Chomik Bendżi i Okropne Koniowały

Transkrypt

Chomik Bendżi i Okropne Koniowały
Jakub Gaoko • Chomik Bendżi i Okropne
Koniowały
Odcinek 0 (pilot): Narodziny Potwora
Piotrek obudził się z samego rana. Pierwszą rzeczą jaką zrobił było przywitanie się ze
swoim ukochanym chomikiem – Bendżim.
- Cześd, Bendżi! – rzucił w stronę klatki swego pupila. Chomik wyszedł z szarego
pudełka, które pełniło rolę jego domu, i podszedł do drzwiczek.
- Nie, wyjdziesz potem. – odparł stanowczo Piotrek – Teraz muszę się umyd.
Piotrek poszedł do łazienki i zaczął się myd. Czynnośd tę przerwał mu dzwonek do
drzwi.
- Kurde, co za debil mnie nachodzi tak wcześnie? – powiedział wkurzony i podszedł do
drzwi, ubrany jedynie w biały szlafrok. Okazało się, że przyszedł jego kumpel, Glazura.
Glazura miał taką ksywkę, gdyż kiedyś bawił się w rozwalanie głową nałożonych na siebie
płytek glazurowych.
- Cześd, Piter! – powiedział na wstępie – Co u ciebie słychad? Mogę wejśd?
- Nie, nie możesz. Nie widzisz, że przerwałeś mi poranną toaletę?
- Przecież ja nawet nie dotknąłem twojego kibla!
- Idioto, chodzi mi o mycie się.
- Aaa.
- Lepiej mów od razu, o co ci chodzi i spadaj.
- No, taa. Ja przyszedłem do ciebie, bo zamówiłem se przez internet płynny uran.
- Zwariowałeś?! Na co ci to?!
- No, bo wiesz… Ja se normalnie tera chciałem rakietę zbudowad i…
- Dobra, ale po co ci do tego płynny uran?
- No, bo w książce takiej mądrej jednej pisali, że do zbudowania jej potrzebny jest
płynny uran. Dobra, nieważne. Problem jest taki, że mam go nielegalnie, a sam wiesz że psy
lubią se u mnie węszyd po tej aferze z moim bratem…
- Tak, pamiętam. Do tej pory się zastanawiam, jak można przegrad przez pół roku trzy
tysiące płyt?!
- No, ja też nie wiem, a on mi nie chce powiedzied. Ale to nieważne, ja chciałem cię
prosid, abyś mi ten płynny uran przechował.
- No co ty sobie myślisz, że ześwirowałem jak ty? Nie ma mowy!
- Oj, bądź dobrym kolegą.
- Nie.
- Dobra, spodziewałem się, że nie będziesz chciał się zgodzid, więc mam na ciebie
haka.
- No, ciekawe co wymyśliłeś.
- Nie wymyśliłem. Mój brat kupił sobie teleskop niedawno i tak się akurat składa, że
obok ciebie mieszka taka fajna blond laska. No i pewnego razu gdy se ją podg… znaczy gdy
1
www.cth.boo.pl
patrzył se w gwiazdy, to przez przypadek, absolutny przypadek, zajrzał do twojego
mieszkania.
- No i?
- No i po tym co zobaczył, zamknął się na dwie godziny w kiblu i rzygał.
- No ale co takiego konkretnego zobaczył?
- Nie, nie przejdzie mi to przez gardło. W każdym bądź razie zobaczył co robiłeś ze
swoim chomikiem.
- No a co ja niby takiego z nim robiłem?
- Nie powiem. Ale ta taśma klejąca… – Glazura wskazał palcem leżącą na szafce przy
drzwiach taśmę – Ona też była w użytku.
Piotrek przez chwilę się zastanawiał.
- Nikt ci nie uwierzy.
- Mylisz się. Mój brat następnej nocy zrobił se zdjęcia. Wiesz, on zawsze lubi mied coś
na wszystkich.
- Hmm… Dobra, przechowam ten płynny uran, ale zaraz potem chcę dostad te zdjęcia.
- Zgoda.
- Na ile mam ten syf przetrzymad?
- No, teraz jestem w takim momencie konstruowania, że myślę… No, jakiś miesiąc.
- Miesiąc?! – wrzasnął ze zdziwienia Piotrek, lecz wyraz twarzy Glazury od razu
przypomniał mu o zdjęciach dokumentujących jego haniebne czyny – No, dobra… Ale na
miesiąc i ani sekundy dłużej.
- Zgoda. I tak podałem se tak trochę więcej, bardzo możliwe, że odbiorę go wcześniej.
– Glazura sięgnął do kieszeni swej kraciastej koszuli i wyciągnął mały słoik z zieloną
substancją.
- Trzymasz to cholerstwo w kieszeni?!
- A co to? Przecież przez słoik ze zbrojonej stali mi się nie przeżre.
- No chyba że tak. – Piotrek wziął gruby słoik do ręki i spojrzał na płyn pod światło. –
Ale jesteś w stu procentach pewien, że to mi nic nie zrobi?
- Spoko. Schowaj do szafy i w ogóle o tym nie myśl.
- No, dobra, skoro tak mówisz…
- Nie przejmuj się tym tak. Słuchaj, ja muszę już spadad… Brat z neta nowy Straszny
Film ściąga i pewnie lada chwila będzie. No to dzięki wielkie! Nara!
- Nara! – rzekł Piotrek zamykając powoli drzwi i jednocześnie przyglądając się cały
czas zielonej substancji. – Najchętniej dałbym ci to do wypicia. Rany, co za świr! Bendżi! –
podszedł do stolika, na którym stała klatka chomika – Tutaj ci postawię płynny uran. W
żadnym wypadku go nie ruszaj, rozumiesz? No, mądry chomik. – Piotrek pogłaskał go po
głowie. – Ja teraz pójdę do pracy, wiesz? Ale nie martw się, gdzieś o jakiejś szóstej wrócę.
Piotrek wrócił do łazienki dokooczyd mycie. Ubrał się i dosypał chomikowi nasion, po
czym wyszedł do pracy.
Piotrek pracował w supermarkecie „Karaluch”. Pracował tam przy rozpakowywaniu
towarów i ustawianiu go na półkach. Robota bywała czasem bardzo ciężka, zważywszy na
niewyrozumiałe szefostwo i fatalne warunki pracy. Nie ma w zasadzie po co opisywad dnia
pracy Piotrka, gdyż praca w „Karaluchu” była bardzo nudna.
Tak jak zapowiedział, Piotrek wrócił do domu siedem minut po szóstej. Przywitał się z
Bendżim i położył się na kanapie przed telewizorem. Akurat leciały „Rozmowy w tłoku”:
2
www.cth.boo.pl
„Dzieo dobry paostwu. Nazywam się Ewa Drzazga i specjalnie dla paostwa
poprowadzę dziś wywiad z motorniczym tego zatłoczonego tramwaju, w którym mnie
paostwo widzą…”
Nagle zadzwonił telefon. Piotrek odebrał:
- Halo?
- Xi. – dobiegł go głos w słuchawce.
- Chi.
- Xi.
- Chi.
- Xi.
- Chi. Chi. Chi.
- Cześd, Pioterk!
- Siemasz Balor! No, co słychad? Nawijaj.
- Imprezka jest. Dziś w „Oborze”.
- W „Oborze”? O której?
- O 19.00 Będziesz?
- Spoko. Już wychodzę.
- To nara.
- Nara.
Balor był jednym z największych kumpli Piotrka, zawsze go informował o wszystkich
imprezach. „Obora” za to była najpopularniejszym klubem w Pcimiu Dolnym czyli miejscu
zamieszkania Piotrka.
Piotrek zgasił telewizor i podszedł do klatki Bendżiego:
- Widzisz, mały? Pan musi znowu wyjśd. – błękitne oczy gryzonia były bezmyślnie
wpatrzone w jego twarz – Ale nie martw się, przed pierwszą powinienem wrócid. Masz
jeszcze co jeśd? Dobra, a co pid? – Piotrek zerknął do poidełka – Hmm… Wody masz mało, ale
powinno ci starczyd do mojego powrotu. To cześd, Bendżi!
Piotrek kolejny raz się ubrał i wyszedł z domu.
Przed „Oborą” był za pięd siódma. Akurat dojrzał idącego w jego stronę Balora.
- Cześd, Balor! – rzucił na powitanie.
- Elo. – Gdy Balor był bliżej Piotrka, złożył palce w pięśd i przyłożył Piotrkowi do nosa.
On odpowiedział mu tym samym. Był to pewien specyficzny rodzaj powitania, używany
wyłącznie przez największych przyjaciół Piotrka.
- Zara powinno się zacząd. O, czuję, że dziś wyrwę jakąś pannę. – powiedział Piotrek.
- Taa, zawsze tak mówisz. Ty to możesz wyrwad najwyżej trawę z ziemi.
- Nie rób se ze mnie jaj. Ty wcale nie jesteś lepszy.
- No, nie w ogóle. Ja przynajmniej nie bajeruję każdej dziewczyny w ten sam sposób…
- To nie moja wina, że to nie działa. Widziałem na jednym filmie jak dwóch takich
gości tak gadało dziewczynom i skooczyli jako właściciele własnego klubu.
- Za dużo tych głupich filmów oglądasz. Pojmij to wreszcie: życie to nie film!
- I kto to mówi. A pamiętasz jak chciałeś się rzucid z okna i polecied jak Superman?
- O rany, kiedy to było. Teraz już zmądrzałem. A ty… Ty się robisz coraz głupszy!
- Odwal się ode mnie, co?
- Próbuję ci jedynie uświadomid, że to ostatni dzwonek, byś zrobił coś ze swoim
życiem. Człowieku, ty masz 22 lata!
3
www.cth.boo.pl
- Znalazł się mądrala. Jak będę chciał posłuchad kazania, to pójdę do kościoła! Zresztą
ty też nie masz żadnej pracy. A ja przynajmniej mogę w każdej chwili wyjechad do Stanów, do
ojca i pracowad w jego firmie owocowej.
- Nie mówiłeś, że twój stary ma firmę owocową.
- Bo nigdy nie pytałeś. Ma firmę owocową, nazywa się Apple. Specjalizuje się w
Macintoshach.
- Apple… Macintosh… To na pewno jest firma owocowa?
- No, przecież sama nazwa na to wskazuje – Apple.
- Ale coś mi się wydaje… Nieważne. Patrz, otworzyli już klub. Wchodzimy?
- Jasne!
Piotrek i Balor weszli do „Obory”. W środku było jeszcze dośd pusto. Sala była duża,
dookoła migotały kolorowe światła. Leciała bardzo głośna muzyka techno. Przy barze stał
grubszy koleś i mył białą ścierką szklankę. Nagle Piotrek zauważył stojącą przy stanie
seksowną blondynkę. Podszedł do niej i powiedział:
- Siemasz. Jak leci?
- Spoko.
- Z innego miasta, co?
- Nie.
- Taa? A ja cię tu wcześniej nie widziałem…
- Słuchaj, jeśli chcesz mnie poderwad, to musisz się bardziej wysilid.
- To nara!
Piotrek odszedł zrezygnowany. Tymczasem zauważył, że Balor też znalazł sobie
dziewczynę na podryw.
- To skąd jesteś, jak nie z Pcimia Dolnego?
- Z Warszawy.
- Łał, ze stolicy chciało ci się przyjeżdżad do takiej dziury?
- Babcia mi zachorowała. Ale już wyzdrowiała.
- To pewnie niedługo wyjeżdżasz?
- No… Jutro.
- To mam dla ciebie propozycję… Może pójdziemy do mnie, co?
- Eeeee…
- Jakiś szybki numerek przed wyjazdem?
- Eeeee… Nie? – rzekła z obrzydzeniem na twarzy dziewczyna
- To nie.
Balor podszedł do Piotrka.
- No co? Powiedziała, że jest zajęta.
- Taa, jasne.
- Tobie też się nie udało!
- Dobra, patrz lepiej kto wszedł!
Do „Obory” weszła przepiękna brunetka o dużych oczach. Zresztą, ten przymiotnik
odnosił się również do innych części jej ciała.
- O, stary…
- Zapomnij. W życiu jej nie poderwiesz. – ostudził kolegę Balor.
- Ty też!
- To wiesz, co? Połączmy siły.
- Dawaj.
Dwaj kompani podeszli do brunetki. Zaczął Piotrek:
4
www.cth.boo.pl
- Siemasz. Jak leci?
- W porządku. – odparła z wyższością w głosie dziewczyna.
- Aa…
- Pewnie jesteś z innego miasta? – kontynuował Balor.
- Zgadłeś. Jestem z Pcimia Górnego.
- Tak, to… To piękne miasto. Dużo ładniejsze od Pcimia Dolnego. Różnica między
Pcimiem Dolnym a Górnym, to jak niebo i piekło! – rzekł Piotrek.
- Tak? – dziewczyna była mocno zdziwiona.
- Oj, nie słuchaj go. Może usiądziemy? – spytał Balor.
- No, dobra.
Trójka imprezowiczów usiadła przy stoliku. Wcześniej obu chłopaków chciało odsunąd
dziewczynie krzesło, lecz Balor był szybszy i Piotrek się przy okazji potknął. Zaraz potem
jednak wstał, uśmiechnął się i również usiadł.
- Więc, jesteś z Pcimia Górnego?
- Tak, już mówiłam.
- A wiesz? – wtrącił się Piotrek – Tydzieo temu szliśmy z Balorem ulicą.
Przechodziliśmy obok budki telefonicznej. W środku stał jakiś gośd w niebieskiej czapce,
wydał mi się znajomy. Podeszliśmy bliżej. Więc stoimy przy tej budce, a ten gośd odwraca się
i podnosi czapkę, o tak. – Piotrek zademonstrował dwoma palcami – I w życiu nie zgadniesz,
kto to był. Emilio Estevez! Przysięgam, byłem tam. A Balor zaczął się tak do niego drzed:
Emilio!
Dziewczyna ziewnęła, po czym wstała i odeszła na drugi kąt sali, jak najdalej od
Piotrka i Balora.
- Kurde, idioto! Przecież ci mówiłem już, że na ten bajer nie łapie się żadna laska!
Spłoszyłeś ją!
- Ta, to ty ją zanudziłeś tym ciągłym gadaniem o Pcimiu Górnym!
- Zamknij się już lepiej i odejdź ode mnie. Po prostu, trzymaj się z daleka!
- Dobra, sam tego chciałeś! Sam nie masz szans żadnej poderwad!
- Odejdź!!!
Piotrek wkurzony podszedł do baru i poprosił o piwo. Potem wypił jeszcze kilka, aż się
upił. Kilka razy próbował taoczyd i podrywad dziewczyny, lecz bez skutku. Na dodatek nie
mógł zlokalizowad Balora. Spojrzał na zegarek – za dwadzieścia północ. Ledwo patrzył na
oczy. Postanowił wrócid do domu. Po drodze co i raz się zataczał i potykał. W koocu jednak
dotarł do domu.
Gdy tylko wszedł, po jakichś dwudziestu minutach prób otwarcia zamka do drzwi,
zobaczył że Bendżiemu brakuje wody. Zamiast zielonego kubka stojącego przy klatce, wziął
do ręki płynny uran Glazury. Wlał go do poidełka zwierzaka i poszedł spad. Tymczasem
Bendżi podbiegł do metalowej koocówki poidełka i zaczął pid zieloną substancję…
Przed Piotrkiem stał monstrualnej wielkości chomik. Jego sierśd miała kolor odbytu
łososia norweskiego. Brązowe oczy gryzonia były wpatrzone w chłopaka. Ku jego
ogromnemu zdziwieniu, zwierzę otworzyło buzię i piskliwym głosem rzekło:
- Tato!
Piotrek obudził się następnego dnia o 13.00 Miał szczęście, że była sobota, bo w
innym wypadku wyrzucono by go z pracy. Z okropnym bólem głowy wstał i krzyknął z
5
www.cth.boo.pl
przerażenia. Klatka jego chomika była rozerwana na strzępy. Poza tym zniknął stojący przy
niej wcześniej słoik z uranem Glazury.
- Bendżi! – zaczął się drzed na cały dom. Próbował ze wszystkich sił przypomnied sobie
wydarzenia poprzedniej nocy, lecz nie mógł. Nagle zauważył ogromną dziurę w ścianie.
Wyjrzał przez nią i zobaczył ulicę budzącą się z przepicia. Żaden człowiek nie byłby w stanie
zrobid tak dużej dziury w ścianie i na dodatek wydostad się przez nią z mieszkania na piątym
piętrze. Więc nie był to człowiek. Czyżby to był chomik?
John podszedł do drzwi i ruchem ręki poprawił fryzurę. Ostatni raz przypominał sobie,
co ma zrobid. Przyjechał do Polski aż z Meksyku, na bezpośrednie polecenie szefa. Miał tu
jednak do załatwienia ważną sprawę…
W koocu zadzwonił. Po chwili drzwi otworzyły się i stanął w nich niewysoki,
grubokościsty mężczyzna.
- Słucham. – rzekł ziewając przy tym okropnie. Nagle chyba zdał sobie jednak sprawę
kto go odwiedził. Szybko zamknął drzwi, lecz dosłownie w ostatniej chwili John zatrzymał je
butem.
- Hello. (>>>Uwaga! John, jako rodowity Amerykanin, mówi po angielsku, lecz z troski
o czytelnika, poniżej znajduje się tłumaczenie jego kwestii<<<) Nie wpuścisz starego kumpla?
– Idź stąd! – wrzasnął z przerażeniem w swych oślizgłych, brązowych oczach. – Najpierw
oddawaj kasę. – powiedział stanowczo John wpraszając się do środka i zamykając drzwi.
Przystawił spluwę do skroni mężczyzny. – Bobby chce jej z powrotem. Wybór masz prosty:
albo dajesz szmal teraz, albo oddajesz w zamian swoje życie. – Zrozum, nie mam kasy teraz.
Daj mi trzy… Dobra, niech będzie, dwa dni! – Nie ma mowy. Nie masz kasy, giniesz. – Nie rób
tego, proszę. – Czytujesz Biblię? Mężczyzna pokręcił przecząco głową. – A ja tak. Księga
Ezechiela, 25-17: Ścieżka sprawiedliwych wiedzie przez nieprawości samolubnych i tyranię
złych ludzi. Błogosławiony ten, który w imię miłosierdzia i dobrej woli prowadzi słabych przez
dolinę ciemności, bo on jest stróżem brata swego i znalazcą zagubionych dziatek. I dokonam
srogiej pomsty w zapalczywym gniewie na tych, którzy chcą zatrud i zniszczyd moich braci. I
poznasz, że ja jestem Pan, gdy wywrę na tobie swoją zemstę… Nagle całe mieszkanie się
zatrzęsło. – Co jest do… Nagle drzwi zostały wyłamane i pojawił się w nich chomik wielkości
człowieka. – Eee… Macie jakąś sałatę na składzie? – rzekł piskliwym głosem. – O, kurde
(>>>Uwaga! John, jako rodowity Amerykanin, użył w tym miejscu dosadniejszego
sformułowania, lecz by nie deprawowad czytelnika, zostawmy tutaj „kurde”<<<)! Uciekamy!
John, wraz z grubokościstym mężczyzną, wyskoczyli przez okno, a że było to drugie
piętro i upadek z niego nie skooczył się ich śmiercią, uciekli przez śmietnik.
- Powiedziałem coś nie tak?
Odcinek 1: Pierwsze uderzenie
W rolach głównych:
Chomik Bendżi, Piotrek, Glazura, Pucybut, rodzice Pucybuta, Satuk
Reżyseria:
Zdzichu spod budy
6
www.cth.boo.pl
Scenariusz:
Sanquentin Taranwino
Produkcja:
KGB Brazil Prodakszyns sSAm
Piotrek nie miał pojęcia, co robid. Uznał, że najlepiej będzie zadzwonid do Glazury i
opowiedzied mu wszystko. Chwycił więc czym prędzej za telefon i wybrał numer kumpla:
- Cze, Glazura. Słuchaj, jest taka sprawa. Mógłbyś do mnie wpaśd?
- No, nie niezbyt. Psy zgarnęły se wczoraj mojego brata, bo znów coś przegrał. No i
cała rodzina w żałobie, no rozumiesz se sam, nie?
- Taa, sorry. Tylko wiesz… To chodzi o ten płynny uran…
- Jakieś problemy?
- No, tak jakby…
- Dobra, zara se będę u ciebie.
Piotrek usiadł w fotelu, rozmyślając o swym chomiku i czekając na Glazurę zarazem.
Po jakichś piętnastu minutach Glazura był już na miejscu.
- No, nawijaj co tam się wydarzyło.
- Widzisz… Wszystko wskazuje na to, że twój uran znajduje się teraz w żołądku
Bendżiego…
- Tego twojego chomika?! Jakim cudem? – Glazura wydawał się coraz bardziej
wkurzony.
- Wczoraj wróciłem późno z imprezy… Byłem trochę, no wiesz… I pewnie wlałem mu
uran do picia…
- Kurczak ja pierniki lubię jaki z ciebie pojemny śmietnik skurczyły się twoje spodnie w
praniu!
- Nie klnij tak! Przecież to był tylko przypadek! Ja naprawdę nie chciałem.
- A chuligan mnie to obchodzi!!! Masz mi teraz odzyskad ten jedzący uran!
- Ale jak?
- Nie wiem, to już twój problem! Masz dwa dni, potem pokażę wszystkim twoje
zdjęcia.
- Przecież wypił go mój chomik!
- No to nie wiem, każ mu nasikad do butelki, albo co.
- Ale Bendżi też zniknął!
- To go znajdź! Ja już nie mam czasu się z tobą kłócid. Pamiętaj, dwa dni.
Glazura trzasnął drzwiami.
Pucybut leżał w łóżku. Odkąd pamiętał, bał się ciemności. Zawsze obawiał się
wszelkich ruchów w mroku i jedynie odgłosy dochodzące z niższego piętra, z pokoju rodziców
lub kuchni, podtrzymywały go na duchu. Położył się na drugim boku, by nie raził go w oczy
księżyc. Zapomniał przed snem zasłonid firankę, a teraz bał się wstad. Nagle usłyszał
dobiegający z kuchni krzyk jego mamy. Cały zaczął się trząśd. Słyszał jej przerażony głos i
jakieś niewyraźne, piskliwe pomruki. Kilka razy próbował wstad z łóżka, by zobaczyd co się
dzieje, lecz strach sparaliżował jego nogi. Nagle piski ustały. Cisza denerwowała Pucybuta
jeszcze bardziej niż zasłyszane przed momentem dziwne odgłosy. W dalszym ciągu cały się
trząsł i początkowo nie poczuł, że jego pokój również się trzęsie. W koocu jednak zauważył
drgania podłogi. Były coraz mocniejsze. Nagle zaczął spadad w dół, a jego łóżko wraz z nim.
Nie miał z początku pojęcia, co się stało, ale po chwili zdał sobie sprawę, że jego pokój się
7
www.cth.boo.pl
zawalił na niższe piętro. Spróbował wstad, lecz poczuł przeszywający ból w kręgosłupie. Zza
zawalonej ściany dobiegały krzyki rodziców.
- Mamo, nie mogę się ruszyd!
- Synku, nic ci nie jest?!
- Mówię, że nie mogę się ruszyd! – wrzasnął jeszcze głośniej.
- Co ci się stało?
- Pokój mi się zawalił! Mamo, z kim rozmawiałaś?
- Przyszedł do mnie jakiś wielki chomik i poprosił o sałatę. A potem wyszedł, robiąc
przy tym dziurę w swoim kształcie w ścianie. Pewnie dlatego zawalił się twój pokój!
- Mamo, co ty gadasz? Jedna z cegieł spadła ci na głowę?
- Nie, nie ruszaj tej cegły, tata już dzwoni po pogotowie!
Piotrek nie miał pojęcia, co robid. Usiadł przed telewizorem i włączył TVN24. Właśnie
leciały Fuckty.
„Dzisiejszej nocy zawalił się dom przy ulicy Mętnej 13. Z relacji mieszkającej tam
rodziny, parę minut po północy do domu wtargnął gigantyczny chomik i poprosił o sałatę, po
czym uciekł, niszcząc przy okazji ścianę podtrzymującą piętro. Mieszkaocy zdemolowanego
budynku przebywają aktualnie w podwarszawskich Tworkach, pod opieką psychiatry.
Andrzej Lepper został wybrany do Parlamentu Europejskiego…”
Piotrek zgasił telewizor. Wiedział już, co się stało z jego chomikiem, lecz nie miał
pojęcia gdzie aktualnie gryzoo przebywa. Myślał przez chwilę, jak mógłby się tego
dowiedzied. Z Glazurą lepiej nie gadad, z Balorem się pokłócił… Wiem, Satuk! Satuk na pewno
znajdzie jakieś informacje. Piotrek zarzucił swój granatowy polar, zerknął na pustą klatkę
(odczuwając przy tym okropne uczucie osamotnienia), po czym opuścił swoje mieszkanie.
Satuk wystukiwał coś właśnie w zawrotnym tempie na klawiaturze. Gdy przerwał mu
dzwonek do drzwi, wrzasnął:
- Kurde, co za debil!
Wkurzony podszedł do drzwi i otworzył je. Ujrzał Piotrka.
- Siewka, nie przeszkadzam?
- Już przeszkodziłeś. Właź.
Piotrek poszedł za Satukiem do jego zagraconego pokoju. Na ekranie zajmującego w
nim zaszczytne miejsce monitora, ujrzał litery FBI, a na niebieskim pasku nad nimi napis
„cracking complete – access denied”.
- Co robisz?
- Włamywałem się na serwer FBI, ale ty mi w tym przeszkodziłeś.
- Sorry, nie wiedziałem…
- Dobra, nieważne. Ciesz się, że zdążyłem zerwad połączenie. Mów z czym
przychodzisz.
- Sprawę mam. Widzisz, jest taki problem…
Piotrek opowiedział dokładnie Satukowi całą historię. Po skooczonej opowieści, Satuk
pokręcił głową i rzekł:
- Musimy wyszperad jakieś informacje. Proponuję zacząd od sprawdzenia aktualnych
wiadomości na najpopularniejszych polskich portalach.
- Co pierwsze?
- Niech będzie Onet.
Satuk wpisał szybko adres portalu i wraz z Piotrkiem przeglądał informacje.
8
www.cth.boo.pl
- Jest! – krzyknął nagle Piotrek.
- Chomik, który zawalił dom… – Satuk prześledził wzrokiem cały artykuł – Ty… tutaj
piszą, że ta rodzina, która mieszkała w tym domu, przebywa teraz w Tworkach. Wypadałoby
się tam wybrad.
- Dobry pomysł. Jedźmy.
- Nie dzisiaj. Wród do domu, prześpij się. Pojedziemy jutro.
Odcinek 2: Okropne Koniowały
Piotrek siedział z tyłu w samochodzie Satuka. Wyglądał przez okno. Dzisiejszego dnia
była paskudna, deszczowa pogoda. Auto właśnie wyjechało z Warszawy. Wszędzie dookoła
znajdowały się pola. Piotrek naliczył po drodze trzy krowy. Za wszelką cenę próbował
odgonid makabryczne myśli dotyczące jego chomika, lecz bez skutku. Kilka razy próbował
zagadad Satuka, ale każda rozmowa kooczyła się kłótnią. Dalszą drogę pokonywali więc w
ciszy.
Dżem’s nie wiedział, czemu stoi w trakcie ulewy w ciemnej uliczce całkowicie pustej
Starówki. Niedługo przed jego wyjściem z domu zadzwonił telefon, oschły głos kazał mu
czekad w najciemniejszej uliczce Starówki, chwilę potem się rozłączając. Żadnego
pożegnania, żadnych szczegółów. Jak zwykle. Zaczynało go to już denerwowad. Parę razy
myślał już nawet o odejściu z agencji, lecz błyskawicznie przestawał po przypomnieniu sobie,
co się stało z jego przyjacielem, Agentem 0666. Przepracował w agencji 20 lat, aż pewnego
dnia postanowił odejśd. Dyrekcja z pozoru nie miała nic przeciwko temu i nawet wydała mu
zadowalającą odprawę. Jednak tego samego dnia Agent 0666 zginął w wypadku
samochodowym. Śledztwo szybko umorzono ze względu na brak dowodów. Dżem’s nawet
nie znał jego imienia. Z mroku zaczęła się wyłaniad ciemna postad. Krople deszczu spływały
po jej kapeluszu.
- Jest zadanie. – odparł przybysz, po podejściu bliżej.
- Zdziwiłbym się, gdyby było inaczej. – odpowiedział z ironią w głosie Dżem’s, lecz
postad w kapeluszu zignorowała go.
- Krążą plotki, że w mieście grasuje zmutowany genetycznie chomik.
- Oh, tak? A ja słyszałem o Trójpalczastej Dłoni z Ciasta atakującej bezmięsne, święte
krowy.
- Tą sprawą zajmuje się inny agent. – na twarzy Dżem’sa z pewnością pojawiło by się
w tym momencie zdziwienie, gdyby nie to, że od lat trenował ukrywanie swych emocji – Ty
masz się zająd świadkami. Na tej płycie znajdują się dokładne instrukcje.
Postad dała Dżem’sowi krążek i odeszła w deszczowy mrok. Żadnego pożegnania,
żadnych szczegółów. Jak zwykle.
Ciemnofioletowy Ford Focus Satuka pokonywał kolejną pustą drogę na jakimś
wiejskim zadupiu. Piotrek miał już serdecznie dośd nudnej podróży przez rozbryzgujące się na
przedniej szybie auta krople deszczu. W myślach układał schemat rozmowy z rodziną
zawalonego domu, aż nagle samochód stanął.
9
www.cth.boo.pl
- Co jest?
- Chyba złapaliśmy gumę. – odrzekł Satuk wyglądając przez okno.
- No super. Mam nadzieję, że masz zapasowe koło?
- Jakby to zgrabnie ująd… nie.
- Po prostu pięknie! Czy ty nigdy się nie przygotowujesz na dłuższe podróże?
- Sorry, ale to ty mi kazałeś jechad pół dnia przez jakieś kretyoskie pola do jakiegoś
głupiego szpitala psychiatrycznego!
- Ta? To był twój pomysł!
- Ja tylko powiedziałem ci, co można w zaistniałej sytuacji zrobid.
- Dobra, nie kłódmy się. To nic nie da. Trzeba spojrzed prawdzie w oczy: stoimy na
jakimś zadupiu. Wszędzie dookoła są pola, nigdzie żywej duszy. Jakieś propozycje?
- Poczekajmy na okazję.
- W taką ulewę chcesz stad na środku drogi i czekad, bo może akurat przypadkiem
ktoś będzie tędy przejeżdżał i może akurat będzie miał tak dobre i szlachetne serce, by
podrzucid nas do jakiegoś bardziej cywilizowanego miejsca?
Gdy tylko Piotrek skooczył to mówid, w oddali pojawił się samochód. Chłopaki
błyskawicznie wyskoczyli z auta i stanęli na drodze wymachując w górze rękoma. Auto
zbliżało się coraz szybciej, lecz w odległości z której można było już dostrzec numery na
tablicy rejestracyjnej, zaczęło zwalniad. W koocu zatrzymało się tuż przed Piotrkiem i
Satukiem. Obaj zdążyli już zobaczyd siedzącego w nim za kierownicą całkiem łysego
mężczyznę, tak na oko po czterdziestce. Odsunął szybę i spojrzał na chłopaków pytającym
wzrokiem.
- Eee… dzieo dobry. – zaczął Satuk – Mógłby pan nas gdzieś podwieźd? Złapaliśmy
gumę i nie mamy możliwości wydostania się stąd.
- Mógłbym was podwieźd, ale może sprecyzowalibyście najpierw, gdzie? – odparł
mężczyzna. Miał głęboki, bardzo niepokojący głos.
- No, tak, jasne. – uzupełnił kolegę Piotrek – Wybieraliśmy się do Tworek… Wie pan
gdzie to jest?
- Tak, wiem. Niestety chłopcy, ale jest mi to zupełnie nie po drodze. Mogę za to
zabrad was do swojej rodzinnej wioski. Właśnie tam wracam, to niedaleko stąd.
- No, cóż. Chyba nie mamy wyboru. – powiedział Satuk – Pozostaje tylko pytanie, co
zrobimy z moim samochodem. Jak go tu zostawię, to jest bardziej niż pewne, że go już więcej
w życiu nie zobaczę.
- Satuk, ale ty głupi jesteś! Kto ci ukradnie samochód z dziurawym kołem? Poza tym
sam widzisz, że ta okolica nie może cieszyd się nadmiernym ruchem.
- No, w sumie masz rację… Dobra, jedziemy z panem.
Satuk i Piotrek weszli do samochodu łysego mężczyzny i ruszyli w drogę.
W trakcie jazdy dowiedzieli się, że jadą do wsi Targonie oraz że ich wybawca nazywa
się Barlow. Podróż trwała według zegarka Satuka niecałą godzinę, lecz w rzeczywistości
zdawała się dużo dłuższa.
Księżyc już mocno świecił na niebie, gdy dotarli na miejsce. Wioska wyglądała
zwyczajnie – wokół roiło się od małych, drewnianych chatek, a na wzgórzu stała wielka, biała
stodoła. Przyprawiała ona Piotrka o dreszcze – wydawało się, że patrzy z tego wzgórza na
całą wieś. Poza tym miała w sobie coś przerażającego. Chłopców zdziwił też brak okolicznego
kościoła. Co prawda Barlow wyjaśnił, że nie mieszkają tu żadni katolicy, ale im nie chciało się
10
www.cth.boo.pl
w to wierzyd. Przecież każda wieś słynie z tego, że jej mieszkaocy wciąż słuchają radia Maryja
i co niedziela chodzą na msze. Targonie wydawały się opustoszałe, lecz o tej porze było to
zrozumiałe. Barlow zaprowadził Piotrka i Satuka do swojego domu i przygotował im pokój.
Dom Barlowa był jednym z większych w Targoniach, a pokój który im zaproponował również
do najmniejszych nie należał. Wyglądał dośd przytulnie, miał tylko jeden mankament: jedno
łóżko. Chłopcy z wiadomych przyczyn nie chcieli spad w jednym łożu naraz, więc rzut monetą
rozstrzygnął kto będzie spał w wygodniejszych warunkach. Padło na Satuka, Piotrek musiał
się zadowolid podłogą. Barlow zaproponował jeszcze tylko swym gościom posiłek i wszyscy
trzej położyli się spad.
Satuk obudził się zlany potem w środku nocy. Pamiętał, że śniła mu się krew. Dużo
krwi. Nagle usłyszał krzyk. Łatwo się domyślił, że to właśnie on go obudził. Za chwilę usłyszał
go ponownie. W zasadzie trudno było to nazwad krzykiem, był to raczej jakiś nieludzki
skowyt. Nie wiedział co go wydawało, ale z pewnością było poddawane jakimś okropnym
torturom. Wstał z łóżka, by podejśd do okna, i dopiero teraz sobie przypomniał, że nie jest
sam w pokoju. Piotrek jednak spał mocno, co chwila to potwierdzając donośnym
chrapaniem. Satuk postanowił nie budzid kolegi, póki nie dowie się skąd się biorą ów
piekielne odgłosy. Wyjrzał przez okno i przez niedomknięte wrota stodoły ujrzał poruszającą
się tam grupę ludzi. W normalnych warunkach nigdy by ich nie dojrzał, ale, szczęśliwie,
księżyc był tej nocy w pełni i definitywnie rozświetlał całą wieś. Nie mam wyjścia – pomyślał
– muszę tam iśd. Przebierad się nie miał w co, gdyż spał w ubraniu. Barlow nie był aż tak
uprzejmy, by zaproponowad mu piżamę. Najciszej jak tylko potrafił, zbliżył się do drzwi i
nacisnął za klamkę. Zamknięte. Sytuacja coraz mniej mu się podobała. Rozejrzał się dookoła,
lecz nie znalazł nic, co mogłoby mu pomóc w otwarciu drzwi. W koocu jego wzrok natrafił na
wiszący nad łóżkiem obraz. W ciemnościach nie mógł dostrzec, co ów malunek przedstawia,
ale nawet go to w obecnej chwili zbytnio nie interesowało. Zdjął malowidło i położył je na
pobliskiej szafce. Złapał za siedzący w ścianie gwóźdź i spróbował go wyciągnąd – wyszedł
bez oporów, sypiąc przy tym trochę tynku na drewnianą podłogę. Gwóźdź nie był zbyt długi,
lecz Satuk miał nadzieję że taki mu wystarczy. Włożył metalowy bolec w zamek pod klamką i
próbował wyczud nim zapadkę. Poruszając gwoździem w lewo i prawo, w koocu zapadka
ustąpiła i drzwi stanęły otworem. Satuk znał ten sposób otwierania drzwi od swojego wujka,
który zakradał się w młodości tym sposobem do pokoju swego brata, by „pożyczyd” sobie
pod jego nieobecnośd kilka czasopism z gołymi panienkami. Chłopak wyszedł do przedpokoju
na piętrze. Zszedł cicho po schodach, chociaż wraz z każdym postawionym krokiem,
drewniane stopnie niemiłosiernie skrzypiały. Gdy dotarł już na sam dół, jakiś wewnętrzny
głos kazał mu zajrzed do pokoju Barlowa. Drzwi do niego były otwarte, a łóżko puste. Może
poszedł do kibla – starał to sobie wytłumaczyd w myślach Satuk, czym prędzej opuszczając
straszny dom.
Noc była piękna. Niebo bezchmurne, zasłaniane jedynie przez blask idealnie
okrągłego księżyca. Z pobliskiego lasu słychad było świerszcze i inne odgłosy natury. Satuk nie
zaprzątał sobie jednak głowy pięknem nocy i ruszył w stronę stodoły. Po drodze minął kilka
drewnianych chatek, w żadnej nie paliło się światło. W koocu doszedł pod wzgórze. Drogę do
stojącego na nim budynku grodził gęsty żywopłot, lecz Satuk zdołał się przez niego
przecisnąd. Doczołgał się pod samą ścianę stodoły i zerknął przez szparę między deskami.
Wewnątrz, na samym środku paliło się ognisko. Co za idioci – pomyślał – przecież może im
spłonąd cały przechowywany tam dobytek. Szybko jednak dostrzegł, że stodoła świeci
11
www.cth.boo.pl
pustkami. Wokół ogniska stała grupa ludzi, prawdopodobnie mieszkaocy wsi. Żarliwie nad
czymś dyskutowali, lecz ich ściszone i niewyraźne pomruki były nie do zrozumienia z takiej
odległości. W koocu jeden krzyknął:
- Nie, na pewno nie ja.
- Ależ musisz. Dziś… kolej… byliśmy… musisz, bo… nie nadawał…
- Ale ja się nie zgadzam! – wrzeszczał dalej zdenerwowany wieśniak.
- Nie… głośno… zdecyduj się…
- No, dobra. Ale potem chcę już mied święty spokój!
- Dobrze… przyprowadź…
Jakiś mężczyzna ruszył w stronę wyjścia. Satuk schował się w krzaki, by ten go nie
zauważył. Panował w nich makabryczny smród. Obserwował wychodzącego wieśniaka, lecz
on szybko się schował za stodołą. Chwilę potem jednak wrócił prowadząc do środka jakieś
zwierzę. Satuk znów wrócił do szpary, wcześniej jednak obejrzał się w krzaki i ujrzał
martwego, całego zakrwawionego i zmaltretowanego konia. W niektórych miejscach miał
pozrywane całe płaty skóry, przez co widad było kawałki jego mięsa.
- O Boże…
Podszedł do szpary i zaczął obserwowad co ma miejsce w środku drewnianej budowli.
Mężczyzna, który wcześniej się darł, wziął w rękę stojącą w pobliżu dechę i podszedł do
stojącego przy ognisku konia. To właśnie to zwierzę przyprowadził jeden z wieśniaków.
Mężczyzna zamachnął się i walnął dechą konia. Ten okropnie zarżał, a facet zaczął go okładad
dechą jeszcze mocniej, niczym Johny Cage Scorpiona. Koo w krótkim czasie zmienił się w
krwawą kupę mięsa. Nagle Satuk poczuł na swoim ramieniu czyjąś rękę.
- No i jak ci się podoba ceremonia koniowałów? – spytał Barlow, trzymając Satuka
cały czas za ramię.
Odcinek 3: Ostatni Błąd Dżem’sa Błąda
Dżem’s jeszcze parę minut po odejściu nieznajomego informatora stał nad studzienką
kanalizacyjną i przekładał między palcami otrzymaną płytę. Cały czas zastanawiał się nad jej
zawartością i zapewne to go zdekoncentrowało – za pewnym razem krążek wyślizgnął mu się
z palców i wpadł do kanałów. Błąd szybko rzucił się do kraty i spróbował ją unieśd, lecz bez
skutku. Nie miał pojęcia jaki los czeka jego płytę.
Golump, jak co noc, penetrował kanały w poszukiwaniu pożywienia. Przeciętni ludzie
nie zdawali sobie sprawy z tego, ile dobrego jedzenia można znaleźd w kanałach. Golump był
okolicznym lumpem. Ksywkę dostał od miejscowych dzieciaków, gdyż rzeczywiście
zachowaniem (i wyglądem raczej też) przypominał tę postad z Władcy Pierścieni. Nie
przypuszczał, że tym razem znajdzie coś o wiele bardziej wartościowego. Jak zwykle omijał
kałuże pod studzienkami, by deszcz nie nakapał mu na głowę. W pewnym momencie ujrzał w
ciemnościach coś srebrnego. Zbliżył się do tego przedmiotu, nie zważając na krople wody
spadające mu na resztki włosów. Miał nieodparte wrażenie, że gdzieś już coś takiego
widział… Schował czym prędzej błyskotkę do kieszeni i ruszył kontynuowad poszukiwania
żarcia.
12
www.cth.boo.pl
- Uuuuaaaaa!!! – ziewnął przeciągle Piotrek. Właśnie chciał się przywitad z Satukiem,
gdy zobaczył, że łóżko jego kumpla jest puste. „To dziwne” – pomyślał. Satuk zawsze lubił
wylegiwad się do, no, przynajmniej jedenastej trzydzieści. A była dziewiąta trzydzieści.
„Pewnie mu się zachciało do kibla” – wytłumaczył sobie w duchu nieobecnośd kolegi i wstał
zjeśd śniadanie. Przypuszczał, że po drodze spotka Satuka albo przynajmniej Barlowa. Jednak
ani jednego, ani drugiego na swej drodze nie spotkał. „Może wyszli gdzieś razem?” –
niepokoił się coraz bardziej Piotrek. Niepokój jednak nie stłumił jego apetytu, więc ruszył do
kuchni. Kuchnia Barlowa była dośd duża jak na polskie standardy, zważywszy że znajdowała
się w centrum wsi. Przy ścianie stał duży, prostokątny stół, a zaraz za nim lodówka. Aż nie
chciało się wierzyd, że właścicielem tego wszystkiego jest jedna osoba. Piotrek zrobił sobie
jajecznicę na boczku. Tak się składa, że w lodówce były świeżutkie jaja, prosto od kury. Po
śniadaniu, Piotrek poszedł szukad Satuka. Obszedł trzy razy cały dom, ale nie znalazł nic
mogącego wskazywad, gdzie zniknął jego kumpel. Nagle usłyszał na dole skrzypienie drzwi.
Zaszedł do nich i zobaczył Barlowa.
- O, dzieo dobry. Zdążyłeś już wstad?
- Dzieo dobry, no jak widad zdążyłem. Nie wie pan może, gdzie jest Satuk? Jak się
obudziłem już go nie było.
- Niestety, nie mam różowego pojęcia.
- Mam nadzieję, że nic mu się nie stało.
- Tutaj? Co mogłoby mu się stad na tak spokojnej wsi? – spytał Barlow z diabelskim
uśmiechem na ustach.
- Zdzichu, Zdzichu! – wrzeszczał szeptem Golump spod klapy do kanałów.
- Czego chcesz, Golump? Masz ochotę na kolejne spotkanie ze strażą wiejską?
- Chodź no tu, Zdzichu. Mam coś, co cię może zainteresowad.
- A sam chodź tutaj, nie będę się po kanałach szwendał.
Golump zrezygnowany wyszedł na ulicę przykuwając przy okazji uwagę
przechodniów, i usiadł przy budce z piwem, obok Zdzicha.
- Gadaj, no, co tam masz.
Golump obejrzał się wkoło czy nikt nie patrzy i wyjął z kieszeni srebrzysty krążek.
- Co to jest i ile za to dostanę?
- Aj, Golump, Golump… Nie jesteś ty na bieżąco w technice… To jest cederum.
- Cederum? A co to jest takiego?
- To sobie wsadzasz do komputera i tam masz gołe baby.
- Całkiem gołe?
- No! Władek, wiesz który, miał kiedyś takiego cederuma i mi pokazywał. Wsadził to
do komputera i mu się gołe baby pokazały!
- Ty, świetne te cederumy są! A jak myślisz ile mógłbym za to dostad?
- No, to zależy.
- Od czego?
- Od tych gołych bab. Jak jakieś urodziwe, to pewnie więcej. A jak jakieś deski, to
grosze.
- Hmmm… To trza by zobaczyd te gołe baby. Tylko skąd ja wezmę komputer?
- Tam – Zdzichu spod budy wskazał palcem budynek z czerwonej cegły – w tym
nowym bloku, otworzyli niedawno taką kawiarnię z komputerami.
- Dobra, dzięki Zdzichu.
13
www.cth.boo.pl
- Tylko, Golump! Połowa dla mnie!
- Wal się na ryj!
- O ty chamie jeden! To ja ci pomagam, a ty co?
- Dwiartkę ci dam.
- Powiedziałem połowę.
- No to kurnik chudośd dostaniesz!
- A idź się jechad kijem od mopa!
Golump i Zdzichu powymieniali się jeszcze kilka razy wyzwiskami, aż z budy wyszedł
jakiś gośd i kazał się zamknąd Zdzichowi. Golump zaś ruszył w stronę kafejki internetowej. Na
miejscu nie mógł oderwad wzroku od monitorów. W kafejce siedziało trzech chłopaków,
grających w Countera. Gdy stał tak przy ladzie, jakiś głos zapytał go „w czym mogę pomóc?”.
Dopiero wtedy zauważył, że za ladą stoi jakiś facet. Golump wyjął z kieszeni płytę i dumnie
pokazał ją facetowi zza lady.
- Niestety, nie może pan zainstalowad własnego oprogramowania. Wie pan, ja nie
mam żadnej gwarancji, że to pochodzi z legalnego źródła…
- Chcę tylko zobaczyd, co jest na tym cederumie.
- Eeee… Musi pan zapłacid za korzystanie z komputera.
- Jak to „zapłacid”?
- 5 zł za pierwszą godzinę, przy drugiej i trzeciej dajemy jednozłotowy rabat, a kolejne
kosztują już tylko 2 zł.
- Mam dad piątala, tak?
- Tak, pięd złotych za godzinę.
Golump wyszedł przed kawiarenkę i zaczepił akurat idącego obok nastolatka.
- Młodzieocze, nie wspomógłbyś potrzebującego? – spytał błagalnym tonem,
wyciągając rękę.
- Spieraj się pan na drzewo!
- A idź ssad kutię!
Spróbował ponownie, tym razem ze starszą kobietą.
- Przepraszam, nie mogłaby mnie pani wspomóc jakimś groszem?
- Proszę pana, ja sama nie mam. Wie pan, emerytura taka niska, jeszcze trzeba
poopłacad wszystkie rachunki, komorne… Wie pan, jeszcze lekarstwa trzeba nakupowad i w
ogóle…
- Dobra, stara babo, co mnie to wszystko obchodzi, jak nie masz kasy dla biedaka, to
spadaj!
Babcia odeszła z oburzeniem. Golump był coraz bardziej wkurzony – w dzisiejszych
czasach bardzo trudno coś wyżebrad od kogoś. Zaczął chodzid po całej ulicy i pytad ludzi, lecz
nie przyniosło to oczekiwanych skutków. Wraz z małym chłopcem pojawiła się jednak
nadzieja. Dzieciak szedł z pięciozłotówką w ręku do automatu z gumą do żucia. Golump w
ostatniej chwili złapał go za rękę i nie pozwolił wrzucid monety.
- Ej, chłopcze. Po co marnowad pieniądze? Pokażę ci jak za te pięd złotych wyciągnąd
stąd aż trzy gumy naraz. Daj mi tą monetę…
- Mama nie pozwala mi rozmawiad z obcymi.
- Prawdziwy mężczyzna nie słucha się mamy. A ty mi wyglądasz na takiego
prawdziwego mężczyznę, po prostu gościa z jajami.
- No, dobra… Proszę. – chłopiec dał Golumpowi do ręki pięciozłotówkę i czekał, co ten
zrobi. Golump jednak stał z monetą w ręku i nic nie robił. – Dlaczego pan nic nie robi?
- Wiesz, nie mogę, bo tam stoi i patrzy się na nas pokimun.
14
www.cth.boo.pl
- Pokemon? Gdzie? – dzieciak odwrócił się i szukał wzrokiem upragnionego
stworzenia. – Pan kłamie, tam nic… – skierował te słowa do Golumpa, lecz tego już tam nie
było…
- Proszę tylko pamiętad o tych lekach dla syna. – rzekł doktor do mamy Pucybuta. – Ze
swojej strony prosiłbym też nie rozpowiadad już więcej tych głupot o tym chomiku… To może
spowodowad jedynie pogorszenie się paostwa opinii wśród znajomych i sąsiadów.
- Proszę pana, ale ja przysięgam – ten ogromny chomik…
- Powiedziałem dośd! Do widzenia paostwu.
- Eh… Do widzenia. – odparła mama Pucybuta z wymuszoną uprzejmością w głosie. –
Chodź synku.
Pucybut powędrował wraz z mamą na przystanek, z którego autokar miał ich zabrad z
powrotem do Warszawy. Przy okazji jego matka kupiła najnowsze „Życie Warszawy”. Akurat
był czwartek, więc uradowany Pucybut miał okazję poczytad dodatek „Po godzinach”.
- No i co synku? Piszą coś ciekawego?
- Większośd miejsca poświęcili jakiejś wystawie…
- Jakiej?
- Sceny biblijne według najlepszych rzeźbiarzy, czy coś takiego.
- To ciekawe. Kiedy ta wystawa się odbywa?
- Jutro.
- Może byśmy poszli? Taka kulturalna rozrywka na pewno dobrze zrobi nam obojgu
po tych ostatnich przeżyciach.
- Eeee… – wystękał Pucybut. Nie miał wcale ochoty iśd na jakąś durną i nudną
wystawę rzeźb.
- No, wiedziałam, że tobie też się spodoba ten pomysł.
Pogawędka matki z synem została przerwana przez pojawienie się oczekiwanego
autokaru.
- Niepokoję się o Satuka. Nie wraca już tyle czasu… Może sam pojechał do Tworek?
- Spokojnie, pewnie masz rację. – uspokajał chłopaka Barlow.
- Może poszedł do lasu i zabłądził? Albo go zaatakował niedźwiedź?
- W tym lesie nie ma żadnych niebezpiecznych zwierząt, a zwłaszcza niedźwiedzi. I nie
da się w nim zabłądzid.
- Jak to nie da? Przecież widad z daleka, że jest ogromny. Bardzo łatwo stracid tam
orientację, zwłaszcza osobie, która całe życie spędza przed komputerem.
- No… masz rację… ale w całym lesie są wyraźne ścieżki i bardzo łatwo trafid do
wyjścia.
- Nie mogę już tu dłużej siedzied. Wyjdę na spacer.
- W porządku.
Piotrek wyszedł z domu, bo miał już serdecznie dosyd tego całego Barlowa. Gośd
działał mu na nerwy tymi ciągłymi pocieszeniami. Były bezsensowne i naciągane jak
prezerwatywa na kij bejsbolowy. I zdawało się, że coś ukrywa… Piotrek stał na werandzie i
obserwował pracujących wieśniaków. Było w ich robocie coś przerażającego – jeden wsiok
cały czas jeździł na traktorze dookoła pola, drugi naprawiał płot… Pracowali niczym jacyś
zombie bez serca. Piotrek wyczuwał jakiś niebezpieczny związek między „niewolniczą”
robotą wieśków, sekretem Barlowa i zniknięciem Satuka…
15
www.cth.boo.pl
Odcinek 4: The Bleem Łicz Projekt
Satuk odzyskał przytomnośd z wielkim bólem głowy. Z ogromnym wysiłkiem otworzył
oczy i zdał sobie sprawę, że leży na brudnej ziemi, w lesie. Spróbował wstad, lecz jego
kooczyny były mocno związane. Na wszelkie sposoby chciał się uwolnid – bez skutku. W
koocu zaczął się drzed, ale to też niewiele dało. Las był ciemny, wyglądało na to że jest
środek nocy. Najbardziej denerwowała Satuka otaczająca go cisza. Nie bał się ciemności,
wyzbył się tego lęku już we wczesnym dzieciostwie. Nie mając nic lepszego do roboty, czołgał
się po ziemi z nadzieją, że przyjdzie mu do głowy jakiś sensowny pomysł. Pomysł nie wpadł,
za to coś go ukuło w rękę. Po starannym obmacaniu rękoma, ów kłujący przedmiot okazał się
ostrym kijkiem. Zręcznie przeciął nim sznur okalający jego dłonie i nogi. Wstał i odetchnął z
ulgą. Pobłąkał się trochę po lesie, aż zauważył w oddali niewielką chatę. Ruszył w jej stronę z
nadzieją, że spotka w niej pomoc.
Piotrek obudził się godzinę przed porą, o której zwykł to robid Barlow. Już
wczorajszego dnia wpadł na pomysł, żeby wstad przed nim i w spokoju wybrad się do lasu.
Do zachodu słooca będzie miał bardzo dużo czasu i będzie mógł przeszukad duży obszar
pobliskiego lasu, a może nawet cały. Poza tym miał nieodparte przeczucie, że lepiej będzie
jak nie poinformuje Barlowa o planowanej wycieczce. Zrobił sobie na drogę kilka kanapek,
wziął dwulitrową butelkę wody, spakował to wszystko w swój plecak i ruszył w drogę.
Cała wieś zdawała się jeszcze spad. Pola były puste, niepokój wzbudzała tylko, jak
zwykle, górująca nad Targoniami stodoła. Piotrek uznał, że ma wystarczająco dużo czasu by i
ją zwiedzid. Od samego początku, gdy się tu pojawił, napawała go jakimś dziwnym strachem i
miał nadzieję, że bliższe zapoznanie się z jej wnętrzem pozwoli mu tę tajemnicę wyjaśnid.
Dookoła wzgórza, na którym stała stodoła, porastał żywopłot. Piotrek ominął go i
skierował się prosto do jej wrót. Prawa częśd była uchylona akurat na taką szerokośd, by
chłopak mógł się przez nią przecisnąd. W środku panowała kompletna pustka. Chłopak uznał
to za dziwne, w koocu zwykle w takich miejscach przechowuje się stosy siana albo coś w tym
stylu. W każdym razie w żadnym wypadku się nie marnuje takiej powierzchni. Na środku
budowli leżały zwęglone gałęzie. Piotrek zamarł, gdy ujrzał w kącie plamy krwi. Tymczasem
drzwi do stodoły uchyliły się trochę bardziej…
Golump cały w skowronkach wrócił niemalże podskakując do kawiarenki. Po wejściu
od razu rzucił na ladę pięd złotych i zasiadł przy wolnym stanowisku. Wyjął z kieszeni
znaleziony cd-rom i położył na komputerze. Monitor cały czas był czarny. Golump poszurał
trochę płytką po obudowie maszyny, lecz na ekranie w dalszym ciągu nic się nie wyświetlało.
- Ekhm… Może w czymś pomóc? – spytał uprzejmie gośd zza lady.
- Pomagad od razu by kurhan stary chciał… Jakieś zjeżdżające ze zjeżdżalni komputery
tu macie i tyle!
- A, przepraszam bardzo, z czym pan ma kłopot?
- Chciałem te gołe baby zobaczyd z cederuma i nie chce mi pokazad.
- A włączył pan komputer? – spytał z politowaniem w głosie.
16
www.cth.boo.pl
- Włączył… Co się pan mnie czepiasz? A, no to trza było mówid, ja myślałem, że to się
samo włączy. Eeee… To gdzie się tego grata włącza?
- O, tu! – facet wcisnął duży granatowy przycisk.
- A, no jasne! U mnie jest żółty ten przycisk, nie chciałem tu kombinowad, bo by na
mnie potem było jakby się ten złom rozleciał… Ale wy tu macie stare maszyny…
- Cees chodzi płynnie. – odparł chłopak siedzący przy stanowisku obok. Obaj
mężczyźni zignorowali go.
- No, dobra. – Golump potarł jeszcze raz cd-romem po obudowie – Ale to dalej mi
gołych bab nie pokazuje!
- No bo musi pan włożyd płytę do napędu. – ekspedient wcisnął mały przycisk i
wysunęła się tacka cd-romu.
- O, kurde. U mnie to wystarczy położyd na komputerze i już! Ale wy tu syfiasty sprzęt
macie! – właściciel kolejny raz nie zwrócił uwagi na ględzenie żula, ale coraz więcej
chłopaków grających dotąd w CS-a zaczęło oglądad z uśmiechem na ustach całą sytuację.
Ekspedient już chciał złapad płytę, lecz Golump mu przeszkodził:
- Stop! Gdzie z łapami? Mój cederum, paluchy precz! – Golump wziął płytę w rękę i
położył na tacce cd-romu. – No i co? U mnie by się samo zamknęło! Ale grat, ja nie mogę…
- Przed chwilą mówił pan, że na paoskim sprzęcie wystarczy położyd płytę na
obudowie…
- Ja…? Co mi pan tutaj chrzanisz, to u Zdzicha tak jest. W ogóle mnie pan nie słuchasz,
co za brak szacunku dla klienta. – facet zamknął cd-rom. Po kilkunastu sekundach na ekranie
pojawiło się zajmujące 3 ekranu okno z dużym, niebieskim napisem FBI. Z głośników zaczął
wydobywad się głos:
- Witaj Dżem’s. Mamy dla ciebie nowe zadanie. – teraz już wszyscy zgromadzeni w
kafejce poustawiali się dookoła obleganego przez Golumpa stanowiska. Ich uśmiechy
pozamieniały się w rozdziawione na oścież gęby. Jedynie Golump nie zdawał się byd w żaden
sposób zainteresowany.
- Gdzie te gołe baby?! Co to jest za szmelc?! – nikt go jednak nie słuchał, więc zamilkł i
również zaczął się przyglądad monitorowi.
- W Warszawie grasuje wielki chomik. Nasi naukowcy twierdzą, iż został on
zmodyfikowany genetycznie przez bliżej nieokreśloną substancję. – głos sączył się z
głośników, a to co mówił było ilustrowane zmieniającymi się na ekranie zdjęciami – Jedna z
mieszkających w stolicy rodzin doznała bliskiego spotkania z tymże okazem, co skooczyło się
zdemolowaniem ich domu. Opinii publicznej przedstawiamy jak zwykle typowe gadanie, że
to bzdury, a dla lepszego realizmu całej sytuacji, poszkodowanych ludzi zamknęliśmy w
szpitalu psychiatrycznym. Twoim zadaniem jest zdobycie informacji na temat chomika, a
następnie unieszkodliwienie go. Jak zwykle przypominamy, że jeśli któryś z agentów zginie
lub padnie podczas akcji, agencja wyprze się tego faktu. Wiadomośd ulegnie samozniszczeniu
za pięd, cztery, trzy, dwa, jeden… – wtem z cd-romu zaczął lecied dym.
Piotrek szybko schował się za jednym z filarów podtrzymujących drewniany strop
stodoły.
- No co ty, pewnie poszedł do lasu szukad tego drugiego. Po co niby miałby tu
przychodzid?
- Mówię ci, że ten chłopak mi się nie podoba. Może i masz rację z tym lasem, ale wolę
się upewnid, że tutaj go nie ma.
- Jak będzie w tej stodole, to zgolę sobie włosy łonowe!
17
www.cth.boo.pl
- Tylko uważaj, żeby nie trafiły do jakiegoś dania, na przykład tortu…
- Co?
- Nieważne.
- Przecież w tej stodole nie ma w ogóle żadnego miejsca do ukrycia. Jakby tu był, to
już byśmy go zauważyli. Niekoniecznie… – Piotrek stał nieruchomo za filarem, bojąc się
wyjrzed zza niego by zobaczyd, kim są nieznajomi. Po chwili jednak już to wiedział.
- Wiesiek, przygotuj się na zakup grubych gaci, by ci nie było zimno w jajka. Właśnie
znalazłem naszego niesfornego gościa…
Satuk dobijał się do drzwi chaty, lecz nikt mu nie raczył otworzyd. Słychad było jednak
dochodzące zza nich szmery, świadczące o obecności kogoś w domu. W koocu,
zdesperowany, wywalił drzwi kopniakiem. Były drewniane i wyraźnie słabe, nic więc
dziwnego, że przeleciały na drugą stronę. Chłopak zaczął desperacko machad rękoma w celu
utrzymania równowagi, co zresztą mu się udało. Gdy tylko wróciła mu świadomośd, ujrzał
starą, schorowaną kobietę. Pierwsze słowo, jakie mu zaświtało w głowie, brzmiało
„wiedźma”. Widział wiedźmy w wielu starych horrorach klasy z oraz w dużo lepszych grach
komputerowych. Różnica była jedna: wiedźma z jego wyobrażeo gotowała wciąż jakieś
dziwne mikstury, ewentualnie prowadziła hodowlę czarnych kotów. W ostateczności miała
wróżbiarską linię 0-700. Jednak starowinka, którą ujrzał, siedziała przy komputerze. Z
zawrotną prędkością wystukiwała coś na klawiaturze i zdawała się ignorowad jego obecnośd.
Satuk z braku lepszego pomysłu na zaznaczenie swej obecności, odchrząknął.
- Wiem, że tam jesteś młodzieocze. Nie przejmuj się drzwiami, już się nimi zajęłam.
- Jak to… – Satuk spojrzał na drzwi i, o dziwo, znajdowały się z powrotem na
właściwym miejscu, to jest zawiasach. – Jak pani… Co… Kim pani jest?!
- Jestem Ela Kenfart. Zapewne interesuje cię, co taki stary babsztyl jak ja robi przy
komputerze? Widzisz, opracowuję nową wersję emulatora playstation. Właśnie dlatego
często nazywają mnie Wiedźmą z Bleem. Niedawno ukazała się nowa częśd Tekkena, a ja,
zatwardziała przeciwniczka konsol i oddana zwolenniczka peceta, koniecznie chcę w nią
zagrad. Nie pozostało mi nic lepszego do roboty, niż napisad niezawodną i nowoczesną
wersję Bleema.
- Aha. – odparł oszołomiony chłopak. – Wie pani… teoretycznie mógłbym pomóc.
- Naprawdę?
- Tak się składa, że trochę się znam na komputerach i coś nie coś mógłbym doradzid.
- Ah, to wspaniale. Siadaj, młodzieocze.
Wiedźma zwolniła Satukowi miejsce przy komputerze. Ten od razu zaczął stukad
klawisze, wpędzając w kompleksy samą Elę. Przez jakieś pół godziny bezustannie wklepywał
nowe komendy i poprawiał stare. Wiedźma z Bleem cały czas stała za jego plecami i z
zachwytem obserwowała jego pracę. Po skooczonej robocie rzekł wreszcie uradowany:
- Gotowe.
- Wspaniale, chłopcze! W nagrodę, przepowiem ci przyszłośd! Puśd mnie do kompa.
- Nie, naprawdę nie trzeba…
- Należy ci się. No, już. Ustąp miejsca starszemu.
Satuk zszedł z fotela, który błyskawicznie zajęła parająca się magią babcia.
Uruchomiła Internet Explorera, wpisała niewiarygodnie długi adres i czekała. Nagle na
ekranie ukazało się jakby zdjęcie miski z lotu ptaka. W misce znajdowała się zielona woda, a
pod nią widniał napis „Poznaj swoją przyszłośd za jedyne 2 zł + VAT, dla stałych klientów
18
www.cth.boo.pl
zniżki”. Kobieta zjechała na dół strony, w polu „login” wpisała „ekenfart”, a w „password”
pojawiły się po chwili cztery gwiazdki. Po wciśnięciu entera woda w misie zabulgotała,
zawirowała i zmieniła kolor na różowy.
- Teraz chłopcze zajrzyj do misy, a ukaże ci się w niej twoja przyszłośd. Nie przejmuj
się moją obecnością, tylko ty będziesz widział, co cię czeka.
- He… – wystękał zdumiony Satuk. – Zawsze myślałem, że wróżenie…
- …odbywa się z ręki albo fusów? – dokooczyła Ela. – Widzisz, nawet wiedźmy idą z
duchem czasu.
- Tak… – Satuk podszedł bliżej monitora i zaczął się przyglądad różowej wodzie. Za
chwilę ujrzał siebie stojącego nad kołyską z płaczącym dzieckiem. On z rzekomej przyszłości
biegał wciąż między sześcioma takimi kołyskami, bezustannie starając się uspokoid każdego z
malców po kolei. Za chwile obraz wyparował, a na jego miejscu pojawił się koncert jakiejś
kapeli. Na środku sceny darł mordę jakiś wysoki facet z czarnymi włosami do ramion.
Dookoła sceny szalały tłumy fanów machających rękoma w rytm ostrej muzyki. Po chwili
facet z długimi włosami pożegnał się z ludźmi i zszedł ze sceny. W garderobie wyjął z szuflady
strzykawkę i wsadził igłę w ramię. Wstrzyknął brązową substancję pod skórę i odchylił głowę
do tyłu. Dopiero teraz Satuk rozpoznał w tym człowieku siebie. Nie zdążył jednak zareagowad
w żaden sposób, bo już za chwilę w różowej wodzie ukazał się jego kumpel, Piotrek. Siedział
przywiązany do konia w stodole. Dookoła biegała spora grupa wieśniaków i wydzierała się w
niebogłosy, podobnie jak sam Piotrek wrzeszczący wciąż „pomocy!”. Satuk szybko odskoczył
od komputera, wrzasnął wiedźmie „muszę lecied” i wybiegł z chaty w ciemny las.
Odcinek 5: Wejście Rysiołaka
Bendżi po długim i żmudnym spacerze po stolicy dotarł do Pałacu Kultury i Nauki.
Przed budynkiem wisiał plakat reklamujący jakąś biblijną wystawę, lecz nie to przykuło jego
uwagę. Na plakacie widniała rzeźba całkiem nagiej pary ludzi z liśdmi w kroku. Bendżi czym
prędzej wyłamał czarne drzwi i wkroczył na wystawę. Po kilkuminutowej wędrówce po
salach Pałacu, znalazł wspomniane na plakacie rzeźby. Rzucił się najpierw na mężczyznę, a
następnie na kobietę i zostawił ich całkowicie nagich w świetle księżyca przenikającego przez
okna Pałacu…
- Witaj, chłopcze. – odparł stanowczym tonem Barlow. – Widzę, że zainteresowała cię
nasza święta stodoła. To bardzo dobrze – jeszcze dziś zobaczysz na własne oczy odprawianą
w niej ceremonię koniowałów.
- Nie… – wystękał przerażony Piotrek. – Niiieee maaa taaakiiieeej poootrzeeebyyyy…
- Ależ jest. Specjalnie dla ciebie nawet ją przyspieszę – dziś wyjątkowo nie o północy,
lecz po piątej. Wiesiek! Powiadom wszystkich o dzisiejszej kooskiej mszy. A zaraz potem
przygotuj konia i jakiś gruby sznur. Pokażemy temu gnojkowi w co się wpakował.
Satuk biegł na oślep przez ciemny las, z nadzieją, że zbliża się ku wyjściu. Cały czas
miał w głowie ujrzane niedawno „przepowiednie”. Czy temu naprawdę można wierzyd?
Według nich nie tylko Piotrek ma teraz poważne problemy, ale także ja je będę miał w
19
www.cth.boo.pl
przyszłości. Pomijając już fakt, że będę miał autentyczną kupę dzieci, to jeszcze zacznę dpad…
Nie, nie zacznę! Przysięgam, że nigdy nic nie wezmę w żyłę! Myśli go zdekoncentrowały i
wpadł na jakieś wyjątkowo ciemne drzewo. Po krótkim oszołomieniu zdał sobie jednak
sprawę, że to co ujrzał nie było drzewem, lecz człowiekiem w ciemnym garniturze. Odskoczył
przerażony, a człowiek się do niego odwrócił i w blasku wschodzącego słooca ukazał swą
twarz. Znajomą twarz.
- Pan Krzysztof Ibisz? – spytał niepewnie Satuk.
- Tak, to ja. – odparł znajomy mężczyzna.
- Co pan tutaj robi?
- Och, to długa historia…
- Nie ma sprawy, ja mam czas. – zaciekawienie Satuka pozwoliło mu błyskawicznie
zapomnied o czekającym na ratunek koledze.
- No, dobra, skoro chcesz wiedzied. Widzisz, miałem poprowadzid nowy program
Polsatu pod tytułem „Leśniczówka”. W jednej leśniczówce mieliśmy zamknąd dwunastu
ludzi, którzy mieli pilnowad lasu. Widzowie głosowaliby przez cały czas na ulubionego
zawodnika, a co tydzieo uczestnik z najmniejszą ilością głosów zostawałby wyeliminowany.
Oczywiście braliśmy też pod uwagę, że kogoś mógłby wyeliminowad niedźwiedź…
- W tym lesie nie ma niedźwiedzi. – wtrącił Satuk.
- Zapewniam cię chłopcze, że są. Wracając do tematu, program nie wypalił z braku
pieniędzy. Tak przynajmniej dowiedziałem się z telefonu, który otrzymałem zaraz po
przybyciu do tego lasu. No i zgubiłem się.
- Ale przecież ma pan telefon? Może pan zadzwonid po pomoc.
- Niestety, zaraz po rozmowie siadła w nim bateria i jest w zasadzie bezużyteczny.
Pozwól mi jednak dokooczyd moją wstrząsającą opowieśd. Błąkałem się po lesie, aż zapadła
noc. Jak się obudziłem pod jednym z drzew, ujrzałem na swojej ręce coś jakby odciśniętą
szczękę. – Ibisz podwinął rękaw i pokazał chłopakowi krwawy ślad. Wyglądał, jakby ugryzł go
jakiś człowiek. – Wygląda na to, że ugryzł mnie jakiś człowiek. Chociaż nic nie wiem o tym, by
w tym rejonie Polski żyli jacyś kanibale. Z tego co wiem, w ogóle w Polsce, ani nawet w
Europie, nie ma kanibali.
- Jacyś by się na pewno znaleźli… – Satuk przypomniał sobie Barlowa i to co zaszło w
targooskiej stodole. W głowie cały czas miał również niedawny artykuł w jednym czasopiśmie
muzycznym, w którym, przy okazji premiery nowej płyty pewnego niemieckiego zespołu,
przypomniano historię Armina Meiwesa, który zjadł poznanego przez Internet mężczyznę.
- Nieważne, nie przerywaj mi. Według mojego zegarka, jakieś piętnaście minut przed
szóstą chyba straciłem przytomnośd. Nie pamiętam w każdym razie co się ze mną działo
pomiędzy mniej więcej 17.40 a 18.10. Musiałem chyba zemdled, nie potrafię tego inaczej
wytłumaczyd…
- Pewnie tak. Może by pan ze mną poszukał wyjścia z lasu?
- Jasne, postaram ci się pomóc.
Piotrek leżał związany w kącie stodoły. Do budowli złaziło się coraz więcej okolicznych
wieśniaków. Zdziwiło go, że nie ma wśród nich żadnych kobiet – sami faceci. Pierwsza myśl,
jaka mu się nasunęła, to że trafił do jakiegoś grona fanatycznych homoseksualistów, którzy
go teraz będą, wszyscy po kolei, gwałcid. Nic podobnego jednak nie miało miejsca. Gdy w
stodole było już całkiem spore grono mężczyzn, Barlow zamknął drzwi. Dwóch gości
odsunęło się od szeregu, odsłaniając w ten sposób… konia.
20
www.cth.boo.pl
- Czas na ciebie, wścibski szczeniaku! – dwóch wieśniaków, tych którzy wcześniej
opuścili grupę, złapało Piotrka za ramiona i posadziło na koniu. Barlow przywiązał nogi
chłopaka do ogona konia i klepnął zwierzę w zad. Zaczęło biegad dookoła stodoły jak
opętane, a stojący najbliżej wieśniacy bili je po nogach niezauważonymi wcześniej przez
Piotrka sztachetami. W koocu po kilku rundkach zwierzę padło skatowane na ziemię,
zwalając tym samo chłopaka. Przez intensywny ból głowy, Piotrek słyszał wrzaski typu
„Zajechad mu drogę” czy „Po oczach go” i już myślał, że zgromadzeni faceci zaraz się na niego
rzucą, aż zdał sobie sprawę, że nie chodzi im wcale o niego, lecz o ledwo żywego konia.
Barlow odciągnął chłopaka pod jeden z filarów budowli, po czym dołączył do uzbrojonego w
dechy tłumu, odbierającemu koniowi resztki życia. Wtem wrota stodoły jakby się poruszyły. Z
początku wszyscy zignorowali ten fakt, ale gdy w drzwiach stanął chłopak z mężczyzną w
czarnym garniturze, oczy koniowałów zwrócone już były w ich stronę. Piotrek od razu zaczął
się drzed „Satuk!!!”, a rozwścieczony tłum zmienił nagle obiekt swych ataków. Zarówno
Piotrek, jak i Satuk stracili już wszelką nadzieję na odzyskanie wolności, aż tu nagle Krzysztof
Ibisz padł na ziemię. Ukrył twarz w rękach, zaczął się zwijad z bólu i wydawad nieludzkie
odgłosy. Wieśniacy na chwilę ostygli z zapału zarąbania przybyszy na śmierd i obserwowali
całą scenę, zupełnie jakby byli w jakimś transie. Ibisz w koocu po kilku minutach przestał
wyd. Piotrek widział jak mężczyzna odsłania twarz, ale nie mógł dojrzed, co mu się dokładnie
stało. Wtedy usłyszał majaki:
- Maciuś… To ty? Dlaczego jesteś taki duży?
Wszyscy wieśniacy odsunęli się i dopiero wtedy Piotrek ujrzał twarz leżącego faceta –
niewiadomym sposobem zmienił się on w Rysia – bohatera jednej z popularnych telenoweli..
Chłopak wykorzystał fakt chwilowego zdegustowania koniowałów i rzucił się do wyjścia,
łapiąc przy okazji za koszulę otumanionego Satuka.
Biegli razem co sił w nogach w stronę lasu, słysząc w oddali okrzyki „Co za
monstrum”, „Uciekajmy”, etc. Gdy krzyki umilkły, a stodoła znikła z pola widzenia, zatrzymali
się na chwile by zaczerpnąd powietrza.
- Dzięki, stary. Uratowałeś mi życie, na serio. O mały włos, a rzucili by się na mnie z
tymi dechami i…
- Tak, wiem, to straszne oszołomy. Tej nocy, której zniknąłem, usłyszałem jakiś wrzask
dochodzący ze stodoły. Zakradłem się tam i zobaczyłem tą ich całą „ceremonię”.
- Ale skąd wiedziałeś, że tam jestem? I skąd wytrzasnąłeś Ibisza?
- Wiesz, to długa historia…
- I co, myślisz, że ta wiedźma mogła by nam pomóc jeszcze raz? – spytał Piotrek po
skooczonej opowieści Satuka.
- No, pewnie tak. Tylko musimy najpierw odnaleźd jej chatę. A to nie będzie takie
proste – ten las jest przeogromny, a my nie mamy nawet komórki z GPRSem.
- Dobra, ja mam w plecaku trochę jedzenia i wodę. To powinno nam starczyd na jakiś
czas. Ruszajmy w drogę.
Satuk i Piotrek ruszyli w drogę. Wędrowali przez las wzdłuż wyznaczonej ścieżki, licząc
że zaprowadzi ich do chaty wiedźmy, a może nawet do samego wyjścia z lasu. I nie mylili się
– po kilkudziesięciu minutach wędrówki trafili na przerwę między żywopłotem drzew,
odsłaniająca fragment drogi.
- Ty, patrz jakiego mamy farta! – wrzasnął Piotrek i rzucił się od razu w stronę szosy.
Gdy już miał przestąpid próg lasu, ni z gruchy, ni z pietruchy drogę zablokowało mu dwóch
21
www.cth.boo.pl
chłopaków. Jeden był duży i miał strasznie zwichrowane, czarne włosy, a drugi był mniejszy i
cały czas dziwnie się uśmiechał.
- Stój! – wrzasnął z udawaną stanowczością w głosie większy. – Kim jesteś?
- A co cię to obchodzi? – warknął nerwowo Satuk, który już dogonił Piotrka.
- Zgubiliśmy się w lesie i chcielibyśmy przejśd. Możecie nas puścid? – spytał już
grzeczniej Piotrek.
- Nie. To my tutaj rządzimy i my zadajemy pytania. – odparł znów tym swoim
denerwująco sztucznym głosem większy chłopak, a ten mniejszy przymknął oczy i pokiwał
głową, nie zdejmując z twarzy tego swojego dziwnego uśmiechu. – Pytam więc jeszcze raz:
kim jesteście?
- O, rany. Ja jestem Piotrek, a to mój przyjaciel Satuk. A kim wy jesteście?
- Ja? Zwą mnie Gościem z Kraju na Południe od Bułgarii. A to jest mój wierny
towarzysz, Beemwica. – wskazał na tego mniejszego, niezmiennie uśmiechniętego –
Jesteśmy strażnikami tego lasu i nikt nie może przejśd bez naszej zgody.
- Wiesz, gdzie ja mam twoją zgodę?! Twoją i tego kretyna, co się cały czas tak
pedalsko uśmiecha?! Zejdźcie nam natychmiast z drogi albo pożałujecie, że nas spotkaliście.
– rzekł coraz bardziej zdenerwowany Satuk.
- Spokojnie, bo zostaniecie w tym lesie do kooca życia. – uspokoił Satuka Gośd z Kraju
na Południe od Bułgarii. – Przepuścimy was, musicie tylko wykonad jedno zadanie.
- Jakie? – spytał zniecierpliwiony Piotrek.
- Znajdźcie najwyższe drzewo w lesie i zetnijcie je za pomocą… – tutaj chłopak kiwnął
głową do Beemwicy, a ten podał mu jakiś pakunek – łososia norweskiego! – wrzasnął
trzymając dumnie w ręku surową rybę.
- Nie, no co za świry. – powiedział z wyraźną irytacją w głosie Satuk – A ty się przestao
cały czas tak głupio uśmiechad, bo podejdę zaraz do ciebie!
- No to podejdź. – odezwał się po raz pierwszy Beemwica.
- Dobra, sam tego chciałeś!
Satuk rzucił się na Beemwicę, który w ostatniej chwili wyciągnął z krzaków różowy,
przezroczysty pistolet na wodę.
- Co?! Chcesz mnie przestraszyd zwykłym pistoletem na wodę? Wy jesteście
naprawdę głupi.
- To ty jesteś głupi, niczym pewien faraon. Albo nawet bardziej. To nie jest zwykły
pistolet na wodę, to jest pistolet na bimber! Wystarczy jeden strzał prosto w oczy, a
całkowicie stracisz wzrok!
- Co ty chrzanisz, mam niby oślepnąd od zwykłego bimbru?
- Satuk, on ma rację. Widziałem kiedyś w jakichś starych gazetach dziadka taki plakat
z napisem „Bimber przyczyną ślepoty”. Lepiej daj sobie spokój.
- To jak? Zetniecie to drzewo? Bo się już z kolegą trochę niecierpliwimy… – ponaglał
Gośd z Kraju na Południe od Bułgarii.
- Dobra, dawaj tego łososia. – Satuk wyrwał rybę z ręki chłopaka.
- Doskonale. To czekam na wasz powrót! – odparł Gośd z Kraju na Południe od
Bułgarii, po czym rozpłynął się w powietrzu. Tymczasem na straży wyjścia cały czas stał
Beemwica z naładowanym pistoletem na bimber.
- Widziałeś?! On po prostu zniknął! – odparł ze zdziwieniem w głosie Piotrek.
- Dzisiaj już mnie nic nie zaskoczy. Chodź, poszukamy tego nieszczęsnego drzewa.
22
www.cth.boo.pl
Odcinek 6: W Poszukiwaniu Najwyższego Drzewa
Glazura siedział w swoim pokoju i słuchał głośno jakiegoś ogłuszającego techno, gdy
weszła do niego starsza.
- Przycisz to dziadostwo! Wołam cię już z pięd minut, a ty jak zwykle nic nie słyszysz!
- Spoko, spoko. Co się takiego stało?
- Obiad już ci stygnie. Idziesz?
- Idę, normalnie. Chwila.
Glazura wyłączył wieżę, a gdy starsza wyszła, łyknął jeszcze dwie tabletki alkaseltzera.
Po wczorajszej balandze jego głowa nadawała się tylko do rozbijania płytek glazurowych. Z
ogromnym wysiłkiem wstał i poszedł do kuchni.
Na stole już na niego czekał talerz grochówki. Usiadł i zaczął jeśd. Starsza stała nad
jego głową i liczyła jakieś rachunki.
- Młody, który dzisiaj?
- …sześddziesiąty dziewiąty… – wymamrotał.
- Co?
- Oj, matka, nie wiem. Skąd ja mam takie rzeczy wiedzied?
- Dwudziesty siódmy…
- No, to chyba niedługo powinni braciaka puścid, nie? – w tej chwili Glazura
przypomniał sobie, że przecież miał rozgłosid na całym osiedlu co Piotrek robi ze swoim
chomikiem, jeśli nie zwróci mu uranu w ciągu dwóch dni. Czyli powinien już to dawno temu
zrobid. Rzucił łyżkę i wstał gwałtownie ze stołu.
- Co ci się stało?
- Mam ważną sprawę, muszę lecied.
- Obiad byś chociaż… – mama nie zdążyła dokooczyd zdania, bo jej syn już zdążył
założyd kurtkę i wyjśd.
- Mówię ci, wródmy do nich i spuśdmy im łomot. Albo idźmy po Ibisza, może tych
cweli też przegoni. – rzucał kolejne pomysły wściekły Satuk.
- To nie ma sensu. Najrozsądniej postąpimy, jeśli poszukamy tej twojej wiedźmy. Bez
niej nie mamy szans odnalezienia tego głupiego drzewa.
- Tak, tylko że ją też niewiele łatwiej znaleźd. Weź mnie nie macaj, co?
- O czym ty gadasz?
- Złapałeś mnie za tyłek przed chwilą!
- To nie…
Piotrek odwrócił się i zobaczył stojącego tuż za nim na dwóch łapach niedźwiedzia.
- Sat…
- Słyszałem jakieś plotki, że masz „dziwne” skłonności, ale myślałem, że ogranicza się
to do zwierząt.
- Satuk! – wrzasnął na całe gardło Piotrek.
- Co się tak obijasz? – Satuk odwrócił się i zobaczył, co tak przeraziło jego kumpla. –
WIEJEMY!
Obaj rzucili się błyskawicznie do ucieczki, lecz wyczerpani już poprzednimi gonitwami,
nie mieli zbytnio siły by zmniejszyd dystans między nimi a niedźwiedziem. Poza tym
skubaniec gnał jak opętany. W koocu dogonił Piotrka i podrapał go w nogę. Chłopak, mimo
23
www.cth.boo.pl
ogromnego bólu, starał się biec dalej. Nagle rozległ się jakiś nieludzki ryk. Niedźwiedź się
zatrzymał, lecz niepewni swego położenia Satuk i Piotrek uciekali dalej. Satuk zaryzykował i
spojrzał się za siebie. Ujrzał, że niedźwiedź stoi w miejscu i jakby nasłuchuje. Ryk zabrzmiał
jeszcze raz, a bestia uciekła w przeciwną stronę.
- Uff… Chyba mamy spokój. Nic ci nie jest?
- Dziabnęła mnie menda.
- Pokaż.
Satuk usiadł przy kumplu i zerknął na jego ranę. Na łydce widad było trzy długie,
czerwone rysy.
- Przydałby się lekarz.
- Skąd tu w środku lasu miałby się wziąd lekarz, co? Zastanów się chwilę.
- Racja. Patrz!
Kilka kroków dalej znajdowała się drewniana chata.
- To jest chata tej wiedźmy, która przepowiedziała ci przyszłośd?
- Nie, tamta była inna. Ale może tutaj też znajdziemy pomoc. Dasz radę chodzid?
- Dałem radę uciec przed niedźwiedziem to i przejśd kilka kroków powinno mi się
udad.
Piotrek, oparty o ramię kolegi, podszedł do drzwi chaty i zastukał. Cisza. Zastukał
jeszcze raz.
- Chyba nikogo nie ma.
Satuk zaczął walid z całej siły pięścią w drzwi, ale to też nic nie dało.
- To co robimy? – spytał zdezorientowany.
- Nie wiem, poczekajmy. Może ten ktoś zaraz wróci?
- A jeśli nie? Jeśli to jest tylko jakaś stara, opuszczona chatka? Wrócid to może zaraz
niedźwiedź i wtedy dopiero się zaczną kłopoty.
- Racja… Patrz, ktoś tam idzie! – wrzasnął Piotrek wskazując palcem na widoczny
zarys człowieka w oddali.
- Jakoś dziwnie wygląda… I ma coś w ręce…
- Chyba łuk.
Nieznajomy wydał się nagle byd bliżej, niż to się z początku wydawało. Po kilku
chwilach stał już przed dwoma wędrowcami. Miał łagodne, lecz szlachetne rysy, świadczące
o jego z pewnością bogatym i ciekawym rodowodzie, oraz długie, spiczaste uszy.
- Czyżbyście się zgubili? – spytał łagodnym tonem, zakładając łuk na ramię.
- Można to i tak ująd. Nazywam się Satuk, a to jest mój przyjaciel Piotrek. Jak widzisz,
ucierpiał podczas spotkania z niedźwiedziem.
- Fakt, paskudna rana.
- To do ciebie należy ta chata? – po raz pierwszy odezwał się Piotrek.
- Ta? Nie, no co ty wygadujesz. Ja miałbym mieszkad w czymś tak obskurnym? My,
elfy, nie mamy stałego miejsca zamieszkania. Najczęściej wędrujemy po lasach, ja akurat
upodobałem sobie ten.
- Jesteś elfem?! – spytał zdumiony Piotrek.
- Nie musicie udawad dobrze wychowanych, sprawiając wrażenie zdziwionych.
Przecież na pewno zauważyliście to od razu po moich uszach. Tak, jestem elfem, łowcą
siedemnastego poziomu.
- Siedemnastego poziomu?! – spytał nie mniej zdziwiony Satuk. – Musiałeś wyrżnąd
chyba wszystkie żyjące w tym lesie istoty. Pomijając jednego, nieszczęsnego niedźwiedzia. –
dodał po chwili.
24
www.cth.boo.pl
- Fakt, zwierzęta powszechnie znają uczucie towarzyszące wbijaniu się mej strzały w
ich nędzne ciało. Mogę pomóc uleczyd twojego kolegę.
- Jak? Przecież jesteś łowcą. – stwierdził Satuk, siląc się na ton osoby, która nie jedne
zęby na erpegach zjadła.
- Jestem dwuklasowcem. Mam pewne kapłaoskie umiejętności.
- Chwila, coś tu mi nie pasuje. Elf nie może byd dwuklasowcem. Dwuklasowcem może
zostad jedynie człowiek. Wszelkie rasy nieludzkie mogą zostad najwyżej wieloklasowcami.
- O, rany, specjalista się znalazł. – wymamrotał wyraźnie znudzony już elf – Dobra, nie
jestem elfem czystej krwi. Mój ojciec był zwykłem człowiekiem, moja matka zaś
przedstawicielką rasy Elfów Wysokich. W ten sposób odziedziczyłem po ojcu możliwośd
zostania dwuklasowcem. Czy takie wyjaśnienie cię satysfakcjonuje?
- Dobra, niech ci będzie. To mówisz, że możesz uleczyd Piotrka?
- Bez najmniejszych problemów. Chłopcze, pokaż mi swoją nogę.
Elf przykucnął przy chłopaku i przyjrzał się jego ranie. Zamknął na chwilę oczy,
wymamrotał coś w niezrozumiałym języku, po czym nałożył ręce na nogę Piotrka. Chłopak
czuł przez ten czas dziwne pieczenie, lecz było ono na pewno sto razy przyjemniejsze niż
coraz mniej już odczuwalny ból. Po chwili elf odsunął ręce i, ku zdziwieniu wszystkich tu
obecnych ludzi, po ranie nie było najmniejszego śladu.
- No, to by chyba było na tyle.
- Dzięki wielkie, panie elfie! – rzucił magicznie ozdrowiały Piotrek.
- Nie ma sprawy, podrosła mi pula ikspeków dzięki tobie. Może mógłbym jeszcze w
czymś pomóc?
- W zasadzie, tak. – potwierdził niechętnie Satuk. – Widzi pan…
- Cobilas.
- Słucham?
- Mów mi Cobilas, tak mam na imię.
- Więc, Cobilasie, szukamy najwyższego drzewa w tym lesie.
- Hmmm… Długo go już szukacie?
- No, będzie trochę czasu.
- I nie znaleźliście?
- Jak widad.
- Fakt, to najtrudniejsze do znalezienia drzewo w tym lesie. Jestem pewnie jednym z
nielicznych, którzy potrafią je odnaleźd w nie więcej jak minutę i dziewięd sekund.
- Czyli mógłbyś nas do niego zaprowadzid?
- Ależ bez problemu. Chodźcie za mną.
Postacie ludzkie ruszyły za Cobilasem. Po dwóch krokach, elf jednak stanął.
- Co się stało Cobilasie? – spytał Satuk.
- Jesteśmy na miejscu.
- Jak to? Już? Jesteś pewien, że to tu?
- Spójrz tylko.
Przed trójką wędrowców stało rzeczywiście wysokie drzewo, na nim zaś była przybita
ogromna, metalowa tabliczka z wielkim, czerwonym napisem „NAJWYŻSZE DRZEWO W
LESIE”.
- Mógłbym wiedzied, po co go szukaliście?
- Takich dwóch kazało nam je znaleźd i ściąd za pomocą łososia. W innym wypadku nie
wypuszczą nas z tego głupiego lasu. – przejął głos Piotrek.
- Ej! Wyrażasz się o moim domu, uważaj na słowa!
25
www.cth.boo.pl
- Sorry.
- Jak zamierzacie je ściąd łososiem?
- Eeeee… W tym problem, że nie wiemy.
- To mam lepszy pomysł. Znam inne wyjście z lasu. Chodźcie, zaprowadzę was.
Wędrowcy ruszyli w drogę. Szli przez niekooczące się leśne korytarze, kręte ścieżki
prowadzące do ślepych uliczek, aż wreszcie znaleźli się przed dziurą w żywopłocie, do
złudzenia przypominającą tę pilnowaną przez Gości z Kraju na Południe od Bułgarii i
Beemwicę.
- Żegnajcie, towarzysze. Miło było was poznad. Chętnie bym się przyłączył do waszej
drużyny, ale mam jeszcze kilka ważnych spraw do załatwienia tu w okolicy.
- Cześd Cobilasie. Dzięki za wszystko.
- Nie ma sprawy.
Elf odwrócił się i zniknął w oddali, a Satuk i Piotrek, przestąpiwszy próg
znienawidzonego już lasu, stanęli przy drodze.
- I co teraz?
- Czekamy na okazję.
- To sobie trochę pewnie postoimy…
Odcinek 7: Szpital Psychiatryczny im. Michaela Myersa w Tworkach
Glazura gnał jak opętany na przystanek. Stał przy tabliczce z napisem „PKS” jakieś
piętnaście minut, a gdy wreszcie upragniony autokar stanął przed nim, wsiadł i ruszył w
stronę najbliższego posterunku policji. Na miejscu podszedł do szyby i poprosił o widzenie z
bratem. Z początku policjant był ku temu niechętny, lecz zawartośd portfela Glazury szybko
rozwiała jego wszelkie wątpliwości. Zaprowadził chłopaka do celi, w której na pryczy
wylegiwał się jego brat.
- Ale nie dłużej niż dziesięd minut. – przypomniał policjant
- Spoko, koleś. – pan władza wrócił na swoje stanowisko, zaś Glazura zwrócił się do
braciaka – Ej, brachu! Chłopie, obudź się!
- Glazura? Co ty tutaj robisz o osiemnastej czterdzieści dziewięd?
- SMS-a ci napisałem.
- No i?
- No i nie odpisałeś.
- A, bo komórę mi zajęli. – wytłumaczył jeszcze nie do kooca przytomny chłopak.
- Dobra, nieważne. Nawijaj mi lepiej gdzie masz te zdjęcia z chomikiem.
Brat Glazury otworzył szeroko oczy, sprawiając tym samym wrażenie już całkowicie
obudzonego, po czym odparł półszeptem:
- Nigdy więcej mi nie przypominaj o tych fotkach.
- Ale…
- Człowieku, dwie godziny rzygałem po nich. Nie mów o nich!
- Ale potrzebuję ich! Piter mi zalazł za skórę i chcę się zemścid!
26
www.cth.boo.pl
- Sorry, brachu, ale one już nie istnieją. Spaliłem je. Rozumiesz? I już nigdy więcej nie
mów przy mnie o chomikach. To już jakaś choroba się kurde u mnie rozwija, czaisz? Jakaś
chomikofobia czy cuś. Nigdy więcej. A teraz spadaj stąd. Nie mam ochoty już z tobą gadad.
Glazura zniechęcony odszedł od celi, zagadnął coś do policjanta, po czym opuścił
komisariat. „Niech się wali na ryj” – pomyślał brat Glazury – „W życiu już tych zdjęd nie tknę i
jemu też nie pozwolę. Kto wie, co by mu się stało, gdyby je znalazł…”
Piotrek i Satuk kolejny raz już w tym tygodniu stali bezradni na drodze i czekali na
okazję. Stali już ze dwie godziny, lecz jak dotąd jedynymi transportami jakie przejeżdżały był
traktor, stary wóz z sianem ciągnięty przez schorowanego konia (co od razu im przypomniało
niemiłe przeżycie z ostatniego dnia) i rozklekotany trabant. Kompletnie stracili już nadzieję
na poprawę sytuacji, aż tu nagle z oddali wyłonił się niebieski mercedes metallic. Piotrek
zaczął machad do niego opętaoczo, co przyniosło oczekiwany skutek – bryka zatrzymała się
wprost przed nimi. W środku siedział niewiele starszy od nich chłopak z rozczochraną
czupryną i dziwnie błyszczącym spojrzeniem.
- Siema ziomki! Co jest?
- Mógłbyś nas podwieźd do Tworek?
- Do Tworek gadasz? No, spoko, właśnie tam jadę. Wbijajcie się na tył.
Zadowoleni wędrowcy wskoczyli na tylne siedzenia samochodu.
- Radar jestem. – przedstawił się chłopak i podał obu rękę na przywitanie.
- Ja jestem Satuk, a to mój kumpel Piter.
Radar skinął głową i ruszył w drogę.
- Można wiedzied co macie do załatwienia w Tworkach?
- Oh, to bardzo dłuuuga historia…
Pucybut bardzo się ucieszył, gdy dowiedział się że wystawa w Pałacu Kultury została
odwołana. Podobno jedna z rzeźb została zniszczona przez nieznanych sprawców, ale
dokładne szczegóły nie były mu znane. Teraz szedł do „Karalucha”, żeby kupid kilka bułek.
- Wy coś chrzanicie z tym chomikiem, ja wam nie wierzę…
- Ale mówili o tym w wiadomościach, pisali w gazetach! Naprawdę nic nie wiesz?! –
przekonywał Radara Piotrek.
- Tam z tyłu leży kilka ostatnich wydao Fuck-Tu, zobacz że tam nie ma w ogóle mowy
o żadnym chomiku
Piotrek wziął na kolana stos gazet leżących na półce za siedzeniami. Przeglądał
nagłówki: „Kapitał Kościoła – kolejny Maybach Rydza”, „Janina Marian Boruta kłamie!”,
„Terror gryzonia”. Piotrek podał ostatnią gazetę Radarowi. Ten, nie spuszczając drogi z oczu,
wziął do ręki gazetę i przelotnie rzucił na nią okiem.
- Ej, kurde! Wy to na serio gadacie!
- No przecież cały czas mówię, że na serio!
- Dobra, teraz wam wierzę. To trzeba jechad szybko do tych Tworek.
- A ty co tam miałeś do załatwienia?
- A, chciałem kumpla odwiedzid. Zamknęli go tam niedawno.
- A za co?
- Trzymał przez ponad rok jakąś kobietę w wannie. Nikt z nas o tym nie wiedział,
serio. Na początku dobrała się do niego policja, ale orzekli że jest niezrównoważony
psychicznie czy coś i go zamknęli w Tworkach. Lepsze Tworki niż cela, nie?
27
www.cth.boo.pl
- No, w sumie taa.
Glazura, po odwiedzeniu kilku pubów i wypiciu kilku browców, wracał ciemnym już
wieczorem do domu. Wyobrażał sobie awanturę jaką mu zrobi stara za tak późny powrót. Był
już niedaleko swojego bloku, właśnie skręcał w ciemną uliczkę. Usłyszał jakiś szelest za
plecami i się zatrzymał. Już wcześniej miał wrażenie, że ktoś go śledzi, ale zawsze po
odwróceniu się okazywało, że nikogo za nim nie ma. Tym razem było inaczej – zza rogu
wyłonił się większy od niego o głowę (na dodatek łysą) dresiarz. Glazura zaczął się cofad, lecz
nagle napotkał na przeszkodę – kolejnego dresiarza. Nie wiadomo skąd wyłoniło się jeszcze
dwóch z kijami bejsbolowymi w rękach. Otoczyli go.
- Dobra, kurde, wyskakuj z komóry i kasiory, to może ci nic kurde nie zrobimy.
- Ale ja nie mam żadnej kasy przy sobie, a komórę też na chawirze zostawiłem. –
wyjąkał zgodnie z prawdą Glazura.
- No to kurde źle. Bardzo źle.
Dresiarze zaczęli podchodzid niebezpiecznie blisko chłopaka. Znikąd pomocy, żadnej
drogi ucieczki. Jedynie czterech łysych, napakowanych przygłupów i dwa kije bejsbolowe.
- Jak to nie może mi pani powiedzied?! – darł się coraz bardziej wkurzony Satuk.
- Przykro mi, ale nie mam takich uprawnieo. Proszę porozmawiad z doktorem
Hapnym. Może on będzie mógł udzielid panom informacji na temat tamtej rodziny.
- Dobra, a gdzie możemy go znaleźd? – spytał grzecznie Piotrek.
- Właśnie idzie. – rzekła pielęgniarka z izby przyjęd wskazując na wysokiego, łysego
mężczyznę w białym kitlu zmierzającego w ich stronę.
- Przepraszam, doktor Hapny? – zaczął Satuk.
- Tak, w czym mogę pomóc?
- Szukamy pewnej rodziny z Warszawy… Przyjęto ich tu niedawno… Mówili o jakichś
chomikach, czy coś w tym stylu.
- No, może i mieliśmy takich tutaj. A panowie jacyś krewni, rodzina?
- Eee… My jesteśmy z gazety i chcieliśmy porozmawiad z nimi.
- Aha, w takim razie mam złą wiadomośd – wczoraj ich wypisaliśmy. Do widzenia.
- Ale my naprawdę musimy z nimi porozmawiad!
- Ale ja mówię prawdę, wczoraj wyszli na wolnośd. Jedynie ten młody ma się tu
zgłosid za miesiąc. Przeżył prawdziwy szok…
- Aha, rozumiem. W takim razie, do widzenia.
Satuk i Piotrek ruszyli zrezygnowani do wyjścia. Na zewnątrz spotkali Radara z
papierosem.
- No i co? Widziałeś się z tym swoim kumplem?
- Nie. Podobno go wypisali, teraz ma się nim zająd policja. To zabawne.
- Co?
- Jego miejsce w szpitalu zajął niejaki Adrian Broda. Gośd popadł w głęboką depresję,
bo sprzedał po pijaku jakiemuś Niemcowi swoje pianino. Podobno ten instrument był
sensem jego życia. No, a wy co? Znaleźliście tych od chomika?
- Nie, ich też wypisano do domu.
- No to jedziemy do Warszawy, nie? – spytał z ożywieniem w głosie Radar.
- A jak ich tam znajdziemy? Nie wiemy nawet jak oni się nazywają!
- Może się trafi jakiś cud?
- Raczej mało prawdopodobne. – rzekł Piotrek.
28
www.cth.boo.pl
- Spróbowad w każdym razie warto. – Radar wyrzucił papierosa do pobliskiego
śmietnika i ruszył w stronę samochodu. – Na co czekacie? Jedziemy na przejażdżkę.
- Zgłodniałem w trakcie tej podróży. O, tutaj jest jakiś supermarket. Ale się nazywa –
„Karaluch” – o, kurde! Zatrzymamy się tu, okej? – spytał swoich pasażerów Radar.
- No, spoko. My też zgłodnieliśmy. Nie, Piter? Ej, Piter!
- Co? A, tak, jasne zgłodnieliśmy.
- Co ty, śpisz?
- Nie, zamyśliłem się po prostu. To idziemy do tego „Karalucha”?
Radar zaparkował przed białą halą. Trójka poszukiwaczy zaginionego chomika
wysiadła z auta i weszła do supermarketu. Nie był jakiś wielki jak na warszawskie standardy,
za to było w nim niespodziewanie dużo ludzi jak na tak małą powierzchnię.
- Dobra, co sobie kupimy? Macie jakąś kasę?
- No, nie bardzo… – odparł niepewnie Piotrek.
- Nic to, zrobimy sobie małą degustację. – pocieszał Radar.
Chłopaki weszli na sklep i ruszyli w stronę wiszącej pod sufitem tabliczki „Pieczywo”.
Po drodze Piotrek dwa razy walnął głową o wielkie transparenty z napisem „Sałata –
promocja, jedyne 0.50 zł”, za każdym razem komentując to szpetnym przekleostwem. Już na
dziale pieczywa, wszyscy trzej złapali po bułce i zaczęli wcinad, ignorując przy tym wzrok
zbulwersowanych starszych kobiet. W pewnym momencie w sklepie rozległ się ogłuszający
ryk syreny alarmowej. Z głośników poumieszczanych w całym sklepie, tych samych z których
zwykle wywodzi się wieśniacka i tandetna muzyka przerywana co i raz denerwującymi
wypowiedziami „obsługi klienta”, zaczął sączyd się denerwująco sztuczny głos. Satuk od razu
go rozpoznał, Piotrkowi zajęło to trochę więcej czasu.
- Uwaga! Tu Walzaświra… eee… znaczy Alżazira. No, wiecie o co chodzi. To jest atak
terrorystyczny.
Ludzie w całym sklepie podzielili się na dwie grupy: tych, którzy w skupieniu
wsłuchiwali się w głos z głośników i tych, którzy zaczęli panikowad. Jedynie pan Józef K.
wyłamał się z obu tych grup – machnął na to swoją drewnianą laską i skomentował:
„powtarzacie się, w czterdziestym trzecim było to samo”. Tymczasem głos znajomy
Piotrkowi, a błyskawicznie rozpoznany przez Satuka ciągnął dalej:
- Jeśli wam życie miłe to uciekajcie ile sił w nogach. No, już! Spadajcie, rozejśd się!
Zostawiliście zupę na gazie! NO NA CO KURDE CZEKACIE?!
Teraz już wszyscy zaczęli uciekad w popłochu. Wszyscy, oprócz Radara, Satuka i
Piotrka, którzy najpierw musieli dokooczyd wyżerkę.
Odcinek 8: Drugie Uderzenie
Niestety, gdy Radar, Satuk i Piotrek dokooczyli bułkę Radar stwierdził ze smutkiem w
głosie:
- Wszyscy już wyszli…
- No to co? Teraz, idziemy, szybko!
29
www.cth.boo.pl
Cała trójka rzuciła się na drugi koniec sklepu – do wyjścia. Już mieli je przed oczyma,
dosłownie sekunda wystarczyła by im by opuścid feralnego „Karalucha”, lecz w ostatniej
chwili przed automatycznie otwieranymi drzwiami pojawiła się srebrna krata, a przed nią
dwóch znanych już Piotrkowi i Satukowi chłopaków. Ten większy rozpoczął z udawaną
wyższością w głosie:
- Stójcie!
- Wiedziałem! Wiedziałem, że to znowu będziecie wy: ten z kraju tam, no, w pobliżu
Bułgarii coś i ten głupi pedał-niemowa! Rozpoznałem twój głos przez głośniki, skretyniały
degeneracie! – wydarł się od razu Satuk.
- Czego tym razem chcecie? – Piotrek, jak zwykle, starał się zachowad spokój, w
przeciwieostwie do swojego przyjaciela.
- Ostatnio nas wkurzyliście! Wyszliście sobie z lasu bez naszego tak zwanego
pozwolenia, a na dodatek zaiwaniliście nam tak zwanego śledzia! Tym razem nie puścimy
was tak łatwo!
- Co to za świry?! Wy ich znacie?! – pytał zdumiony Radar.
- Taa, spotkaliśmy ich już raz. To długa historia, a teraz akurat nie mam ani czasu, ani
ochoty by ci ją przedstawid. – wytłumaczył Satuk.
- Zamknąd się! – uciszył chłopaków denerwująco sztuczny głos Gościa z Kraju na
Południe od Bułgarii. – Teraz słuchajcie uważnie: nie wypuścimy was z tego tak zwanego
sklepu, póki nie wykonacie dla nas pewnego, tak zwanego zadania.
- Kurde, koleś streszczaj się!
- Dobra, więc musicie…
Pucybut nie mógł przepchnąd się przez tłum uciekających ze sklepu ludzi. Jego
wrodzona umiejętnośd radzenia sobie w każdej sytuacji zaowocowała oryginalnym
pomysłem, by znaleźd wyjście ewakuacyjne. Podążał za zieloną króliczką, znaczy tabliczką, aż
dotarł do poszukiwanych drzwi ewakuacyjnych. Niestety, dostawcy towaru muszą byd
analfabetami, gdyż znajdująca się na wielkich białych wrotach informacja „Wyjście
Ewakuacyjne – nie zastawiad” została w połowie zakryta przez skrzynki z sałatą. No to
Pucybut znów zaczął biec – tym razem z powrotem do głównego wyjścia z „Karalucha”. Miał
nadzieję, że ludzie już się nieco przepchali i łatwiej mu będzie wyjśd. Tak było rzeczywiście –
wszyscy klienci już chyba zdążyli uciec. A, nie – Pucybut zauważył trzech chłopaków
biegnących również w obranym przez niego kierunku. Pobiegł za nimi, lecz w ostatniej chwili
się zatrzymał. Drzwi wyjściowe zostały zasłonięte kratą. Pucybut, nie widząc lepszego
rozwiązania, ukrył się pod jedną z kas i obserwował bieg wydarzeo.
- Dobra, więc musicie mi podad dokładną wartośd liczby „ni”.
- Liczby „ni”?! – spytał zdziwiony Radar – Boże, jakbym wiedział że się zadajecie z
takimi powaleocami, w życiu bym wam nie pomógł!
- Zamknij się, myślę tutaj, nie widzisz! Nie pora teraz się zastanawiad co by było,
gdyby. – uciszył Radara Satuk.
- Liczba „ni”… – myślał głośno Piotrek – Kiedyś już o niej słyszałem, to jest chyba coś
koło siedmiu…
- Musicie mi podad dokładną… – Gościowi z Kraju na Południe od Bułgarii przerwał
ogromny huk. – Musicie mi podad dokładną, tak zwaną, wartośd tej licz… – spróbował
dokooczyd, lecz po raz kolejny przerwał mu ogłuszający huk. – Co to kurde jest?!
30
www.cth.boo.pl
Huk powtarzał się w równych odstępach czasu i zdawał się byd coraz bliżej. Ostatnim
hukom towarzyszyły lekkie wstrząsy ziemi. Po chwili wszyscy dojrzeli przez szklane drzwi do
supermarketu i zasłaniające je kraty co jest przyczyną rzeczonego huku – w stronę
„Karalucha” zmierzał chomik o wymiarach dorosłego człowieka. Piotrek wydarł się z całych
sił:
- BENDŻI!!! BENDŻI, CHODŹ TU! – pomachał mu ręką.
Chomik zatrzymał się na chwilę, jakby się rozejrzał, po czym pędem ruszył w stronę
sklepu. Jednym susem rozbił szyby w drzwiach, a następnie wziął się za gryzienie krat.
Piotrkowi od razu przypomniał się odgłos obgryzanych przez chomika krat w klatce, jeszcze
za czasów gdy miał normalne chomicze rozmiary. Nie mogąc przegryźd prętów, zwierzak
zaczął wrzeszczed piskliwym, cienkim głosem:
- Ty draniu! Zaraz cię dopadnę i zemszczę się za to, co mi robiłeś!!!
- Bendżi, co ty mówisz?! – nawijał zrozpaczony Piotrek – Chcesz powiedzied, że to ci
się nie podobało?
- A tobie by się podobało, jakby cię jakiś bęcwał obwiązywał codziennie taśmą klejącą
i… i… Ech, szkoda gadad. Zaraz się do ciebie dostanę!
Chomik zawzięcie piłował kraty swoimi wielkimi zębami.
- Wy na serio jesteście popieprzeni! Ten chomik zaraz nas pożre! – zaczął krzyczed
wkurzony Radar. – Co mnie nakłoniło, żeby wam pomagad?!
- Taa. Eeee… To my se już chyba pójdziemy, nie Beemwica? – spytał swojego
kompana Gośd z Kraju na Południe od Bułgarii. Beemwica, cały czas mając na ustach ten
denerwujący uśmieszek, przytaknął głową. – To dawaj tak zwanego mopa.
Niewiadomo skąd, w rękach chłopaka niespodziewanie pojawił się mop. Obaj na nim
usiedli i zaczęli unosid się w górę.
- To nara, tak zwani frajerzy! – pożegnał trójkę jeszcze do niedawna przyjaciół Gośd z
Kraju na Południe od Bułgarii. Beemwica pokazał im jeszcze środkowy palec, po czym uciekli
na mopie przez najbliższe z okien.
- Zawsze myślałem, że to miotły latają… – odparł ze zdziwieniem w głosie Piotrek.
- Widad idą z duchem czasu. – wyjaśnił Satuk.
- Ej, ludzie! Ten głupi futrzak zaraz nas wpierdzieli na obiad!!! Może byście tak coś z
nim zrobili, co? W koocu to wasz pupilek! – krzyczał cały czas Radar. Jednak ani Piotrek, ani
Satuk go nie słuchali, cały czas wpatrując się w okno, przez które przed chwilą ewakuował się
kretyoski duet.
Pucybut już przez całe trzy godziny nie myślał o tym wielkim chomiku, który zniszczył
mu dom. Był na najlepszej drodze, by w ogóle o tym wydarzeniu zapomnied. Niestety, gryzoo
osobiście raczył o sobie przypomnied. „Myśl, Pucybut, myśl…” – poganiał się w myślach. I w
pewnym momencie wpadła mu do głowy jedna myśl. W zasadzie to nie wpadła, tylko
przypomniała o sobie – przecież drzwi ewakuacyjne były zatarasowane skrzynkami z
ogromną ilością sałaty! A przecież gryzonie lubią sałatę, a Bendżi to w koocu (pomijając
nadludzkie rozmiary) najzwyklejszy w świecie chomik. Pucybut wyskoczył spod kasy i śmignął
do wspomnianego wyjścia.
- Co to za gośd tam biegnie? Myślałem, że wszyscy uciekli… – zauważył Piotrek
przerywając chwilę przemilczanego skupienia.
- Nie wiem… Może go zawołamy? W koocu w kupie raźniej, nie? EJ, KOLEŚ! – wydarł
się Satuk, lecz chłopak dalej pędził nie zważając na nic.
31
www.cth.boo.pl
- Dokąd on biegnie? – spytał Piotrek.
- Nie wiem, ale wasze towarzystwo już mi się znudziło, więc biegnę do niego. –
stwierdził Radar i ruszył pędem w stronę Pucybuta. Satuk i Piotrek zerknęli na siebie, skinęli
głowami i również pobiegli. Po chwili ujrzeli, gdzie biegł tamten chłopak – w stronę wyjścia
ewakuacyjnego. Biedak, nie wiedział że jest zastawione jakimiś durnymi skrzyniami. Ale
chwila… On właśnie do tych skrzyo biegł! Satuk pierwszy osiągnął cel rajdu:
- Jezu, chłopie, ale ty zasuwasz. Na co ci te skrzynki?
- Tu jest sałata, masa sałaty! To powinno odwrócid uwagę tego chomika. No,
pomóżcie mi z tymi skrzyniami!
Już we czwórkę, chłopcy wzięli po dwie (Satuk, jako największy, wziął trzy) skrzynki
wypełnione sałatą i wrócili do wejścia do sklepu. Chomik wciąż mocował się z kratami.
- Ej, Bendżi! Mamy coś dla ciebie!
- Czego? Lepiej byście mi z tymi kratami coś zrobili, bo się nie mogę do was dobrad!
- Sprawdź to! – Satuk rzucił przez pręty dwie główki sałaty. Chomik rzucił się na nie
opętaoczo i wsunął w mgnieniu oka.
- Chcesz jeszcze? – spytał Pucybut i również rzucił mu kilka główek. Wszyscy mu
rzucali zielone liście, aż w drewnianych skrzynkach zapanowała kompletna pustka.
- Dobra, co teraz?
- Nie wiedziałem, że on tak szybko będzie je jadł… Trzeba by mu rzucid jeszcze kilka
skrzynek.
Chłopaki zrobili jeszcze jedną rundkę od wyjścia ewakuacyjnego do gryzonia i znów
zaczęli rzucad. Znów jednak nie nadążali z jego karmieniem. Po dwóch kolejnych akcjach zdali
sobie sprawę, że wyjście nie jest już tak zagracone, i spokojnie mogą opuścid sklep. I tak też
zrobili.
- Dobra, miejmy nadzieję, że Bendżi nie zauważy naszego zniknięcia. – rzekł Radar.
- Trochę tej sałaty jeszcze miał jak wychodziliśmy. Dobry pomysł miałeś… – nie
dokooczył Satuk.
- Pucybut jestem.
- Ja cię skądś znam… – zaczął się zastanawiad Piotrek – Czekaj, czy to nie ty właśnie
byłeś pierwszą ofiarą Bendżiego?
- No, zgadza się.
- Człowieku, szukaliśmy cię!
- Dobra, nie ma czasu na pierdoły – lepiej stąd zwiewajmy, póki ten futrzak się nie
zorientuje, że go robimy w byka. – jak zwykle poganiał Radar.
- Racja, racja. Zmywajmy się.
- No i wtedy właśnie poszliśmy do „Karalucha”, gdzie zaatakował Bendżi. No, a resztę
już znasz, to ci nie będę powtarzał.
- Ale co zamierzacie zrobid z tym chomikiem? – spytał Pucybut.
- Nie mam pojęcia. Najlepiej byłoby go przywrócid do normalnych rozmiarów, ale to
może byd już niemożliwe…
- No, raczej. Jak chciałbyś zmniejszyd chomika?
- Nie wiem… – odparł nieprzytomnie Piotrek. Jego uwagę przykuła reklama Mc
Wieśniaka wisząca nad kasą jadalni, w której teraz we czterech siedzieli. Głównym
składnikiem Mc Wieśniaka, tak zachwalanego przez tutejszą obsługę, była sałata. A teraz była
akurat promocja na Mc Wieśniaki… – Ludzie, musimy jak najszybciej stąd uciekad.
- Co się stało?
32
www.cth.boo.pl
- Bendżi lada chwila może tu przyjśd – pewnie już zauważył nasze zniknięcie.
- No, ale skąd będzie wiedział, że jesteśmy akurat tutaj?
- Nie będzie wiedział. Znajdzie nas przez przypadek.
- Nic nie rozumiem. Możesz mówid jaśniej? – denerwował się Satuk.
- Bendżi przyjdzie tutaj po Mc Wieśniaki! Tu się teraz roi od sałaty!
- O, kurde! – ledwo Radar wykrzyknął, a ziemia zaczęła się trząśd. Chyba nie muszę
wyjaśniad, kto się zbliżał?
Odcinek 9: Decydujące Starcie
- Trzeba coś wymyślid! – darł się Radar starając się przekrzyczed tłumy uciekających
klientów. – I to lepiej szybko!
- Ale on tu już prawie jest! Już go widzę!
Rzeczywiście, Bendżi już był blisko. Jakby nigdy nic, przedarł się przez wrzeszczące
tłumy i wszedł do restauracji.
- Teraz dokonamy ostatecznego rozrachunku. – rzekł piskliwym głosem.
- Bendżi, nie! – krzyczał Piotrek. A Satuk i Radar postąpili jak na prawdziwych
przyjaciół przystało, to znaczy stali w miejscu i czekali na dalszy przebieg wydarzeo. Jedynie
Pucybut przyjął inną postawę – od razu uciekł z restauracji, nie czekając na dalszy rozwój
sytuacji.
Chomik był jakieś niecałe siedem kroków od chłopaka. Z jego oczu można było
wyczytad gniew i chęd rzucenia się z zębami i pazurami na Piotrka w ciągu najbliższych pięciu
sekund. I wtedy stało się coś dziwnego…
*to jest akapit podkreślający dramaturgię akcji+
*ten akapit ma podnieśd napięcie+
*a ten się zaplątał tak przez przypadek+
No więc Bendżi prawdopodobnie rzuciłby się na Piotrka z zębami i pazurami, gdyby
nie…
*wygraj 6900 zł! Odpowiedz na pytanie "Co przeszkodziło Bendżiemu"? Wyślij sms o
treści ODPOWIEDZ PO KROPCE.(tu wpisz swoją odpowiedź) na numer 0000. Legion
Durszarrukin, opłata 29 zł + 8,3066238 % VAT-y (cukrowej)]
W każdym bądź razie Bendżi lada chwila rzuciłby się na swojego opiekuna, gdyby nie
istny zalew antyterrorystów, którzy nie wiadomo skąd wzięli się w restauracji.
- Rutkowski Patrol, na glebę! Ręce… i łapy do góry! Już, już, już! – darli się, a przed
budynkiem już lądował helikopter.
Piotrek, wraz z Radarem i Satukiem, leżeli grzecznie na ziemi, a Bendżi stał
znieruchomiały z łapami w górze. Czterech facetów ubranych w czarne kombinezony z
33
www.cth.boo.pl
białym napisem RUTKOWSKI PATROL na plecach, celowało właśnie do gryzonia. A do jadalni
właśnie wchodził mężczyzna w dżinsach i skórzanej kurtce, oczywiście w towarzystwie
jeszcze kilku antyterrorystów.
- Rutkowski. – powiedział facet wymachując dookoła swoją legitymacją. – Wreszcie
cię złapaliśmy, futrzaku! Co ty se kurna myślałeś, że kurna taki bossu jesteś, ta?
- Ja tylko…
- Zamknij się, kurna!
- Ale…
- Ja nie będę z tobą dyskutował! Chłopaki, zakuwad go i jedziemy!
Jeden z zamaskowanych policjantów skinął głową i podszedł do chomika z
kajdankami. Inni cały czas pilnowali gryzonia, żeby nie uciekł ani nie zrobił nic głupiego.
Rutkowski zaś podszedł do Piotrka:
- No, wstao już. Znasz tego chomika?
- T-t-tak… – wyjąkał chłopak – To był mój chomik… Ja…
- Dobra, musisz się teraz pozbierad. Zadzwoo do mnie jutro, tutaj masz moją
wizytówkę. I nie przejmuj się niczym, wszystko będzie dobrze. Zdzisiek, masz to wszystko? –
dopiero teraz chłopaki zauważyli gościa z kamerą, który kręcił całą akcję.
- Spoko, szefie. Ten materiał to będzie hit!
- Jasne. Dobra chłopaki, zwijamy się! – w restauracji zaczynało się robid pusto: Bendżi
pilnowany przez kilkunastu ludzi z Rutkowskiego Patrolu właśnie wsiadał do samochodu, a
sam Detektyw stał przed budynkiem z komórką przy uchu, przyglądając się całej sytuacji. A
Piotrek, Satuk i Radar usiedli w milczeniu przy jednym ze stolików…
Trzech chłopaków szło ulicą tam, gdzie ich nogi poniosą. Nie mogli dojśd do siebie po
tym, co przeżyli w ostatnich tygodniach. Gdy tak sobie szli tą ulicą, na drogę wyskoczył im
czarny jak noc owczarek niemiecki i usiadł przed Piotrkiem.
- Co jest piesku?
- Hau! – odpowiedział pies.
- Gdzie jest twój pan? – schylił się do zwierzaka i zaczął głaskad po głowie. Wtedy
zauważył, że psia morda jest cała umorusana w krwi. – Co jest…?
- Hau! Nie lubię jak ludzie mnie zaczepiają i pytają o piesy… Hau! – rzekł pies i uciekł.
- Czy wy słyszeliście… ten pies gada! Słyszeliście?! – zaczął pytad jakby
nieprzytomnych kolegów Piotrek. W tym czasie pies szczeknął jeszcze dwa razy i uciekł.
- Wiesz, co? Mnie to już nic nie zdziwi… – odparł Satuk.
- Ale o co mu chodziło z tymi „piesami”? – spytał Piotrek.
- Nie wiem, ale czuję… Mam takie dziwne wrażenie, że już niedługo się dowiemy…
- Tja… – odezwał się wreszcie Radar kiwając głową.
I we trzech szli sobie dalej tą ulicą tam, gdzie poniosą ich nogi.
THE END
HAPA ONE: CHOMIK BENDŻI I OKROPNE KONIOWAŁY – A TRIBUTE TO KOMIX
„BENDŻI: CHOMIK MORDERCA” WOJTKA JANKOWIAKA
Maj 2004 – Grudzień 2004
34
www.cth.boo.pl

Podobne dokumenty