki, którym udałoby się przetrwać długie dwa tysiące lat w okolicy uwielbianej przez wydry i bobry, spoczywają wciąż na tym późnolateńskim (cokolwiek to znaczy) cmentarzysku. Nazwisko Kaczorowski nie występuje zbyt często w metrykach mazowieckich, sporządzanych przed wprowadzeniem na ziemiach polskich obowiązku posiadania przez każdego, bez względu na stan, zarówno imienia, jak i nazwiska (a nie tylko przydomka, jak to było w zwyczaju jeszcze w połowie XIX wieku). Być może pierwszy posiadacz tego nazwiska w mojej rodzinie trudnił się hodowlą lub handlem ptactwem domowym, a może był pospolitym kuznocińskim Kaczorem, który dodał szlachetną końcówkę -ski do swego przydomka. Diabli wiedzą. Tak czy inaczej, scenerią dzieciństwa mojego dziadka Andrzeja były okolice dworuew nt Kuznocinie. A nawet m dwa dwory, stary i nowy, o frktórych ag k.pl Turczyk napisał: „Na y rte w Kuznocinie znajdował w dworu a miejscu istniejącego dziś o k rm ez się wcześniej niewielki, Daww.bprzykryty dwuspadowym dachem, wz drewnianym gankiem od frontu, ozdoparterowy dworek, bionym wykonaną w drewnie przez dziewiętnastowiecznych snycerzy dekoracją. Został on prawdopodobnie wzniesiony w końcu XIX w. Podczas I wojny światowej dworek ten uległ zniszczeniu, a właściciele Kuznocina przez dziesięć lat zamieszkiwali w innym, tymczasowym obiekcie mieszkalnym. Dopiero w 1923 r. zbudowano na jego miejscu nowy, istniejący do chwili obecnej dwór, będący żywym przykładem tzw. stylu dworkowego”. Nigdy go nie widziałem, ale wyobrażam sobie, że przypomina ten z Nocy i dni. Powieść Dąbrowskiej i zrealizowany 8•9 na jej podstawie film są chyba najgenialniejszymi wizjami tego, czym była polskość na przełomie wieków XIX i XX. Ten szlachetny Bogumił, drobny szlachcic i powstaniec styczniowy, który pół życia poświęcił, by doprowadzić do rozkwitu majątek zaniedbany przez sfrancuziałego, arystokratycznego obiboka i zostać z niczym. Jego żona, marząca do końca swoich dni o lepszym życiu i chyba niezdolna do miłości, lecz mimo to znosząca swój los z godnością: to tytłanie się w podkaliskim błocie, te wieczne udry z leniwym, a przebiegłym chłopstwem, tych współczujących jej życia z pracy własnych rąk nieuczciwych krewnych i wreszcie największą życiową porażkę – syna Tomasza, który zszedł na psy. A przecież w tle tych dwojga kłębi się jeszcze cały tłum znakomicie zarysowanych postaci: chłopów i urzędników, wyt bijających się plebejuszy i zdegradowanej enszlachty, pojawiają m g .pl się pierwsze maszyny rolnicze, dymią fabryk, grają fra tekkominy y r a patefony, mnożą się fortunkiow i prawdziwe fortuny, pieniądz k rm.bez a wypiera ideały, giną uświęcone D ww tradycją zasady i obyczaje… w Rodzi się nowoczesna Polska. Której też już nie ma. Jak się nazywał ten Żyd, który skupował stare gałgany – przecież nie Jankiel? Szmul? Szynszel! W finale opowieści to właśnie on pomaga bohaterce w największej potrzebie, zabiera ją na swoją bryczkę czy kolaskę i wywozi z tłumu uciekinierów ze spalonego przez Niemców Kalińca. Jest w tej scenie cudowna dezynwoltura: Dąbrowska nie mogła już chyba wymowniej ukazać, jakie plagi egipskie spadły na jej bohaterkę, niż skazując ją na przyjęcie pomocy od Żyda.