przeczytaj fragment książki
Transkrypt
przeczytaj fragment książki
Mariusz Solecki, [email protected] „Wojna zwykłych ludzi” Bohaterowie tej książki: Podolanka Stefa, Wilhelm urodzony w Bośni, wspominająca Tempelburg Wera, pełna prostoty Władzia, artylerzysta Ludwik, „Morwa” z oddziału „Zapory” – nie dokonali niczego, za co wpisują do encyklopedii. Nie byli przywódcami państw, wielkimi wodzami, laureatami Nagrody Nobla ani świętymi. A jednak zasługują na pamięć, na kilka kartek zaczernionych drukiem, skrywającym tajemnicę ich życiorysów poszarpanych przez ostatnią wojnę. W biografiach Stefy, Weroniki, Władzi, Wilhelma, Ludwika, Mariana przegląda się wielka historia, o wiele bardziej zrozumiała i bliższa nam niż utrwalona w podręcznikach, bo skrojona na ludzką miarę, na miarę zwykłych ludzi. 1 „Podolanka” (fragm.) Zaczęło się. W Zaleszczykach Małych Stefania miała koleżankę, nazywała się Misztal. Ją i całą jej rodzinę wymordowali nacjonaliści ukraińscy – jej trzymiesięczną siostrę przybili bagnetem do drzwi. W ’43 Stefa i jej brat Janek, chorzy na tyfus, leżeli w szpitalu w Buczaczu. Leżeli i widzieli, jak przed otwartym na oścież oknem ich sali ukraiński milicjant Biłowus ze swoimi kompanami zastrzelił parę bogatych Żydów. Żydówka mówiła, a miała przy sobie wypchaną walizkę: „Wszystko wam oddaję, tylko zwróćcie nam życie”. Nie reagowali. Wówczas jej mąż rzekł: „Jak już macie nas zabijać, to ją wpierw, a później mnie”. Posłuchali. „Dom dzieciństwa” (fragm.) Ojciec Wilhelma nie tylko użyczał kwater polskim partyzantom – dostarczał również im prowiant. Nie było to na rękę czetnikom – serbskim monarchistom walczącym o restytucję królestwa w Jugosławii, a przecież w biało-czerwony sztandar Polskiego Batalionu wkomponowana była czerwona gwiazda – dlatego mężczyzna stale się ukrywał. W nocy nigdy nie sypiał w domu, tylko zawsze w sadzie, żeby w każdej chwili móc uciec. Jesienią ’44 roku, kiedy winogrona leżały w świetlicy tuż przed włożeniem do kadzi fermentacyjnych, czetnicy zaczaili się i złapali Józefa Hyjka wracającego do domu. Połamali mu ręce i nogi, strzelili w głowę – pocisk wyszedł tyłem. Zrobili to na oczach siedmioletniego Wilhelma, ale nie poprzestali na tym. Po zamordowaniu bowiem ojca pobili i uprowadzili matkę chłopca. Następnego dnia rankiem odnalazł ją sąsiad Dymitr Dańko, Ukrainiec, zmaltretowaną, przywiązaną do dębu. Ale żywą. Czetnicy nie darowali również winogronom, które powyrzucali z koszy i rozdeptali, oraz polnej świetlicy, którą zdewastowali. Zdemolowali dom i pasiekę: nie ocalał ani jeden z dwustu osiemdziesięciu uli. (...) Z kotła bałkańskiego polscy Jugosłowianie trafili do kotła Ziem Odzyskanych, na które ciągnęli wszyscy: wojskowi osadnicy i szabrownicy, spaleni akowcy i spaleni banderowcy, zabużanie i dipisi. W tak wymieszanym środowisku błyskawicznie rodzą się antagonizmy: „»Serby« były zacięte na tych, co zza Buga przyjechali, a ci zza Buga znowu byli zacięci na »Serbów«, czyli Polaków z Jugosławii. W Starym Łomie było wesele tych z Ukrainy, no tych zza Buga, i ci, co przyjechali z Jugosławii, poszli na to wesele, jako kawalerowie, bo u nas taka moda była. Jak było wesele, szli kawalerowie, gospodarz wynosił wódkę, jedzenie, częstował wszystkich. Poszli tam, to ich wtenczas porozbierali, po pokrzywach nagich ciągali. Kobiety załatwiały się do ust tym chłopakom”. W odpowiedzi na takie zwyczaje cała Osła z widłami, bronami, z czym się dało, poszła na Stary Łom. Za udział w tej bijatyce odsiedział swoje ojczym Wilhelma w celi metr na metr. 2 „Biblię czytam po niemiecku” (fragm.) Osiemnastoletnia Ewa, idąca na rozstrzelanie do podczaplińskiego lasu z wygoloną głową, z tablicą na szyi, która głosiła: „Ona się k… z Polakami”, nie wie, że jeden z żołnierzy plutonu egzekucyjnego nosi takie same nazwisko jak ona. Ale wie to jej rezolutna siostra Wera, która w grupie innych dzieci biegnie za kolumną skazańców. Dziewczynka zaczyna z żołnierzem nieprawdopodobny dialog: „Wujek, jak ty możesz naszą rodzinę zabijać?”. A to nie był żaden „wujek”, nikt spokrewniony. Żołnierz: „Ja nie wiem, jak mam ci pomóc”. Dziewczynka: „Ja ci powiem, jak masz mi pomóc. Odwróć uwagę tamtych [pozostałych żołnierzy plutonu egzekucyjnego], a ja siostrę zaprowadzę tam, za te krzaki”. Wątpliwości Neumanna dziewczynka zgasiła stanowczym: „Wujek, no przecież jak ja ci mówię, tak będzie”. Jakimś cudem niepostrzeżenie wyprowadziła siostrę i jej ukochanego spod luf. Pozostałe 24 pary spoczęły w rowie, który sobie wykopały. (...) „Jak Ruskie przyszli, oni nie patrzyli – wspomina Weronika Zawada dzieciństwo zniszczone przez wojnę. – Niemka czy Polka, wszystko im było jedno – gwałcili i rabowali”. Jedna z polskich robotnic, pracująca w gospodarstwie z trzynastoletnią Werą, ukryła się przed rozpasaniem czerwonoarmijców pomiędzy świniami. Któryś ze skośnookich żołdaków wybił pięścią złotego zęba mamie dziewczynki. Dantejskie obrazy sprzed półwiecza nigdy nie tracą na ostrości: piersi przybite do stołu, niemowlę „wyjęte” bagnetem z kołyski, obcinanie palców z pierścionkami, gwałt na osiemdziesięcioletniej staruszce. „Świat według Władzi” (fragm.) Przyszedł, gdy były w domu we dwie z mamą. Słabą polszczyzną zapytał o gospodarza. Mama Władzi na migi zakomunikowała, że leży w ziemi. Nie uwierzył. Kazał Marii Szykule prowadzić się na strych. Stał z bronią gotową do strzału, a ona przetrząsała słomę i siano. Władzia sądziła, że to koniec. Jednak nie. – Zamknij się, okna pozatykaj i przez dwie godziny nie wychodź na dwór, bo będziesz zabita – powiedział nieoczekiwanie Niemiec całkiem dobrą polszczyzną. Wyszedł. Kobiety obserwowały przez lekko uchyloną zasłonę rozwój wypadków. W stronę domu Szykułów szedł z karabinem inny Niemiec, wyszedł mu naprzeciw ten, który przed chwilą odwiedził Władzię z mamą. Obcy wskazywał na chatę kobiet, ten 3 drugi coś mu długo perswadował, żywo gestykulując. Przekonująco. Odeszli obaj. A matce i córce zdawało się, że tego dnia anioł zagłady ominął ich rodzinę. Wyszły pod wieczór. Maria pobiegła do sąsiadów wypytać się o szczegóły zajścia. Nie dowiedziała się niczego. Nie zdążyła ich odwiedzić przed wizytą anioła śmierci. Dotknął ich tam, gdzie zastał: zastygli w miejscach codziennej krzątaniny – na podwórku, w kuchni, w polu. „Artylerzysta z Kresów” (fragm.) „Na własne oczy widziałem, jak niemiecka artyleria przeciwlotnicza zestrzeliwała samoloty alianckie, dokonujące zrzutów dla powstańców...” – wspomina wydarzenia sprzed 60 lat Ludwik Owczarek – wówczas 24-letni zastępca dowódcy plutonu haubic 122 mm w stopniu kaprala, stacjonujący na Pradze. Cóż z tego, że on i jego koledzy rwali się do walki z Niemcami dorzynającymi akowców, skoro dowodzący jednostkami LWP Sowieci ucinali wszelkie tego typu zapały kategorycznym: „Nie lzia i toczka”. Dlaczego Ludwik wstąpił do takiego niby-polskiego wojska, które z założonymi rękami patrzyło, jak najeźdźcy zza Odry zrównywali z ziemią Warszawę? Nie miał wyboru. „Ostatni z braci” (fragm.) „Biegnę, rzeczywiście jest koń, ale z daleka widzę, że ma odparzony grzbiet, że to istna chabeta. Ale myślę sobie: jest gospodarstwo, może drugi jest w stajni. I wbiegam na to podwórze, a kątem oka dostrzegam wystający zza węgła stodoły pistolet, wycelowany we mnie, więc również mierzę”. Strzał nie padł, ponieważ w jednej chwili kpt. „Uskok” rozpoznał ppor. „Morwę”, a ppor. „Morwa” – kpt. „Uskoka”. W stajni nie było innego konia, nie było też możliwości powrotu do swoich, którzy się wycofali, a UB zaczęło zacieśniać pierścień wokół gospodarstwa, więc „Morwa” przyłączył się do „Uskoka”, dzięki któremu przebili się przez obławę i zaszyli się w bezpiecznym miejscu: 4