Rozmyślania moje

Transkrypt

Rozmyślania moje
Dlaczego warto mieć kniejówkę, czyli takie sobie dywagacje
Niezbyt piękny był to dzionek, ale jak zwykle knieja mnie wzywała, tym bardziej, że od
soboty tam nie byłem. Pośpieszna kanapka w garść, ubranko na cebulkę, sztucerek w
pokrowiec, dodatkowe pełnopłaszczowe w kieszeń i jazda.
Trochę padało, raz deszcz oklejał szyby to znowu wirowały płatki śniegu. Normalnie
pokonuje te trasę w 25- 30 minut tym razem trwało to niemiłosiernie długo.
Dojechałem pod leśniczówkę, książka wpisów była upstrzona moimi wpisami, nikogo
więcej od paru dni las nie widział. Po krótkim zastanowieniu podjąłem decyzje aby pojechać
na ulubiony „dołek koło kamienia”, gdzie mam zimowe nęcisko, i gdzie od 3 tygodni karmię
i obserwuję odyniaszka.
Był to taki niezbyt pokaźny karpiowaty wycinek, ale może już około 100 kilogramów,
a poprzez to, że widywałem go za każdym razem w tym samym miejscu prawie traktowałem
go jak domownika.
Masz szczęście; szeptałem mu nie raz obserwując jak demoluje całe misternie
przygotowane nęcisko. Odkąd się poznaliśmy miałem w odstrzale same warchoły, a on w
ramach rewanżu za „ pełną michę” gonił wszystko, co chciało, choć się zbliżyć do dołka. Ot
wdzięczność!
W dalszym ciągu umilałem jednak „mu” długą zimę, co drugi dzień wsypując pod nacięte
pieńki i owsianą słomę -kukurydzę, czasami stary chleb lub inne przysmaki mając nadzieję,
że w końcu przyjdzie mi na strzał jakaś watszka młodzieży .
Tym razem już wysiadając z samochodu zauważyłem, że dziczek musiał być nieco
zdesperowany brakiem świeżej dostawy, bo pobuchtował mi całe podejście od szutrówki,
przez górkę, liczne świeże tropy świadczyły, że kursował dosyć niedawno, mimo jeszcze
białego dnia. Widocznie ostatnie długie i silne mrozy nadszarpnęły zapasy słoniny pod
płaszczem . Usiadłem sobie na wyciszoną ambonkę, chociaż od czasu do czasu porywisty
wiatr wiał mi śniegiem prosto w twarz. Osłoniłem twarz i zamieniłem się w „oczekiwanie”.
Nie minęło jakieś 20 minut jak usłyszałem wśród zawodzenia wiatru charakterystyczne
stąpanie i trzask łamanych gałązek i chrobot zmrożonego śniegu . Ścisnąłem sztucerek w
rękach i wysunąłem lufę przez okienko nasłuchując i wbijając wzrok w ścianę lasu.
Nawet nie zauważyłem, kiedy zupełnie po przeciwnej stronie w głębi polanki wychynął
z lasu okazały mykita, w momencie, kiedy przystanął zacząłem gorączkowo się przezbrajać
wyciągnąłem z komory „Hammerheada”, szybko wsunąłem pełny płaszcz, lecz jak
cichuteńko zamknąłem zamek i podniosłem broń do oka, lisiura zniknął po lewej stronie
w młodniku.
Gotów na to, że może zatoczyć koło postanowiłem zostawić ten „lisi patron” i czkać na
rozwój sytuacji. Po chwili po prawej stronie ponownie usłyszałem trzask łamanych gałązek
i ciche stąpanie. Odsunąłem zamek, aby się przezbroić w kulę godną dzika, gdy nagle
w odległości ok 50 m z lasu wysunął się drugi lis, przedefilował lekkim truchtem przez
nęcisko i zanim powtórzyłem historię z przekładaniem kuli zniknął po lewej stronie
w młodniku.
O ile ten pierwszy mimo znacznej odległości był duży to ten wydawał mi sie niezbyt
okazały. Plułem sobie w brodę że te przekładanie kulki to taki sobie pomysł i trzeba jednak
kupić na takie przypadki broń kombinowaną.
Rozmyślając tak nie zauważyłem, kiedy na nęcisku znowu pojawił się lis, zrobił to tak
ukradkiem, że nie zauważyłem kierunku wyjścia, ale był i tyle. W momencie, kiedy się
złożyłem do strzału w krzakach znikała jego bujna kita, wyraźnie się czegoś spłoszył, mimo
że zrobiłem to bezszelestnie a wiatr częstował mnie lisim odwiatrem, więc wyczuć mnie nie
mógł, pomyślałem, że to chyba stały bywalec nadciąga i go spłoszył, bo już kiedyś widziałem
jak lis wiał przed nim, co sił w stawkach.
Ostatecznie pozostawiłem kulę dziczą i pomyślałem, że niech się dzieje, co chce.
W tym momencie usłyszałem wyraźny „kaszel” a po chwili od strony młodnika wyłonił się
ponownie mykita, sznurując w moją stronę.
Tego za wiele - pomyślałem.Robią sobie jaja ze mnie czy co?. Błyskawiczny skład, huk
strzału i leży, nie dalej jak 40 m od ambony. Przeładowałem broń zapaliłem papierosa ( bo
jeszcze wtedy paliłem ) i zacząłem rozmyślać jak tu postąpić : siedzieć dalej czy sobie
darować ten wieczór. Nie raz było tak, że jak Św. Hubert dawał a ja wybrzydzałem to potem
tygodniami zwierzyna mnie omijała, stąd decyzja strzału tą nie lisią kulą. „Wot - żyzń”
może chociaż na jakieś wstawki się ta skórka nada. Tak sobie dumając usłyszałem ponowny
szelest i na nęcisko w zapadającym mroku wychynął stary znajomy. Kiedy zaczął się
delektować kukurydzą spojrzałem na zegarek .Była 17-sta min 40 i może około 10 minut
po strzale!.
Gruby zajadał sobie w najlepsze, a ja go pasłem obserwując w lornetce, mimo że już na
nęcisku trudno go było dojrzeć. Natomiast z boku na nie rozdeptanym śniegu widać go
było całkiem dobrze. Nie masz rodzeństwa młodszego czy co? - pomyślałem cicho pomstując
w duchu na odstrzał jaki miałem w kieszeni a on sobie mlaskał,chrupał i kręcił się posilając
się wygrzebywanymi ziarnami.
Nie chciałem mu przeszkadzać, ale robiło sie coraz ciemniej i moje siedzenie stawało sie
już powoli bezcelowe a on sobie jadł i jadł, co chwila podnosząc głowę i nasłuchując.
Postanowiłem, że chyba go przepłoszę abym mógł już sobie pójść i zabrać lisiurę.
Zagwizdałem, zapaliłem papierosa a on nic. Po około 40 minutach pastwienia się nad
kukurydzą postanowił obejść swój rewir. Najpierw poszedł na prawo, brzegiem lasu, aby po
chwili wychynąć pod świerkiem tuż pod samą amboną, stąd zatoczył koło zawietrzył
i skierował się prosto do lisa, obwąchał, popchnął go do przodu i zaczął się dobierać do
jeszcze pewno nie do końca wystudzonego truchła .
Tego było za wiele wrzasnąłem na niego a on stanął, zaczął wietrzyć, kłapać orężem i stękać,
ale nie ruszył się na krok. Wrzasnąłem jeszcze raz o wiele głośniej a on odskoczył w krzaki,
ale stał dalej 3 m od lisa raz to burcząc a raz to kłapiąc.
Po dwóch - może trzech minutach oddalił się w końcu niezbyt spiesznie. Słyszałem jeszcze
długo sapania i niezbyt zadowolone pomruki. Muszę przyznać, że po liska szedłem
z załadowaną bronią, zdjętą lunetą i zapaloną czołówką ze względu na prawie całkowitą
ciemność, nie będąc do końca pewny czy sobie odyniaszek rzeczywiście daruje tę świeżynkę
w postaci lisiej padliny. Lisek niestety okazał się młodym psem lekko parchatym, prawie bez
ogona, a dziura po kuli, no lepiej nie mówić.
Ps. ...i jak tu nie mieć kniejówki
Darz Bór
Olsztyn 2004