Łk 9,18-22 Gdy raz Jezus modlił się na osobności, a byli z Nim

Transkrypt

Łk 9,18-22 Gdy raz Jezus modlił się na osobności, a byli z Nim
Łk 9,18-22
Gdy raz Jezus modlił się na osobności, a byli z Nim uczniowie, zwrócił się do nich z zapytaniem:
Za kogo uważają Mnie tłumy? Oni odpowiedzieli: Za Jana Chrzciciela; inni za Eliasza; jeszcze
inni mówią, że któryś z dawnych proroków zmartwychwstał. Zapytał ich: A wy za kogo Mnie
uważacie? Piotr odpowiedział: Za Mesjasza Bożego. Wtedy surowo im przykazał i napomniał
ich, żeby nikomu o tym nie mówili. I dodał: Syn Człowieczy musi wiele wycierpieć: będzie
odrzucony przez starszyznę, arcykapłanów i uczonych w Piśmie; będzie zabity, a trzeciego dnia
zmartwychwstanie.
Kochany św. Łukasz! To od niego wiemy, że wiele wydarzeń z życia Jezusa dokonało się
podczas modlitwy albo było bezpośrednio modlitwą poprzedzone. To Łukasz np. zanotował,
że Jezus przemienił się na górze gdy się modlił. Również i dzisiejsza ważna rozmowa – bardzo
ważna, bo zawierająca zapowiedź męki i zmartwychwstania – połączona była z modlitwą. To
pierwsza nauczka dla nas: my modlimy się zwykle na końcu, jak już nie wiemy co robić. Jezus
od modlitwy zaczynał i z modlitwy czerpał inspirację do działania. Jak się uważnie poczyta
Ewangelie, to można dosyć łatwo odkryć, że to właśnie w spotkaniu z Ojcem Jezus nabierał sił
i mocy do działania, a także, jeśli można tak powiedzieć, „uzgadniał” co w ogóle należy robić.
No bo skąd mamy wiedzieć, czego chce od nas Bóg, jak nie poświęcamy czasu na rozmowę z
Nim? Wprawdzie o. Józef M. Bocheński oburzał się, gdy ktoś mówił, że modlitwa jest rozmową
z Bogiem, bo, jak twierdził, Bóg jeszcze nikomu na modlitwie nie odpowiedział. Ale to chyba
problem pojmowania modlitwy w ogóle. No i problem sposobu, w jaki Bóg nam odpowiada.
On niekoniecznie odpowiada w taki sposób, do jakiego jesteśmy przyzwyczajeni w codziennych
kontaktach z ludźmi. Zazwyczaj żeby Go usłyszeć trzeba wielkiego wyciszenia. Może dlatego
kartuzi uważają, że modlitwa to wielka cisza? I dlatego tej ciszy tak pilnują w swoich klasztorach.
Podobało mi się, jak opowiadał twórca filmu „Wielka Cisza” o powstawaniu tego filmu: że
ładnych kilkanaście lat czekał na odpowiedź od kartuzów, czy pozwolą mu wejść do klasztoru
z kamerą. Już stwierdził, że na pewno nic z tego. Aż tu nagle go zapraszają. Oni w ogóle nie
rozumieli problemu, nie pojmowali dlaczego on uważa, że to długo. Oni udzielili odpowiedzi
w swoim rytmie. Może właśnie tego rytmu trzeba od nich się nauczyć? Jakoś nie umierają z
głodu, a przecież nie pędzą na łeb, na szyję przez życie... Tak samo Bóg – odpowiada zawsze,
ale na swój sposób i w swoim rytmie. Naszą rzeczą jest być czujnym na modlitwie, żeby nie
przegapić Jego odpowiedzi.
Kolejna rzecz, jaką można się zająć w dzisiejszej Ewangelii, to w ogóle sprawa pytania
uczniów. Dziwna rzecz, najpierw Jezus pyta, potem zabrania mówić... I w ogóle po co pyta?
Żeby Go chwalili? Żeby uczniów sprawdzić? My znamy chyba lepiej bardziej rozbudowaną wersję św. Mateusza, który przede wszystkim zwrócił uwagę na przekazanie prymatu Piotrowi (i
na parę jeszcze innych rzeczy, ale to przy Mateuszu się dowiemy...). Łukasz natomiast raczej
zwrócił uwagę na samo pojęcie Mesjasza jako takiego. Problem polegał na tym, że Żydzi sobie
przerobili pojęcie Mesjasza (czyli Namaszczonego, Zbawiciela) według własnych potrzeb: po
doświadczeniach niewoli (asyryjska, babilońska, antiocheńska, rzymska wreszcie) Mesjasz dla
nich nabrał rysów bardzo politycznych. Spodziewali się, że Zbawiciel przede wszystkim pobije
wreszcie wszystkich wrogów Izraela, wyniesie Żydów ponad inne narody i zaprowadzi niekończące się królestwo Izraelskie na wzór królestwa Dawida i Salomona, które w międzyczasie dla
Żydów stały się idealnym modelem królestwa. Dlatego właśnie Jezus pilnie się wystrzegał, żeby
nie tytułowano Go Mesjaszem – by nie łączyć Jego Osoby z politycznymi oczekiwaniami.
Nawiasem mówiąc przypuszcza się, że to doprowadziło do zdrady Judasza: polityczne oczekiwania. Niektórzy sądzą bowiem, że Judasz oczekiwał od Jezusa wypędzenia Rzymian i zaprowadzenia wspaniałego Izraela. Spodziewał się, że Jezus zagrożony ze strony Rzymian wreszcie
rozpocznie z nimi walkę i ich pokona potęgą swej mocy. To by tłumaczyło, dlaczego Judasz tak
nagle się wycofał ze zdrady, gdy spostrzegł, że Jezus bez walki przyjmuje swój los. To teorie,
ale dosyć spójne.
1
W każdym razie Jezus podczas wydarzenia z dzisiejszej Ewangelii próbował wytłumaczyć
swoim uczniom, co naprawdę znaczy być Mesjaszem. Próbował przygotować ich na doświadczenie męki i śmierci, aby zrozumieli, że to są właśnie wydarzenia, przez które dokonuje się
zbawienie świata. Chodziło pewnie o to, żeby i oni nie ulegli politycznej, siłowej czy tryumfalistycznej wizji Mesjasza. Owszem, Mesjasz ma odnieść tryumf, ale nie na sposób ludzki. Tryumf
Mesjasza to nie wymordowanie wrogów politycznych, ale to zmartwychwstanie – pokonanie
wroga znacznie bardziej niebezpiecznego...
Ostatecznie więc warto odnieść do siebie pytanie skierowane do uczniów: za kogo Mnie
uważacie? Czyli jakiego Mesjasza we mnie widzicie? Konkretnie można np. zastanowić się, czego
my tak naprawdę od Jezusa oczekujemy. Czasem bowiem bywa tak, że oczekujemy czegoś, czego
nie On nie obiecał ani nawet czego nie przyniósł. I wtedy dochodzi do nieporozumień: Jezus
mnie zawiódł. Zawiódł? Czy raczej zawiodłem sam siebie tworząc sobie swój własny obraz
Jezusa, który nie odpowiada w istocie prawdziwemu Jezusowi. To jest częsty problem: ludziom
np. wydaje się, że jak będą chrześcijanami, będą się dobrze modlić, chodzić do kościoła, to Jezus
da im pracę, zdrowie, zachowa od wszelkiego zła... Być może tak się stanie, ale tak naprawdę
nie dlatego idziemy za Jezusem i nie to On obiecał. Tak jak w gruncie rzeczy Bóg nigdzie nie
obiecał, że Mesjasz wypędzi Rzymian, tak Jezus nie obiecywał dobrobytu i szczęścia na tym
świecie. Obiecał powrót do domu. Tam dopiero będzie wszystko. Warto więc przyglądnąć się od
czasu do czasu, jaki mamy obraz Jezusowego Mesjanizmu. Żeby się nie okazało, że bliższy nam
jest Barabasz – wojownik, który siłą walczy o zaprowadzenie własnego porządku i nie wacha
się nawet przed zabójstwem swoich wrogów.
Warto tutaj odwołać się do tego, co o Barabaszu pisał Józef Ratzinger: wydaje się, że
Barabasz był przywódcą jednego z powstań przeciwko Rzymianom (w rozruchach popełnił zabójstwo). Mało tego: Ojcowie Kościoła znają tradycję, według której Barabasz na imię miałby
mieć Jezus. Zaś Barabasz po aramejsku znaczy dokładnie: Syn Ojca... Zatem nasz Barabasz nazywałby się: Jezus Syn Ojca. Czy nam to czegoś nie przypomina? To jakby lustro Jezusa Chrystusa. Wybór między Jezusem Chrystusem a Barabaszem to w istocie wybór między dwoma
wizjami Mesjasza, a więc między dwoma wizjami zbawienia. Jedna polega na tym, że natychmiast, już tu i teraz, od razu biorę sobie sam to, co uważam za szczęście i dobro. Bóg ma mi
w tym pomóc – jest mi narzędziem do realizacji moich celów. To wizja Barabasza. A z drugiej
strony Jezus, który wyrzeka się siebie aż do ukrzyżowania by wypełnić wolę Ojca, a nie swoją
(„nie jak Ja chcę, ale jak Ty...”) – tutaj zupełnie odwrotnie: Bóg nie jest narzędziem, to ja
oddaję siebie, swoją wolność, swoje życie Bogu do dyspozycji. Ciekawe, która z tych wizji jest
w gruncie rzeczy nam bliższa: wizja Barabasza, czyli „na siłę”, „po swojemu”, „ już i teraz”,
„po trupach”, czy też wizja Jezusa, czyli cierpliwego, wytrwałego realizowania woli Ojca, a nie
własnej.
No ciekawe kogo w gruncie rzeczy byśmy wybrali...
Pozdrawiam, x. Wojciech
2

Podobne dokumenty