Sałatka czy bigoS

Transkrypt

Sałatka czy bigoS
CCo piszczy
w prawie
Marian Filar
Sałatka czy bigos
Wprawdzie od „Gaudeamus” na moim Uniwersytecie upłynęły już trzy miesiące,
ale przed oczyma stoją mi jeszcze roześmiane buzie „pierwszaków” oczekujących w radosnym gwarze na immatrykulację przed największą wydziałową aulą. A warto dodać,
że takich uroczystości było na moim Wydziale kilka, nie ma bowiem tak dużej sali, by
wszystkich pukających do drzwi Temidy w niej na raz pomieścić.
Podobne sceny działy się też na wielu innych uczelniach w Polsce, na których kształci
się prawników. Ile to jest „wiele innych” – pisać nie myślę, bo sam złapałem się za głowę,
gdy to sobie w końcu uświadomiłem. I jestem pewien, że te tłumy młodych adeptów już
się widzą we wspaniałych prawniczych togach, gdy wygłaszają w świetle telewizyjnych
jupiterów płomienne mowy oskarżycielskie, obrończe czy sędziowskie uzasadnienia
wyroków, a potem odjeżdżają błyszczącymi limuzynami spod sądowych gmachów. I ze
szczerego serca tego im życzę, bo każdy ma prawo do spełniania swoich marzeń. Tylko
wiem też, jak długa jest droga od marzenia do spełnienia! I w tym momencie mam przed
oczyma jeszcze jeden obrazek – również uśmiechniętą gromadkę absolwentów opuszczających profesorskie gabinety po złożeniu magisterskiego egzaminu. I podświadomie
mnożę sobie „w głowie” tę toruńską absolwencką gromadkę przez liczbę podobnych
absolwenckich czeredek, pełnych zawodowych nadziei przed profesorskimi gabinetami
w całym naszym kraju. I co dalej po magisterskim obiedzie? W moich czasach na większość z nich czekały już przedwstępne umowy z różnych sądów, prokuratur, prawniczych korporacji czy asystenckie etaty na prawniczych uczelniach. Dziś taka wizja brzmi
jak bajka o Czerwonym Kapturku! „Schody” naprawdę dopiero się zaczęły.
Co zrobić z tym fantem, jeśli chcemy zachować resztki odpowiedzialności wobec tej
armii uśmiechniętych i pełnych nadziei młodych absolwentów, a równocześnie zachować pełną dbałość o ich odpowiedni merytoryczny poziom? W życiu chodzi bowiem
nie tylko o ilość, ale zwłaszcza o jakość.
„W tym temacie”, jak to zwykle u nas bywa, pojawiła się „szkoła pińska” i „szkoła
płocka”. Szkoła pińska grzmi tubalnie – wolny rynek i tylko wolny rynek! Czyli – jak to
na wolnych rynkach bywa – ratujcie się, kto może, a i tak wygrają najlepsi. I taka właśnie
231
Marian Filar
PALESTRA
naturalna selekcja da nam pełnię szczęścia! Jestem liberałem, a więc i zwolennikiem
wolnego rynku, ale ponieważ znam jego realia, znam także jego mankamenty, i dlatego
ciśnie mi się na usta dwuwiersz: „ho, ho, ho… moja Zocho!”.
Receptę na „Zochę” ma – jak twierdzi – „szkoła płocka”, szczególnie popularna w kręgach korporacyjnych. No to sędziowie i prokuratorzy założyli sobie własną szkołę, adwokaci, radcowie i inni „korporanci” też zmierzają w tym kierunku… Ba! nie trzeba być
prorokiem, by dostrzec płynące stąd niebezpieczeństwa – rodzinne i korporacyjne getta,
że nie wspomnę o najważniejszym – przypomina to sałatkę jarzynową: tu pomidorki,
tu ogóreczki – a wymiar sprawiedliwości to nie jarzynowa sałatka!
A może wrócić do modelu tradycyjnego – „mistrz i czeladnik”, który „uczy się u majstra”?
W każdym razie musimy sobie to wszystko dobrze przemyśleć, by zamiast sałatki nie
narobić sobie bigosu i nie zgasić uśmiechu i radosnego optymizmu na buziach naszych
zawodowych następców.
232

Podobne dokumenty