4. Coś dla ludzi
Transkrypt
4. Coś dla ludzi
Edek wyłączył wideo i w pokoju na powrót zrobiło się niemal ciemno. Piotrek wstał i przecisnąwszy się obok meblościanki, podszedł do okna i rozsunął zasłony. Chmura kurzu wzniecona tym ruchem sprawiła, że znów się rozkaszlał. Jedyne, co było widać przez szyby, to że na dworze jest dzień, wszystkie szczegóły świata zatopione były w tłusto-brunatnej mgle. — Kurde, panie Edek… Co ja się tam, poryczałem na końcu? — Zapytał, obrócony w kierunku okna. W odpowiedzi usłyszał jednak tylko odgłos przełykania, kontynuował więc. — Naprawdę musiało mi tam odwalić w tym karcerze. — Co się dziwisz. Trochę tam siedziałeś. A tak szczerze powiedziawszy, to ty Młody i teraz jakiś wybitnie normalny nie jesteś. — Panie Edek, o co tu chodzi? — Piotrek odwrócił się w końcu w stronę pokoju. Wnętrze w świetle słonecznym prezentowało się jeszcze gorzej niż w półmroku. Zdeptany dywan, którego koloru nie sposób było określić, zawalony był przeróżnymi gratami. Miedziane rurki, uchwyty od wiader, brudne kubki… Czego tam nie było. Nad tym wszystkim górowała ława, cała pokryta petami, popiołem, oraz kopcami czegoś ciemnobrązowego, co musiało być chyba fusami od kawy. — No sorry, Młody, zapomniałem dziś sprzątnąć. — Odpowiedział gospodarz, odstawiając pustą szklaneczkę. — Nie o tym mówię. Wyskakujesz pan z tekstem, że jesteś pan złotą rybką, każesz mi życzenia mówić, potem te filmy. Czemu akurat ja? Edek spojrzał na chłopaka mętnym już lekko wzrokiem. Widać moc napoju nawet jego nie pozostawiała obojętnym. — Dżinem jestem. Dżinem. — Poprawił Piotrka i podszedł do niego. Otworzył brudne okno, wpuszczając do zatęchłego wnętrza świeże powietrze, razem z krzykami dzieciaków bawiących się na ulicy. To dwójka bliźniaków od Trzebiatowskich wygłupiała się pod domem. Edek pogroził im pięścią, co wywołało u nich wybuch wesołości i wzmogło jeszcze hałas. — Patrz Młody, jakie to wszystko śmieszne jest. Tyle się na świecie zmienia, a niektóre rzeczy zostają zawsze takie same. — Edek wyraźnie wszedł w tryb filozoficzny. Błądził mętnym wzrokiem po widocznym w ramie okna obrazku wsi. — Widziałem już kilka różnych przyszłości. W zależności od życzenia różne rzeczy się działy ze światem. Ale wiesz co? — Wskazał ręką wzgórze przed nimi, na którym stał zabytkowy budynek z kamienia, zwieńczony prawosławnym krzyżem. — Ten kościółek, tam… zawsze stoi. Co by się z całą wsią nie działo, czy by ją przerobili na pola uprawne, czy na gigantyczne laboratoria, ten kościółek zawsze zachowują. Religia, dziwna sprawa… — Edek zakołysał się i schował się z powrotem wewnątrz pokoju. Po chwili wrócił do urwanego wątku. — Czy ja wiem, dlaczego akurat ty? Jakieś miałem przeczucie. Już dawno nie przyjmowałem życzeń. — Czknął. — I może nie powinienem, nie wiem. Prawie nigdy nie wychodzi z tego nic dobrego. Piotrek westchnął i wrócił na swoje miejsce na zapadniętej wersalce. Siedział chwilę, patrząc, jak Edek z trudem rozwija co większe pety i usypuje z odzyskanego tytoniu kopczyk. Było to tym trudniejsze, że stary dostał ataku czkawki. — To nie wiem, panie Edek, może ja inaczej powinienem do tego podejść. Może w ogóle nie ma sensu życzyć czegoś tylko sobie, co? Ile ja tych życzeń w ogóle mam? — Ty młody… hik… w ogóle książek nie czytasz? Hik… Każdy ma trzy życzenia. — Super, to mogę trochę pokombinować! — Piotrek trochę się rozchmurzył. — Czekaj, czekaj, przecież… hik… dostałeś piwo już. I samochód wygrałeś. Hik. Tak w ogóle, to jaki? — Edkowi udało się w końcu uzbierać dość tytoniu i przewalał graty wokół siebie w poszukiwaniu czegoś. — Matiza. Siedzisz pan na tych bibułkach. Chcesz mi, panie Edek, powiedzieć, że załatwiłeś mi piwo i na to zmarnowałeś moje życzenie? — Hik… Przecież chciałeś jakiegoś dowodu. Nie narzekaj, z jednym życzeniem nie możesz sobie poradzić, a ci mało. — To ja… Bym chciał życzyć czegoś wszystkim ludziom! Mogę? Edkowi w końcu udało się skręcić krzywego papierosa. Piotrek podał mu ogień, ale skręt nie chciał się palić. — Chłopie, wszystko możesz, co chcesz. Co tylko uda ci się wypowiedzieć, spełni się, co do słowa. Tylko sam widzisz, że trzeba uważać. — To ja już wiem, czego bym chciał. — Piotrek uśmiechnął się i z dumą wstał na równe nogi. Zachwiał się przy tym, lądując niemal w kopcu fusów przed sobą, nie odebrało mu to jednak animuszu. — Chciałbym, panie Edek, szczęścia. Dla wszystkich! — Siadaj młody, siadaj. Burdel mi tu robisz, jak się tak gwałtownie ruszasz. I nie ciesz się, myślisz, że pierwszy wpadłeś na taki pomysł? — Piotrek spojrzał na niego z góry zaskoczony, ale usiadł z powrotem. — Wiesz, ile ja takich życzeń już spełniałem? Niektóre cofałem, innych nawet nie. — Nie rozumiem, przecież to dobre życzenie. — Chłopak zrobił zawiedzioną minę. — Słyszałeś o epidemii tańca w Strasburgu w szesnastym wieku? Albo o epidemii śmiechu w Tanganice? Nie słyszałeś. To sobie sprawdź w tym swoim srajfonie. Daj szklankę. — Panie Edek, daj mi spokój z tym bimbrem, ja już czuję, że ślepnę. — Edek wstał chwiejnie i zaczął przekładać słoiki na jednej z półek. — Pan może też daj sobie spokój, co, panie Edek? — Stary nie słuchał jednak. Znalazł to, czego szukał i otworzył kolejny słoik. — Oj Młody, jak ty mało wiesz o życiu. Po tym lepiej się myśli. Mina chłopaka, jakby na te słowa, zmieniła się nagle. — Panie Edek… Mówisz pan… że ta epidemia tańca, czy co to tam było, to wynik życzenia? — Dokładnie Młody, też chcieli szczęścia. Żebyś zobaczył, ile ludu tam wykitowało na zawał. Ale wszyscy szczęśliwi. Uch, jacy byli szczęśliwi… — Dobra, dobra, ale kiedy to niby było? — W szesnastym wieku, przecież mówiłem. Poleję, pamięć ci się poprawi. — Pan… w szesnastym wieku… życzenia spełniałeś? — Piotrek dukał ze zmarszczonym czołem, myśląc intensywnie. — Dawaj szklankę. — Edek, bardzo sprawnie, jak na stan, w którym się znajdował, schylił się i sięgnął po brudną szklankę chłopaka. — Pij. Masz problem z kojarzeniem faktów chłopie. — Czknął, po czym wstrzymał powietrze na chwilę, aby opanować przypadłość. — Pomyśl. Piotrek wychylił zawartość szklanki wciśniętej mu niemal przemocą w dłoń i skrzywił się, jakby było mu niedobrze. — Panie Edek, jak ja mam po tym jasno myśleć? Trujesz mnie pan. — Nie przesadzaj. Masz jeszcze te fajeczki? Podrzuć no jedną, bo sam już nie dam rady skręcić. No i pomyśl: jak mógłbym odwiedzić cię w tym laboratorium za dwieście pięćdziesiąt lat, gdybym nie był w stanie przeżyć kilku stuleci? — O kurde, rzeczywiście… Panie Edek, to ile pan masz lat? — Piotrek rozdziawił usta i zamarł z wyjętą z kieszeni paczką w dłoni. Edek wyjął mu ją z ręki i wygrzebał papierosa. — Ogień daj. Dużo. Za dużo chyba, już mi się nie chce. Zastanów się chwile, to wyjdzie ci, że dużo więcej, niż trzeba na przeżycie od szesnastego wieku do dzisiaj. Ale to przecież nie o mnie tutaj chodzi. — Stary bez wyczucia wbił palucha między żebra Piotrka. Chłopak aż się skrzywił. — O ciebie chodzi chłopie. Ty tu jesteś ważny, bo ciągle masz życzenie do wypowiedzenia. Zastanów się tym razem, bo kończy mi się cierpliwość. — Dobra, panie Edek, nie dźgaj mnie tu. — Piotrek odepchnął dłoń Edka ze swojego swetra, ale widać było, że zrobiło mu się nieswojo. — Daj mi pan pomyśleć parę dni. [Poprzedni] 3. Weź pan cofnij te życzenie [Następny] 5. Dobre filmy…