Fale globalizacji i globalne rządzenie

Transkrypt

Fale globalizacji i globalne rządzenie
– M B A
Prof. dr hab. Witold Morawski
Akademia Leona Koźmińskiego, Warszawa
[email protected]
Fale globalizacji
i globalne rządzenie
Galera należy do wszystkich. Wy kazaliście ją
zbudować, razem na niej siedzimy, ale wód, po
których dryfujemy, opanować nie zdołacie. Dlaczego
więc udajecie, że potrzebny jest kapitan, sternik,
pierwszy i drugi oficer oraz załoga? – Imre Kertesz, Nobel 2002 (2006, p. 45).
Współzależności globalne i potrzeba
ich politycznej instytucjonalizacji
Globalizacja jest często przedstawiana za
pomocą metafory fal, których przypływów i
odpływów nie daje się, jak dotąd, opanować.
Czy rzeczywiście pozostaje tylko dryfowanie?
Przecież wielu płynie z prądem, wyrażając
głośno zadowolenie. Na ogół reprezentują perspektywę strukturalistyczną, w której przyjmuje się założenia determinizmu technologicznego lub ekonomicznego, lub obu łącznie. Tak
ujmowana jest globalizacja w hegemonicznym
dyskursie neoliberalnym. Inni płyną pod prąd
i są mniej są zadowoleni lub wręcz niezadowoleni. Przemawiają w imieniu słabszych, biednych, mniej wykształconych, którzy dopiero
wchodzą na scenę. Teoretycznie istniejące
współzależności świata dają im szanse na poprawę własnej sytuacji, ale okazuje się, że dotąd
istniejące asymetryczności bogactwa, władzy
i prestiżu nie pozwalają im szybko realizować
tego, co chcieliby. Jednym i drugim towarzyszy
wszak myśl, jak kontrolować globalizację, która
oprócz tego, że niesie za sobą dobrodziejstwa,
jest też siłą niszczycielską. Wiadomo: nadzieje,
22
5/ 2 0 0 8–
że rozum, a w praktyce – nauka, technika i
stworzone na ich bazie technologie, nie potrafią zapewnić, że społeczeństwo będzie przypominało maszynę przewidywalną w działaniu.
Utopie takie budowali całe legiony myślicieli.
Tradycyjny, stabilny świat znika, a zmiana
goni zmianę. Co prawda, działa mechanizm
„zależności od szlaku”: od lokalnej historii,
od przeszłości, ogólnie – od ram przestrzeni i
czasu, ale mimo to dominuje wrażenie zmian,
najczęściej zmian chaotycznych i związanej z
nimi niepewności.
Globalizacja, niczym bóstwo staroitalskie,
ma Janusowe oblicza: postępującej integracji,
ale też dezintegracji; rosnących globalnych
współzależności, ale też fragmentaryzacji;
homogenizacji, ale też różnorodności; relatywizmu, ale też fundamentalizmu; poprawy
zdrowia i wydłużenia życia, ale też chorób,
epidemii itd. W efekcie jest zagadkowa. Dla
jednych jest dowodem na rzecz tezy o wzrastającej racjonalności w świecie. Dla innych
– irracjonalności, których świat nie może się
pozbyć. Noblista w zakresie ekonomii Douglass
C. North (2005) nie bez racji pisze o wszechobecnej niepewności.
Do pomocy zgłosili się ekonomiści, wierząc,
że siły rynkowe mogą się całkiem dobrze wywiązywać w warunkach wyzwań globalnych.
Między innymi dlatego, że opierają się na
mocnych stronach natury człowieka – na jego
egoistycznej racjonalności. Jednak cykle koniunkturalne, choć są coraz lepiej regulowane,
nie pozostawiają złudzeń: rynek kapitalistyczny
sprzyja pomnażaniu bogactwa i stopniowemu
zmniejszaniu biedy, ale pełnej równowagi zapewnić nie potrafi, bo co jakiś czas wybuchają
kryzysy. Skierowano więc uwagę na polityczne
– M B A
mechanizmy, zwane globalnym rządzeniem
(global governance). Zajmę się nimi dalej, ale
uwzględniając historię globalizacji. Będę też
starał się dać odpowiedź na pytanie: czy w mechanizmach globalnego rządzenia jest miejsce
na demokrację i jaką?
Pierwsza fala: polityka
– państwo i system międzynarodowy
Istnieją różnice zdań co do tego, od kiedy
mamy do czynienia z globalizacją. Z pewnością
w XV wieku dokonywała się już „globalizacja
europejska” (zajęcie Ceuty w 1415 roku przez
Portugalczyków, wyprawa Kolumba w 1492,
wyprawy Magellana 1519–1521). Są autorzy,
którzy cofają o 500 lat wstecz datę wyłonienia
się systemu globalnego, wiążąc jego początek
z Chinami po 930 roku (Modelski 2008: 2023). W charakterystyce pierwszej fali podkreślę:
Po pierwsze: wyłonienie się państwa narodowego i społeczeństwa międzynarodowego.
Wyłonienie się tego systemu poprzedziły takie
zjawiska jak Renesans (Erazm, Machiavelli, da
Vinci), Reformacja (Luter, Kalwin), Kontrreformacja, długotrwałe wojny religijne itd.
System ten zwany Westfalskim (1648) był
kompromisem między dwoma tendencjami:
z jednej strony, przypływu uniwersalizmu,
widocznego np. w ideach Erazma z Rotterdamu, z drugiej zaś odpływu ujawniającego cechy
partykularystyczne, np. oddzielenie władzy
świeckiej od kościelnej, suwerenność na określonym terytorium, narodowe kościoły.
Po drugie: koncepcja jednostki. Problematykę tę wnosi m.in. protestantyzm, z którym
Weber wiąże powstanie kapitalizmu, przypominając m.in. zalecenie św. Pawła: „Kto nie
5/ 2 0 0 8–
pracuje, ten nie je”. Oczekiwanie, że jednostka
zachowa się racjonalnie w obliczu nieracjonalności otaczającego świata, może przypominać
zachowanie Ulissesa, który obawiając się, że
zachowa się niewłaściwie w obliczu uwodzicielskiego śpiewu syren, zdecydował, że przywiąże
się do masztu, co skutecznie uniemożliwiało
„słabe” zachowanie. Powściąga samego siebie.
Uważa się taką postawę z godną pochwały, ale
niewystarczającą do zbudowania racjonalnych
hamulców (Offe 2004, p. 38–39).
Po trzecie: dobro wspólne a demokracja.
Początkowo budowie państwa narodowego
towarzyszyła troska o dobro wspólne, a nie
o demokrację. Europa była miejscem, gdzie z
około 500 autonomicznych jednostek wyłaniało się kilka razy mniej państw, najczęściej na
drodze wojen. Państwa pozostawały w pewnej
równowadze władzy, jeśli potrafiły wchodzić
w odpowiednie koalicje. Miały charakter republikański (miasta włoskie) lub monarchii absolutnych. Od Wspaniałej Rewolucji w Anglii
(1688) nabierają blasku idee, a następnie praktyki liberalne, w których wolność jednostki
jest gwarantowana pełnionymi przez państwo
funkcjami ochronnymi (państwo-minimum).
Obywatel zyskuje prawa osobiste w ramach
wspólnoty politycznej państwa narodowego
w zamian za wypełnianie obowiązków wobec
niego.
Od Wielkiej Rewolucji we Francji hasła
demokracji stają się nie tylko uzupełnieniem
i pogłębieniem liberalizmu (tyle wolności, ile
przewiduje prawo), ale także same nabierają
autonomicznego znaczenia, by w końcu przybrać dzisiejszą formułę tzw. liberalnej demokracji. Alexis de Tocqueville, sam niemający
złudzeń, że demokracja pozostawiona sobie
23
– M B A
ulega „dzikim instynktom” i jest „uwielbiana
jako bożek siły” (przeistacza się w tyranię),
twierdził, że jej pochodu nic zatrzymać nie
może: „Sądzić, że demokracja, obaliwszy feudalizm i zwyciężywszy królów,
ugnie się przed mieszczanami i bogaczami? Zatrzyma się teraz, gdy stała się
tak silna, a jej przeciwnicy tak słabi?”
(de Tocqueville 1976, p. 30). Czy obecnie
potrafią ją osłabić technokraci, specjaliści od
rynków finansowych, ekonomiści dominujących szkół ekonomicznych, komentatorzy w
mediach, ewentualnie, staro-nowi plutokraci,
to choć zdania są podzielone, przeważa opinia
o postępach demokratyzacji.
Druga fala: gospodarka –
uprzemysłowienie i rynek światowy
Początek drugiej fali globalizacji lokuję w
połowie XIX wieku, ale być może należałoby przesuwać ten początek na drugą połowę
XVIII wieku, kiedy to rewolucja przemysłowa
w Zachodniej Europie (zwłaszcza w Wielkiej
Brytanii) zapoczątkowała szybką modernizację
ekonomiczną. W połowie XIX stulecia pozwoli
ona Europie definitywnie zdystansować inne
regiony globu. Uprzemysłowienie zapoczątkowało powstanie kapitalizmu przemysłowego na
czele z jego konstytutywną instytucją – przedsiębiorstwem przemysłowym. Adam Smith,
publikując w 1776 roku swoje dzieło o Badaniach i przyczynach bogactwa narodów, używał
jeszcze określenia „republika handlowa”.
Firmy przemysłowe zaczęły być głównymi
aktorami na rynkach, współkształtowały też
oczywiście rynek światowy. Nękały je cykle
koniunkturalne, ale pod koniec XIX wieku
zapanowały nastroje hurraoptymizmu. W
okresie 1896–1914 obserwowano to, co dziś,
24
5/ 2 0 0 8–
sto lat później, nazywa się globalną integracją
ekonomiczną. Uniwersalizm przybrał postać
leseferyzmu, hegemonicznego dyskursu owego czasu. Od 1914 roku wszystko się zmienia.
Rządzą tacy ludzie jak Lenin, Stalin, Mao,
Hitler, Mussolini, Hirohito, Wilhelm II itd.
Czyli leseferystyczna globalizacja kończy się
samobójczo (O’Rourke i Williamson 2000).
Odpływ fali, czyli deglobalizacja, wyrażała się
zamykaniem społeczeństw w łagrach i obozach
koncentracyjnych. Bez paszportu nie można
się było ruszyć, a przecież pod koniec XIX
wieku tylko Turcja i Rosja sprawdzały je na
granicach. To był odpór partykularyzmu dany
uniwersalizmowi. Faza ta trwała na Zachodzie
do 1945 roku. W naszej części świata aż do
okresu 1989–1991.
Za historykiem gospodarczym Haroldem
Jamesem, autorem książki o końcu drugiej globalizacji, można zasadnie twierdzić, że przyrost
masowego ruchu kapitałów zwiększa niestabilność, a w związku z tym kryzys światowy
może być uruchomiony nawet przez całkiem
małe wzrosty – spadki przepływów kapitałowych, np. rzędu 4% GDP w Niemczech w 1931
roku lub 3% w USA w 1971 roku. W każdym
razie nie trzeba czekać na globalne załamanie,
by doświadczyć globalnego kryzysu (James
2001, p. 222).
W tropieniu specyfiki drugiej fali globalizacji, a zwłaszcza wielkiego kryzysu lat 30. XX
wieku i zmierzchu liberalnego kapitalizmu,
najbardziej oryginalnymi teoretykami są Karl
Polanyi (1886–1964) i Joseph Schumpeter
(1883–1950). Ten pierwszy swoją argumentację przedstawił w książce The Great Transformation (1965), która oskarża kapitalizm,
który przestał być „zakorzeniony społecznie”.
– M B A
Odrzuca w niej ideę człowieka ekonomicznego
jako izolowanej jednostki, kierowanej tylko
motywem zysku. Zastanawia się, jak doszło
do powstania gospodarki rynkowej, zwanej
leseferystyczną, którą uznaje za anomalię,
która nie mogła trwać długo. I nie trwała.
Ważna jest teza, że mogła ona powstać tylko
ze wsparciem państwa, które tworzyło struktury bodźców na drodze nieustannych decyzji
prawnych i innych. W efekcie rynek z pomocą
państwa wykorzenił gospodarkę ze społeczeństwa, podporządkował społeczeństwo rynkowi
(powstał dziwoląg zwany „społeczeństwem
rynkowym”). Nie było szansy na rozwinięcie
się „podwójnego ruchu”, ruchu, który dawałby
społeczeństwu możliwości przeciwstawienia
się liberalizmowi ekonomicznemu. Światowy
system rynkowy składał się z czterech elementów: liberalne koncepcje władzy, standard złota
jako oparcie dla pieniądza, samoregulujący
rynek i państwo liberalne.
Schumpeter (1995) z kolei dowodził, że
dynamika kapitalizmu nie polega na żadnej
wolnej konkurencji cenowej i nieskrępowanym
rozwoju rynków, ale – odwrotnie – na ich
okiełznywaniu, z jednej strony, przez praktyki
monopolistyczne, a restrykcje i interwencje
państwa z drugiej. Uruchamiają one długofalowe procesy ekspansji kapitalizmu, bo po
drodze odpadną słabi w ramach tzw. twórczej
destrukcji. To były hamulce, w których pokładał nadzieje.
Od przełomu XIX i XX wieku obywatel w
państwie narodowym zaczyna otrzymywać
prawa polityczne, np. wyborcze, co owocuje korektami budżetowymi w parlamencie.
Oznacza to naprawianie „ułomności rynku”,
a z czasem „gospodarkę mieszaną”. Dopiero
5/ 2 0 0 8–
jednak Wielki Kryzys lat 30., a następnie II
wojna światowa, otwierają realne możliwości
na to, by szerokie społeczeństwo mogło skorzystać z dobrodziejstw systemu rynkowego.
Mam na myśli państwo orientacji społecznej
(welfare state), prawo załóg przemysłowych do
tworzenia organizacji związkowych i negocjowania warunków pracy i płacy w ramach umów
zbiorowych. „Trzydzieści wspaniałych lat” w
okresie 1945–1975 to czas tzw. zorganizowanego kapitalizmu, w którym wierzchołki elit
biznesu, pracy i państwa negocjowały między
sobą kompromisy. Nazwano to atlantydzkim
fordyzmem lub keynesistowskim narodowym
welfare state (Jessop 2002, p. 55-94). Nie tylko wzrost gospodarczy był wówczas bardzo
szybki, ale także podnosiła się stopa życiowa
milionów pracobiorców. Ten kapitalizm zyskał określenie „demokratyczny”, a liberalne
idee, które go w dużym stopniu kształtowały,
określa się jako „zakorzeniony liberalizm”. W
ekonomii uosabia go nazwisko Johna Maynarda Keynesa, a w filozofii Johna Rawlsa, autora
książki Teoria sprawiedliwości.
Trzecia fala: wiedza – rewolucja
naukowa i globalna episteme
Obecna globalizacja zaczęła się po II wojnie
światowej. Dla ekonomistów jej początek zaczyna się powołaniem do życia w 1944 roku w
Bretton Woods (USA) dwóch ważnych instytucji: Banku Światowego i Międzynarodowego
Funduszu Walutowego. Przyspieszenia i nowej
treści – neoliberalnej – globalizacja nabrała
od drugiej połowy lat 70. XX wieku. Trzeba
podzielić ten okres na dwa różne trzydziestolecia: pierwsze kształtowało się pod wpływem
myśli keynesowskiej, a ostatnie – neoliberalnej.
Uformowanie się rządów Thatcher w Wielkiej
Brytanii w 1979 roku i objęcie prezydentury
25
– M B A
przez Reagana w Stanach Zjednoczonych w
1981 roku stanowiły instytucjonalne potwierdzenie tego zwrotu.
Jakkolwiek sfera gospodarki jest niezwykle
ważna, to charakterystyki globalizacji nie wolno ograniczyć tylko do niej. Dodam kolejną
propozycję. Według kryteriów kulturalnych za
początek obecnej fali globalizacji proponuje się
np. pierwszy transmitowany na żywo przez telewizję satelitarną koncert zespołu The Beatles
w 1967 roku. Słowa piosenki Johna Lennona
Imagine są marzeniem o „jednym świecie”,
którego ten artysta nie doczekał, bo zginął
zastrzelony. Propozycje można dalej mnożyć,
ale lepiej jest znaleźć jakiś wspólny mianownik. Proponuję, by za taki uznać wiedzę, co
pozwala odwołać się do pojęcia episteme, które
w języku greckim znaczy „tyle samo”. Chodzi
o globalną episteme – wskazanie na siłę napędową, jaką jest rewolucja naukowo-techniczna
i jej zastosowania, np. techniki informacyjno-komunikacyjne, ale nie tylko: genetyka,
energia jądrowa. Kompleks ten przyczynia
się do utrwalania powiązań i współzależności
globalnych, co skierowuje uwagę na sposoby
instytucjonalizacji tych powiązań. Uwaga ta
najczęściej kieruje się w stronę technik informacyjnych i komunikacyjnych i ewentualnie
tzw. społeczeństwa informacyjnego.
To są trafne intuicje, odwołujące się głównie
do tych, co korzystają z tych technik, ale jest
też druga strona – twórców. Dlatego wybieram
szersze pojęcie wiedzy lub rewolucji naukowo-technicznej. Chciałoby się też odwołać do
mądrości, jaka ma z tym iść w parze, ale byłoby
już o wiele za dużo. Poprzestanę na wiedzy, dodając, że wspomniane techniki informacyjne
i komunikacyjne przyczyniają się do zamiany
26
5/ 2 0 0 8–
świata przemysłowego w świat ludzi wiedzy,
którzy są tą wiedzą nie tylko powiązani, ale
chcą z niej wspólnie korzystać, by służyć nie
tylko potężnym, ale sobie-słabszym. Tworzą się
sieci słabych, którzy mogą poczuć się silnymi
lub nawet stać się nimi. W ramach sieci horyzontalnych, a nie tylko już wertykalnych, co
zwiększa szanse na oddolną globalizację.
Nadeszła epoka, w której dominują usługi
i tzw. dostęp do niemal wszystkiego (Rifkin
2003). W tym świecie jednostka staje się
konsumentem odwiedzającym shopping mall
– świątynię naszych czasów. Ewentualnie zostaje inwestorem, bo jest stale do tego zachęcana m.in. przez banki. Ma często poczucie,
że tymi sposobami aktywnie włącza się w życie ekonomiczne i kulturalne. Owszem – tak
bywa, ale częściej jeszcze wystawia siebie na
przedmiotowe traktowanie. Przyprawia to
często o boleści zwolenników tzw. kultury
wyższej. Także powstają wątpliwości: czy jest
w tym „społeczeństwie jednostek” miejsce na
rolę obywatela? Otóż i konsumenta, i obywatela można poddać manipulacji, bo polityka z
jej przedsiębiorcami politycznymi (przywódcy
i partie polityczne) to nic innego jak kolejny
rynek, tyle że polityczny. Jeśli jednak w nas
samych zwycięża konsument-inwestor kosztem
obywatela, to tworzy się chyba stan groźnego
skrzywienia? (Reich 2007).
O trzech falach globalizacji pisało wielu autorów, a także o trzech wyróżnionych
osiach integracji życia społecznego: państwie
narodowym i społeczności międzynarodowej
(pierwsza fala), uprzemysłowieniu i rynku
światowym (druga fala), rewolucji informatycznej i globalnej episteme (Kumon and Yamanouchi 2008, p. 269–272). Zwykle zajmują
– M B A
się tymi kwestiami oddzielnie różne specjalizacje zawodowe: państwem – politologowie,
uprzemysłowieniem – ekonomiści i socjologowie itd. Nic nie ma w tym złego, ale w moim
wywodzie akcent pada na to, że globalizacja
zmusza do ujęć całościowych, syntetycznych,
wielowymiarowych. Że mówienie o globalizacji bez przymiotnika, jak robią to często np.
ekonomiści, jest ewidentnym nadużyciem,
wyrazem „imperialistycznych” tendencji w
tej dyscyplinie.
Globalizacja w dyskursie refleksyjnym
Globalizacja doczekała się wielu debat, które
przyniosły rozmaite strategie argumentacyjne,
czyli dyskursy. Dyskursem refleksyjnym nad
globalizacją nazywam próby harmonizacji globalnych procesów strukturalnych z wartościami i interesami jednostek i całych wspólnot.
Odrzuca się w niej globalizację jako anonimowy i teleologiczny proces strukturalny, na
scenę świata bowiem wkraczają konkretne
agencje-aktorzy-podmioty. W dyskursie hegemonicznym „jedynym agentem działania
społecznego jest struktura” (Walsh, cyt.
za: Reed 2005, p. 294). W refleksyjnym zaś
analizuje się wyniki intencjonalnych poszukiwań agencji, takich jak: pojedynczy człowiek,
firma, miasto, region, kraj, które korzystając
z dobrodziejstw rewolucji naukowo-technicznej, z otwartych rynków ekonomicznych itd.,
wchodzą w interakcje ze strukturami. Rezultatem są konfiguracje, które nadają owym
rzekomo anonimowym procesom kształt mający konkretny wymiar. Dodać trzeba, że nie
doszłoby do konfiguracji bez pomostów instytucjonalnych, umożliwiających współpracę:
rodzin, prawa, rynku, demokracji, kościoła,
uczelni, władz miast, banków, rządów prowincji, stowarzyszeń. Dostosowanie (adjustment,
5/ 2 0 0 8–
fit, matching) nie polega na biernym, bezalternatywnym „dostosowaniu strukturalnym”
do wymogów-warunków, np. w sferze życia
ekonomicznego do tzw. konsensusu Waszyngtońskiego. Polega na „nieprzypadkowym”
łańcuchu działań. Asymetrie mogą ustępować
powoli równowadze.
Rynki rozwijały się przy aktywnym współudziale państwa jako gwaranta prawno-politycznego własności prywatnej i wymiany
rynkowej. Gwarant ten od przełomu XIX i
XX wieku był coraz częściej zmuszony do
brania na siebie zadań, jakie powierzali mu
obywatele uzyskanych praw politycznych,
np. uczestnictwa w procesie wyborczym (i
ustawodawczym). Pojawia się pytanie, czy w
dobie globalizacji rynek i demokracja pozwalają konsumentowi i obywatelowi skorzystać z
tych możliwości: „rozstać” się z rynkiem lub
„krytykować” system polityczny (Hirschman
1995)? Wiele wskazuje na to, że możliwości te
są coraz bardziej ograniczone, a nawet obserwuje się tendencje do wychodzenia poza oba
te mechanizmy i „sięganie po metody bezpośredniej przemocy” (Hirszowicz 2007,
p. 160). Empirycznym potwierdzeniem tych
tendencji są: terroryzm, ruchy ekstremalne,
sprzeciw wobec anglosaskiej kultury (zwłaszcza amerykańskiej), migracje, bezrobocie,
konflikty etniczne i religijne itp. Jest to szukanie rozwiązań poza rynkiem i poza polityką.
Najbogatsze kraje, które praktykują liberalną
demokrację, nie potrafią bowiem rozwiązać
problemów wykluczenia, nowej biedy, zniewolenia przez konsumpcję itp.
Wśród paradygmatów nowoczesności i
unowocześnienia (modernity i modernization)
na uwagę zasługują te, które cechuje refleksyj27
– M B A
ność, tj. aktywność na rzecz bogactwa materialnego i duchowego, której funkcjonalnymi
warunkami są wolność, równość, autonomia
i uczestnictwo jednostki w życiu publicznym.
Tym problemom wiele uwagi poświęca niemiecki socjolog Claus Offe (1996). Uważa on, że
swoboda wyboru możliwości, jakie mamy, nie
jest, wbrew pozorom, duża, jeśli uwzględnić
sztywność i funkcjonalne różnicowanie. Zaleca
samoograniczenie: „Centralnymi problemami nowoczesnych społeczeństw nie
jest ich dalsza modernizacja, czyli dalszy wzrost opcji, wyborów i możliwości
działania, ale znalezienie i zabezpieczenie selekcji reguł drugiego planu,
które gdyby potrafiły syntetyzować
rozmaite zasady, pozwoliłyby osiągnąć
koegzystencję i trwałe dopasowanie horyzontów, jakie reprezentują rozmaite
opcje. Modele tej syntezy muszą jednak
spełnić dwa kryteria adekwatności:
pierwsze, respektować emancypacyjne możliwości racjonalnej subiektywności, drugie, spełniać w ymagania
efektywnego regulatora koordynacji i
dopasowania” (Offe 1996: 10).
Przechodzenie od tradycji do nowoczesności polegało na likwidacji tradycyjnych ograniczeń w działaniach. Państwo, rynek i wspólnota forsują potrzeby często niebezpieczne dla
całości, jeśli funkcjonują autonomicznie. Za
każdym z tych systemów przemawiają określone racje: czy to na rzecz zwiększania władzy
państwa (Hobbes), dbałości o rynek (Locke,
Smith), troski o dobro wspólnoty (Rousseau).
Separacja systemów powiększa jednak poważnie kłopoty z koordynacją i wzajemnym
dopasowaniem systemów do siebie. Choć gra
o akumulację i wyzysk pracy przez kapitał
28
5/ 2 0 0 8–
pokazywana jest jako gra o sumie pozytywnej,
to często zastępowana jest przez gry o sumie
negatywnej. Tak pisze inny niemiecki socjolog,
dodając, że każdy każdego i wszyscy razem ranią siebie wzajemnie. Koło zniszczeń obejmuje
kata i ofiarę (Beck 1999; Beck 2000).
Korzystanie z „poszerzenia
kontekstu” wymaga wielu
umiejętności
Jak jednostki i państwa powinny korzystać
z dobrodziejstw „poszerzenia kontekstu” aż
do granic globu? Umieli na to pytanie odpowiedzieć „ojcowie Europy”, m.in. Monnet,
Schuman, de Gasperi, Adenauer (Łukaszewski
2002). Skala globalna wymaga jeszcze więcej
inwencji. Tymczasem jesteśmy często od świata odgradzani przez nieudolne władze. Dzieje
się tak często dlatego, że sami jako obywatele
się od niego odgradzamy, bo wobec układów
zewnętrznych jesteśmy z jakichś względów
nieufni. Na przykład nie wiemy, jak się zachować, bo nie znamy języka angielskiego.
W Polsce najwyżsi urzędnicy nie potrafią
swobodnie nim operować. Czyli brakuje nam
kompetencji tego czy innego rodzaju. Rodzi to
postawy „zaściankowe”. Ale jest ich w Polsce
coraz mniej, bo do głosu dochodzi pokolenie
bardziej otwarte, lepiej wykształcone.
Globalne rządzenie
Globalne rządzenie jest „sumą wielu
sposobów, jakich używają jednostki i
instytucje, publiczne i prywatne, aby
zarządzać wspólnymi dobrami. Jest ciągłym procesem, w którym uzgadniane
są sprzeczne lub odmienne interesy, a
następnie podejmowane wspólne działania” (Commission 1995, p. 2). Globalne
rządzenie „wykracza poza państwo i
– M B A
podpaństwowe instytucje, włączając
również reżimy ponadpaństwowe (makroregionalne i globalne). Co więcej,
obejmuje również mechanizmy prywatnej regulacji i sektora publicznego”
(Scholte 2005, p. 141). Globalne rządzenie jest
dobrem deficytowym, trudno osiągalnym w
świecie wielorako podzielonym i chaotycznym.
Tak jednostki, jak i wspólnoty wyznają najrozmaitsze wartości i interesy. Chyba nie ma szans
na jeden wzór-praktykę globalnego rządzenia?
Poniżej przedstawiam konkurencyjne wzorymechanizmy, jak się ono powinno kształtować
(Gilpin 2001, p. 379–402; Haass 2004; Held
and Koening-Archibugi 2003; McGrew 2000,
p. 407–419; Nye Jr. 2002).
Po pierwsze: liberalny internacjonalizm. Jest odpowiednikiem wolnorynkowego internacjonalizmu w ekonomii globalnej
(MFW, BŚ, ŚOH). Tak jak w państwie jednostki mają prawa obywatelskie, oczekuje się,
że analogiczny ład może istnieć na poziomie
globalnym. W ONZ reprezentowane są społeczeństwa przez swoje reprezentacje państwowe, a w tym wzorze chodzi o coś więcej. Ma
to być system poliarchii, czyli taki, w którym
mamy do czynienia z pluralistycznym systemem współzawodniczących grup interesów,
w którym państwo jest tylko czymś na wzór
pośrednika-mediatora. O ile pośredniczenie
między grupami interesów w ramach jednego
państwa jest czymś łatwo wyobrażalnym, o
tyle na szczeblu globalnym – mniej, ale i ten
system jest traktowany w ramach tego wzoru
podobnie, tj. jako sfragmentyzowany.
Liberałowie wierzą w potęgę kalkulacyjnego rozumu i zakładają możliwość współpracy
między państwami na podobieństwo współ-
5/ 2 0 0 8–
pracy między firmami, czy pojedynczymi
jednostkami na rynkach. Że możliwa jest gra
o sumie pozytywnej. Sposób myślenia, jaki
się kryje w tym wzorze, to „inkrementalna
adaptacja” i „reformizm”. Państwu przydziela
się zadania „minimalne”: ochronę państwa i
obywateli. Jakby szło o globalne państwo rynkowe, które niemal we wszystkim pozostawia
obywatelom wolny.
Trudno w tym wzorze mówić o demokracji,
bo decyzje pozostawione są siłom rynkowym.
Na poziomie państwa jest lepiej, bo ograniczenie władzy, czyli demokracja, jest zapewniona
na pewnym, choć minimalnym poziomie,
przez okresową odpowiedzialność elit przed
elektoratem, przez wybory (Schumpeter).
Takiego mechanizmu brakuje na szczeblu
globalnym. Państwa więc (przez swoje reprezentacje w organizacjach międzynarodowych)
i demokracja są tylko pomocnymi podpórkami
dla mechanizmów zasadniczo ekonomicznych.
Wiemy tymczasem, że rynki są efektywne
tylko w zakresie ekonomicznym. Nie zapewniają automatycznie demokracji, a ludzie mogą
chcieć równości, sprawiedliwości, likwidacji
biedy itd. Nadto, co zrobić z tymi państwami,
które nie chcą współżyć w ramach społeczności międzynarodowej (tzw. reżimy upadłe, jak
Korea Północna, Iran i inne)?
Wzór ten zawiera w sobie wiele napięć, a
właściwie sam te napięcia wzmacnia. Pozostawia zbyt wiele spraw świadomie nieuregulowanych, a tym samym zbyt wysoko ocenia
szanse na samoorganizację. Sprzyja narastaniu
nierówności, bo rzekomo rynek „wszystko sam
załatwi”. Otóż nie załatwi, jeśli się go nie podreguluje, czegoś nie skoordynuje, nie zbierze
podatków od biznesu, nie pyta społeczeństwa,
29
– M B A
jakie jest dobro wspólne. To jest propozycja
proceduralnego rozwiązywania problemów,
która nie może zastąpić myślenia o całości,
która charakteryzuje np. republikanizm. W
skali państwa idea połączenia jednego z drugim
bywa realizowana na poziomie zadowalającym,
ale czy jest to możliwe w skali globu? To pytanie, na które nie ma na razie odpowiedzi.
Po drugie: ład kosmopolityczny. „Kosmopolici” wskazują Immanuela Kanta jako
swojego inspiratora. Są niezwykle ambitni,
bo stosowania siły nie pozostawiają suwerennemu państwu, ale przekazują instytucjom
międzynarodowym. Suwerenność państwa
narodowego jest podważana, pokazują, od góry
– przez elity globalne, od dołu – przez ruchy
społeczne, grupy lokalne, od środka – przez
samo państwo, które wchodzi w powiązania
regionalne, typu UE. Na pytanie, kto ma rządzić, odpowiadają, iż ludzie przez swoje rządy,
stowarzyszenia, organizacje międzynarodowe,
ale zawsze są to instytucje podporządkowane prawu kosmopolitycznemu. Oczekują też
zwiększenia znaczenia nowych ruchów społecznych, demokracji uczestniczącej, obywatelskiego republikanizmu itd. Zawsze z myślą
o umocnieniu procesów regionalizacji i globalizacji. Taki system nazwano heterarchią,
bo mamy w nim do czynienia z podzieloną
władzą poddaną demokratycznemu prawu
kosmopolitycznemu. Prawa jednostek są tu
ważne, bo traktowane czasem wyżej nawet niż
prawa państw.
Ład zakłada uczestnictwo ludzi w decyzjach, bo to jest dobre dla osiągniecie dobra
wspólnego, a nie tylko zgodności z procedurą
(jak we wzorze liberalnym). Ten system jest
nadbudowywany nad model westfalski. Władza
30
5/ 2 0 0 8–
jest w nim rozproszona, jednak całość spajana
ma być całkiem silnie przez nowy typ kultury,
jaki się wyłania. Przypomina on niektórym
kulturę Średniowiecza, ale tym razem nie opartą na wierze chrześcijańskiej, łacinie, prawie
rzymskim, lecz na ideałach ludzkości powiązanej więzami moralnymi. Tym powinno się
charakteryzować uniwersalne społeczeństwo
obywatelskie. Mocno są przeciw neoliberalnej
globalizacji, bo korporacje widzą jako funkcjonujące niczym „prywatne państwa bez obywateli”. Nurt konserwatywny jest też przeciwny
„kosmopolitom”, uważając ich idee jako formy
zwyrodnienia.
Po trzecie: neofunkcjonalizm. Jest to
koncepcja rządów elity składającej się z fachowców, którzy bardzo dobrze znają mechanizmy
globalnych współzależności i ta znajomość daje
im tytuły do rządzenia. To koncepcja funkcjonalistyczna, wyrastająca na gruncie potrzeb
globu jako systemu. Eksperci, jako najbardziej
przyczyniający się do powodzenia owej wielkiej
całości, mają legitymację nie tylko do władzy,
lecz również bogactwa i prestiżu.
Ta tradycja jest stara, ale nowe impulsy
dla jej ożywienia pojawiły się w Europie po
Wielkim Kryzysie lat 30. XX wieku i po II
wojnie światowej. Program całościowy dla Europy, uważali, wymaga identyfikacji potrzeb,
których realizacja jest poza zasięgiem państw
narodowych (które doprowadziły do wybuchu
tylu wojen!). Proponowali zaczynać od małych
projektów sektoralnych, które na zasadzie
efektu oddziaływania pośredniego doprowadzą
stopniowo do rozwiązywania problemów wyższego rzędu. Złudzeniem okazało się oczekiwanie na możliwość oddzielenia „technicznego”
od „politycznego”, co obserwujemy w UE.
– M B A
Okazało się po kilku dziesiątkach lat, że nie da
się uciec od kwestii politycznych. Tendencje
funkcjonalistyczne, obecne w funkcjonowaniu
każdego systemu, na ogół nie sprzyjają pogłębieniu demokracji.
Po czwarte: hegemonia, imperium.
W XX wieku Stany Zjednoczone Ameryki są
hegemonem, nowoczesnym imperium. Podobne funkcje pełniła w XIX stuleciu Wielka
Brytania. Bez wahania określana była i sama
się określała jako imperium. Wydawało się, że
to ostatnie pojęcie poszło już do lamusa jako
skompromitowane imperializmem, kolonializmem, odrzuconymi po II wojnie światowej.
Jest inaczej – pojęcie wraca, choć rozumiane
inaczej niż kiedyś. Chce się nim obdarzyć
USA, są jednak poważne wątpliwości, czy
potrafią one pełnić funkcje „liberalnego imperium”, bo światu tylko takie imperium jest
potrzebne (Ferguson 2004; 2005). Robione
jest równanie między hegemonią a imperium,
choć USA nie przypominają ani Rzymu, ani
Mongolii Dżyngis-hana, ani nawet Wielkiej
Brytanii (z drugiej połowy XIX wieku), ani
tym bardziej ZSRR. Dla Fergusona USA są
liberalnym imperium, które zapewnia reguły
gry sprzyjające wolności, demokracji, pokojowi, wymianie handlowej i finansowej. Jest
otwarte, podobnie jak starożytny Rzym, bo
np. łatwa jest droga do stania się obywatelem
kraju. Jest to imperium, które powstaje w imię
antyimperializmu. Sami Amerykanie nie wierzą, że kierują imperium.
USA mają problemy z pełnieniem funkcji
przywódcy świata, o czym pisał wielokrotnie
Zbigniew Brzeziński. Państwo, które nie jest w
stanie zapewnić sobie zwycięstwa, organizuje
„koalicje chętnych”, jak USA z okazji wojny
5/ 2 0 0 8–
w Iraku (do koalicji zgłosiła się m.in. Polska,
ale wiele państw EU nie chciało nawet o tym
słyszeć). Hegemonowi państwa gotowe są się
podporządkować, choć nikt je o to nie prosi.
Oceny USA jako hegemona czy imperium
bardzo się różnią. O ile Chomsky (2004)
i ludzie lewicy są bardzo krytyczni, o tyle
amerykańscy neokonserwatyści są z siebie
zadowoleni. Czasem spotykamy oceny tak dla
USA korzystne, że aż dech zapiera. Na przykład
Michael Mandelbaum (2005) argumentuje, że
USA pełni de facto funkcję rządu światowego,
bo zachowują się niczym właściciel wielkiej rezydencji, opłacający strażników patrolujących
ulice i domy wokół, w czego korzystają bezpłatnie jego sąsiedzi. W ten sposób zapewnia
światu dobra globalne.
Po piąte: radykalny komunitarianizm. Ten ład jest niejako odwrotnością
neofunkcjonalizmu. Rządzenie nie jest tu oddane elitom, ale organizowane jest od dołu,
bezpośrednio przez samych obywateli, np. w
ramach komitetów powołanych przez obywateli i wspólnoty, zależnie od zainteresowań
obywateli. Oparty jest na idei rządzenia, jaka
funkcjonuje we wspólnotach, kojarzących się
najczęściej ze społecznościami lokalnymi, choć
tym razem chodzi o układy globalne. Odrzuca istniejące struktury globalnego rządzenia,
czyli jest to forma alternatywnego myślenia
wobec liberalnego reformizmu, oczekuje się
w nim bowiem wprost „ludzkiego rządzenia”.
Sandel, pisząc o tej perspektywie, przypomina czasy Arystotelesowskiej polis i tradycje
republikańskie, zakorzenienie w konkretnym miejscu: „Samorządność wymaga
dzisiaj polityki, która jest uprawiana
w różnych miejscach, poczynając od
31
– M B A
układów sąsiedzkich do narodowych,
do świata jako całości. Taka polityka
wymaga obywateli, którzy mogą myśleć
i działać jakby byli jednostkami umiejscowionymi wielokrotnie” (Sandel 1996,
p. 351). Realizm tej propozycji jest mały, bo
jej celem jest głównie przeciwstawienie się
proceduralizmowi abstrakcyjnego liberalizmu.
Nadto jest wskazaniem na „przymusowość”
wspólnot, w jakich się rodzimy, dorastamy i
potem funkcjonujemy całe życie.
Uwaga końcowa
Intencja, jaka mi przyświeca w tym tekście,
jest prosta. Globalizacja jako fakt obiektywny jest splotem współzależności rozmaitego
rodzaju, w tym politycznych. Stare sposoby
integracji są umieszczone na poziomach poniżej globalnego. Nawet system międzynarodowy nie staje na wysokości wyzwań, jakie
wchodzą w grę na jednym globie, bo wyrósł
razem z państwem narodowym. Państwo jest
nadal najważniejszym aktorem na scenie, także
globalnej, ale podlega redefinicjom: niejako
samo z siebie, a jeszcze częściej pod wpływem
otoczenia. W efekcie powstaje więc wielopoziomowy i wielofilarowy system globalnego
rządzenia, w którym państwu przypada pozycja środkowa: są poziomy wyższe, ponad nim
– regionalny i globalny, i niższe – regionalne,
ale rozumiane inaczej niż UE, jak lokalne.
Oznacza to przesunięcia i metamorfozy w
polityce świata, który nadchodzi.
Bibliografia
Arrow, K. (1974) The Limits of Organization. New York: W.W.
Norton & Co.
Beck, U. (1999) World Risk Society, Cambridge: Polity Pres.
Beck, U. (2000) What is Globalization? Cambridge: Polity
Press.
Commission on Global Governance (1995) Our Global Neighborhood. New York: Oxford University Press.
32
5/ 2 0 0 8–
Chomsky, N. (2004) Hegemony or Survival. America’s Quest for
Global Dominance, London: Penguin Books.
Gilpin, R. (2001) Global Political Economy. Understanding the
International Economic Order. Princeton: Princeton University
Press.
Haass, R.N. (2004) Rozważny szeryf. Stany Zjednoczone po zimnej
wojnie. Warszawa: wydawnictwo von borowiecky.
Hirschman, A.O.(1995) Lojalność, krytyka, rozstanie. Kraków
– Warszawa: Znak – Fundacja Stefana Batorego.
Hirszowicz, M. (2007) Skąd, ale dokąd? Społeczeństwo u progu
nowej ery. Warszawa: Wydawnictwo Sic!
James, H. (2001) The End of Globalization. Lessons From the Great
Depression. Cambridge–London: Harvard University Press.
Jessop, B. (2002) The Future of the Capitalist State. Cambridge: Polity.
Kertesz, I. (2006) Dziennik galernika. Warszawa: Wydawnictwo W.A.B.
Klein, N. (2007) The Shock Doctrine. The Rise of Disaster Capitalism. Toronto: Knopf Canada.
Kumon, S. i and Yamanough, Y. (2008) Three globalizing
phases of the world system and modernity. In: Modelsky, G.,
Devezas, T. and Thompson, W.R. (eds.) London and New
York: Routledge.
Łukaszewski, J. (2002) Cel: Europa. Warszawa: Noir Sur
Blanc.
Mandelbaum, M. (2005) The Case for Goliath. How America
Acts as the World’s Government in the 21th Century. New York:
Public Affairs.
McGrew, A. (2000) Democracy Beyond Borders. In: Held,
D. and McGrew, A. (eds.) The Global Transformation Reader,
Cambridge: Polity Press.
Modelsky, G. (2008) Globalization as evolutionary process.
In: Modelski, G., Devezas, T. and Thompson, W.R. (eds.)
Globalization as Evolutionary Process. London and New York:
Routledge.
North, D.C. (2005) Understanding The Process of Economic
Growth. Princeton and Oxford: Princeton University Press.
Offe, C. (1996) Modernity & the State. East, West. Cambridge:
Polity Press.
Polanyi, K. (1965) The Great Transformation. Political and Economic Origins of Our Time, Boston: Beacon Press.
Reed, M. (2005) The Agency – Structure Dilemma in Organization Theory: Open Doors and Brick Walls. In: Tsoukas, H.
and Knudsen, Ch. (eds.) The Oxford Handbook of Organization
Theory. Oxford: Oxford University Press.
Reich, R.B. (2007) Supercapitalism. The Transformation of Business, Democracy, and Everyday Life. New York: Alfred A. Knopf.
Sandel, M. (1996) Democracy’s Discontent. Cambridge: Harvard
University Press.
Scholte, J.A. (2005) Globalization. A Critical Introduction.
Houndsmills and New York: Palgrave Macmillan.
Schumpeter, J.A. (1995) Kapitalizm Socjalizm Demokracja.
Warszawa: PWN.
Smith, A. (1982). The Theory of Moral Sentiments. Indianapolis:
Liberty Fund.
Tocqueville de, A. (1976) O demokracji w Ameryce. Warszawa: PIW.