Tłumaczenie robocze wywiadu
Transkrypt
Tłumaczenie robocze wywiadu
Tłumaczenie robocze Wywiad ministra SZ RP, Pana Radosława Sikorskiego dla węgierskiego dziennika „Nepszabadsag” „Czasami mówimy „nie” dużym chłopcom” Zgadzamy się z naszymi węgierskimi przyjaciółmi, że Europa Zachodnia stosuje podwójną miarkę w stosunku do naszego regionu. Jeśli Katalończycy proszą o autonomię, to jest to zrozumiałą regionalną prośbą. Jeśli podobne pytania pojawiają się w naszym regionie, to jest to brudny nacjonalizm. Musimy jednocześnie działać ze zdwojoną ostrożnością. Zawsze przydatnym jest, gdy Komisja Wenecka popiera zmiany Konstytucji. Jeśli chodzi o interesy zagranicznych inwestorów, to celowym jest jasno przedstawić sytuację, co i dlaczego robimy – m.in. o tym mówił polski minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski w wyszehradzkim wywiadzie udzielonym w Warszawie gazecie „Nepszabadsag”, czeskiemu tygodnikowi „Respekt” oraz bratysławskiemu dziennikowi „SME”. Pięćdziesięcioletni polityki jest najdłużej – od zmiany transformacyjnej – urzędującym ministrem spraw zagranicznych Polski, swą funkcję pełni od listopada 2007 roku. Były korespondent wojenny, który sześć lat temu wstąpił do prowadzonej przez Donalda Tuska Platformy Obywatelskiej, w latach 2005 – 2007 był ministrem obrony. W ponad godzinnej rozmowie pytaliśmy się m.in. o to: Czym tłumaczy były student proszący o azyl polityczny w Wielkiej Brytanii, który następnie ukończył Oksford jednoznaczną zmianę polskiej polityki zagranicznej na proeuropejską? Nie zgadzam się z określeniem „zmiana” – zaczął odpowiedź Radosław Sikorski. Proszę popatrzeć na mnie, byłem obywatelem brytyjskim i mam żonę Amerykankę. Polska nadal pozostaje bliskim sojusznikiem USA i Wlk. Brytanii, ale po tym, jak wstąpiliśmy do Unii Europejskiej, zintensyfikowaliśmy nasze relacje. Można powiedzieć że stały się znacznie bardziej intymne. W swych wystąpieniach – określanych jako historycznymi – w 2011 roku w Berlinie odnosił się Pan do historycznych doświadczeń Polski. W tym również do tego, że Polska za swą pasywną politykę w XVIII wieku zapłaciła niepodległością. Czy oznacza to, że większa aktywność europejska jaką przejawia Polska, jest częścią bezpieczeństwa narodowego? W kwestiach bezpieczeństwa decydującą rolę nadal odgrywa NATO. Nie dostrzegamy żadnego bezpośredniego zagrożenia, natomiast dobrze widzimy dwa rywalizujące ze sobą integracyjne projekty. Jeden to Unia Europejska i strefa euro, drugi to unia euroazjatycka z centralą w Moskwie. Wydaje mi się, że na pytanie, do którego (projektu) chcemy należeć, odpowiedzieliśmy jednoznacznie. W pełni i nieodwracalnie chcemy należeć do kręgu europejskich decydentów. W nawiązaniu do kryzysu euro, niektórzy obawiają się zbytniej aktywności ze strony Niemiec, zarzucają Berlinowi stawianie ultimatów. Co Pan sądzi o Niemczech? Jeśli pytanie stawiane jest w ten sposób, to szkoda mi Niemców, przecież to niemieccy podatnicy płacą setki miliardów na europejskie projekty integracyjne. A co dostają w zamian? Oskarża się ich o dyktat. Proszę zachowujmy się jak dorośli (dojrzali) ludzie i spójrzmy szczerze na fakty. Nikogo nie zmuszano, by przyjmował europejską pomoc finansową. Grecja mogła decydować o tym sam, podobnie jak Cypr. Swobodnie mogli wybrać taką opcję – ze wszystkimi konsekwencjami – że dziękują, ale nie proszą o pakiet pomocowy. Należy zauważyć, że wśród państw europejskich zwiększyła się odpowiedzialność finansowofiskalna. Zdano sobie sprawę, że nie można żyć ponad stan. Swoim berlińskim przemówieniem chyba pomogłem proeuropejskim Niemcom w tym, że jeśli minister spraw zagranicznych kraju, któremu Niemcy wyrządzili tyle cierpień, zachęca ich do większej odpowiedzialności, to jest to dzisiaj oznaką normalności. Może przemówienie pomogło również w tym, aby w Niemczech wytworzył się consensus w kwestii europejskiej polityki mającej na celu uratowanie strefy euro. Realia są takie, że Niemcy są największą gospodarką Europy i są największym udziałowcem przedsięwzięcia, które nazywamy Unią Europejską. Naturalnie Niemcy nie są większościowym udziałowcem kontrolującym firmę, do sukcesu potrzebni są także inni, ale do osiągnięcia znaczących wyników potrzebni są Niemcy. Nie boi się Pan Europy dwóch prędkości? Europa dwóch prędkości zawsze istniała. Jeszcze przed wprowadzeniem strefy euro, są (państwa), które należą do strefy Schengen i są (państwa), które do niej nie należą. Jedni zdecydowanie opowiadają się za zacieśnieniem współpracy obronnej, inni nie. Nie chcemy by wytworzyły się takie mechanizmy, które uniemożliwią późniejsze rozszerzenie. Oczywiście można na to opowiedzieć, że każdy element integracji europejskiej powstawał z inicjatywy namaszczonej samą przez siebie awangardowej grupy. Tak jest i mogę mieć nadzieję, że tak zostanie, np. w kwestii współpracy w dziedzinie obronności. Czy rzeczywiście uważa Pan, że w decydujących kwestiach będziecie mieli głos, choć nie jesteście członkami strefy euro? Dokładnie taka była sytuacja, gdy rodził się tzw. pakt fiskalny. Ścierały się dwa poglądy. Ówczesny prezydent Francji, N. Sarkozy opowiadał się za zamkniętym rozwiązaniem, nas i pozostałe państwa nie należące do strefy euro chciał „zesłać” do poczekalni. Polski premier, D. Tusk natomiast upierał się przy takim rozwiązaniu, które nie tylko byłoby otwarte, ale pozwalałoby na zabieranie głosu w kwestii budowania architektury strefy euro. Sarkozy przegrał, Tusk wygrał. Czy sądzi Pan, że również wtedy mamy siedzieć przy stole, gdy „kroją” rachunki klientów banku ? Chwileczkę. Banki cypryjskie wypłacały swoim klientom znacznie wyższe od przeciętnej odsetki. To co teraz zabierają to i tak jest mniej, aniżeli instytucje finansowe na wyspie zarobiły od czasu wybuchu kryzysu. Cypr mógł wystąpić ze strefy euro, ale tego nie zrobił. To oni zdecydowali, dlatego nie mogą nikogo obwiniać. Teraz natomiast czeka ich bardzo bolesna korekta. Co sądzi Pan o tym, że Rosja nie pomogła Cyprowi? Kryzys jest testem przyjaźni cypryjsko-rosyjskiej. To Cypryjczycy muszą zdecydować jakie wyciągną wnioski. Europa daje Cyprowi dziesięć miliardów euro, podczas gdy Rosja nie przelewa ani centa. Na moskiewską decyzję mogła wpływać niechęć prezydenta Putina do ratowania cypryjskich banków kosztem rosyjskiego podatnika, banków w których lokowano środki wywiezione z Rosji w podejrzanych okolicznościach. Jaki wpływ ma kryzys euro na polskie aspiracje wejścia do tej strefy? Wraz z udzieleniem pakietu pomocowego Cyprowi zbliżyliśmy się do wyleczenia kryzysu strefy euro. Do tego, by Polska weszła do strefy euro trzeba zmienić konstytucję, nie wykluczam, ze w tej sprawie będzie rozpisane także referendum. Pięć lat temu 80 procent polskiego społeczeństwa popierało wejście do strefy euro, dzisiaj odsetek ten wynosi 30%. Strefa euro musi zostać wyleczona, zanim podejmiemy polityczne decyzje. Tylko wtedy przeprowadzimy referendum, kiedy będziemy widzieli, że strefa euro ponownie generuje wzrost, a ludzi zaczną odczuwać jego pozytywne skutki. Widzimy jak Słowacja dobrze sobie radzie w strefie euro i pozytywny słowacki przykład będzie u nas dobrym argumentem. Jakie wnioski może wyciągnąć Europa Środkowa z kryzysu strefy euro? W przypadku Grupy Wyszehradzkiej (V4) mówimy o czterech państwach znajdujących się w diametralnie różnej sytuacji. Marka wyszehradzka nigdy nie była tak silna, jak teraz. Polska sprawująca obecnie przewodnictwo w V4 zainwestowała znaczny kapitał polityczny w tę współpracę. Z naszej inicjatywy doszło do spotkania kierownictwa państw GW i północnych państw UE. Było oddzielne spotkanie V4 z Chinami, teraz będzie z Japonią. Jednakże wśród państw wyszehradzkich widać duże rozbieżności. Obok proeuropejskich Słowaków są eurosceptyczni Czesi, Węgry są oddzielnym przypadkiem. Zgadza się, różnice są nie tylko w podejściu, ale również w interesach. Aczkolwiek w tej kwestii nie jesteśmy sami. Proszę spojrzeć na północne państwa UE, wszyscy myślą, że są to państwa bogate i progresywne. W ich historii można znaleźć elementy nienawiści, toczyli między sobą wiele wojen. Co się tyczy V4, to nie ma między nami różnic odnośnie budowy dróg, czy połączenia sieci energetycznych i gazowych. Zgadzamy się także co do tego, że musimy bronić historii naszego regionu przed pewną zachodnią ignorancją. Łączy nas także dziedzictwo systemu komunistyczny, naprawa zdegradowanego środowiska naturalnego. Wielokrotnie pokazaliśmy, że potrafimy współpracować w ramach UE. Przypomnę, że współpracę środkowoeuropejską wynaleźli nasi królowie, którzy na jesieni 1335 roku spotkali się w Wyszehradzie, by rozwijać handel pomiędzy królestwami i uruchomić inwestycje infrastrukturalne. Prawie siedemset lat później dana została nam szansa, byśmy mogli to wszystko zrealizować. - Co sądzi Pan o tym, że Węgrzy i Czesi mają obiekcje co do pogłębienia europejskiej współpracy? Stoją za tym powody historyczne i geopolityczne. Jesteśmy wschodnim państwem granicznym Unii Europejskiej, a to zawiera w sobie ewentualne zagrożenie (dla naszych państw). Właśnie dlatego uważamy za konieczny, ażebyśmy mogli liczyć na solidarność Europejczyków. Nasz sposób myślenia w istotny sposób determinuje to, gdzie „siedzimy” na naszym kontynencie. - Czy możliwym jest, że w węgierskich i czeskich obiekcjach kryła się obawa przed utratą suwerenności? Nikogo z nas nie zmuszali, byśmy się stali członkami NATO czy UE. To, że wraz z podpisaniem umów podjęliśmy się wypełniać międzynarodowe zobowiązania, których w pojedynkę nie bylibyśmy w stanie realizować, nie oznacza utraty suwerenności. Oznacza raczej skierowanie jej do jednego nurtu. Dla większych państw-członków UE znacznie bardziej bolesne jest podporządkowanie się kompromisom. Jako dorośli (odpowiedzialni) musimy wybrać co jest lepsze: czy to, że my, środkowoeuropejczycy możemy wpływać (na decyzje) dużych członków UE, czy pozostajemy we wcześniejszym systemie, kiedy egoistycznie próbowaliśmy się przeciwważyć (szachować). Dobrze wiemy, do czego to doprowadziło. - Coraz częściej pojawiają się w stosunku do Węgier zarzuty, że rząd V. Orbana idzie „pod prąd” jeśli chodzi o unijne wartości podstawowe i poprzez nową konstytucję zawęża demokratyczne ramy. Uważam, że zgadzamy się z naszymi węgierskimi przyjaciółmi, iż Europa Zachodnia stosuje podwójną miarkę w stosunku do naszego regionu. Jeśli Katalończycy proszą o autonomię, to jest to zrozumiałą regionalną prośbą. Jeśli podobne pytania pojawiają się w naszym regionie, to jest to brudny nacjonalizm. My wszyscy już to przeżyliśmy, zanim weszliśmy do Unii Europejskiej. Musimy jednocześnie działać ze zdwojoną ostrożnością. Zawsze przydatnym jest, gdy Komisja Wenecka popiera zmiany konstytucji. Jeśli chodzi o interesy zagranicznych inwestorów, to celowym jest jasno przedstawić sytuację, co i dlaczego robimy. - Co Pan myśli o liście czterech pańskich kolegów, w tym niemieckiego ministra Guido Westerwelle, w którym domagają się od Komisji Europejskiej wprowadzenia mechanizmów sankcjonujących państwa łamiące podstawowe wartości unijne? Stosowane już były takie sankcje przeciwko Austrii. Niech Pan sobie przypomni, jak była to komedia, kiedy zabronione było nawet wypicie chociażby herbaty z austriackim ambasadorem. Jeśli któreś z państw rzeczywiście poważnie naruszy unijne normy, trzeba brać to poważnie. Ale jest to bardzo ciężkie oskarżenie i można wystąpić z nim tylko w uzasadnionych przypadkach. W przeciwnym razie zachwiana zostanie wiara w Europę, jeśli ludzie będą mieli wrażenie, że Unia za bardzo wtrąca się w sprawy wewnętrzne. Uważam, że wszystkie kwestie, które są ważne z punktu widzenia identyfikacji narodu, tj. wiara, styl życia, oświata i kultura, to wszystko – stosując zasadę subsydiowania – powinno na zawsze pozostać na poziomie państw członkowskich. Dodam, że moim marzeniem była znacznie krótsza europejska konstytucja. Taka, która umożliwiałby Europie podejmowanie działań jako supermocarstwo. Jednocześnie zawiera takie rozporządzenia – na wzór amerykańskiej konstytucji – dzięki którym zapewnić można poszanowanie uczuć narodowych. Na przykład w taki sposób, że Europa nie może ustanawiać prawa odnośnie oświaty, tożsamości narodowej czy stylu życia. Jak określiłby Pan rolę Polski w regionie. Rzecznik Europy Środkowej? Czy regionalne supermocarstwo? Chcemy reprezentować i forsować interesy regionu. Jesteśmy takim krajem, który z uwagi na swoje rozmiary i liczebność, potrafi czasami powiedzieć nie, jeśli interesy naszego regionu nie są szanowane. W przypadku ścisłej współpracy wyszehradzkiej jesteśmy w stanie znacznie efektywnie reprezentować interesy naszego regionu, gdyż europejscy „duzi chłopcy” widzą, że walczymy nie tylko we własnym interesie. Gdzie przebiega granica Europy? Czy może Pan wyobrazić sobie Rosję w UE? Jeśli wyznające prawosławie narody wschodniosłowiańskie będą w stanie przyjąć europejskie prawo i podporządkować się ich instytucjom, to wtedy tak. Oczywiście nie w obecnej rosyjskiej strukturze władzy. Ale mamy już nową generację młodzieży rosyjskiej, która zwiedziła świat i która ma znacznie większe wymagania. Odwiedzający Europę Rosjanie widzą, że tutaj jest inne życie, można taniej kupować. Europa jako siła regulująca jest dla nich również atrakcyjna i coś takiego chcieliby u siebie. Co będzie z jednym z waszych sąsiadów, Białorusią, którą z powodu autorytarnego reżimu Łukaszenki nazywają ostatnia dyktaturą Europy. Białoruś jest nam bardzo bliska. W ostatnich dwudziestu latach zrobiliśmy wszystko. Raz byliśmy twardzi, raz byliśmy spolegliwi, przedkładaliśmy propozycja, wprowadzaliśmy sankcje. Wynik był zawsze ten sam. Problem tkwi w „łukaszekomiźmie”, w sposobie myślenia Aleksandra Łukaszenki, w tym, że nie chce on prowadzić kraju do przodu. Dziesięć lat temu koalicja prowadzona przez Stany Zjednoczone wśród której były polskie oddziały bojowe, obaliła Saddama Husajna. Abstrahując od ofiar oraz od sytuacji w Iraki i na Bliskim Wschodzie, opłaciło się to przedsięwzięcie? Niech Pan pozwoli, żebym odpowiedział jako analityk, a nie jako minister. Uważam, że był to błąd, ale nie dlatego, że Stany Zjednoczone źle postąpiły. Zapłacona została zbyt wysoka cena, przede wszystkim kosztem Irakijczyków, ale także Amerykanów. Uważam, że Amerykanie wyciągnęli konieczne wnioski i nadal zdolni są przewodzić wolnemu światu. My, środkowoeuropejczycy natomiast nie popełniliśmy błędu angażując się po stronie USA. Byliśmy świeżymi członkami NATO, a naszym armiom potrzebne były nowe doświadczenia. Irak i Afganistan całkowicie zmieniły nasze armie. Wracając do Europy Środkowej, Polska niesamowicie się rozwinęła, to już nie ten kraj z lat osiemdziesiątych, któremu wszyscy współczuli. Gdzie umieściłby Pan Polskę w porównaniu do Czech i Węgier? Wydaje mi się, że w stosunku do Czech staliśmy się „klasą średnią”. To poważne osiągnięcie. W przypadku Węgier sytuacja jest inna. Po 1956 roku polscy komuniści wykazali się znacznie większą ignorancją, aniżeli węgierscy komuniści. U Pąństwa było coś co przypominało klasę średnią. Do całkowitego obrazu dodać należy, iż ówcześni Polacy, którzy handlowali, stali się dzisiaj przedsiębiorcami. Jednakże do momentu przełomu Polska (gospodarka) całkowicie się załamała, inflacja osiągnęła 800 procent. Musieliśmy przeprowadzić gruntowne reformy, a teraz zbieramy profity. Węgierskie państwo komunistyczne nie załamało się, a Węgrzy zachowali iluzje, że reformy można odłożyć w czasie. Nasza taktyka okazała się efektywniejsza, lepiej nas przygotowała do obecnego kryzysu.