Ksiądz Paradoks. Biografia Jana Twardowskiego

Transkrypt

Ksiądz Paradoks. Biografia Jana Twardowskiego
Ktoś nam przez mur
krzyknął dziś na
spacerniakach...
5 Wyborczy spam
6 Internet na cenzurowanym
8 Skaczemy
9 Nie bójmy się pomagać
11 O królewnie, co nie chciała
Niemca, ale wyszła za Litwina
1 2 Recenzje: Ksiądz
Paradoks oraz książka
Prokopa i Hołowni
1 4 Muzyka: Florence and the
Machine Ceremonials oraz
Lena Del Rey
1 5 Rajd Dakar
1 7 Żeroskop
1 9 Miejskie przestrzenie ­
felieton Alberta Kozika
20 Nie taki diabeł straszny
3
Wstępniak
Zazwyczaj kończąc jakiś etap w swoim życiu, czekamy na
kolejny wierząc, że tym razem los okaże się dla nas bardziej
łaskawy, że będzie życzliwym zbawcą rozdającym nam wszel­
kie dobro tego świata. Ogłuszona życzeniami noworocznymi
o północy, byłam w apogeum narastających nadziei i obietnic,
słów, że następny rok będzie lepszy, z pewnością. Jak śpiewał
Myslovitz, „pobrzmiewa to wstydem przed mówieniem sobie nie
wiem”. Bo czemu ci ludzie mają czelność wmawiać mi, jak
będzie wyglądać przyszłość? Czy posiedli jakąś wiedzę, która
jakimś cudem nie jest dostępna dla mnie?
Można obwiniać mnie o malowanie perspektyw w czarnych
barwach, osądzać o strach przed nieznanym, wiarę w koniec
świata, zapowiadanego zresztą na rok 2012, a może nawet
o tchórzostwo. Ale jak mogę mieć nadzieję, pamiętając
wydarzenia z uprzedniego roku?
A 2011 był rokiem odkryć. Krwawych odkryć. Zaczynając od
Norwegii, przez Egipt, Libię, nawet Grecję i Japonię, a kończąc
na wielkich mocarstwach Unii Europejskiej. Okazało się, że
państwa te rysują kompletny inny obraz kraju niż ten rze­
czywisty. Norweska prasa, na dzień przed zamachem szaleńca
na wyspie Utoya, chwaliła się tym, że żyją w jednym z naj­
bardziej bezpieczniejszych miejsc na świecie. Los zakpił, dając
Andersowi Breivikowi pistolet, którym zabił 85 osób? Przecież
ów los miał być taki łaskawy! Co z Grecją, Egiptem? Wieczna
idylla dla turystów z całego świata zmieniła się w krwawą
arenę. W Grecji arena ta pełna jest żalu, rozgoryczenia i furii; w
Egipcie ­ transformacji, która dokonuje się stanowczo za późno.
Japonia nie przewidziała wielkiego kataklizmu, mimo swej
niezawodności i nieustannego rozwoju, a organ, który miał być
trwałym fundamentem na kontynencie europejskim, chyli się ku
upadkowi.
Kolejni ludzie umierają, ale dlaczego kostucha zabiera tych,
którzy dopiero byli na początku swej drogi bądź na najlepszej
ścieżce, w szczytowej formie? W 2011 roku odszedł Edison
naszych czasów, Steve Jobs. Człowiek, który swoją postawą
pokazał, że tylko dzięki ciężkiej pracy i wielkiej charyzmie
można nie tylko zajść wysoko, ale także trwale wpisać się w do­
robek cywilizacji, bo chyba o to w tej zabawie, zwanej życiem,
chodzi.
2
SPIS TREŚCI
Redaktor naczelna:
Karolina Pietrzak
Zastępca redaktora naczelnego:
Krystyna Bartos
Redakcja:
Joanna Chudy
Piotr Kur
Dominika Adamczyk
Marta Buława
Albert Kozik
Maciej Maruniak
Anna Najmiec
Mateusz Riabow
Piotr Tryba
Szata graficzna:
Justyna Brol
Magda Brol
Albert Kozik
Mateusz "Skrzynia" Skrzyński
Korekta:
Albert Kozik
Daria Zyśk
Konsultacja:
Agnieszka Garbacz
Opiekunowie:
Artur Nowaczyk
Wraz z nim, mając zaledwie 27 lat, odeszła
Amy Winehouse. Porównywana do takich ar­
tystek jak Janis Joplin czy Macy Gray piosen­
karka jest bezlitosnym przykładem, jak ludzie
w XXI wieku nadal złaknieni są ofiary, śmierci
na oczach milionów. Kiedyś były to walki glad­
iatorów, dziś ­ oglądanie na scenie pijanego,
półnagiego talentu pod wpływem środków
odurzających. Ale już nawet nie to tak bardzo
boli. Najbardziej bolesny jest fakt przemijal­
ności. Już nigdy nie zobaczymy czarnego golfa
w połączeniu z białymi adidasami, prezentu­
jącego nowy wynalazek, ani dotykających strun
duszy burzy czarnych loków. Nawet biało­
czerwony krawat Andrzeja Leppera przepadł
bezpowrotnie, a listę owych przedmiotów moż­
na wymieniać w nieskończoność (czyż nie
przewrotnie wygląda zestawienie słów „bezpo­
wrotnie” i „nieskończoność”?).
Taki był rok 2011. Nie oszukujmy się ­ te
fakty stały się historią, której będą się uczyć
nasze wnuki. Owszem, nie twierdzę, że ten
czas nie obfitował w radosne wydarzenia, jak
np. ślub księcia Williama i Kate Middleton.
Zresztą bardzo spektakularny, o czym świad­
czy komentarz mojej koleżanki z klasy, która
stwierdziła, że ona też postawi w kościele
w czasie uroczystości swojego zamążpójścia
żywe drzewka i zaprosi jako gościa weselnego
Eltona Johna. Patrząc w tył, miejmy PRZEDE
WSZYTSKIM na względzie to, że rok 2012
będzie dla nas rokiem wyzwań, tak jak poprze­
dni był rokiem odkryć. Kolejne dwanaście mie­
sięcy będzie konsekwencją wszystkich na­
szych działań podjętych w przeszłości. Nie
uchronimy się od tego, niezależnie, czy będzie
to z korzyścią dla nas czy nie.
Być może wpadłam w taki pesymistyczny
ton ze względu na to, że dla rocznika '94 (więc
tym samym i mojego) jest to ostatni gwizdek
na chwile beztroski. Po tym czasie (zapewne
jak wielu moich rówieśników) widzę las znaków
zapytania, bez żadnych klarownych odpowie­
dzi. I im bliżej jestem momentu podjęcia tych
najważniejszych decyzji, tym bardziej boję się
zaufać losowi. Bo chyba skutecznie pokaza­
łam, że nie zawsze jest tak, jak życzymy sobie
o północy 1 stycznia, całując się w blasku
fajerwerków.
Karolina Pietrzak
"Ktoś nam przez mur krzyknął dziś na spacerniakach
Gliny postrzeliły Jasia Narożniaka"
W każdej chyba szkole odbywają się prokuratora generalnego PRL dotyczącej me­
apele, które odbyć się po prostu muszą i na tod i sposobów zwalczania „Solidarności”.
które chodzić bezdyskusyjnie trzeba, mimo że
może nie do końca interesuje nas ich temat,
oraz takie, które, chociaż nie mają stałego
miejsca w kalendarzu szkolnych wydarzeń,
sprawiają, że nawet osoby pozornie nieza­
interesowane tematem są w stanie spędzić na
sali gimnastycznej ponad trzy godziny i to bez
narzekania i znudzenia. Niewątpliwie do tej
drugiej kategorii należało spotkanie w charak­
terze wywiadu z Janem Narożniakiem, które
odbyło się w naszej szkole 14 Grudnia.
Narożniak, polski działacz opozycji de­
mokratycznej, przybliżył uczniom naszej szkoły
swoją pracę w założonym przez siebie podzie­
mnym wydawnictwie NOWA, co wiązało się
z jego pierwszym zatrzymaniem ­ jesienią 1980
r., gdy został aresztowany pod zarzutem
powielania i rozpowszechniania tajnej instrukcji
3
Wydarzenie to zapoczątkowało fazę strajków,
a Narożniak zaczął być stawiany w jednym
szeregu z liderem Solidarności Lechem
Wałęsą ­ w Warszawie rozlepiono plakaty:
"Uwolnić Narożniaka", "Dziś Narożniak, jutro
Wałęsa, pojutrze Ty" i rysunkiem więziennej
kraty w tle. Władze nie były jednak wówczas
zdecydowane na konfrontację; Narożniaka
zwolniono z aresztu, "Solidarność" strajk od­
wołała.
Nasz gość opowiedział również o wiążą­
cej się z jego pracą odpowiedzialności i o tym,
jak z perspektywy młodego człowieka, studen­
("Kałasznikowa"). Jedna z kul przebiła talerz
biodrowy, druga (lub ta sama) trafiła w dłoń
prawej ręki u nasady i urwała mały palec.
Rannego Narożniaka przewieziono do szpitala
przy Ul.Banacha. Mimo iż był jednym z naj­
lepiej pilnowanych działaczy opozycyjnych,
akcja odbicia go ze szpitala przez podziemną
Solidarność" przeszła już właściwie do historii.
Od osoby, która była w centrum tamtych wyd­
arzeń, dowiedzieliśmy się, że akcja ta była
precyzyjnie zaplanowana, jednak on sam miał
na nią niewielki wpływ i do samego momentu
ucieczki nie wiedział jak dokładnie ma ona
wyglądać.
Sama możliwość rozmowy z osobą, która
brała czynny udział w wydarzeniach tak waż­
nych dla dziejów państwa Polskiego była dla
wszystkich uczniów naszej szkoły, nie tylko
klas humanistycznych, niesamowicie zajmu­
jąca.
Jednak głównym czynnikiem, który
spowodował, że uczniowie z ogromnym za­
interesowaniem słuchali słów Jana Narożnia­
ka, jest według mnie fakt, że okres kryzysu
i przede wszystkim stanu wojennego w Polsce
przypadł na czas jego młodości. Mogliśmy
zastanawiać się, jak na jego miejs­cu
ta, wyglądał strajk w stoczni w Sierpniu '80 .
zachowalibyś­my się my sami, czy w imię
Chyba najciekawszą częścią całego walki
spotkania była rozmowa na temat drugiego o wolną Polskę mielibyśmy odwa­gę
zatrzymania i aresztowaniaprzez ZOMO .
podejmować ry­zyko, które przez długi okres
Po wprowadzeniu stanu wojennego swoje­go życia podejmo­wał Jan Narożniak.
Narożniak ukrywał się, gdyż najprawdopodo­
Dominika Adamczyk
bniej był na liście osób do internowania.
26 maja 1982 r., w parku Żeromskiego nieda­
leko pl. Wilsona (wówczas Komuny Paryskiej)
na warszawskim Żoliborzu, przypadkowo za­
trzymał go dwuosobowy patrol ZOMO i zażą­
dał okazania dowodu tożsamości. Narożniak
miał przy sobie dowód osobisty z nieważnym
stempelkiem o zatrudnieniu, co było mocno
podejrzane, jako że w PRL­u obowiązywała
ustawa o zwalczaniu pasożytnictwa i wszyscy
zdolni do pracy powinni byli pracować.
Zomowcy zaproponowali, żeby się wykupił,
jednak nie miał przy sobie wystarczającej ilości
pieniędzy, więc postanowiono go aresztować.
Prowadzony przez zomowców do samochodu
Narożniak zaczął uciekać, wówczas jeden
z nich oddał do niego strzały z kbk­AK
4
Wyborczy spam
Zadaniem tak przewodniczącego, jak i sa­ zrobiliby w kampanii i tak straciłoby to
mego samorządu jest przede wszystkim godne znaczenie w porównaniu z tym, jak zapre­
reprezentowanie społeczności uczniowskiej. zentowali się w ciągu trzech minut, gdy trzy­
Tak brzmi definicja. Z praktyką nigdy nie mia­ mali w dłoni mikrofon 15 lutego w sali gimna­
łam do czynienia. W pierw­szym roku mojej stycznej w trakcie debaty prowadzonej przez
nauki w Żeromskim wyda­rzenia takie jak Karolinę Pietrzak. Obecnych kandydatów było
wybory nie miały miejsca, zaś o tym, że siedmiu, każdy z innym nastawieniem, ciężko
ówczesny samorząd robił coś związanego z zaś powiedzieć, że z innym planem działania.
podanym celem, niewiele świadczyło. Tym Na tle wszystkich wystąpień zdecydowanie
razem słuchy o wyborach pojawiły się dopiero wyróżnił się Piotr Tryba (IIE), który w prze­
w okolicach grudnia, zaś odbyły się one w ciwieństwie do swych konkurentów nie podał
połowie lutego, co daje
konkretnych planów, ale za­
świeżo
utwo­rzonemu
deklarował ciężką pracę i go­
samorządowi mo­że jakieś
dne reprezentowanie ucz­
pięć miesięcy real­nego
niów. Jak pokazały wyniki,
sprawowania swojej funkcji.
taktyka
niewciskania
kitu
Kandydatów na przewo­
przyniosła
całkiem
dobre
dniczącego było zaskaku­
efekty (III miejsce). Jak już
jąco w sam raz. Oczywiście
wspomniałam, była to jednak
ci, których mieliśmy okazję
nietypowa droga zyskania
o­glądać na sali gimnasty­
sobie wyborców. Większość
cznej, nie byli wszystkimi
postawiła na plan. Niektóre
chętnymi. O możliwości kan­
z planów, np. propozycja za­
dydowania decydowały bo­
kupienia drukarki szkolnej
wiem czynniki takie jak brak
wysunięta przez Michaelę
znaczących problemów
Karas (IIC), były naprawdę
w nauce, a przede wszys­
celne, jednak nie wszyscy za
Źródło: http­::blogiceo.pl.jpg
tkim ograniczona
liczba
przykładem wymienionej kan­
zgłoszeń
kandydatów
reprezentujących dydatki kierowali się zdrowym rozsądkiem.
poszczególne klasy. Poza tym wiadomo, nie Wodze fantazji poniosły bowiem niektórych tak
każdy się nadaje, o czym można było daleko, że gotowi byli deklarować remon­
przekonać
się
podczas
debaty. towanie sal w szkole. Rozbudowany i całkiem
Najłagodniejszym określeniem w stosunku do racjonalny plan przedstawiła Magdalena
niektórych kandydatów w niej uczestniczących Kazanecka, tyle że jedna z jego części
będzie chyba kiepska zdolność do znoszenia wzbudziła nie lada emocje. Zaproponowała bo­
stresu czy, jak kto woli, brak charyzmy.
wiem stałe użytkowanie przez szkołę patio,
Wybory poprzedziła kampania, której przeznaczonego w tym momencie głównie dla
najpopularniejszą formą stały się plakaty. Nie­ Wiktora. Nigdy nie spodziewałabym się, że inni
które całkiem sympatyczne, niektóre zabawne, kandydaci, tak oburzą się na myśl o „wygna­
a niektóre, niestety, wielce podniosłe. „Nie­ niu” naszego szkolnego psa z dziedzińca. Nikt
stety” dlatego, że użycie patosu, w wydarze­ nie chciał nawet słuchać (w szczególności
niach takich jak wybory do samorządu szkol­ główny oponent Kamil Wilhelm Maxa (IIF))
nego, wydaje się być po prostu śmieszne. o możliwości przeznaczenia dla niego mniej
Oprócz plakatów pojawiły się także wydarzenia miejsca.
na Facebooku, filmiki na Youtube, czy ciaste­
czka, które wzbudziły chyba najwięcej emocji.
Cały ten wyborczy spam mówi nam jedno –
kandydatom zależało.
Jednak, czegokolwiek oryginalnego nie
5
Tak więc „sprawa Wiktora” stała się punktem
ogromnego wzburzenia, obszernej dyskusji
i wyrywania sobie mikrofonów na oczach
widowni, tylko czekającej na właśnie taki
ubaw. Kandydatem, który w kontakcie z pub­
licznością zaplusował chyba najbardziej, oka­
zał się być Dominik Wudarczyk (IIE), co
potwierdziły wyniki głosowania (I miejsce).
Mówił głośno i wyraźnie, co wielu innym
zdecydowanie nie wychodziło. Wykazał się
również swobodą w kontakcie z uczniami.
Plany, co prawda, ma pod pewnymi względami
(np. koła zainteresowań) dosyć utopijne, więc
nam, uczniom pozostaje mieć nadzieję, że
niektóre z nich się ziszczą. Dostał 40% głosów.
Same wybory to bardzo dobry pomysł.
Przede wszystkim dają nam pewnego rodzaju
poczucie aktywności w życiu szkoły. Przest­
ajemy być bierni i zaczyna nam się wydawać,
że mamy wpływ na otaczającą nas rzeczy­
wistość. Jak będzie w praktyce, wkrótce każdy
z nas się przekona.
Krystyna Bartos
Internet na cenzurowanym
Internet, "dziecko" wolności słowa, zagrożone! Czy groźnie brzmiące ACTA, SOAP
i PIPA to zamach na ludzkość, która zamiast korzystać z dobrodziejstw
użytkowania w sieci, zostaje od nich brutalnie odgrodzona? A może to jedynie
zaraźliwy strach mas przed nieznanym?
Od ustawy do cenzury?
Pod koniec stycznia internauci z całego
świata zadrżeli. Przyczyną paniki jest informa­
cja ze Stanów Zjednoczonych mówiąca, iż do
Izby Reprezentantów oraz Senatu, trafiły dwie
propozycje ustaw: Stop Online Piracy Act
(SOPA) oraz PROTECT IP Act
(PIPA). Rozporządzenia te,
gdy wejdą w życie, pozwolą
amerykańskiemu rządowi oraz
właścicielom praw autorskich,
skorzystania z dodatkowego
narzędzia blokowania stron
internetowych, które łamią
w jakikolwiek sposób ochronę
owych praw. Ustawy miały
początkowo dotyczyć jedynie piractwa medial­
nego, ale zdobywają powoli poparcie firm
podrobionych towarów np. leków.
Jest to walka z nielegalnym kopiowaniem,
bezskutecznie prowadzona od samych począt­
ków istnienia Internetu. SOPA oraz PIPA mają
więc być bronią w tych potyczkach. Ale czy tym
samym dojdzie do cenzury sieci?
Prawa - autorskie czy wolności słowa?
Spór dotyczy przede wszystkim proble­
mu rozpowszechniania towaru bez wiedzy
organów odpowiedzialnych za ochronę praw
autorskich. Dlatego też większość popierają­
cych ustawy SOPA i PIPA, to organizacje,
6
opierające całą swą działalność na takowych
prawach (wytwórnie fonograficzne, sieci telewi­
zyjne, studia filmowe i wydawnictwa książek),
a także takie firmy jak Nike czy L'Oréal, które
muszą się co roku zmagać z faktem rozpow­
szechniania podrobionych ar­
tykułów, które mają repre­
zentować ich markę. Ustawy
te, znalazły też poparcie
w senacie amerykańskim.
Dadzą one możliwość do
blokowania ­ jak mówi demo­
krata, kongresman Patrick
Leahy ­ "zbójeckich stron
oferujących podrobione i ła­
miące prawo autorskie towary".
Jednak nie brakuje też przeciwników i ar­
gumentów, ukazujących wady projektów ustaw.
Twierdzą, że cenzura Internetu (do której
dojdzie według nich po wprowadzeniu powyż­
szych rozporządzeń) jest naruszeniem pierw­
szej poprawki Konstytucji Stanów Zjednoczo­
nych. Będzie ona ograniczeniem wolności
słowa i anonimowego informowania władz
o naruszeniu prawa. Nawet Biały Dom jest
zaniepokojony zmianami w infrastrukturze In­
ternetu; wydał oświadczenie, w którym zawiera
myśl, że każdy nowy przepis powinien być
uregulowany tak, by odpowiadał szerokiemu
zakresowi podmiotów.
Internauci nie mogli skorzystać z najbardziej
popularnego serwisu na świecie przez dobę.
Zaraz po tym incydencie, kolejni właściciele
witryn przyłączali się do manifestowania
dezaprobaty. Wchodząc na stronę Google,
widać było kolorowe literki tworzące słynne
logo, które zostały zasłonięte przez czarny
pasek symbolizujący cenzurę. Siergiej Brin,
współzałożyciel Google powiedział o SOPA,
"że jest narzędziem, które ustawi USA w jed­
nym rzędzie z najgorszymi dyktaturami
świata". Tego samego dnia, przemówił również
na swoim portalu społecznościowym Mark
Zuckerberg. W swoim oświadczeniu na
Facebooku, nawoływał do zmiany nastawienia
polityków do Internetu i jego praw. Dzisiejszy
świat potrzebuje liderów politycznych, którzy są
pro­internetowi. Z wieloma z nich pracowaliśmy
przez wiele miesięcy nad lepszą alternatywą
dla obecnych propozycji. Zachęcam Was do
pogłębienia wiedzy na temat tych zagadnień
i powiedzenia swoim kongresmanom, że chce­
cie, aby popierali Internet ­ pisze Zuckerberg.
o udzielenie przez Radę Ministrów zgody na
podpisanie ACTA, został wysłany do rozpatrze­
nia 6 września 2011 roku. Ostatecznie gotowy
wniosek mógł zostać uchwalony już dnia 25
listopada 2011. Wtedy, podczas listopadowego
głosowania w Parlamencie Europejskim, euro­
posłowie PiS opowiedzieli się za ACTA. Jed­
nak gdy wybuchła afera w mediach, skrytyko­
wali poczynania rządu. Później przedstawiciele
opozycji przeprosili za to działanie po
ujawnieniu informacji o wyniku głosowania. ­
Jeśli chodzi o nasze błędy w tej sprawie, to ja
w przeciwieństwie do tych, którzy dzisiaj
rządzą, przyznaję się do błędów, które zostały
popełnione ­ stwierdził na konferencji prasowej
w Sejmie Jarosław Kaczyński. Mają zostać
wyciągnięte konsekwencje wewnątrz partii.
Cały ten chaos sprawił, że minister Boni
wyraził swoją gotowość do dymisji, natomiast
premier podjął decyzję zwieszenia procesu
ratyfikacji ACTA. Jednocześnie też, zaplanował
6 lutego otwartą debatę, gdzie zostało prze­
analizowane m.in. polskie prawo autorskie.
ACTA a sprawa polska
Komentarz
Wydawać by się mogło, że problem ten
dotyczy jedynie Ameryki. Wizja blokowania
stron na terenie Polski, w trosce o ochronę
praw autorskich była odległa do momentu, gdy
24 stycznia rząd podjął decyzję o podpisaniu
międzynarodowego porozumienia ACTA (Anti­
Counterfeiting Trade Agreement). Wywołało to
fale oburzenia wśród Polaków. Tym razem
jednak, nie ograniczono się jedynie do wymia­
ny poglądów (zresztą bardzo agresywnej)
przed monitorami komputerów, lecz także
manifestowano swoje niezadowolenie na
ulicach takich miast jak: Warszawa, Poznań,
Wrocław, Kraków.
Gdy tylko sprawa ACTA została nagłośniona,
premier wraz z ministrem administracji i cy­
fryzacji, Michałem Boni, znaleźli się pod
ostrzałem licznych zażaleń ­ zaczynając od
braku wysłuchania opinii publicznej, poprzez
przebrzmiałe już oskarżenie o zamach na
wolność słowa, kończąc na nieudolności w
przeciwstawianiu się decyzji, biorąc przykład
z innych państw UE. Nie wspominając już
nawet o atakach na rządowe strony inter­
netowe, które popełnił ruch Anonymous.
Jednak mało kto wie, że projekt wniosku
Walka o ACTA, SOPA czy PIPA, to walka
o wolność. Pytanie tylko jest o jaką? Domnie­
manej wolności słowa czy do prawa o de­
cydowaniu, co się stanie z efektem mojej
pracy, w którą włożyłem cały mój wysiłek, czas,
talent. W minionych latach na różnych serwe­
rach wielokrotnie trafiałem na pliki zawierające
całe numery „Newsweeka” (często były tam też
dostępne tytuły naszych konkurentów). Każdy
chętny mógł je sobie ściągnąć. A mnie krew
zalewała – my tu się wysilamy, poświęcamy
czas, pracę, inwestujemy w utrzymanie i roz­
wój pisma, dokładamy starań, by budżet się
zbilansował i przychody ze sprzedaży wystar­
czyły na utrzymanie redakcji, a jakiś cwania­
czek przychodzi na gotowe i bez zahamowań
na nas pasożytuje, czerpiąc z tego różne ko­
rzyści, głównie finansowe ­ napisał w stycz­
niowym numerze Newsweeka redaktor naczel­
ny, Wojciech Maziarski.
Czy sprawcy nie noszą przypadkiem masek
ofiar?
Karolina Pietrzak
7
Skaczemy
Niektórzy ferie spędzają w górach albo u rodziny,
a ja chodziłam po manifestacjach.
21 stycznia, 16:00. Sypie śnieg. Jesteśmy
dopiero przy Metrze Świętokrzyska,
idąc w stronę Przedstawicielstwa Komisji Euro­
pejskiej, a już słychać skandujących ludzi. Kie­
dy podchodzimy, dociera do nas radosne: „Kto
nie skacze, ten za ACTA!”. No to skaczemy,
przynajmniej można się ogrzać. Zostajemy
trochę z tyłu, a i tak kwadrans później znajdu­
jemy się pół ulicy dalej, w samym środku tłu­
mu. Najpopularniejszym okrzykiem jest po
prostu: „NIE dla ACTA”.
W budynku są ludzie, co nikogo nie powinno
dziwić ze względu na godzinę. Trochę ich
szkoda, bo co mają wspólnego z całą tą
sprawą?
Kiedy ktoś pod­
chodzi do okna,
tłum buczy, krzy­
czy:
„Skaczcie,
skaczcie, n i e
złapiemy”
albo
coś równie „sym­
patycznego”.
Sami też podska­
kujemy. Pojawia
się
piosenka.
Niezbyt kreatyw­
na, ale melodia
Źródło: mmwarszawa.pl
chwytliwa, a tekst
łatwy. Chłopak obok mnie żartuje, że bardzo to
adekwatne, bo zamiast wolności i sprawiedli­
wości domagamy się porno i torrentów. Znów
skaczemy.
Ktoś w budynku pomachał do tłumu. Tłum mu
grzecznie odmachał, a przynajmniej więk­
szość. Znowu skaczemy. Krzyczane hasła
stają się coraz ciekawsze: „Polska państwem
suwerennym”, „Nie poddamy się kontroli –
ACTA drogą do niewoli” i inne tego typu.
Gdzieś w tłumie skacze Jezus. To żadna
alegoria ­ po prostu chłopak w białej koszuli z
długimi włosami i namalowaną brodą.
Jacyś ludzie potrząsają masztem z flagą. Ktoś
puszcza bańki mydlane. Dwóch chłopaków
staje na śmietniku i bawi się w animatorów –
rzuca hasła do skandowania, etc. Po jakimś
czasie, jeden z nich zdobywa od kogoś maskę
8
Guya Fawkesa, a kilka godzin później jego
zdjęcie znajduje się na głównej stronie wielu
portali informacyjnych.
W końcu zaczynamy skandować dwa okrzyki,
które podbijają moje serce. Prosty i krótki: „Re­
ferendum!”, oraz „Nie zadzieraj z milionami”.
Kiedy skaczemy po raz kolejny, pewien urzęd­
nik wychodzi na balkon i zaczyna skakać
z nami. Zostaje nagrodzony gromkimi brawa­
mi. W jednym z okien urzędu widać przycze­
pioną kartkę z napisem: STOP ACTA.
Około 17:30 zaczynają się rozruchy. Jeśli
można tak nazwać rzucone w budynek dwa
jajka. Organizator strofuje sprawców. Śpiewa­
my „Hej, sokoły!”, skaczemy oraz krzyczymy:
„Dziękujemy, Anonymous”. Ktoś przez mega­
fon nieśmiało tłumaczy, że nie powinniśmy
popierać hackerstwa, ale zostaje zagłuszony.
Około 18:00 ludzie zaczynają się rozchodzić.
Dopiero teraz można przyjrzeć się plakatom,
zauważyć media, które stały na uboczu, robiąc
zdjęcia i przeprowadzając wywiady.
Każdy serwis inaczej to wszystko interpretuje.
Źródło: mmwarszawa.pl
Walka z cenzurą, rewolucja, manipulacja, czy
jakakolwiek inna teoria spiskowa. Mało kto
rozumie, że chodziło właśnie o to krzyczenie,
skakanie i śpiewanie. A dokładniej o to, żeby
ktoś je zauważył i zwrócił uwagę.
Ceterum autem censeo, ACTA esse delendam.
Marta Buława
Nie bójmy się pomagać!
Kilka słów o wolontariacie, zaangażowaniu Polaków
oraz pomocy bliźnim.
Miniony rok uchwałą Komisji Europejskiej
został ogłoszony Europejskim Rokiem Wolon­
tariatu i Aktywności Obywatelskiej. Organizacje
pozarządowe pokładały w tej idei bardzo wiel­
kie nadzieje. Sądzono, iż ogólnoeuropejska
inicjatywa zmobilizuje Polaków do działania.
Jednak śmiem wątpić, czy wszyscy spośród
czytających ten artykuł wiedzieli o tym projek­
cie.
W badaniach zrealizowanych w 2010 roku
przez Millward Brown SMG/KRC na losowej,
reprezentatywnej grupie 1011 osób, które
ukończyły 15 lat, 16% Polaków zadeklarowało,
iż w ciągu minionych dwunastu miesięcy po­
święciło swój czas i pracę na rzecz różnych
organizacji społecznych. Oznacza to aż pięcio­
procentowy wzrost w stosunku do roku 2008.
Podobnie jak w poprzednich latach najwięcej
wolontariuszy gromadzi Wielka Orkiestra Świą­
tecznej Pomocy, organizacje ratownicze (OSP,
GOPR, WOPR i inne), organizacje skupiające
się na edukacji oraz opiece nad dziećmi i mło­
dzieżą, a także na pomocy dla najuboższych.
Większość z nich nie zaobserwowała istotnego
regresu. Niestety, w przypadku wspólnot para­
fialnych i ruchów religijnych, zgodnie z trendem
zauważanym w ostatnich latach, liczba wolon­
tariuszy spada. O ile pięć lat temu było to 4%,
to w roku 2010 mniej niż 1%. Dobry humor
psuje nam również to, iż na tle Europy nie wy­
padamy najkorzystniej. Według sondażu Euro­
barometru obejmującego 33 kraje Polska
uplasowała się na 17. miejscu. Wyniki, nieco
zawyżone z uwagi na niedoprecyzowanie pyta­
nia, są porażające. W prowadzącej Szwecji,
Norwegii czy Holandii wskaźnik znacznie prze­
kracza 50%, natomiast w Polsce wynosi
zaledwie 22%.
Dlaczego Polacy nie angażują się społecz­
nie? Osoby znajdujące się w przedziale wieko­
wym między 15 a 25 rokiem życia, czyli grupa
najbardziej nas interesująca, w blisko 50% jako
przyczynę podają brak czasu. Często tłum­
aczymy się zmęczeniem, stresem i licznymi
zajęciami pozalekcyjnymi, a przecież nierzadko
marnujemy czas na portalach społecznościo­
wych lub na oglądanie
telewizji. Połowa wo­
lontariuszy przeznacza
na swoje działania
maksymalnie kilkanaś­
cie godzin w ciągu
całego roku. Nie sądzę,
aby uczniowie i studen­
ci byli aż tak zapraco­
wani, by nie móc wygo­
spodarować ze swojego czasu wolnego kilku
godzin. Wydaje się, że problem nie leży w bra­
ku czasu, lecz w nastawieniu Polaków. Za bar­
dziej wiarygodny należałoby uznać powód
podawany przez 42% respondentów, którzy
przyznali, że nigdy o tym nie myśleli i nie inte­
resowali się takimi zagadnieniami. Jednak tak
naprawdę pomaganie nie wymaga wiele wysił­
ku. Po wpisaniu słowa „wolontariat” wyszuki­
warka zasypuje nas cennymi informacjami na
ten temat. Nie mniej jest ogłoszeń o poszuki­
waniu osób, które mogłyby pomóc hospicjum,
znanej fundacji, wziąć udział w projekcie mi­
syjnym czy też w przedsięwzięciach ośrodków
kulturalnych. Nieprawdziwe jest twierdzenie
osób sądzących, iż nie mają nic do zaoferowa­
nia. Koniecznie należy zrozumieć, że do po­
magania innym nie potrzeba niczego więcej
prócz chęci i dobrego serca.
Idea wolontariatu ma wielkie znaczenie dla
społeczeństwa obywatelskiego, które tak bar­
dzo chcemy zbudować w Polsce. Badania
pokazują istotne różnice w funkcjonowaniu
społecznym między osobami angażującymi się
w działania pomocowe a nieaktywnymi. Ludzie
pracujący na rzecz potrzebujących częściej
ufają drugiej osobie. Uważają, że mogą liczyć
na innych w razie problemów i nikt nie pozos­
tawi ich samym sobie. Wolontariusze często
mówią o radości, którą sprawia pomoc potrze­
bującym. Prawie połowa z nich twierdzi, że po­
maga, bo po prostu sprawia im to przyjem­
ność.
9
10
Bardzo często organizacje, których działanie nienie. Należy przede wszystkim mieć na uwa­
w dużej mierze opiera się na pracy wolontariu­ dze potrzeby osób dotkniętych przez los.
szy, padają ofiarami szkodliwej nagonki. Różne
Co ciekawe, ludzie angażujący się w wolon­
grupy zarzucają im defraudacje, niegospoda­ tariat wspierają materialnie organizacje poza­
rność czy nawet deprawację młodzieży. Ciężko rządowe dwa razy częściej niż osoby nieakty­
znaleźć racjonalne wytłumaczenie takiego po­ wne. Różny jest także stosunek dotujących
stępowania. Być może jest ono spowodowane tylko WOŚP do pomagających również mniej­
zwykłym niedoinformowaniem, lecz obawiam szym fundacjom. Stąd wniosek, iż aktywność
się, że w większości przypadków to zawiść jest społeczna u większości Polaków, ma charakter
powodem krytyki, a niektórzy za wszelką cenę jednorazowy. Wielu z nas uspokaja swoje
bronią swoich interesów.. Ma to duży wpływ na sumienie, wrzucając kilka złotych do puszki
zaangażowanie Polaków. Caritas pomaga lu­ Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy czy
dziom w Polsce i na świecie od przeszło stu Caritas. Zapewne wynika to, jak wiele innych
lat. Grupa osób, na ogół niezwiązana z Kościo­ zjawisk, z mentalności Polaków, którzy skorzy
łem Katolickim, wysu­
są do wielkich narodo­
wa pod adresem orga­
wych zrywów, a nie do
nizacji bardzo poważ­
konsekwentnej, sumien­
ne oskarżenia, jak wy­
nej pracy. Jeśli chcemy to
korzystywanie pienię­
zmienić, nie musimy na­
dzy wiernych do po­
woływać do narodowego
większania osobistych
przebudzenia. Najpierw
majątków księży. Jed­
trzeba zacząć od siebie,
nak takie zarzuty nijak
aby móc świecić przykła­
mają się do fali krytyki,
dem dla osób ze swojego
z jaką rokrocznie spo­
najbliższego
otoczenia,
tyka się Wielka Ork­
co z pewnością zaprocen­
iestra Świątecznej P­
tuje w przyszłości. Należy
omocy, określana mia­
uczciwie określić, ile cza­
Źródło:
http://carpenterconsulting.wordpress.com
nem „tuby rządzących”
su jesteśmy gotowi po­
i „wielkiej hucpy za
święcić innym i zastano­
pieniądze podatników”. Głównym zarzutem wić się, czy naprawdę będziemy w stanie temu
przeciwko niej jest rzekome finansowanie podołać. Jeśli tak, to wystarczy naprawdę nie­
Przystanku Woodstock, utożsamianego z sied­ wiele, aby pomagać!
Piotr Tryba
liskiem zła i dewiacji, z pieniędzy wrzucanych
do puszek. Na kpinę zakrawa fakt, iż niedawno
na łamach „Rzeczpospolitej” wytknięto, a
wręcz zarzucono Jerzemu Owsiakowi, że jego
ojciec był milicjantem, jakby ten fakt miał mieć
jakikolwiek wpływ na działania inicjatora
WOŚP. Przez 20 lat działania Wielka Orkiestra
Świątecznej Pomocy zakupiła sprzęt za, baga­
tela, pół miliarda złotych, który codziennie po­
maga potrzebującym w walce o zdrowie i lep­
sze życie. Czyż nie każda inicjatywa, która ma
na celu pomoc innym, jest dobra? Co prawda,
zawsze znajdzie się czarna owca, której dzi­
ałania mogą negatywnie wpłynąć na obraz
całego przedsięwzięcia i zniweczyć czyjś wysi­
łek. Jednak niezależnie od poglądów czy opcji
politycznych jesteśmy ludźmi i z ludzkiej pers­
Źródło: http://alfaomega.webnode.com
pektywy powinniśmy patrzeć na całe zagad­
O królewnie, co chciała Niemca, ale wyszła za Litwina
Kiedy w 1384 roku przybyła z Węgier do Polski, aby objąć rządy
w nieznanym sobie państwie, miała niespełna jedenaście lat. Koro­
nowano ją w katedrze wawelskiej – była jedyną w naszych dzie­
jach kobietą ­ królem. Z jej osobą związane są dwa fundamentalne
dla przyszłości Polski wydarzenia: unia z Litwą i odnowienie
Uniwersytetu Krakowskiego. Ta wyjątkowa kobieta o niepospolitej
urodzie i silnej osobowości, została również w 1997 roku ogłoszo­
na świętą. Jednak na samym początku jej panowania miały miejs­
ce wydarzenia o charakterze romansowym i awanturniczym…
Jadwiga była córką króla Węgier i Polski,
Ludwika Andegaweńskiego, oraz Elżbiety
Bośniaczki. W jej żyłach, po babce Elżbiecie
Łokietkównie, płynęła także piastowska krew.
Po śmierci ojca i objęciu władzy na Węgrzech
przez jej starszą siostrę, Marię, na mocy
wcześniejszych porozumień ze szlachtą pol­
ską, miała zasiąść na tronie Polski. Jej matka
zwlekała jednak aż dwa lata z przysłaniem
córki do Krakowa, czego powodem mogły być
obawy o przyszłość młodziutkiej królewny.
Mówiono, że książę Mazowsza, Siemowit IV,
zamierza porwać Jadwigę, poślubić ją i w ten
sposób sięgnąć po koronę Piastów. Taka
ewentualność pociągnęłaby za sobą komplika­
cje nie tylko polityczne, bowiem jedenastoletnia
Andegawenka już od dłuższego czasu była
zamężna.
pannę młodą dwunastu lat. Tymczasem
Wilhelm z Jadwigą spędzili ze sobą trochę
czasu, bawiąc się na dworach w Budzie oraz
w Wiedniu i bardzo się polubili.
Mimo obaw królowej Elżbiety, Siemowit IV
nie zrealizował swoich planów, a Jadwiga bez
przeszkód przybyła do Krakowa i olśniła
swoich nowych poddanych. Skromna z natury,
odznaczała się również wrodzoną wstydliwoś­
cią. Otrzymała też z niebiańskiego daru bardzo
wielką i rzucającą się w oczy urodę, jakiej
nigdy dotąd nie widziano (…). Wyszedłszy z lat
dziecinnych zaczęła tak dojrzale i tak poważnie
rozumować, że cokolwiek mówiła i czyniła,
zdawało się wypływać z powagi, która zwykła
cechować sędziwy wiek – tak opisywał
Jadwigę Jan Długosz. Rzecz jasna, jedenas­
toletnia panienka o niepospolitej urodzie i ta­
kimże rozumie nie mogła samodzielnie rządzić
wielkim państwem, nawet będąc królem. Real­
ną władzę sprawowała możnowładcza elita
panów małopolskich, wdrożona w państwowe
sprawy jeszcze przez ciotecznego dziada
Andegawenki, Kazimierza Wielkiego. Jadwiga
poznawała swoje nowe królestwo, czekała na
przybycie poślubionego w Hainburgu Wilhelma
i dopełnienie małżeństwa. Jednak panowie
polscy przygotowywali zupełnie inne plany dla
Jadwigi…
W tamtych czasach małżeństwa w rodach
panujących były podstawą potęgi dynastycznej
i aranżowano je już w niemowlęctwie przysz­
łych małżonków. Tak było też na dworze wę­
gierskich Andegawenów. Maleńka rączka zale­
dwie rocznej Jadwigi została przeznaczona
czteroletniemu wówczas Wilhelmowi z nie­
mieckiego rodu władającego Austrią, czyli
Habsburgów. Przyszli teściowie domówili się
też co do posagu: każda ze stron miała wpłacić
po 200 tysięcy florenów (w przeliczeniu na dzi­
siejsze pieniądze to 87 mln zł), które przepad­
łyby w razie niedotrzymania umowy. Po uzgod­ Ciąg dalszy tej opowieści przeczytacie w nas­
nieniu wszystkich warunków, w czerwcu 1378 tępnym numerze Jerome’a…
roku, bardzo młoda para wzięła ślub w Hain­
burgu. Małżeństwo miało nabrać pełnej mocy
po spełnieniu fizycznym, które wedle ówczes­
Joanna Chudy
nego prawa, następowało po ukończeniu przez
11
Magdalena Grzebałkowska
Ksiądz Paradoks. Biografia Jana Twardowskiego
nieskrępowanej nadmierną erudycyjnością,
potrafił na spotkania autorskie przyciągnąć
tłumy czytelników – niejednokrotnie większe
niż Zbigniew Herbert czy Czesław Miłosz.
Magdalena Grzebałkowska próbuje odkryć,
jaki był człowiek, o którym niewiele tak na­
prawdę wiadomo; nie był osobą skłonną do
zwierzeń, nieczęsto udzielał wywiadów, a nie­
jednokrotnie wodził za nos ciekawskich, którzy
starali się dowiedzieć o nim czegoś więcej, niż
to tylko, co wyrażał w swojej poezji. Biografia
Twardowskiego daje po części odpowiedzi na
te pytania – nie na wszystkie rzecz jasna, ale
chociaż na część z nich. Czy jest ktoś, kto
byłby w stanie wyjaśnić, dlaczego ksiądz
Twardowski czuł się samotny, choć otaczało go
tak wielu ludzi, którzy widzieli w nim przyja­
ciela? Dlaczego ukrywał niektóre fakty ze
swojego życia, a inne często przeinaczał
w rozmowach w dziennikarzami? Dlaczego za­
cierał za sobą ślady, jakby bał się, że ktoś
podąży tą drogą i będzie chciał odkryć, jaki
naprawdę był Ksiądz Paradoks? Magdalena
Grzebałkowska nie daje jasnych odpowiedzi –
przedstawia jednak życie księdza od biedronek
Źródło: remigiusz­grzela.pl/?p=780
w sposób niezmiernie interesujący i zachwy­
Ksiądz Jan Twardowski to jedna z ciekaw­ cający; wielkie życie znalazło odpowiednio
szych postaci polskiego życia kulturalnego os­ wielkie pióro, które było w stanie przelać je na
tatniego pięćdziesięciolecia. Piewca poezji papier.
franciszkańskiej, prostej, w żaden sposób
Albert Kozik
S. Hołownia, M. Prokop - Bóg, kasa i rock'n'roll
Przechadzając się wśród półek z licznymi po­
zycjami literackimi, można odnieść wrażenie,
że w dzisiejszych czasach nietrudno jest wy­
dać książkę. Tym bardziej, jeśli jesteś bardzo
rozpoznawalny, nie tylko z powodu imponu­
jącego wzrostu, ale też licznych wystąpień
w telewizyjnych show. Przekleństwo czy błogo­
sławieństwo?
Dlatego też nic dziwnego, że podeszłam do
książki Bóg, kasa i rock'n'roll autorstwa
Marcina Prokopa i Szymona Hołowni dość
sceptycznie, pewnie jak niejeden czytelnik
sięgający po nią. Temat jest poważny i to nie
lada zaskoczenie, że "Platon telewizji śniada­
12
niowej" oraz "Piotr Rubik polskiego katolicyz­
mu", jak pieszczotliwie mówią do siebie
autorzy, chcą go poruszyć. Jednakże, będąc
świeżo po lekturze, nie pozostaje mi nic
innego, jak uderzyć się w piersi i stwierdzić, że
znów się myliłam, a moje obiekcje były nieuza­
sadnione.
Jak czytamy na tylnej okładce, możemy
odkryć na nowo tych dwóch dziennikarzy
w "elektryzującej rozmowie". Ja raczej nazwa­
łabym ją przepychanką ideologiczną na papie­
rowym ringu. Panowie są z dwóch różnych
światów ­ Prokop to hedonistyczny fan
Morrisona, zapatrzony w dobrodziejstwa, który
próbuje zrozumieć świat na własny sposób,
doceniając jego wady i zalety. Hołownia nato­
miast to wysłannik prawdy płynącej z religii,
jaką wyznaje ­ niedoszły dominikanin akcentuje
swoją przynależność do Kościoła na każdym
kroku. Żaden z nich nie kwapi się przejść na
drugą stronę. Wytrwale głoszą swoje racje, a ta
prezentacja sił może wydawać się po jakimś
czasie męcząca. Hołownia wpada często w ton
księdza głoszącego kazanie
z ambony do wiernych, wykrzy­
kując frazy z Pisma Świętego,
a Prokop trywializuje niekiedy
temat, stosując liczne metafory,
które mają za zadanie rozśmie­
szyć czytelnika, a de facto irytu­
ją i odbiegają od głównych za­
łożeń rozmowy.
Nie można jednak odmówić
autorom wiedzy, obeznania
w temacie oraz zgrabnego do­
bierania argumentów. Prowa­
dzą nas za rękę poprzez
gąszcz pytań zadawanych,
świadomie czy też nie, przez
szarego Kowalskiego. Czy Bóg
istnieje? Czy bylibyśmy w stanie umrzeć za
kogoś? Czy Kościół (a tym bardziej ten w Pol­
sce) jest już jedynie przestarzałą instytucją?
Jak wygląda "od kuchni" życie w zakonie? Czy
media, kultura i nasi idole nami manipulują?
To tylko nieliczne wątki opisane w książce Bóg,
kasa i rock'n'roll. Hołownia to
skarbnica wiedzy nie tylko dla
katolików, ale też dla tych, którzy
są
ciekawi
funkcjonowania
Kościoła bez, kolokwialnie mówiąc,
wsiąkania
w
jego
nauki.
Współautor posiada też wszystkie
cechy,
jakimi
powinien
charakteryzować się chrześcijanin.
Czytając jego słowa, aż chce się
wyrazić żal, że nie ma więcej ludzi
tak stanowczych, a jed­nocześnie
tolerancyjnych
i
szanujących
szero­ko
rozumianą
inność
(oczywiście
w ramach granic
wyznaczonych przez religię, jaką wyznają).
Natomiast Prokop stanowi świetne dopełnienie
swojego rozmówcy, nie przygniata go swoimi
poglądami. Być może przyczyną tego zabiegu
jest to, że on sam ma problem
z opisaniem swojej wiary bądź jej brakiem.
Wraz z przewracaniem kolejnych stron czuć
przyjaźń, a co za tym idzie – wzajemny szacu­
nek dziennikarzy, co można zaliczyć na plus
tej książki. Autorzy dobrze wiedzą, że w tej
słownej potyczce nie ma wygranego czy
przegranego. Prowadzą dialog konfrontujący
dwa różne światy, nieustannie
ścierające się ze sobą. Po
głębokim wywodzie na temat
Komunii Hołownia pyta, co tak
rozśmieszyło Prokopa, który
odpowiada: Bo dawno nie
widziałem
mężczyzny
w
pasiastych
kolorowych
skarpetkach, przechadzające­
go się z taką dynamiką po
moim futrzanym dywanie
i opowiadającego z tak wiel­
kim przejęciem o Bogu i Jego
sprawach.
Bóg, kasa i rock'n'roll to nie
rewolucja. Nie zmieni losów
świata, obrazu katolików, ate­
Źródło: twitter.com istów czy agnostyków. Ale po­
każe, że dialog miedzy ludźmi
jest możliwy i warto go prowa­dzić. Czy nie tak
nauczał Jan Paweł II?
Karolina Pietrzak
Źródło: mmwroclaw.pl
13
Florence and the Machine – Ceremonials
Źródło: http://myband.pl/t/ceremonials
Porócił. Kobiecy, brytyjski, potężny, niebana­
lny. Głos, który zachwyca już od pierwszego
dźwięku Ceremonials. Ponad dwa lata po
genialnym debiucie Lungs ukazał się drugi
krążek Florence Welch, niecierpliwie wycze­
kiwane przez wielbicieli rudowłosej wokalistki.
Mimo wysoko postawionej samej sobie pop­
rzeczki, artystka powróciła nie z byle czym.
Pozostała przy alternatywno ­ rockowych, sou­
lowo ­ popowych klimatach, ale nieco bardziej
dojrzała i stworzyła jednolitą opowieść o na­
skrytszych zakamarkach swojej duszy, nieraz
tajemniczych i mrocznych. Inspirujące teksty
o miłości, cierpieniu, tęsknocie czy bezrad­
ności mówią wiele o samej artystce. Jednak
utwory nie przygnębiają, a pobudzają, dzięki
nim słuchacze odnajdują w sobie nowe pokła­
dy energii. Być może to za sprawą dźwięków
pianina, smyczków i bębnów, które dodają ca­
łości szaleństwa, radości i typowej dla
Florence magicznej otoczki. Płytę otwiera ży­
wiołowe Only if for a night, które zachwyca nie
tylko wokalem, ale i bogatą aranżacją. Singiel
What the water gave me, już bardziej psycho­
deliczny, zaczyna się powoli, spokojnie i sub­
telnie dochodzi do kulminacyjnego momentu,
gdzie zarówno Florence, jak i muzycy poddają
się całkowicie emocjom, wznosząc się na
wyżyny swoich talentów.
Obawiałam się, że po tak dobrym debiucie
jakim był krążek Lungs, Florence and the
Machine mogą mieć problem z dorównaniem
samym sobie. Nic bardziej mylnego. Jeśli dalej
będą się tak rozwijać, chętnie poczekam na
trzecią płytę. Nawet kolejne dwa lata.
Anna Najmiec
Czy te usta mogą kłamać? Chyba nie.
Money is the reason we exist. Everybody knows that, it’s a fact. Kiss, kiss!
Lana Del Rey, nazywana także Queen Of
Gas Station, Queen Of Saigon, Queen Of
Coney Island, Britney Spears of the hipsters
oraz Heidi Montag of indie. W ciągu mniej niż
pół roku z dziewczyny, która wstawiała swoje
piosenki na kanał na YouTube, stała się gwiaz­
dą. Od października zeszłego roku nikt nie miał
wątpliwości, że Elizabeth Grant to najważniej­
sza debiutantka 2012 roku.
Najbardziej rozpoznawalne są dwie rzeczy:
„Video Games”, jej pierwszy singiel, największy
viral hit ubiegłych dwunastu miesięcy oraz usta
wypełnione kolagenem. Sama Lana zaprzecza,
że zrobiła sobie jakąkolwiek operację, jednak
stare zdjęcia i wywiad z 2008, kiedy była
jeszcze zwykłą Lizzy Grant, nie potwierdzają
14
jej słów.
Nasilający się hype już na początku spowo­
dował, że społeczność internetowa podzieliła
się na tych pro i tych anty­Lana. Tygodnie mija­
ły, aż w końcu 30 stycznia doczekaliśmy się
albumu Born To Die. Nie jest to jednak pierw­
sze muzyczne dziecko 25­letniej Amerykanki.
W styczniu 2010 roku przez kilka dni iTunes
oferował płytę Lana Del Ray A.K.A. Lizzy
Grant, jednak fiasko longplaya nakazało nowej
wytwórni Lany utrzymywać, że dzieło nigdy
oficjalnie nie ujrzało światła dziennego. Wszys­
tkim, którzy do tej pory mieli pretensje, że wła­
ściwy start miał miejsce już dwa lata temu,
sama piosenkarka utarła nosa.
Jeszcze na kilka dni przed premierą Born To
Die napisała, iż możemy oczekiwać ­ wydania
Lana Del Ray A.K.A. Lizzy Grant jeszcze w te
wakacje, bo ona sama uważa płytę za dobrą.
Jednak prawdziwą sławę przynosi Amery­
kance album Born To Die, który mimo wielkie­
go zainteresowania w Europie, potrzebował
jeszcze przedpremierowego rozgłosu w Sta­
nach Zjednoczonych. Zainteresowanie miało
przyjść po występie w popularnym Saturday
Night Live. Nie każdy artysta ma okazję tam
wystąpić, a na pewno nie dziewczyna, która
nie ma na swoim koncie wydanej płyty. Jednak
specjalistom od marketingu i promocji Lany
należy bić pokłony. Niestety, tym razem Del
Rey zawiodła, jej jęki sprawiły, że następnego
dnia nawet fani nie pozostawiali na niej suchej
nitki. Nie wiedzieć czemu, występy z „Video
Games” i „Blue Jeans” z 14 stycznia zostały
umieszczone na oficjalnym kanale wokalistki
na YouTube. Nie da się ukryć, iż głos Lany nie
jest fenomenalny, mimo to krzty talentu
Źródło: http://www.lanadelrey.com/
odmówić jej nie można. Dodatkowo sama Lizzy
przyznaje, że boi się występów publicznych,
szczególnie tych telewizyjnych, dlatego jej
trasa koncertowa będzie się odbywać w miejs­
cach, które mogą pomieścić maksymalnie 900
osób, nad czym ubolewa wytwórnia.
Wszystko, co wiemy na temat postaci, jaką
jest Lana Del Rey, jest efektem dokładnych
przemyśleń i przygotowań jej ludzi. Jednak mi­
mo to, dla mnie ta dziewczyna ma w sobie coś
więcej. Dawno nie było na popowej scenie mu­
zycznej kogoś
tak
tajemni­
czego i fascy­
nującego. Nie
okłamujmy się
–
dzisiejsze
gwiazdy pop
są zbyt na­
chalne.
Del
Rey korzysta Źródło: http://www.lanadelrey.com/
z dóbr amerykańskiej popkultury, gloryfikuje ją,
wspomina ikoniczne miejsca, osoby (w utwo­
rach znajdziemy odnośniki do Jamesa Deana,
Hamptons, Coney Island, Las Vegas, kolorów
amerykańskiej flagi, a nawet przyrównania do
amerykańskiego hymnu).
Po kilku przesłuchaniach nostalgicznego al­
bumu, kiedy moja miłość z każdym kolejnym
dźwiękiem rosła, zacząłem zastanawiać się,
czy dałem się nabrać na prosty trick – zosta­
łem oczarowany przez „Video Games”, a resz­
ta, zaaranżowana w podobnym stylu powtórzy­
ła osiągnięcie debiutanckiego singla. Po kilku
dniach życia z tym albumem, słuchania na
okrągło piętnastu genialnie zmajstrowanych
utworów, stwierdzam, że Lana Del Rey to nie
one­trick­pony, ale postać, która, mam nadzie­
ję, z chwilą ukazania się tego numeru będzie
już rządziła w znacznej ilości głośników na ca­
łym świecie. Lana to zjawisko z okładką
Vogue’a i albumem na szczycie list sprzedaży
chociażby w Wielkiej Brytanii. Może jest i tro­
chę fałszywa, ale która gwiazda pop XXI wieku
jest całkowicie autentyczna i prawdziwa?
Everything I want I have: money, notoriety,
rivieras. I even think I found God.
In the flash bulbs of your pretty cameras,
pretty cameras, pretty cameras.
Am I glamorous? Baby, am I glamorous?
Mateusz Riabow
15
TRADYCJA RAJDU PARYŻ - DAKAR CIĄGLE TRWA!
W dniach 1­15 stycznia 2012 roku na terenie
Ameryki Południowej odbyła się 34. edycja
Rajdu Dakar. Nazwa imprezy może nas zmylić,
przecież Dakar nie leży w Ameryce! Imprezę
przeniesiono z Afryki
w 2009 roku ze
względów bezpieczeństwa. Złe stosunki po­
między krajami afrykańskimi oraz coraz
częstsze ataki na uczestników rajdu nie sprzy­
jały właściwej atmosferze. Z tych samych
powodów odwołano edycję w 2008 roku. Dakar
2012 składał się z 15 etapów. Polskę reprezen­
towało 14 zawodników: czterech kierowców aut
terenowych, trzech motocyklistów, trzech qua­
dowców oraz trzech zawodników poruszają­
cych się ciężarówkami. Na metę w Limie
dotarło 97 motocykli, 12 quadów, 78 samocho­
dów i 60 ciężarówek, czyli 249 spośród 443
maszyn, które wystartowały w Nowy Rok z Mar
del Plata. Tegoroczna edycja została zdomino­
wana przez Francuzów. W klasyfikacji samo­
chodów wygrał Stéphane Peterhansel, w staw­
ce motocyklistów najszybszy był Cyril Despres.
Trasa rajdu jest uważana za najniebe­
zpieczniejszą z dotychczasowych. Świadczyć
o tym może procent zawodników, którzy byli
w stanie ukończyć rajd (w tym roku 56%).
Prawie co roku zdarzają się też wypadki śmier­
telne. Tym razem Dakar również zebrał śmier­
telne żniwo. Na I etapie zginął argentyński mo­
tocyklista, Jorge Andres Martinez Boero.
Największe nadzieje wiązaliśmy ze startem
Krzysztofa Hołowczyca. Olsztynianin długo
dawał nam powody do radości, lecz awaria na
X etapie pogrzebała jego szanse na podium.
Trzeba dodać, że jako pierwszy Polak w historii
odniósł on etapowe zwycięstwo na tej pres­
tiżowej imprezie. W końcowej tabeli wraz z pi­
lotem, Jean­Markiem Fortinem, zajął 10.
miejsce. Polacy jadący na quadach nie byli
zaliczani do klasyfikacji generalnej z powodu
niedozwolonych modyfikacji silnika. O niemoż­
ności startu dowiedzieli się już w Argentynie
i żadne zmiany nie były możliwe, a miesiące
przygotowań okazały się daremne. Mimo to
wyruszyli oni z całą stawką i gdyby uwzględ­
niono ich czasy, Rafał Sonik zająłby 4. miejsce.
Źródło: http://dakar.auto­swiat.pl
Bezprecedensowym wydarzeniem był start
Adama Małysza, mistrza skoków narciarskich.
Medalista olimpijski zaczął rajd spokojnie, jego
czas dawał miejsce w środku stawki. W późn­
iejszych etapach widać było, że przyzwyczaja
się on do bezdroży Ameryki Południowej,
skutkiem czego były coraz lepsze miejsca na
etapach oraz awans w klasyfikacji generalnej.
Ostatecznie, wraz z doświadczonym pilotem,
Rafałem Martonem ukończyli rajd na 38.
miejscu.
Tę edycję można uznać za udaną dla
Polaków. Mimo to "Hołek" zapowiada poprawę
wyników w 2013 roku. "Orzeł z Wisły" nie
będzie już wtedy żółtodziobem, a quadowcy
z całą pewnością unikną problemów techni­
cznych i od samego startu będą walczyć o na­
jwyższe lokaty w tabeli. Liczymy więc na
regularne etapowe zwycięstwa naszych repre­
zentantów oraz miejsca na podium w klasy­
fikacji generalnej w kolejnej, 35. edycji Rajdu
Dakar!
Maciek Maruniak
KONKURS ARTYSTYCZNY
Prosimy wysyłać na nasz adres mailowy ([email protected]) wszelkie prace
graficzne, które mogłyby w następnym numerze znaleźć się na okładkę. Zapraszamy
do udziału.
16
ŻEROSKOP
Wiosna przyszła, słońce świeci, śnieg stopniał. Jest więc „oczywistą oczywistością”, jak
mawiał klasyk, że niezależnie od tego, spod jakiego jesteś znaku,
na pewno spotkało cię (lub, jeśli dotychczas miałeś farta, wkrótce spotka) któraś z poniż­
szych fascynujących przygód:
• kolejna wiosenna alergia,
• wychodzenie w krótkim rękawku i natknięcie się na nagły deszcz,
• siedzenie w szkole, kiedy za oknem piękna pogoda,
• i oczywiście pytanie w połowie drogi do szkoły: kurde, a gdzie jest moja komórka?!
Dlatego, żeby was podnieść na duchu (póki ciało leży potłuczone na nieodśnieżonym
chodniku) przedstawiamy nowy, wspaniały Żeroskop ze sławnym, personalnym
dodatkiem!
Baran:
Leonardo da Vinci – tak, też jestem w szoku.
Przecież wiadomo, że Barany mają tylko wady
– są uparci, naiwni, nierozgarnięci i nie mają za
grosz poczucia humoru. Ale wyjątek potwierdza
regułę. Chociaż w sumie Barany mają jeden
walor – pilnie słuchają na lekcjach. Fakt, że
głównie muzyki na walkmanie (tak, tak, bardziej
zaawansowanych technologicznie nośników nie
ogarniają), ale przynajmniej siedzą cicho.
Bliźnięta:
Byk:
Hej, helloooł, prawdziwym Bykiem jest
Dżoana Krupa ­ nic dodać, nic ująć. Nie ma
sensu publikować Żeroskopu dla Byków, bo
one nie czytają żadnych gazet. W sumie to
niczego nie czytają poza paragonami
fiskalnymi, które kolekcjonują na lodówkach.
Takie idiotyczne hobby. Jest też i dobra
wiadomość dla osób spod tego znaku. Rysiek
z Klanu umrze tylko w serialu, naprawdę.
Będzie go można spotkać na ulicy i zrobić
z nim zdjęcie. I wrzucić na Naszą­Klasę.
To nie żart, ale Bliźniakami są Jarosław Kaczyński
i Bronisław Komorowski. Nie przejmuj się, ty do polityki
też się nie nadajesz. Zresztą ­ nie tylko do niej. Dlatego
najbliższy miesiąc, podobnie jak każdy poprzedni, za­
powiada pasmo pięknych porażek. Rzuci cię dziew­
czyna lub chłopak (albo jedno i drugie…), budzik
zepsuje się dokładnie w tym dniu, kiedy masz zaliczyć
matmę. I oczywiście dostaniesz karę za jazdę bez
ważnego biletu.
Rak:
Lew:
Twoim mentorem na ten miesiąc jest Sylvester Stallone.
Inteligentny wyraz jego twarzy będzie w najbliższym czasie
często gościł również na twojej. Zwłaszcza na biologii, chemii i fi­
zyce. Znów zdobędziesz popularność, zwłaszcza, kiedy kasjerka
ze SPOŁEM­u złapie cię na podjadaniu pączków w sklepie.
Zdjęcie w galerii kryminalnej Straży Miejskiej masz jak w banku.
Puste konto zresztą też.
Prawdziwa zmysłowa lwica to Madonna ­ królowa popu.
Ty jesteś co najwyżej królową garów lub królem pilota od
telewizora, ale to i tak sukces. Nie od dzisiaj wiadomo,
że lwy są tępe, maja zajady i miód w uszach. Jednak
ciągle tli się w nich zmysł władcy. Na szczęście dla
otoczenia błyskawicznie gaśnie. Na koniec prośba. Wiem, że to dla ciebie
trudne, ale spróbuj zapamiętać. To, że przechodzimy na zielonym świetle, nie
oznacza, że na czerwonym biegniemy i śpiewamy hymn państwowy…
17
Panna:
Lider zespołu „Ich Troje” (o dziwo, to nie po niemiecku),
Michał Wiśniewski (pseudonim „Reddy Hairy” ­ nie
mylić z Brudnym Harrym) to Panna. Ale jego charakter
idealnie pasuje do znaku zodiaku. Panna to artysta,
niekoniecznie utalentowany ­ dokładnie tak, jak ty. Za
co się nie weźmiesz – klapa, czego nie zaśpiewasz ­
fałsz. Ale ma być optymistycznie, więc dodajmy, że
Panna jest wrażliwa ­ przede wszystkim na ból zębów.
Skorpion:
Bill Gates to bez wątpienia najbogatszy
Skorpion świata. I patrząc na ciebie
chyba jedyny. Nie ma się co czarować,
gdyby mierzyć człowieka skutecznością
jego inwestycji to skorpion jadłby tynk ze
ścian. W co nie zainwestuje ­ zawsze
traci. Nigdy niczego nie wygrał, za to
przegrał każdy możliwy zakład. Rada na
luty – z nikim się nie zakładaj, że tym razem na pewno
zdasz prawko i zaliczysz matmę na piątkę. Nie
przesadzaj, dopuszczający to też dobra ocena.
Waga:
Słynna Waga to znana z wyciskacza
łez Kate Winslet (Aaaaa! Urodziła się
tego samego dnia i roku co ja! – przyp.
aut.) oraz oczywiście John Lennon. I
to koniec dobrych wiadomości dla
Wagi w tym miesiącu. Czeka cię
bowiem zgubienie dokumentów i
telefonu, karne grabienie liści za
palenie tytoniu oraz kolejny wirus w
twoim laptopie. Jednak wreszcie uda
ci się założyć konto na Facebooku.
Nie oznacza to jednak, że masz tam
publikować swoje zdjęcia
pod prysznicem i numer
PIN
do
karty
bankomatowej.
Koziorożec:
Słynny Koziorożec to Al Capone. Ale ty
raczej przypominasz Ala Bundy’ego lub
Ferdka Kiepskiego. Szczytem twoich
marzeń jest praca w sklepie z butami,
ewentualnie hodowla północnokoreańskich
szynszyli. W najbliższym miesiącu czeka na
ciebie wiele przygód. Skręcisz nogę,
dostaniesz dwie jedynki z religii i tradycyjnie
zgubisz kartę miejską.
Ryby:
Kto by pomyślał, że Michał Anioł był Rybą. No cóż, ty
Aniołem raczej nie jesteś, chyba że tym słynnym dozorcą
z serialu Alternatywy 4. À propos, przed tobą wielka
kariera – zagrasz w filmie. Co prawda, rysunkowym i tyl­
ko przez dwie sekundy przy napisach końcowych, ale
nikt nie mówił , że od razu dostaniesz Oscara. I najważ­
niejsze, twój profil na Facebooku wreszcie doczeka się
pierwszego znajomego ­ redakcji naszej gazety.
Wodnik:
Strzelec:
Słynny Strzelec to Adam Małysz.
I przy okazji debiutant w naszym Że­
roskopie. To nie przypadek ­ Strzelec
to pechowiec i dlatego jego Żeroskop
nie ukazał się w poprzednim nume­
rze. Ale Adaś dodał ci skrzydeł i już
jesteś z nami. Nie zmienia to faktu, że
w przeciwieństwie do mistrza z Wisły
klasyczny Strzelec to darmozjad,
ciamajda i ślamazara. Ma zaległości
w czytaniu, a pisze tylko SMS­y
(zwykle głupkowate). Na szczęście
jest kulturalny. Nie zabiera głosu, gdy
czegoś nie wie, czyli w sumie rzadko
kiedy się odzywa…
Niesamowite, że Czesław Niemen był Wodnikiem. Nie
bierz tego za mocno do serca i nie śpiewaj już więcej.
Płyną skargi od sąsiadów, sąsiadek również. Kwiecien,
to dla ciebie miesiąc szczęścia w miłości… Poza tym
standard ­ 5 zagrożeń, w tym z WF­u i PO oraz rosnący
deficyt budżetowy w portfelu. Byle do wypłaty.
18
Miejskie przestrzenie
Ilekroć wracam do
domu po zmierzchu,
kiedy Warszawa za­
sypia w pustych za­
ułkach i czerniejących
parkach, przyglądam
się uważnie wszyst­
kiemu dookoła. Miasto,
wśrubowane w ziemię,
rozwija się przede mną
w ciemność podsyca­
ną blaskiem rozświetlonych łebków latarń, a ja
idę niosąc sam siebie, wbity głęboko w płaszcz
i widzę, jak uliczki dwoją się i troją, jak formuje
się z nich labirynt, jak zwielokrotniają się –
niczym w lustrze – pełznąc coraz to dalej i da­
lej przed siebie, w siebie, za siebie, podobnie
jak w Sklepach cynamonowych. Wciskam się
prędko w tę ciasnotę bloków, śmietników,
podwórek.
I tak zwykle kończy się mój przelotny flirt
z miejską przestrzenią; zaraz bowiem nadjeż­
dża autobus, opryskując wszystko wodą z bez­
dennych ulicznych kałuż, rzecz jasna ani
myślących o tym, żeby zamarznąć, skrzepnąć
łaskawie i po cichu. Mamy jesień, nie zimę,
w dodatku jesień parszywą, płaską i niechlujną;
cieknący nos pór roku. Ludzi już prawie nie ma
o tej porze, szczególnie z dala od centrum
Warszawy, serca miejskiej termitiery. Może to
i lepiej. I znów błogie chwile wciskania się;
wcześniej – w płaszcz, potem między domy,
teraz – w siedzenie. I długie spojrzenia w gęstą
od bloków mieszkalnych masę ciemności za
oknem, w zakrzepły ciek lawy, przywodzący na
myśl tła akwafort Goi – Kaprysów albo
Okropności wojny.
Ta przesuwająca się po obu stronach
autobusu gęstwina płyt betonowych i słupów,
znaków, zaparkowanych samochodów, drzwi
i okien sugeruje, że gdzieś tam, w mroku, tkwi
plątanina łokci, ramion, uszu, oczu, kciuków,
łydek, ud, bioder i innych części ciała, słowem
– pokawałkowany, porozdzielany, upchnięty
w mieszkaniach tłum ludzki. Gęstwina,
wszędzie gęstwina. Jeszcze nie taka jak w naj­
większych światowych rojowiskach, jeszcze
zapewniająca choć tyle powietrza, że można
wciągnąć je głęboko w płuca, razem ze
spalinami… Ale cóż w przyszłości? Spełnią się
myśli Peipera o tlenociągach? Będziemy bić
się o pęcherzyki powietrza, strachliwie, chył­
kiem wymykające się z coraz rzadszych par­
ków, coraz rzadszych drzew, coraz rzadszych
trawników?
Ale potrzebujemy chyba tej swojej ciasnoty,
ogarnia nas jakiś osobliwy horror vacui,
musimy stawiać z uporem domki, przylepiać je
do siebie, zaklejać przestrzeń. Jak bardzo
odrosły nam miasta od stóp katedr? Jak
bardzo zmieniły się przez wieki, przez tysiąc­
lecia? Jak bardzo zmienili się ich mieszkańcy?
Mimo wszystko jednak w pewien sposób
piękne są te gęstwiny. Prawda, nie jest to
piękno łatwe, nie jest to uroda urokliwa i spo­
kojna, sielankowa i delikatna…
Tymczasem autobus przepędza mrok nocy,
wjeżdża w nowy rok, na chodnikach walają się
resztki świąt, skrawki odpoczynku, ułomki syl­
westra. Migoczą lampki na co większych
sklepach, gdzieniegdzie też na drzewach, a la­
tarnie prószą blaskiem w ciszy, skupione,
milczące i wyniosłe. Kiedy obserwuję, jak roz­
wija się po obu stronach ten rozświetlony szpa­
ler, przypomina mi się pewien obraz Beksiń­
skiego… Pełno powykręcanych, kościstych
umar­ych, tłoczących się na otoczynym doma­
mi podwórzu... I w mig nasuwa się inna reflek­
sja: jak bardzo zmieniło się doświadczanie
śmierci w miastach? Kiedyś była dotykalna,
można ją było spotkać na ulicy, przybierała
formę pokrytego liszajami strzępu ciała
żebraka, miała twarz trędowatą albo porytą
głębokimi dziobami po ospie. Kiedyś panicznie
obawiano się pożarów, które w kilka chwil
wyżerały dziury w gęstej zabudowie. Dziś
gęstniejemy coraz szybciej, ale nie dotykamy
już tak śmierci, choć miasto wrze i elektryzuje
się. W tym jego piękność i ułomność, błogo­
sławieństwo i przekleństwo.
A na drzewach migoczące lampki, na
chodnikach szczątki petard… Resztki świąt,
ułomki sylwestra.
Albert Kozik
19
Nie taki diabeł straszny...
czyli poznaj swojego nauczyciela!
Mijamy ich codziennie na korytarzach,
ale kto wie, jaka twarz naprawdę kryje się za dziennikiem?
W tym miesiącu mam okazję przybliżyć Wam nieco
postać niezwykle wesołą, nauczycielkę geografii
­ panią profesor Irminę Robak.
Kim by Pani była, gdyby nie została
Pani nauczycielką?
Podróżniczką albo fotografem.
Czego nie lubiła Pani najbardziej w szkole?
Nie byłam wielką fanką biologii i chemii.
Jakiej lektury Pani nie przeczytała?
Przeczytałam wszystkie. Niektóre bez entuzjazmu, ale
pochłaniałam książki tonami, więc i lektury się
„załapały”.
Imię Pani pierwszej miłości?
Romek. Był niezwykle przystojny. Wszystkie
dziewczyny w przedszkolu się w nim kochały.
Jakie miała Pani pasje w dzieciństwie?
Gra w gumę na podwórku i oglądanie atlasu.
Jakie miejsca najbardziej chciałaby Pani
odwiedzić?
Jaka jest Pani ulubiona książka?
Co Pani najbardziej lubi w Żeromie?
Co Pani ceni w uczniach?
Co Pani robi w wolnych chwilach?
Posiada Pani motto życiowe?
Na szczęście część podróżniczych marzeń już
zrealizowałam. Może jeszcze wodospady Ignaçu i Taj
Mahal… I zatoka Ha Long – koniecznie!
„Millennium” – rewelacja!
Wszystko! Z przewagą wakacji… I fakt, że tu się nie
można nudzić.
Kreatywność, ambicję i systematyczność. Uczniowska
kreatywność w wymyślaniu „odkryć geograficznych”
zachwyca mnie do bólu
Nie mam za dużo wolnych chwil. Czytam, oglądam
i surfuję po necie. Chętnie wychodzę na spacery
z Sushi (pies Pani profesor).
Optymistyczne: „Ciesz się chwilą”.
Przygotowała: Anna
20
Najmiec
Chcesz wyrazic swoją opinię? Podziel się z nami przemyśleniami i przyśli swój tekst na
adres JEROMA!
([email protected])