Prawdziwy dom to zawsze projekt, na który składają się marzenia i
Transkrypt
Prawdziwy dom to zawsze projekt, na który składają się marzenia i
Marek Janczyk Iwona Święch, 2005 Fotografie: Andrzej Różycki Wojciech Staszkiewicz Dom artysty. Słowa i obrazy. Pisać o domu artysty - dla którego środkiem wypowiedzi jest fotografia i film, który myśli obrazami - i posługiwać się tylko słowami, nie wydaje się właściwe. Zubaża bowiem tę specyficzną sytuację poprzez dobranie do jej „otworzenia” nieodpowiedniego klucza. Fotografie mogłyby oczywiście tradycyjnie ilustrować tekst, ale w tym przypadku właściwsza wydaje się forma eseju słownofotograficznego, który znacznie lepiej wykorzystać może potencjał obrazu, stawiając go na równi ze słowem. Odpowiednio spożytkowane walory fotografii takie jak głębia i rozległość widzenia, nie tylko mogą pomóc zrozumieć świat Andrzeja Różyckiego, ale także przekazać to, co nam udało się zrozumieć. Zdjęcia są więc równoważne z tekstem pisanym, którego stanowią integralną część. Tak proponujemy je „czytać”. Jeśli nie zadowolimy się pobieżnym oglądem, fotografie będą kontynuacją i uzupełnieniem tekstu. I mamy też nadzieję, że pozwolą przekroczyć jego granice. Prawdziwy dom to zawsze projekt, na który składają się marzenia i postulaty. To nasza przeszłość i marzenia o przyszłości. Taki może być także dom artysty. Andrzej Różycki pozostaje artystą w swoich działaniach nie tylko jako fotograf, ale też reżyser i kolekcjoner. W jego fotograficznej twórczości temat domu pojawia się sporadycznie, na tyle jednak konsekwentnie, by można mówić o uniwersalnym traktowaniu tego motywu. Najważniejsze, iż dom i jego elementy funkcjonują w jego fotografiach jako uniwersalne symbole, wieloznaczne, a jednak powszechnie zrozumiałe. Zbliżone myślenie pojawia się nierzadko w jego filmach, w większości poświęconych kulturze ludowej i jej twórcom. W owych pełnych emocji realizacjach zawiera się idea nieustannej wędrówki w poszukiwaniu domu, postrzeganego jako szczególnie bliska, intymna przestrzeń. Zwyczajne domy niezwykłych ludzi zyskują znaczenie szczególne, stając się oazami szczęśliwości, schronieniem dla tradycji i wartości nieprzemijających. Również powstanie kolekcji sztuki ludowej jest nie tylko efektem fascynacji dla jej piękna i osobowości twórców, lecz także próbą przywłaszczenia na własny użytek cząstki owej przestrzeni, zaspokojenia tęsknoty za tamtym światem. Andrzej Różycki mieszka w bloku, jednym z wielu tworzących raczej przygnębiającą przestrzeń osiedla na łódzkim Widzewie. Owo przygnębienie znika, gdy przekracza się próg domu artysty, ustępując miejsca zaskoczeniu i fascynacji niezwykłym miejscem, jego aurą i zdumiewającym klimatem. Przestrzeń, o której mówimy tworzą głównie korytarze i zakamarki zagospodarowane przez niewiele domowych sprzętów i wielką liczbę obiektów składających się na kolekcję sztuki ludowej. W ogromnej większości jest to sztuka sakralna . Wpadające przez okna rozproszone światło przedziera się przez wiszące u sufitu pęki suchych ziół i kwiatów, by w końcu oświetlić postaci świętych z dewocyjnych obrazów pochylające się nad gośćmi tego domu w modlitewnej, pełnej troski pozie. Z ogromnej ilości obrazów i innych przedmiotów wypełniających ściany mieszkania wyłaniają się grupy rzeźb stłoczonych, przeszkadzających sobie, zdających się potrącać i przepychać, byśmy mogli lepiej się im przyjrzeć. Inne z kolei zwrócone ku sobie zdają się być zajęte rozmową lub stoją samotnie pogrążone w cichej zadumie. Żywiołowa, bujna zieleń oplata niektóre z nich tworząc zagadkową przestrzeń, gdzie natura jednoczy się ze sztuką. To tylko jedno z zaskoczeń tego miejsca, w którym nierzadko przedmiot banalny styka się z dziełem sztuki, a wyrafinowanie z sentymentalizmem lub żartem. Fakt, iż wchodząc do „artystycznego domu” jesteśmy postawieni wobec chaosu i horror vacui nie jest czymś wyjątkowym, by przywołać tylko dwa przykłady artystów krańcowo różnych, ale jednakowo potrzebujących destrukcji i chaosu by tworzyć: Adama Zagajewskiego i Francisa Bacona. W rozmowie z Davidem Sylvestrem Francis Bacon mówi: „kiedyś kupiłem piękną pracownię...Urządziłem ją bardzo przyzwoicie, położyłem wykładziny, powiesiłem zasłony, było wszystko co trzeba i w ogóle nie mogłem tam pracować...Była dla mnie zbyt wspaniała. Czułem się tam tak, jakby ktoś mnie wykastrował. Urządziłem to miejsce za dobrze i nie było w nim chaosu.” ( D. Sylvester, Rozmowy z Francisem Baconem. Brutalność faktu, Poznań 1977) Stanisław Zagajewski pozostawał pod dyskretną opieką Oddziału Sztuki przy Muzeum Ziemi Kujawskiej i Dobrzyńskiej we Włocławku, gdzie zresztą ma stałą ekspozycję rzeźb. W latach 80. XX w. konieczna stała się przeprowadzka rzeźbiarza z zagraconej piwnicy do własnego domku, który do dziś zajmuje. Domek został wyposażony jak to określono wyżej „bardzo przyzwoicie”. Jak u Bacona były także zasłony. Zagajewski zamieszkał tam z ociąganiem i przez dwa lata nie stworzył żadnej rzeźby. Dopiero, kiedy znoszone do domu rozmaite rzeczy utworzyły hałdy, pomiędzy którymi się poruszał, ochota do tworzenia wróciła. O ile jednak w tych domach skrajny bałagan jest składem rzeczy potrzebnych i niepotrzebnych, zużytych i nowych, przedmiotów w gruncie rzeczy bez znaczenia, gromadzonych wyłącznie dla zapełnienia przestrzeni, to w domu Andrzeja Różyckiego nieład wynika z nagromadzenia przedmiotów istotnych, które są śladem wzruszeń, źródłem wspomnień i artystycznej inspiracji. Stąd w atmosferze domu Różyckiego nie odczuwamy bynajmniej niepokoju, przeciwnie odbieramy ów klimat jako coś zaskakującego, a jednocześnie swojskiego, przyjaznego i bliskiego. I znów nic w tym dziwnego, przecież zagęszczenie przestrzeni przez nagromadzenie, nawarstwianie się przedmiotów było jedną z charakterystycznych cech dawnych, polskich siedzib, tak samo jak baldachim z własnoręcznie zebranych roślin jest echem przekonania o związku z naturą i istnieniu odwiecznego porządku, oraz przywołaniem sytuacji umieszczania niegdyś pęków ziół w sieni czy kuchni każdego niemal domu. Kształt i sposób w jaki powstawała kolekcja Andrzeja Różyckiego w ogóle wyraża jego przywiązanie do historii i tradycji. Kolekcja ta jest pełnym nostalgii gestem, próbą przywołania niegdysiejszych wartości, echem odległego świata idei, symboli i mocnej wiary ludzi, powszechnych jeszcze w 19 w., zanim zakwestionowały to późniejsze czasy i ideologie. Czas miniony wypełniający każdy skrawek przestrzeni domu Andrzeja Różyckiego odnosi się nie tylko do pamięci o tradycji, kulturze i trwałych wartościach, ale także do własnej, prywatnej historii. O tej ostatniej w szczególny sposób zaświadczają rodzinne zdjęcia. Wśród nich niewielkie, pamiątkowe fotografie rodziców artysty wykonane kiedyś dla utrwalenia chwili, dziś chaotycznie rozmieszczone pośród przedmiotów pięknych i banalnych przywołują przeszłość i pamięć o najbliższych, z pobłażaniem i wyrozumiałością spoglądających spomiędzy rzeźb i liści na niełatwą codzienność Andrzeja Różyckiego. Cały dom artysty, z jego niezwykłym klimatem i zasobem przedmiotów magazynem, jest swoistym pomysłów i natchnień, z którego czerpie sztuka Andrzeja Różyckiego. W sposób uderzająco bezpośredni działania takie możemy obserwować w fotograficznych cyklach, w których artysta przenosi fragmenty kolekcji, będące elementami jego najbliższego otoczenia w obszar sztuki. W cyklu „Moje prywatne kalwarie” elementami fotograficznego obrazu stają się krzyże czy fragmenty krucyfiksów. Pojawiający się w krajobrazie ślad czy na powierzchni drzewa ich będący wynikiem bezpośredniego dotyku zmienia znaczenie obrazu, nadając mu wymiar sakralny, niemal metafizyczny. Powstawaniu tych prac towarzyszy przekonanie o nieustannym przenikaniu się różnych obszarów rzeczywistości. Tak jak gest artysty zmienia znaczenie fotograficznego obrazu, tak doświadczenie wiary i obecność sacrum nadaje pełny sens ludzkiej egzystencji. Także temu jej wymiarowi, który jest najbardziej intymny, domowy. Również w serii niezwykłych, „Natur frasobliwych” artysta nie rozstaje się ze swoim światem. W tych pracach twarz Chrystusa stworzona ręką twórcy ludowego przenika się w fotograficznym obrazie z autoportretem Andrzeja Różyckiego. W ten sposób fotografia zaświadcza o niezwykłym związku artysta-kolekcjoner-kolejny artysta. Fragmenty kolekcji przenoszone w świat sztuki raz jeszcze podkreślają nasycenie znaczeń i głębię rzeczywistości jemu najbliższej i bezpośrednio go otaczającej. Przy tym wszystkim skłaniać musi do zastanowienia fakt niemal całkowitej nieobecności w domu artysty śladów kilkudziesięcioletniej aktywności twórczej. Przy tak dużym nagromadzeniu przedmiotów i obrazów uderza taki brak jego własnych prac fotograficznych. Tak jak gdyby Andrzejowi Różyckiemu chodziło o jak najściślejsze rozgraniczenie tych dwóch obszarów życiowej egzystencji. W zaciszu domowego wnętrza, z dala od galerii czy muzeów jest jednak miejsce dla działalności artystycznej, tyle że specyficznej i osobistej, prowadzonej wyłącznie na własny użytek. Są to swoiste, pełne ironii „dadaistyczne” kolaże utworzone często z fotografii najbliższych, fragmentów tekstów i okruchów codzienności. Niektóre mówią o marzeniach ich autora, wyrażają refleksje nad życiem i nieuchronnością przemijania. Inne z kolei opisują oczekiwania, radości czy nadzieje, ale także absurdy związane z codzienną egzystencją, przeciw której są protestem. Owe refleksje, przypomnienia i wezwania zapamiętane i adresowane do samego siebie składają się na niezwykły, artystyczny dziennik chwil i wzruszeń, zarówno ważnych jak i błahych, którego fragmenty rozproszone we wnętrzu domu są codzienną lekturą dla jego autora W wielopiętrowym budynku, który wygląda jakby powstał wbrew wrażliwości, mieści się dom ukształtowany przez niezwykłą wyobraźnię. Dom artysty - pełen nadziei i obaw, wiary i lęku, jak ludzkie życie. Post scriptum: Przedstawiona sytuacja już nie istnieje. Kilka lat temu Andrzej Różycki zamieszkał w centrum Łodzi. Aura jego obecnego domu ( także niepospolita) jest jednak zupełnie inna – odpowiada nowej sytuacji życiowej.