Mój wyjazd do Kraju Środka nie był przypadkiem i (może to

Transkrypt

Mój wyjazd do Kraju Środka nie był przypadkiem i (może to
Mój wyjazd do Kraju Środka nie był przypadkiem i (może to niektórych zdziwić) w dużej
mierze powiązany jest z działalnością w PZM. W 1991r. zacząłem działalność w
Automobilklubie Mysłowickim jako Ratownik Drogowy. Za namową „Stefana” zacząłem
uczestniczyć w Mistrzostwach Ratowników Drogowych. Tu wyjaśnię, że piętnaście razy z
rzędu co rok i mimo, że nazwy ogólnopolskiej „Imprezy Ratowniczej” zmieniały się to dla
mnie były to zawsze te same coroczne mistrzostwa. Dodam, że zawsze startowałem jako
zawodnik. Prócz tego jako zamiłowany turysta uczestniczyłem w wielu eliminacjach TMMP i
przy okazji współorganizowałem dwa „Skarbki” (mam nadzieję, że imprezy się podobały:).
Dlaczego o tym wspominam... Dwa lata temu koledzy Ratownicy Górniczy poprosili
mnie o pomoc. Chcieli podszkolić się z udzielania pierwszej pomocy, ponieważ w zawodach
Drużyn Ratowniczych pojawiła się nowa, odrębna konkurencja. Dla mnie, Instruktora
Ratownictwa PZM nie stanowiło to żadnego problemu. Poza tym zdałem sobie sprawę z
powagi problemu... „To pierwsza rzecz, którą Ratownicy Górniczy powinni znać doskonale”!
I tak przystąpiliśmy wspólnie do szkoleń. Tutaj muszę przyznać, że z wiedzą Ratowników
Górniczych nie było wcale źle, a jeszcze lepiej było z ich chęcią pogłębiania tej wiedzy. Przy
okazji sam zostałem Ratownikiem Górniczym. I tak przyszedł rok 2006. W marcu Kierownik
Kopalnianej Stacji Ratownictwa Górniczego dzwoni do mnie – „Mistrzostwa Zastępów
Ratowniczych są w Chinach, trzeba pomóc bo lecimy..” mówię - niema sprawy zrobimy
szkolenie... a on na to „Nie... lecisz z nami i startujesz...”.
Najfajniejsze w tym było zdziwienie koleżanek i kolegów z klubu kiedy oznajmiłem,
trochę żartem, że po raz szesnasty na Mistrzostwach Polski nie będę – powiedziałem „do
Gdańska nie jadę, za daleko - lecę do Chin robić to samo... ☺”. Do dzisiaj nie mam pojęcia
czy uwierzyli. O tym, że w domu żona i dzieci potraktowali wtedy mnie poważnie nie muszę
chyba pisać ☺.
Łatwo nie było, maj i czerwiec trening na przygotowanym przez siebie z pilotów i płótna
podsadzkowego torze. Lipiec mieliśmy wolny dla
rodziny. W sierpniu trening, trening i trening. Szkolenia
w Centralnej Stacji Ratownictwa Górniczego w Bytomiu
i w szpitalu MSWiA w Katowicach. Siedem i pół
godziny przespanej na Okręgowej Stacji Ratownictwa
Górniczego w ciągu dwutygodniowego dyżuru. W nocy
dyżur, w dzień trening. Warto było, jak mówią
Ratownicy Górniczy „Im więcej potu na treningu, tym
mniej krwi w akcji...”
09.09.2006r. Wylatujemy z Pyrzowic do Frankfurtu a później Airbusem 340 do
Szanghaju. Wstyd się przyznać ale to mój pierwszy lot samolotem. Nie było tak źle, tylko te
11 godzin w powietrzu to ciut długo.
Naszym opiekunem z ramienia Orbisu jest Jurek Socała. To On pokazuje nam
najpiękniejsze miejsca Kraju Środka. Przez pierwsze cztery dni aklimatyzujemy się i
zwiedzamy Szanghaj – Pałac Ludowy, Muzeum Historii Sztuki, Świątynię Nefrytowego
Buddy, Ogrody Yu Yuan, Wieżę „TV Tower” największą na świecie oraz Suzhou - „Miasto
Ogrodu”, fabrykę jedwabiu z Instytutem Hafciarstwa. Przejażdżka łodziami po Wielkim
Kanale i „Chińskiej Wenecji” dała sporo do myślenia smakoszom sałatek i cebulki ☺.
Ogólnie mówiąc „powala z nóg”... Wielka technologia budownictwa wieżowców i dróg a
pomiędzy tym o krok slumsy... Wieczorami wraz z kolegami wybieramy się na poza
programową wycieczkę do slumsów. Jakby rząd garaży wzdłuż ulicy, na której co kawałek
wystawiony na środek fotel, stolik przy którym mieszkańcy grają w karty lub kości albo
jeszcze bardziej dziwaczną dla nas grę. W „garażach” „prywatne interesy” sklepy z garnkami,
sklepiki spożywcze, serwisy rowerowe, salony masażu,
fryzjerzy, oznaczone obracającymi się wałkami firmy
świadczące „najstarszą usługę na świecie” itp. Moją
uwagę przyciąga ściana 5x6m z klatkami – świeżutkie
jeszcze żywe kotki... gdzieś dalej okienko z
szaszłykami z... wszystkiego co pływa prócz łodzi
podwodnych, lata prócz samolotów i ma nogi prócz
stołu ☺. Je się wszystko – szarańcze, węże, psy, koty,
pijawki, jedwabniki, nietoperze...
A tak na marginesie zupka z wylinek była ekstra.
Czas mija i zbliża się termin zawodów. Wylatujemy z Szanghaju do Zhengzou a stamtąd
w autokarach eskortowanych przez milicję do Pingdingshan, górniczej prowincji Chin (hi...
prowincja 5 miliomów ludzi w Warszawie mamy 1,9
miliona mieszkańców). Hotel 4-ro gwiazdkowy z
pięknym holem przyozdobionym flagami ośmiu
krajów startujących w zawodach. Są dwie
reprezentacje Chin, dwie Stanów Zjednoczonych,
Peru, Indie, Rosja, Ukraina, Australia i dwie z
Polski. my z PKW S.A. ZG Sobieski z Jaworzna i
KGHM. Emocje rosną. Następnego dnia uroczyste
otwarcie zawodów. Na terenie Wyższej Szkoły
Technicznej z dwoma salami gimnastycznymi i
stadionem lekkoatletycznym niesamowity pokaz
możliwości organizacyjnych. Kolorowe balony, gołębie przysłaniające niebo, występy
zespołów artystycznych, pokazy Wushu z Shaolin, taniec smoków... Panie i Panowie jednym
słowem „Olimpiada”. Następnego dnia, „czas start” przez dwa dni zmagamy się z rywalami
w trzech konkurencjach – „Symulowana akcja ratownicza w kopalni”, „Pierwsza pomoc” i
„Konkurs mechaników sprzętu ratowniczego”. Niestety a może na szczęście w akcji
ratowniczej nie biorę udziału, mam Nr 7, jestem pierwszym rezerwowym do zastępu, ale nikt
nie ma „nieżytu żołądka” i nie muszę nikogo zastępować. W pierwszej pomocy startuję z
dwoma kolegami. Najpierw oczekiwanie w izolacji na jednej z hal. Sześć godzin, czas się
dłuży, startujemy przedostatni, za nami faworyci USA. W końcu idziemy. Nerwowa
atmosfera. Lekkie problemy z porozumiewaniem
się z sędziami. Tłumaczenie z polskiego na
angielski z angielskiego na chiński i z powrotem.
Najlepiej na migi, ale sekundy uciekają.
Trzy próby, reanimacja, krwotoki i urazówka. Na
ostatniej trzech poszkodowanych i 10 minut.
Każdego poszkodowanego na nosze. Nie do
wykonania. Jesteśmy trochę podłamani, ale
okazuje się, że taki scenariusz był umyślny żeby
nie było problemu z remisem. Kolega na drugiej
próbie dostaje 10 pkt. karnych za źle zawiązaną
chustę. Zrobił supeł zamiast węzła płaskiego.
Pomiędzy próbami trenujemy „origami” czyli wiązanie supełków. Kończymy i wracamy do
hotelu na kolację. Mamy według planu usiąść przy stoliku Nr 2. Uprzejmy Chińczyk
prowadzi nas do centralnie postawionego stołu. Próbujemy mu wyjaśnić pomyłkę ale on się
upiera i sadza nas przy stoliku z karteczką, na której widnieją jakieś „krzaczki”. Jemy
wspaniałą kolację i udajemy się na oficjalne
ogłoszenie wyników i rozdanie medali na wielką salę
teatralną. Przed hotelem podbiega zapłakana Zhang
Pei, nasza chińska opiekunka na czas zawodów. W
drżących rękach trzyma kartkę z wynikami. W
symulowanej akcji ratowniczej mamy srebro,
mechanik ma czwarte miejsce, a w pierwszej pomocy
jesteśmy mistrzami! Trudno opisać następne chwile i
wrażenia. Wręczenie pucharów, dyplomów, medali,
później znowu wspaniałe występy artystyczne,
wyskok na dyskotekę itd.
Przyszedł czas pożegnania się z prowincją
Pingdingshan. Jestem szczęśliwy, że mogłem zobaczyć
Prawdziwe Chiny. Poznać miejsca gdzie turysta nie ma
wstępu. O wrażeniach trudno pisać a nawet czasami nie
wypada pisać. Pełni podziwu dla ludzi kontynuujemy
turystyczną przygodę.
Z Zhengzou nocnym pociągiem jedziemy do Beijing
czyli Pekinu. W pociągu wesoła atmosfera. Testujemy
miejscowe trunki z wykonanych z puszek po coli
naczyń. Jednym słowem „trucizna”. Najlepszy „napój” w Chinach to kupiona z „pod lady”
Finlandia po 37zł za litr ☺.
Wysiadamy z pociągu. Lekka panika bo pociąg przyjechał wcześniej o godzinę...
Spotykamy naszego nowego chińskiego opiekuna. I tu zaskoczenie, mówi po polsku! Marcin
nigdy nie był w Polsce ale studiował w Pekinie język polski. Marcin to polskie imię nadane
mu przez nauczycielkę w szkole. Zaczyna się zwiedzanie stolicy Chin. Pałac Tianamen,
Muzeum Mao, Zakazane Miasto, pałac Pandy Wielkiej. Tutaj jesteśmy świadkami ataku
Pandy na opiekuna pokazywanego w wieczornych wiadomościach i publikowanego w
gazetach. Następnego dnia jedziemy
zwiedzać Wielki Mur. Zabieram ze sobą
aparat, kamerę i proporczyk PZM-otu i
Automobilklubu
Mysłowickiego.
Wspinam się po murze w mniej
zaludnionym kierunku. Chwilami jest
bardzo stromo. Widać po nielicznych
turystach, że zejście sprawia im dużą
trudność. Przy okazji zawieszam na murze
proporczyk. Jeśli ktoś z was wybierze się
na Wielki Mur do Badaling to proszę o
sprawdzenie czy jeszcze tam wisi. Dla
mnie sam Wielki Mur nie robi takiego
wrażenia jak jego okrutna historia.
Świadomość, że jest to najdłuższy a może nawet największy grobowiec świata. Zwiedzamy
jeszcze grobowce Cesarzy z dynastii Ming i po kolacji wracamy do hotelu. Rankiem
wyruszamy zwiedzać Hutongi – małe mieszkania rdzennych Chińczyków w Pekinie.
Jedziemy rikszami, niektórzy koledzy próbują swoich sił przy pedałach. Ku przerażeniu
właściciela rikszy kolega ląduje na murze. Twierdzi, że bardzo ściąga na prawo ☺. Po
zwiedzeniu przedszkola dla nie słyszących, Świątyni Lamy i ulicy Liulichang – słynącej z
najlepszej jakości podróbek udajemy się na wieczorny pokaz Kungfu w Czerwonej Operze
Pekińskiej. Pełni wrażeń poprzedniego dnia zwiedzamy Świątynię Nieba i Pępek Świata.
Ostatnia, pożegnalna kolacja to słynna „Kaczka po Pekińsku”. Jak dla mnie, to sam zjadł bym
całą, zamiast dzielić ją na dziesięć osób owijając z ogórkiem i bambusem w naleśnik. Tak
prawdę mówiąc nigdy wcześniej tak nie marzyłem o kotlecie, ziemniakach, kapuście z fasolą
i chlebie ze smalcem...
Wracamy do domu. Znowu 11 godzin lotu do Frankfurtu a potem do Pyrzowic i
autokarem do Jaworzna. Szczęśliwy, że miałem okazję zwiedzić „inny świata” i jeszcze
bardziej szczęśliwy, że wróciłem do kraju, wracam do codziennych obowiązków.
W czasie podróży zrobiłem 1799 zdjęć i nakręciłem 7 godzin filmu.
Na namiastkę foto wspomnień z Chin zapraszam pod adres.
http://foto.onet.pl/0,21930103,1170602,user.html
Wasz kolega - Wojtek Żak.