6. których nie chcesz oglądać
Transkrypt
6. których nie chcesz oglądać
W kadrze widać błękitne niebo z rzadka przetykane pierzastymi obłokami. Piękny, słoneczny dzień. Operator kieruje obiektyw w stronę gruntu, ukazując nietypowy krajobraz. Po horyzont, we wszystkich kierunkach, ciągnie się czarna jak smoła równina. Z tej jednolitej płaszczyzny gdzieniegdzie wyrastają równie czarne nieregularne wieże. Zdają się różnić wielkością, ale może to być złudzenie, ponieważ ciężko jest ocenić odległość, gdy wszystkie szczegóły świata mają ten sam ciemny odcień. Kamera kołysze się gwałtownie i obraca wokół własnej osi, ukazując w dużym zbliżeniu pomarszczoną twarz operatora. — No, Młody, nie pytaj nawet, co musiałem zrobić, żeby nakręcić dla ciebie ten film. — Edek spogląda przez chwilę wprost w obiektyw, by po sekundzie spojrzeć gdzieś w bok. Zastanawia się przez chwilę. — Mam pewnie tylko kilka minut, zanim będą próbowali mnie przerobić na tę papkę. — Obraz znów wiruje, w kadrze ukazują się gumofilce pana Edka stojące na czarnej glebie. Edek przyklęka i gładzi powierzchnię gruntu dłonią, tak, żeby wszystko było widać na filmie. — Komputronium. Może nawet nie komputronium, licho ich tam wie. Cała Ziemia — tu kamera robi wymowny wymach w jedną i drugą stronę horyzontu — zamieniona w to. Taka specjalna forma materii, gigantyczny komputer, pokrywający wszystkie lądy i oceany. Wszystko Młody… cały świat wygląda jak przodek w kopalni. Świat dobry dla ludzi jest o tam. — Kamera robi najazd na podłoże. W dużym zbliżeniu powierzchnia zdaje się delikatnie opalizować. — W środku komputera. Też tam pewnie jesteś. Przeżywasz w kółko jeden dzień ze swojego życia, jakiś szczęśliwy. Tak samo, jak wszyscy pozostali. Edek odwraca kamerę w swoją stronę, czerwona twarz przybiera trudną do rozszyfrowania minę. — Wiesz co, Młody, na początku nawet myślałem, że ci wyszło. Ale wystarczyło, że posiedziałem tu kilka godzin i zmieniłem zdanie. — Stary pociąga nosem i spluwa siarczyście na czarną ziemię. Odchodzi na kilka kroków od kamery i odwraca się tyłem, rozglądając się po horyzoncie. — Ludzie mają dobrze. Każdy żyje w wirtualnym świecie, bez chorób i zmartwień. Odgrywa w kółko jeden dzień z życia jak kasetę wideo przewijaną codziennie do początku. Ale na tym się nie skończy… Ziiiip. Odgłos rozpinanego rozporka poprzedza plusk wody uderzającej o grunt. Pan Edek sika na komputronium. — System, który tym zarządza, ma zwiększać ilość szczęścia. Z biegiem czasu z zapętlonego dnia zrobi się zapętlona godzina. Wiesz, ta najszczęśliwsza w twoim życiu. A z tego później jedna minuta. A później jedna sekunda. — Stary unosi stopę, by płynący strymyczek nie dotknął jego buta. — Młody… miliardy ludzi, przewijani w tę i nazad w swoich najlepszych chwilach. Zatrzymani w czasie. W polu widzenia obiektywu pojawia się chmura kurzu, która przykrywa mówiącego, wraz z jego najbliższym otoczeniem. Edek zapina rozporek, przełyka ślinę i odkasłuje. — Muszę się śpieszyć, już zaczynają mnie rozkładać na czynniki pierwsze. Mam wrażenie, że nie do końca o to ci chodziło. Poza tym, wiesz co, mi się nie podoba? To… —- Edek podchodzi szybkim krokiem do kamery i podnosi ją do góry, ukazując panoramiczne ujęcie czarnej równiny — … wszystko, co kiedykolwiek żyło, zostało zabite i przerobione na ten komputer. Świat dobry dla ludzi – tylko i wyłącznie. Młody, musimy poważnie porozmawiać. Zawrzyjmy umowę… Piotrek wyszedł z mieszkania pana Edka ze wzrokiem wbitym w ziemię. Zapewniony przez starego dżina, że poprzednim razem nad wymyślaniem życzenia spędził tydzień, postanowił dać sobie dwa tygodnie. Po tym czasie przesunął wyznaczony przez siebie termin o miesiąc, potem o dwa, potem o pół roku. Wiedział, że pan Edek nie żartował i że kolejnego życzenia nie cofnie. Umowa przedstawiona mu przez starego była prosta – miał się dobrze zastanowić, obojętnie ile miałoby to trwać. Umówili się, że nawet gdyby stracili ze sobą kontakt, Piotrek zostawi Edkowi wiadomość w ustalonym miejscu. Chłopak nie zamierzał zmarnować swojej ostatniej szansy, mimo że poprzednie szanse pamiętał tylko z kasety. Pożar w domu Edka wybuchł z początkiem wiosny. Strażacy ustalili, że przyczyną był niedopałek papierosa, od którego zajęły się śmieci i aparatura do pędzenia bimbru. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności, stary pijak był jedyną ofiarą ognia, który strawił kilka domostw. Wszystkie rodziny z sąsiedztwa przebywały tego wieczora na festynie zorganizowanym z okazji pożegnania zimy. Pogrzeb odbył się po trzech dniach, po miesiącu Piotrek wyjechał w świat swoim nowym samochodem, szukać spełnionych życzeń, mądrości i szczęścia. Samochód sunął po szosie, nie wydając nawet najcichszego dźwięku. Dziewczynka na siedzeniu pasażera wpatrzona była w zmieniający się za szybą krajobraz. Wyjechali z lasu do niewielkiej miejscowości. Dobrze utrzymane wille biły w oczy nowością, w kilku ogródkach dostrzec można było ludzi. — Dużo się zmieniło, ale nie wszystko. — Rzucił mężczyzna za kierownicą i uśmiechnął się do siebie. — Tu był kiedyś sklep. — Tu mieszkałeś, tato? — Zapytała dziewczynka. — Nie. Tam, dalej, kawałek za wsią. — Odparł mężczyzna, kierując auto w boczną gruntową drogę. — Później tam pojedziemy, muszę tu jeszcze coś załatwić. Samochód zatrzymał się i dwójka podróżnych wysiadła rozejrzeć się po okolicy. — Tu stały parasole i ławeczki. — Tłumaczył córce ojciec, wskazując na podwórko jakiejś willi. — A tu był taki dom. Mieszkał tu mój znajomy. — Mężczyzna wskazał sad nieopodal. Dziewczynka widziała, że tata mówi to wszystko z dziwną miną, a oczy ma błyszczące jak szklane kulki. Przeszli się wokół kilku podwórek, zupełnie nieznajomi dla mijanych mieszkańców, po czym wsiedli z powrotem do auta i pojechali na pobliskie wzgórze. Stał tam kościółek, który ojciec chciał odwiedzić. Weszli do bijącego zimnem kamiennego wnętrza. Mężczyzna przyklęknął w przedsionku. — Co robisz, tato? — Zapytała szeptem córeczka. — Mam tu coś do zrobienia. Stare sprawy. — Opowiedział ojciec, nie wstając z klęczek. Wzrok wbity miał w podłogę, z której wydłubywał właśnie jeden z kamieni. Przez jakiś czas pod pozorem modlitwy usiłował poluzować element posadzki, by w końcu odrobinę go podnieść. Chwilę później, gdy dziewczynka skończyła rozglądać się po wnętrzu, wyszli z kościoła. Mężczyzna nie zdawał sobie sprawy, że jego drobna profanacja nie uszła uwagi kościelnego, pilnującego przybytku. Starszy jegomość w białej szacie wyszedł z nawy i podreptał ze zmarszczonym czołem do miejsca, przy którym majstrował przed chwilą przybysz. Schylił się i podniósł luźny kawałek posadzki. Pod spodem znalazł zwiniętą ciasno kartkę zapisaną drobnym maczkiem. Zmrużył oczy i odczytał tekst. “Nie przeczytasz tego, panie Edek, ale postanowiłem dotrzymać swojej części umowy. Długo zajęło mi zrozumienie, że wzięcie na siebie odpowiedzialności za los ludzkości, to za dużo dla jakiejkolwiek jednostki. Myślę, że wiedziałeś pan od początku, co powinienem powiedzieć. Proszę więc o spełnienie życzenia, które my – ludzie – mielibyśmy, gdybyśmy byli mądrzejsi niż jesteśmy, gdybyśmy byli lepsi niż jesteśmy, gdybyśmy byli tymi, którymi wewnętrznie chcemy być. Życzenia spójnego z tym, co między nami wspólne, spełnione tak, jak chcielibyśmy wówczas, żeby było spełnione.” Kościelny odsunął papier od oczu i spojrzał w kierunku wyjścia, w którym zniknął mężczyzna i dziecko. Złożył karteczkę jedną dłonią, a drugą sięgnął pod albę, szukając czegoś w kieszeni. Udało mu się w końcu wyplątać z zakamarków ubrania szklaną piersiówkę, wypełnioną brunatnym płynem. Twarz mu pojaśniała, uniósł butelkę w kierunku podwórza i rzucił w powietrze: — Twoje zdrowie Młody. “(…) coherent extrapolated volition is our wish if we knew more, thought faster, were more the people we wished we were, had grown up farther together; where the extrapolation converges rather than diverges, where our wishes cohere rather than interfere; extrapolated as we wish that extrapolated, interpreted as we wish that interpreted.” Eliezer Yudkowsky, Coherent Extrapolated Volition [Poporzedni] 5. Dobre filmy…