1. Dżinem jestem
Transkrypt
1. Dżinem jestem
Z okna wypadła ostatnia szyba. Trzaski płomieni i łamiących się krokwi mieszały się z odległymi dźwiękami muzyki z placu, na którym jeszcze chwilę temu bawili się ludzie. Słychać było również odległe syreny straży pożarnej, wiadomo jednak było, że na ratowanie budynku jest za późno. Kilku chłopaków latało w tę i z powrotem z wiadrami wody, lecz większość ludzi stała po prostu z nieprzytomnymi spojrzeniami utkwionymi w zjadanym płomieniami dachu. Nagle przez tłum zaczął przebijać się jakiś chłopak. — On tam został! Został w mieszkaniu, trzeba go wyciągnąć! — Krzyczał wniebogłosy, roztrącając ludzi łokciami. Przebił się w końcu i wypadł przed gapiów, pędząc wprost do płonącego domu. Jakiś mężczyzna rzucił się za nim, łapiąc go i przygniatając do ziemi tak blisko ognia, że obaj czuli, jak przypieka im się skóra. — Nie szarp się. — Wysapał mężczyzna. — Za późno, nic już nie zrobisz. Kilku gapiów z pierwszego rzędu podbiegło do szamocącej się pary, pomagając unieruchomić wierzgającego młodzieńca. — On nigdzie nie poszedł! Jest w środku! — Wrzeszczał do ludzi, którzy odciągali go od płonącego budynku. — Też bym chciał coś zrobić, ale zrozum chłopie… — Zaczął mężczyzna, który powstrzymał go przed wskoczeniem w ogień. — Pan zrozum, panie Mirus! On nie może umrzeć, mamy umowę. Rozumiesz? Nie może! Obiecał mi… Chłopak został odeskortowany na tyły, gdzie nie stanowił zagrożenia dla siebie i innych. Po kilkunastu minutach siedzenia na zmarzniętej ziemi wstał, pokazując gestem pilnującym go osobom, że jest już w porządku. Z niepewnymi minami obserwowali, jak wsiada do zaparkowanego nieopodal samochodu z wielką naklejką “Nagroda Główna” i rusza w stronę, z której nadjeżdżały kolejne wozy strażackie. — Jestem dżinem. — Stwierdził stanowczo pan Edek. Piotrek, zaskoczony w pół łyku piwa zakrztusił się i wypluł na ławkę przed sobą strumień złocistego napoju. Edek czekał w milczeniu, aż chłopak uspokoi kaszel. — Panie Edek, kim pan jest? — Wychrypiał w końcu Piotrek. Ciągle jeszcze myślał, że się przesłyszał. — Dżinem jestem. Spełniam życzenia. Nie przesłyszał się. Zwinął się w kułak i wybuchnął śmiechem. Ilekroć próbował przestać się śmiać, wystarczyło, że spojrzał na poważną twarz pana Edka i znów napadał go atak chichotu. Kilka osób przechodzących za płotem ogródka piwnego obrzuciło ich spojrzeniem. Pan Edek lekko zniecierpliwiony poprawił się na ławeczce i dolał sobie do musztardówki wina z kartonika. Piotrek w końcu ochłonął na tyle, żeby zacząć masować sobie bolące od śmiechu policzki i spojrzeć przez łzy na rozmówcę. — Panie Edek, zabije mnie pan tymi swoimi tekstami. Nie wiem, czy pana wysłać do “Maratonu Uśmiechu”, czy do wariatkowa. — Nie śmiej się Młody, nie śmiej. — Odparł Edek i wyciągnął z kieszeni spodni woreczek z tytoniem i bibułki. — Skręcić ci? — Jasne, skręcaj pan. To jak z tymi życzeniami? — Normalnie. Tylko nikomu nie mów, to tajemnica. — Edek podał pierwszego skręta chłopakowi, pociągnął z musztardówki i zabrał się za robienie kolejnego. — Dawno już tego nie robiłem. Piotrek odpalił papierosa i spojrzał na starego uważniej. — Pan tak poważnie…? — Zapytał, ale tamten nawet nie zareagował, kończył skręcać sobie fajkę. Piotrek westchnął. — Jak to panu powiedzieć… Powinien iść się pan zbadać. Mogę mamy zapytać, czy nie ma jakiegoś znajomego lekarza od głowy. — No dobra, co byś chciał? Jakieś życzenie. — Następne piwo. — Odparł chłopak bez zastanowienia, puszka była już pusta. — Ok, zaczekaj. — Edek włożył skręta do ust i zaczął szukać zapalniczki. Piotrek podał mu ognia. Siedzieli przez chwilę w milczeniu, Edek patrzył się gdzieś w dal, popijając fajkę tanim winem, Piotrek siedział trochę rozbawiony, a trochę zaniepokojony. — No i co z tym piwem? — Spytał w końcu. — No czekaj Młody, co ja jestem, jakaś złota rybka? To nie tak działa. Mówisz życzenie, a ja puszczam machinę w ruch. Gdzieś tam zaczyna się jakiś ciąg wydarzeń, który doprowadzi do spełnienia tego życzenia. — Czyli co Panie Edek, browar mi teraz gdzieś budują? To sobie poczekam, co? Nie skończył jeszcze mówić, a drzwi do sklepu za plecami Edka otworzyły się i do ogródka weszła długonoga, wydekoltowana piękność. Za nią dreptała przygarbiona pani sklepowa. — Witam panów. — Dziewczyna odezwała się do siedzącej dwójki. Piotrek rozejrzał się wokoło, niepewny czy to właśnie o nich chodzi, ale siedzieli tutaj sami. — Noo… Też witamy. — Odparł chłopak, niezbyt rezolutnie. Edek uśmiechał się lekko i zerkał na przybyłą zza chmury papierosowego dymu. — Podobno są panowie stałymi nabywcami produktów naszej marki. W ramach akcji promocyjnej chciałabym podarować panom mały upominek. — To mówiąc, otworzyła torbę, którą Piotrek, skupiony na dekolcie, zauważył dopiero teraz. Z pojemnika z lodem wyjęła dwie puszki piwa i podała mężczyznom. — życzę panom miłego dnia. — Hostessa błysnęła zębami, odwróciła się na pięcie i zniknęła z powrotem w sklepie. — Masz też moje, bonus. — Rzucił pan Edek i przesunął stojącą przed nim zimną puszkę w kierunku Piotrka. Napełnił sobie szklaneczkę winem. — Ale jajca, co? Niezłego fuksa mamy, jeszcze taka laseczka, no, no… — Młody, jajca to ty sobie robisz. Chciałeś piwo, masz piwo. — Co pan, panie Edek. Dobry zbieg okoliczności, nie powiem, ale bez przesady, dość już tych żartów. Edek westchnął. — Zawsze to samo. Ok, jeszcze raz, powiedz jakieś życzenie. — Niech w ten blok – o tam – walnie meteoryt. — Wiesz co, to byłby nawet niezły dowód, ale chwilę by to potrwało. Mówię ci, że to jak puszczenie w ruch maszynerii. Wymyśl coś prostszego, żebyśmy tydzień nie czekali na wynik. — No to… — Piotrek otworzył pierwszą puszkę, pociągnął łyk i beknął głośno. — Chciałbym mieć samochód. Edek skinął głową i zagasił papierosa. — Zaraz będzie. Czekamy. Po kilku minutach siedzenia Piotrek poczuł wibrację w kieszeni. Wyciągnął telefon i odczytał wiadomość. Oczy rozszerzyły mu się ze zdumienia. — Tu piszą, że wygrałem… Nie no, to jakaś ściema. — Nie Młody, naprawdę wygrałeś. A teraz chodź, coś ci pokażę. [Następny] 2. Strzelim sobie