s. ł. ó. weczko

Transkrypt

s. ł. ó. weczko
S. Ł. Ó. W. E. C. Z. K. O.®
Sensowne, ładne, óczone, wielce elokwentne, całkiem zabawne, ko(s)miczne (i) oczywiście ®ozchwytywane
Pisemko działające przy pewnym Studenckim Kole Przewodników Turystycznych.
19 III 2008
Numer(ek) trzydziesty czwarty
,,Słóweczko” wstępne
Kochani!
Czas pędzi niczym szalony Manewrowicz do ogniska, gdy tylko
poczuje dym w nozdrzach – i tym sposobem mamy kolejne
ŚWIĘTA! W międzyczasie same zmiany – galop czasowy pozwala
niektórym dojrzewać, innym dorastać, a jeszcze innym przechodzić
z okresu noworodkowego do niemowlęcego (pozdrawiamy ciepło
Mikołaja!). Za nami Manewry na cześć których tyle peanów
pochwalnych moŜna na forum przeczytać, a takŜe własnonousznie
odebrać wybierając się gdzieś na miasto, Ŝe aŜ głupio się jeszcze i w
,,Słóweczku®” chwalić. Za oknem nie-wiadomo-co – jednym
słowem stan przejściowy, choć do przejścia jeszcze trochę… W
związku z zamieszaniem pogodowe pozwalamy sobie na
zamieszczenie relacji z Zimowiska, Ŝycząc wszystkim prawdziwie
Radosnych i Spokojnych Świąt Wielkiej Nocy - Ŝeby Ŝywa i
świeŜutka Nadzieja zazieleniła Wasze Ŝycie do następnych Świąt
☺☺☺.
Samozwańcza Redakcja
PS. Ogłaszamy konkurs na najładniej pokolorowanego zajączka☺
MANEWRY – mozaika świadomości okołoogniskowej – czyli lekko przydymionej, ale ciepłej
i bardzo sympatycznej
15.00 – godzina zbiórki w okolicach dworca PKS; tłumek niezły; z resztą koordynujących jazdę autobusem – czyli z
Anią i z Wojtkiem, dochodzimy do wniosku, Ŝe nie warto się ujawniać za szybko; dwie minuty później podchodzi
parka, która przyszła się zameldować, Ŝe są; po szybkiej analizie, skąd wiedzieli, Ŝe jesteśmy orgami, dochodzimy do
wniosku, Ŝe gitara jednak potrafi zdradzić…
15.15 – przyjeŜdŜają autobusy – full wypas; Kierowcy sympatyczni; Uczestnicy kulturalnie pakują się do wozów i za
chwil parę pada hasło: wyjeŜdŜamy; na trasie szybkie sprawdzenie list obecności, rozdanie regulaminów i
informatorków; humorki dopisują; eh, jak pięknie wygląda szosa na Elbląg przez przednią szybę wysokiego
autobusu…
ok. 16.40 – dojeŜdŜamy do miejscowości Łęcze – przy okazji wywoŜąc część uczestników kawałek dalej i wcale nie
gubiąc autobusu; miny co-po-niektórych nietęgie – to Ci, co widzieli jary po drodze; radosny wyładunek i krzątanina
organizatorska (a to worki na śmieci ustawić, a to karty wypisać, a to Znajomych przywitać – kolejność zapisu w
relacji przypadkowa)
17.30 – rozpoczęcie imprezy; Piotr wskakuje na stół – teraz nie ma juŜ odwrotu;
W wolnej chwili zastanawiamy się ile wynosi średnia rolko doba, tak Ŝeby kaŜdy Uczestnik był zadowolony…
ok. 19 – ruszamy silną ekipą samochodem w kierunku ogniska; po drodze wątpimy, czy tą drogą da się przejechać; po
poczuciu w zakatarzonym nosie silnej woni sprzęgła i zobaczeniu co przed nami zostawiamy jednak samochód przy
leśniczówce; ile moŜe waŜyć kiełbasa i chleb dla 300 osób?
Błoto, błoto, błoto – czyli jest fajnie ☺
Radosna rozmowa powoduje pewne zamieszanie mapowo-terenowe. Po konsultacjach telefonicznych decydujemy się
jednak iść – radosna wizja ustawienia dwóch ognisk, w tym jednego mylnego wprawia nas w jeszcze lepszy nastrój.
Problem w tym, Ŝe druga grupa nie ma nic na rozpałkę… ☺☺☺
Za czas jakiś
Spotkanie z grupą Bodzia – jednak ognisko będzie jedno.
Przychodzą pierwsi Manewrowicze – z przybłąkanym psem – terier z niebieską obróŜką, który okazuje się później
psem Leśniczego.
Klimacik gitarowy – pierwsza odsłona
Przychodzą kolejni i kolejni, czasem dziękując za gitarę – łatwiej było trafić ,,na słuch” ☺
Godzina zlewająca się w jeden ciąg, choć ciągle trzeba sprawdzać na zegarku, która jest, bo stale trzeba
wypisywać stop- i start-czasy…
1
OblęŜenie sięga zenitu
Zapasy kiełbasy się kurczą.
AŜ zostają wyczerpane…
Uczestnicy dzielnie znoszą tę informację, dojadając chleb i czekoladę, dzieląc się takŜe dobrym słowem i równie
dobrym humorem
Jakiś czas później
JiŜi przypomina sobie, Ŝe kiełbasiane zapasy są jeszcze ukryte w
zakamarkach plecakowych na czarną chwilę – Monty Python
rządzi – a radość tych, co jeszcze przy ognisku nie zna granic.
Gorzej z tymi, którzy właśnie chcieli wychodzić – Twardziele
biorą kiełbę na drogę…
Jeszcze jakiś czas później
Zostajemy z JiŜim sami na straŜy wszystkiego – ognia, kiełbasy,
chleba, start i stop czasów.
Brak tylko rąk i gardeł do gitary…
Za czas jeszcze jakiś
Dochodzą Aga z Marcinem i ratują morale dopływem nowych sił.
Gitarowanie – part III
O bladym świcie
Powolne wygaszanie ogniska.
Ptaki zaczynają śpiewać. Niesamowite uczucie bycia w samym środku koncertu wielogłosowego i
róŜnorepertuarowego tworzącego wspaniałą harmonię.
O mniej bladym świcie
Podczas rozgarniania Ŝaru, nagle wszyscy zastygają bez ruchu – słychać jakiś ruch. Zza górki wybiega
Niezidentyfikowany Ktoś. My nadal bez ruchu – w końcu nie wiadomo, kto zacz, a nóŜ – widelec jakiś SL? Podbiega
do budki drwali. Zdezorientowany. Dopiero po jakimś czasie zauwaŜa grupę zastygniętą w stop-klatce z badylami
przy Ŝarze. Podchodzi i przemiłym głosem grzecznie pyta: Załapałem się jeszcze?
Podbija punkt i nie bierze jednak kiełby na drogę…
O świcie
Ruszamy w drogę powrotną – piękny i zróŜnicowany las po raz pierwszy ukazuje się ,,za jasnego”.
Docieramy na metę – Ludziska zadowolone,
W uszach brzmią radosne opowieści o Uratowanych Ludziach, co to bez kompasu z północy na północ szli. W szkole
pełno błota, na twarzach pełna Radość. O TO W TYM CHODZI!
Było naprawdę pięknie – Wszystkim – wymienionym imiennie i nie tylko - wielgaśne DZIĘKI !!!
Kiełbasomistrz Jakmietek
KONKURS (raczej z cyklu bardziej powaŜnych – patrz: GDZIE JEST LINKA OD RAFIOWEGO
HALICZA, ale miejmy nadzieję, Ŝe takŜe z cyklu ROZWIĄZYWALNE ☺)
Jak nazywa się urządzenie słuŜące do wyrobu drobnych wiórów z drewna, które później moŜna zastosować zamiast
oliwy do lamp?
ZIMOWISKO 2007 – relacja zbiorowa
Uczestnicy tegorocznego Zimowiska - Zakochani po
uszy w górach kierownicy, waleci i jakŜe licznie
uczestniczący w wyjeździe kursanci (w liczbie, hmm,
kwestia sporna, tak jak liczba uczestników – upajali
swoje oczy i dusze, męczyli nogi, spijali…bro…herbatkę,
znaczy się, i spali w schroniskach Beskidu Zachodniego,
a dokładnie okrytym zimowym płaszczem śniegu
pasmem Gorców.
Gdy pociąg swoim Ŝółwim tempem dojechał do Tczewa,
na dworcu czekał juŜ Rafał – brat Seweryna – po jego
licznych występach zwany Dj-em.
Po zakwaterowaniu w jakŜe komfortowym przedziale
(jak zawsze 2. klasy) pociągu PKP rozpoczęła się
dyskusja w przedziale, w której uczestniczyli niejaka
Kasia – miła studenta 4. roku biologii, tajemnicza Marta
– kierowniczka owego wyjazdu, Seweryn mędrzec nie
tylko z zakresu medycyny oraz dwie, jak się później,
okazało emigrantki bieszczadzkie:)
Gdy wszyscy się juŜ zapoznali, pomysłowa Marta
wyciągnęła z rękawa karty i rozpoczęła się szulerska
gra, na stoliku zbudowanym z plecaka.
Tak przyjemnie mijał nam czas.
Hitem kulinarnym tegoŜ wieczoru były paluszki
cebulowe, które kaŜdy pojadał pomimo niezbyt
atrakcyjnego smaku i zapachu.
Niewątpliwie największe zaskoczenie wywołała
degustacja „Piwa – rękawiczki” – czyli piwka
umieszczonego w normalnej standardowej rękawiczce,
której posiadaczem był nieprzewidywalny jak zawsze
Dj. Wszystko to naprawdę po to, aby przygotować się
2
na niezapowiedziany atak sokistów, który mógł się
skończyć nieciekawe – wg skromnego doświadczenia
Seweryna z piciem alkoholu w pociągu:).
Wieczór ten zakończyliśmy zabawą w „zajączki-chlipki”,
która wpłynęła na to, Ŝe Ŝadna osoba do końca podróŜy
nie spróbowała nawet się dosiąść. Do tej pory nie wiem,
co miało na to wpływ - czy zajączkowe chlipanie, czy
wymachiwanie rękoma niczym uszami na wysokości
głowy. Wyglądało to zapewnie śmiesznie, wywołując
nieskończone fale śmiechu.
Gdy w pociągu w związku z późną juŜ, nocną porą
zrobiło się ciemno, szaro, ponuro „najstarsi związkowcy
– weterani” – czyli Seweryn wraz z koleŜanką „ po
fachu” – Martą, rozpoczęli opowiadać straszne historie
dotyczące tzw. „przejścia”, siejąc postrach wśród
kursantek. Wszystko to spowodowało w nieświadomych
nowicjuszkach odczucie głęboko traumatyczne. Pomimo
wielkich chęci Dja, który starał się ich uspokoić dobrym
słowem, nic nie udało mu się wskórać. Opowieść, którą
tego dnia usłyszały, spowodowała nieodwracalne zmiany
w ich psychice.
Zmęczeni „opowieściami z przejściowej krypty” kursanci
oraz reszta uczestników w warunkach pociągowych,
oddali się w objęcia Morfeusza.
Opowieść ta jednak wywarła duŜe piętno na dwójce
uczestniczek – kursantce i jej koleŜance, które nad ranem
zrezygnowały z wypadu zimowiskowego w Gorce,
Ŝegnając się, opuszczając nasz przedział i pokierowały
się na wschód – w Bieszczady!
Ta decyzja wywołała wielkie zdziwienie, a jednocześnie
radość, zadowolenie wśród seniorów, którzy dokonali
rzeczy nowej, wcześniej niespotykanej – niczym
pionierzy, hmm chyba przejdą do historii SKPT-owskiej
w długości zastraszaniu i zniechęcaniu kursantów:)
Po około 3 godzinach drzemki osiągnęliśmy apogeum
podróŜy pociągiem, znaleźliśmy się w Nowym Targu.
Sobota to dzień autostopowy: po wyjściu z pociągu cała
liczna i śliczna grupa skierowała się w kierunku
Łopusznej. Tam zobaczyliśmy kościółek drewniany z
końca XV wieku, Tischnerówkę i uroczy dworek
Tetmajerów, szumnie nazwany Muzeum Kultury
Szlacheckiej.
Kolejnym punktem na autostopowym szlaku była
Harklowa z kościółkiem z XV wieku z bogatym
barokowym wnętrzem (o czym dowiedzieliśmy się z
pogadanki, bo niestety księdza nie było). Ostatnim
punktem miało być Dębno, czyli kolejny punkt na szlaku
architektury drewnianej p.w. św. Michała Archanioła z
piękną polichromią patronową (moŜna się zakochać),
poza tym ciekawe cymbałki, gotycki tryptyk, cenne
rzeźby i podobno z najstarszym na terenach Polski
obrazem. Nie moŜna teŜ nie wspomnieć o proboszczu,
zdecydowanie po kursie zarządzania i marketingu. Do
odjazdu autobusu w kierunku Ochotnicy mieliśmy
jeszcze sporo czasu, więc udaliśmy się jeszcze w krótką
podróŜ do Frydmana - a tam kościółek pw. Św.
Stanisława Biskupa z słynna późnorenesansową attyką,
kasztel obrony i krótka wycieczka po frydmańskich
piwnicach…niestety po węgierskim winie ani śladu…Po
podróŜy autobusem i niedługim podejściu po śniegu
dotarliśmy do Hawiarskiej Koliby.
Gdy dochodziliśmy resztkami sił do schroniska
górskiego, naszym oczom ukazała się duŜa, rozbawiona
grupa osób, z którą szybko nawiązaliśmy kontakt.
Podczas rozmowy, zaprosili nas na wieczorną imprezę.
Pomimo skrajnego zmęczenia po bardzo intensywnym
dniu, zawitaliśmy do lokalnej ”imprezowi” – czyli
klimatycznej kuchni mieszczącej się w owej chatce.
Atmosfera była niesamowita. Po krótkiej chwili, kaŜdy
z nas zaopatrzył się w pobliskiej „Hurtowni”:) w
orzeźwiającego Harnaśka zwanego przez niektórych
nektarem bogów:).
Po dłuŜszej chwili rozmów, gdy większość
uczestniczących osób była juŜ lekko „rozmiękczona”:),
rozpoczęła się górska edycja Idola, czyli kaŜdy śpiewać
moŜe, oczywiście przy akompaniamencie dwóch gitar,
które przechodziły z rąk do rąk skrytych gitarzystów.
Muzyka, jaka rozbrzmiewała oraz piosenki śpiewane
przez wszystkich były bardzo zróŜnicowane poczynając
od hitów SDM-U , metaliki, u2, a kończąc na Jozinie z
Bazin.
KaŜdy inicjowany przez lokalnych wodzirejów refren
piosenek zawierał wręcz w kaŜdej piosence Jozina z
Bazin tj. „szła dzieweczka do laseczka a tam Jozin z
Bazin”. Pewien młody męŜczyzna siedzący koło nas,
pomimo wielkich chęci śpiewania, recytował tylko
wybrane frazy piosenek.
Podczas lokalnego recitalu ujawnił się sobowtór
CZESIA (z legitymacji CZESŁAWA) , który rozbawiał
wszystkich swoimi unikatowymi tekstami oraz głosem.
Nie zabrakło serialowego tekstu „ona nie ma Wacka”.
Były takŜe inne charakterystyczne osobistości.
Poznana tego dnia koleŜanka Agnieszka (ruda),w stanie
podwyŜszonego humoru spacerując po drewnianej
ławce, straciła nagle równowagę, i niemalŜe spadła. Dj
jednak wykazał się błyskawicznym refleksem, łapiąc ją
w swoje ramiona, ratując przed bolesnym upadkiem. Ta
nieprzewidziana sytuacja wywołała burzę śmiechu
zgromadzonych imprezowiczów, którzy skandowali
gorzko:) <do którego jednak nie doszło>
W tym samym czasie Kasia szukała zaginionego
zasięgu w pobliskiej okolicy, który umoŜliwił jej
kontakt z osobistym terapeutą – poprawiającym jej
samopoczucie, gdy słyszała jego głos.
Częstując glinianego „kota – skarbonkę"( kot nie
wielbłąd, pić musi), alkoholem poŜegnaliśmy się,
kończąc imprezkę.
Następnie poszliśmy do tzw. LeŜalni (gdzie zastaliśmy
przedmioty przypominające drewniane prycze), które
swoim wyglądem niektórych bardzo zaskoczyły,
powodując chwilowy szok.
Pomimo niskiej temperatury w tym pomieszczeniu
wszyscy szybko zasnęli, budząc się tylko podczas
wzmoŜonej aktywności imprezowiczów, którzy pod
nami hucznie kończyli swój pobyt w Beskidach.
W niedzielę wybraliśmy się do kościoła w Ochotnicy
Górnej, z kazania warto wspomnieć o pokątnej
produkcji alkoholu jako powaŜnym problemie
3
społecznym w tej okolicy. Pozostałą część dnia
spędziliśmy na spacerze ścieŜką przyrodniczą z
kulminacja na przełęczy Pańska Przehybka, gdzie
znajduje się pomnik bombowca Liberatora „California
Rocket”.
Kolejny dzień to wejście na Lubań przez Runek. Trudy
podejścia nagrodziła piękna panorama na Tatry, Pieniny
Spiskie i Zbiornik Czorsztyński.
W piątym dniu zimowych wojaŜy, ekipa uległa lekkiemu
uzupełnieniu. Dojechało czworo kursantów (Hubert,
Mateusz Tomek i ja – Asia) wraz z Gosią. Na samym
początku musieliśmy pokonać powaŜną trasę na Turbacz,
oj, to było podejście)
Niestety pogoda nie uraczyła nas za bardzo, mgiełka
nieco zasłaniała widoki, dobra, nie było nic widać, mleko
jedynie!:)
Wieczorem oprócz śpiewów, zagościły przy „kominku
bez ognia” pogadanki – taki przedsmak, co czeka nas na
przejściu – fajnie!
Osobiście bardzo mile byłam zaskoczona zmianami w
Schronisku na Turbaczu (notabene 3. na tym miejscu –
no coś zostaje z pogadanek). Po ostatniej wizycie
stwierdziłam, Ŝe moja noga tam raczej nie postanie –
komerchą aŜ biło z daleka! Postała i na prawdę
pozytywne odczucia odnotowałam, zmiana właścicieli →
uprzejmość i ogromne serce dla turystów na kaŜdym
kroku ze strony nowych właścicieli – tak trzymać,
dziękujemy!
Następnego dnia, juŜ w czwartek, odłączyła się od nas
Kasia Kursantka i Dj, zwany Jozinem, czyli Rafał brat
Sewera i w 7 osób – z przewaga kursantów (ha!)
pomknęliśmy, zapadając się po kolana w śniegu, w
kierunku Starych Wierchów i naszego noclegowiska –
Bacówki na Maciejowej. Pogoda nie była za łaskawa
równieŜ tego dnia, ale nie szkodzi!
Doświadczyliśmy, Ŝe ludzie z Gdańska są wszędzie,
spotkaliśmy 3 wędrowców z nad morza na trasie:):
dwójkę SKPT-owiczów i jednego GDAKK-a:)
Po dojściu do Bacówki, zrzuciliśmy tobołki i poszliśmy
uzupełnić zapasy do Rabka City.
Nie mogliśmy odmówić sobie wejścia do Muzeum
imienia (oczywiście) Władysława Orkana (jak chyba
99% wszystkiego, co w Gorcach:P)
Odkryliśmy cudowną cukiernię:D (po prawej stronie od
dworca w pawilonach- „Karpatka”) z wyśmienitymi
droŜdŜówkami, rogalikami, pasztecikami, maksymalnie
zapychającymi bajaderkami, a wszystko po bajecznie
niskiej cenie 0.90zł:) Mniam!
PoniewaŜ były Walentynki (i grasował krwawy Walenty,
wyrywający serca), pokusiliśmy się zawitać na koncert
piosenek Jacka Karczmarskiego do MOK-u. No
koncercik niczego sobie, tylko na 3 piosenki, jedna była z
repertuaru Jacka Karczmarskiego:D , ale to taki mały
szczegół. Seweryn tylko złapał się na 2 piosenki, bo
wrócił się pozorując zostawienie czapki i masz, „Sen
Katarzyny” usłyszał! Niektórzy w tym czasie postanowili
posilić się jakŜe zdrowym jedzonkiem – pizzą.
W ciemnościach, gdy dochodziliśmy do Bacówki,
ujrzeliśmy morze światełek w dole i …fajerwerki! Cudo:)
Wszamaliśmy kolacyjkę, nigdzie bigos nie smakuje tak
jak w górach. Odsłona pogadanek, codzienna dawka
śmiechu i plany na piątek!
Grzechem byłoby nie wspomnieć o równie serdecznych
jak na Turbaczu gospodarzach i śpiewającej atmosferze
na jadalni. „W górach jest wszystko, co kocham”
obsłuchane.
Piątkowego ranka Hubercik z Tomkiem Piratem
zaserwowali ZBodziowane* kanapki i pełni energii
wyruszyliśmy dla odmiany w Beskid Wyspowy na
Luboń Wielki – Ŝółtym szlakiem, czyli Percią
Borkowskiego.
Na
szczycie
oprócz
charakterystycznego schroniska, ujrzeliśmy piękną
panoramę z górzystymi wyspami.
Ostatni wieczór niewątpliwie moŜna nazwać ucztą iście
godną górskich wędrowców! Przepyszne ruskie
pieroŜki, glut z rodzynkami a na koniec grzane winko
prosto z kartonów i eliksir Huberta:)! Ach, Marta to nas
rozpieszczała!
Sobota była „smutna”, czas wyjeŜdŜać…
Królewskie śniadanie powitało zaspanych uczestników
na otarcie łez, no zrobione przez, UWAGA,
kierownictwo:).
Ostatnie zejście (a czasami zjazdy na pupie) do Rabki.
Odwiedziny w cukierni i uzupełnienie sił:). PoniewaŜ
mieliśmy sporo czasu do odjazdu pociągu, cześć grupy,
tzn. kursanci z Sewerynem, wyruszyliśmy do
Chabówki, a konkretnie do Muzeum Kolejnictwa.
Niezła frajda!
Panie Kierowniczki natomiast powędrowały na
jedzonko. Spotkaliśmy się w pociągu do Krakowa.
Drogę umilił nam napój „Ziomal”, cudowny napój
odkryty przez Mateusza Kursanta:)
Kraków skusił kolejny raz… I tak z Sewerem
wyruszyliśmy na wieczorny obchód – Kaków by night!
– cudeńko. Spotkało nas jednak fascynujące
„wydarzenie”. Będąc w Kościele św. Dominika,
zobaczyliśmy sznur rozśpiewanych braci, to było
niesamowite, bo chyba nigdy nie widzieliśmy tylu
Dominikanów na raz, było ich chyba z 50-ciu!
Posileni gruzińskim jedzonkiem, pomknęliśmy na
pociąg z nadzieją, ze jednak znajdą się miejsca wolne.
Na początku było nieciekawie… Ale SKPT jest
wszędzie i dzięki Ŝyczliwości Pauliny, Emilki, Krzysia i
Szczepana, nie spaliśmy przy kibelku:) Dzię-ku-je-my!
To by było tak w skrócie, kto nie był niech Ŝałuje:P
No to teraz trzeba czekać na następne, wypady:) Oby
szybko nadeszły!
Asia
* W jednym
archiwalnych numerków redakcja
podkreślała juŜ, iŜ „bodziowanie kanapek” jest
terminem naduŜywanym. Termin „bodziowanie” odnosi
się do wyzłośliwiania i szyderczych acz trafnych uwag.
Owszem, funkcjonuje to niekiedy w SKPT jako
„skąpienie” tudzieŜ „smarowanie tak, aby nikt
przypadkiem nie pomyślał, Ŝe było smarowane”, jednak
nie ma to nic wspólnego z osobą Bodzia, a przy okazji
zaciemnia to nieco pierwotne znaczenie słowa
„bodziowanie”. (przyp. Red.)
4