Marko Polo
Transkrypt
Marko Polo
„A co potem, panie Prusie?” „Ochocki ujął zimną już rękę Rzeckiego i pochylił się, jakby chcąc mu coś szepnąć do ucha. Nagle w bocznej kieszeni zmarłego spostrzegł wysunięty do połowy list Węgiełka i machinalnie przeczytał nakreślone wielkimi literami wyrazy: Non omnis moriar(...).” I co dalej? Jakie były dalsze losy Wokulskiego? Wyjechał, zginął? Nic z tych rzeczy. Stało się z nim, to co dzieje się ze wszystkimi bohaterami, których losy są znane nam, dopóki książka je opisująca nie skończy się. Trafiają oni do… No właśnie, dokąd? Szum morza, głosy mew, wszędzie dookoła piasek. Wśród piasków leży człowiek ubrany w elegancki, acz nieco postrzępiony i przybrudzony garnitur. Znalazł się nasz Pan Wokulski. Powoli się podnosi, otrzepuje z piasku, przeciera oczy, spogląda przed siebie i… z wrażenia znów upada w piasek. Przed nim rozciąga się wielkie morze. Miliony pytań i całkowita dezorientacja zostały spotęgowane w momencie, gdy Wokulski odwrócił się. Jego oczom ukazały się ogromne mury, okalające jakieś miasto. Brama prowadząca do środka była szeroko otwarta. Nie widząc innych rozwiązań, Wokulski udał się w stronę miasta, szukając wyjaśnień przedziwnej sytuacji, w której się znalazł. Jednak w momencie przekroczenia bram miasta jego zagubienie jeszcze bardziej się pogłębiło. Wąskie uliczki, kamienne domy, wszechobecne kolumny i posągi bardziej zdawały mu się przypominać antyczne miasta, które znał z książkowych opisów, niż te metropolie, które dotychczas widywał. Sam wygląd miasta nie był tak zaskakujący, jak to, kto w tym mieście przebywał. Krótko mówiąc, wyglądało to jak wielki bal przebierańców: 1 ludzie ubrani w stroje z najróżniejszych epok spacerowali, rozmawiali ze sobą lub tańczyli, nie zwracając zupełnie uwagi na naszego bohatera, który im dłużej szedł przez miasto, tym bardziej był zdziwiony, tak zdziwiony, że nawet nie był w stanie zapytać kogoś, gdzie się znajduje. Wokulski dotarł w końcu do wielkiego placu, który najpewniej stanowił centrum miasta. Plac otoczony był budynkami, z których najwyższy i największy przypominał pałac. Z tego placu odchodziło kilka ulic, którymi napływali na plac coraz to nowi ludzie. Uwagę Wokulskiego przykuł wielki drewniany koń stojący przy jednym z budynków. Były przedsiębiorca zaciekawiony (najbardziej z całego placu zainteresował go właśnie ten koń) podszedł bliżej i przez chwilę przeszła mu przez głowę myśl, jakoby znajdował się w… Nie to przecież niemożliwe” pomyślał chwilę później. Tuż obok drewnianego konia rozmawiało dwóch mężczyzn, obaj wysocy, jeden ubrany w spiżową zbroję na ramieniu trzymał wiosło, drugi ubrany w białą tunikę z czarnym krzyżem. „Krzyżak” przysłuchiwał się temu pierwszemu, który wskazywał na poszczególne części drewnianego konia. Wyglądało to, jakby dokładnie go opisywał. Potrafił objaśnić działanie i przeznaczenie tej konstrukcji, a robił to z taką dumą, że Wokulski pomyślał ,iż może to być tylko jeden człowiek. W tym momencie Wokulski uświadomił sobie gdzie się znajduje, choć było to dla niego szokujące, najprawdopodobniej stał pośrodku Troi, a osobą, która tak wiele o owym koniu wie, nie mógł być nikt inny jak sam Odyseusz. Kim zatem jest rycerz z uwagą słuchający o mistrzowskim fortelu greckiego bohatera. Wszystko stało się jasne, kiedy Odys zwrócił się do niego: „Konradzie”. - Wallenrod – wyszeptał spontanicznie Wokulski. Rozpoznanie tych postaci jeszcze bardziej zadziwiło nowoprzybyłego. Rozpaczliwie poszukiwał jakiegoś wyjaśnienia. Nasz bohater zaczął się rozglądać wokoło i zdał sobie sprawę, że potrafi rozpoznać jeszcze wiele z otaczających go osób. Młodzieniec siedzący przy stole i piszący listy to na pewno Werter, pistolet przy kałamarzu nie pozostawiał wątpliwości. Tuż obok przechadzał się człowiek w ubraniu ze skór z dziwacznym parasolem w ręku w towarzystwie czarnoskórego służącego. Na stopniach pałacu siedziało dwóch ludzi dyskutujących o zamachach na władzę. To Kordian radził się Makbeta, co mógłby poprawić w swoich spiskowych zamiarach, gdyby udało mu się wrócić do swojego utworu. Podekscytowany Wokulski wreszcie natrafił wzrokiem na coś o wiele bardziej swojskiego, mały kramik, przy którym krzątał się stary przyjaciel. - Stary! - wykrzyknął Wokulski i uradowany popędził w stronę sklepikarza. - Stachu! – odpowiedział równie rozradowany Rzecki –Stachu, czekałem na ciebie, więc wreszcie powieść dobiegła końca… -Stary, czy możesz mi oszczędzić łamania sobie głowy i wyjaśnić zagadkę tego miejsca, i o jakiej powieści mówisz? Rzecki nawet nie zdążył otworzyć ust, gdy usłyszeli odgłos walki. Na plac wpadło z impetem dwóch postawnych mężczyzn, jeden w ubiorze z epoki wojny trojańskiej, drugi z sarmacka odziany, wymachując szablą, wykrzyknął: -Ty mi waszmości, kompaniji z szynku wypędzać nie będziesz. Niech się mojej szabelki tarcza Achilla boi.- Wokulski od razu poznał, kim jest ten porywczy szlachcic -Nie takich jak wy przepędzał już stąd Kiciasty Achilles. „O, chyba pan Achilles nie wie, z kim ma do czynienia. Prędko się przekona”- pomyślał pan Stanisław. I znów starli się ze sobą dwaj porywczy bohaterowie. Wokulski ze zdumieniem przyglądał się temu niepospolitemu starciu. Na szczęście 3 walczący przenieśli się w inne miejsce i starzy znajomi mogli wrócić do rozmowy. - Mów, Stary, o jakiej powieści wspominałeś? -Jeszcześ się Stachu nie domyślił? Wszyscy trafiamy tutaj, kiedy kończy się nasz wątek w utworze, z którego pochodzimy. Żyłeś życiem, które dał ci Autor. Wiem, że to trudne do pojęcia, ale Stachu, my też jesteśmy bohaterami literackimi. Wokulski usiadł i trzeba było dłuższej chwili, aby się odezwał. W końcu z nadzieją w głosie powiedział: -Lubiłem o nich czytać. Nigdy bym nie przypuszczał, że uda mi się z nimi porozmawiać, a teraz się okazuje, że też jestem jednym z nich. O tyle chciałbym ich zapytać. Jak myślisz Stary, jak długo tutaj będziemy? -Tak długo jak tylko autorzy będą chcieli tworzyć, Stachu, tak długo… Marko Polo