Kocia muzyka Francois Lebrun, Jak dawniej leczono – lekarze

Transkrypt

Kocia muzyka Francois Lebrun, Jak dawniej leczono – lekarze
Kocia muzyka
Francois Lebrun, Jak dawniej leczono – lekarze, święci
i czarodzieje w XVII i XVIII wieku, przekład z francuskiego
Zofii Podgórskiej-Klawe, Oficyna Wydawnicza Volumen
Warszawa 1997
Wiadomo: żeby się leczyć, trzeba mieć końskie zdrowie. Większość nie wykrytych w
porę chorób spowodowana jest niechęcią do badań i uciążliwych terapii. Ale to nic w
porównaniu z terapiami stosowanymi w dawnych wiekach. Nie będę się tu naigrawać
z zawartości łykanych medykamentów ani z operacji robionych bez znieczulenia
brudnymi paluchami. Ostatecznie o chorobach wiedziano jeszcze bardzo mało. I nie
to jest najgorsze. Najgorsze jest to, że przez długie wieki nie chciano o nich wiedzieć
więcej. Cały wiek XVII i prawie trzy czwarte następnego to w medycynie okres
umysłowego zastoju. Opierano się na autorytecie lekarzy starożytnych: czego nie było
w ich księgach, to po prostu nie istniało. A ponieważ nie było tam nic o krążeniu
krwi, które odkrył Harvey, i nic o szczepieniach przeciw ospie, które zaczął już
stosować Jenner, przez całe dziesięciolecia oficjalna medycyna nie przyjmowała tych
nowinek do wiadomości. Opór wzmacniały dodatkowo przesądy religijne. Czytałam
gdzieś, że cierpiący na malarię Cromwell stanowczo odmówił zażywania kory z
chinowca, o której przeciwgorączkowych właściwościach już wiedziano. Powód był
jeden: lek przywędrował do Anglii pod nazwą „proszek jezuitów”... A jak było we
Francji? Wprawdzie zdobyła się ona na Moliera, jednak w mentalności lekarzy nic
się przez to na razie nie zmieniło. We francuskich archiwach przechował się
prawdziwy rarytas – Dziennik zdrowia Ludwika XIV, prowadzony kolejno przez jego
przybocznych doktorów. Przez ponad sześćdziesiąt lat notowali oni systematycznie
królewskie przypadłości i sposoby ich leczenia. Włosy się jeżą. W opisywanym czasie
Najjaśniejszy Pan przyjął ponad dwa tysiące lewatyw. W przerwach między
lewatywami stosowano środki wymiotne. Oprócz tego energicznie puszczano mu
krew, nawet w okresach, kiedy czuł się dobrze, „z przezorności”, dla oczyszczenia
organizmu... Potem trzeba było naturalnie leczyć skutki tego leczenia, a następnie
skutki leczenia tych skutków. Musiał być król osobnikiem wyjątkowo silnym,
zaprogramowanym przez geny na jakieś sto dwadzieścia lat życia, skoro przy takich
metodach dożył aż prawie osiemdziesiątki. Jego poddani żyli krócej. Przeciętna
długość życia wynosiła dwadzieścia osiem lat. Kiedy młoda para brała ślub, żyło
przeważnie tylko jedno z czworga ich rodziców. A z dzieci co czwarte umierało w
ciągu pierwszych dwunastu miesięcy. Jednak coś się już nieznacznie poprawiało.
Szpitale otrzymały zalecenie, żeby tylko po dwóch chorych lokować w jednym łóżku,
a nie, jak dotąd, po trzech albo czterech. Miło też odnotować, że chorych
psychicznie nie trzymano już w klatkach. Upychano ich w przeznaczonych do tego
salach, furiatów niestety razem z melancholikami. Zdarzali się jednak lekarze
troszczący się o ich dobre samopoczucie. W zasobniejszych szpitalach pojawił się
nawet tzw. koci fortepian. Struny były w nim zastąpione żywymi kotami - przy
każdym naciśnięciu klawisza stworzenia miauczały rozdzierająco. Podobno
wywoływało to u słuchaczy pożądaną w tym piekle wesołość.