ostatni poeta popełnia przestępstwo,ostatni poeta chwali lobotomię
Transkrypt
ostatni poeta popełnia przestępstwo,ostatni poeta chwali lobotomię
TWEETY Z ORFEUSZEM. #lewciorewolucjonista #lewcio-rewolucjonista @lewcio-rewolucjonista: zaraz idę na manifę, bo uwielbiam Krychę @lewcio-rewolucjonista: vivat Kaczę, już nie płaczę, a może dostanę daczę @lewcio-rewolucjonista: zbudujemy nowy dom, tylko se godom, że wom w dupe dom @lewcio-rewolucjonista: dla naszej ojczyzny dobra wkurzę nawet bobra MAMA (Baju, dalszy) baju. Ciąg MAMA Witold zniesmaczony widokiem kościoła, który przypominał mu znienawidzone wiejskie dzieciństwo, postanowił ogolić się i zasunąć rolety. Do Przybytku Pana należy wchodzić czystym i schludnie przyodzianym – uczyła go matka. A wieża, która panowała nad całą okolicą, była wyzwaniem dla poczucia wielkości Witolda. Włączył radio w łazience, chcąc bezkonfliktowo i z godnością skorzystać z usług maszynki do golenia. – Musi być tuż po piątej – powiedział do siebie i zaczął usuwać resztki szpakowatego owłosienia na policzkach, najpierw jak należy, z prawego, od góry, a potem z lewego – od dołu ku górze. Jeszcze została broda. Nigdy tego nie lubił. Był jednak zadowolony z zakończenia porannego rytuału. Jeszcze parę kropli wody i szczoteczką do zębów pomachać na pożegnanie złym duchom, które przerwały jego błogosławiony zapał, by wrócić do pokoju. Podniósł roletę. – Kiedy ranne wstają zorze, nawet Witold nie pomoże – zaczął śpiewać wtórując do rytmu dzwonom na pobliskiej wieży. Poranek był rześki. Humor jest nawet okej. Naukom z radia płynącym, które nawołują do unikania grzechów, nie dawał zbytnio wiary. Bracia pracują jak należy, a jażem fajtłapa życiowa. Ciągle na łasce mamusi i tatusia, po którym odziedziczyłem rentę rodzinną – mówi cichym głosem, nie zwracając uwagi na to, że nikt go nie słucha. Piżama, ta w biało-czerwone paski, pójdzie do prania. Wszystkie koszule niewyprane – zżymał się. Może będzie ciepło. Włożę podkoszulek. Zaraz do kościoła, by odprawić codzienny rytuał oczyszczania się z grzechów i modlitwy za ojczyznę. – Introibo … Dei. Nie tak. Pójdę na wieżę. Rozejrzał się. Po prawej stronie koło wejścia do kruchty, w której jeszcze nikogo nie było i wiało szumem wody spływającej z rur, znajdowały się wąskie drzwi. To tam, przypomniał sobie. Ruszył trochę niezdecydowanym krokiem. Nacisnął klamkę i drewniane, ciężkie drzwi uchyliły się, pokazując za sobą kręte schody, zatopione jeszcze w ciemności. Gdzieś musi być włącznik. Mimo wszystko to niebezpieczne. Było nadal cicho. Witold wszedł do wieży, wilgotne powietrze, zatęchły zapach powietrza, drewniane schody skrzypiały. – Pewnie są tu szczury – pomyślał – wielebny wprawdzie trzyma kota, ale on zbyt leniwy, by polować. Dostaje pyszną karmę z pobliskiego supermarketu, więc zdradził ojczyznę. Maciuś lubi się położyć na łóżku i lizać futerko. On taki jak ja zresztą. Witold zapalił latarkę. Nie zdążył poruszyć się, usłyszał: gdy nagle – Ty idioto, ty kaznodziejo jezuicki! Nie ukrywaj się. Wejdź i spójrz mi w oczy. Zawahał się. Po chwili ruszył niepewnie w górę. Mijał na półpiętrach otwory strzelnicze, leniwie uśmiechające się w półmroku. Witold odwrócił wzrok. Tam gdzieś w dole biegnie wartkim krokiem życie. Nienawidzę tego wszystkiego. Z powagą ruszył dalej. Na szczycie zobaczył Antoniego podczas modlitwy za Polskie Siły Zbrojne w Przyszłości Walczące na Zachodzie. Wokół niego stały krzesła i stolik, chyba biedermeier, ściany z wilgotnej cegły zdawały się cieszyć ze spotkania dwóch mężów stanu. Witold zbliżył się do Antoniego, milcząc podał mu rękę z wyraźnym szacunkiem, następnie podszedł do strzelniczego, wyglądającego na wschód miasta. otworu – In nomine diaboli amicus meus – zaintonował, podczas gdy Antoni obserwował go podejrzliwie. Wydawał się nieco zdziwiony, nieco zaskoczony, później wściekły. Czyżby Witold? Antoni sięgnął po leżący na stole krucyfiks, podniósł go i rozejrzał się wokół siebie. Po czym … … Jestem troszeczku zamroczony – rzekł do siebie – może deczko niewyspany. Rozejrzał się wokół. Mama leżała spokojnie w łóżku, tak jak ją ubrał wczoraj. Zamknięte oczy dymiły spokojem, który udzielił się także Witoldowi. Za oknem słychać było odgłosy przejeżdżających tramwajów, niepokojące piski opon. Z drugiej strony pokoju, gdzie było okno wychodzące na podwórze i ogród, było cicho i przytulnie. Jakby drzewa, wszystkie, i lipy i te nieznośne topole, i podstarzałe kasztany, zawsze stare i dostojne, chciały uszanować ten dzień i tę noc. W pokoju paliły się gromnice, słychać było skwierczenie knotów od czasu do czasu. Ten zapach, zapach nieobecnego życia. Witold zdążył się do niego przyzwyczaić. Poddał się, uspokoił, popatrzył na twarz matki, ręce trzymające szkaplerz, ciało było odkryte, ubrane w odświętną garsonkę. – To jej ulubiony kolor. Powiedział głośno, do kogo? Nad ranem nie można dokładnie odróżnić odcieni czerni. Zresztą, czy to takie ważne? Dobrze wygląda. Mogłaby tak pójść do kościoła. Nie zastanawiał się. Usiadł, rozejrzał się. Szafa nadal otwarta, a na stole leżą nieposprzątane talerze, szklanki, niedojedzone kromki chleba, w garnuszkach fusy po kawie po turecku. Zabawne, wszyscy wiedzą, że Turcy … – Ona się modli – rzekł do siebie Witold. Zawsze to robiło na nim wrażenie. Jej prosta modlitwa w zderzeniu z jego wściekłą obroną. Teraz nie reagował. Patrzył i milczał, obserwował ręce mamy, jak przesuwały po kolei ziarnka różańca. Żyje? Nie żyje. Ale się modli. Stefan niedługo przyjdzie, pomoże posprzątać, załatwić sprawy urzędowe i wezwać lekarza. Trochę późno, o niczym wtedy nie myślał. Nawet by wezwać pogotowie. Sam stał na straży życia, które jednak się spieszyło do odejścia. Mama była jakby zamyślona, co chwilę spoglądała na zegarek jakby się bała, że nie zdąży na pociąg, bo zamówiona taksówka nadal nie przyjeżdżała, jakby Witolda przy niej nie było, jakby nie słyszała jego próśb, słów, które odbijały się od ścian tam i z powrotem, a potem znikały przenikając mury. – Cóż, stary kretynie, jezuito z zamroczonym rozumem, czy nadal będziesz zaprzeczał? Dziwny ten głos był ledwo słyszalny, czasem bardziej, czasem mniej, jakby modelowany na jakimś instrumencie, może to organy? Może skrzypce? Nie, skrzypce nie – mówił do siebie Witold. Przecież nie jestem jezuitą, gdzieżby u nas jakiś jezuita się uchował, jakieś kretyństwa albo coś takiego. Wstał, wziął krzyż do ręki. – Jestem jezuitą, kapłanem i wiernym uczniem. Więc mogę – rzekł nie wiedząc do kogo. Pobłogosławił najpierw sufit, potem łóżko i mamę. Jednak nie sprawiło mu to ulgi. Poczuł się zmęczony, organizm odmawiał posłuszeństwa. Już szarzało. Czas się położyć, odpocząć. Zdążę. Popatrzył w poszukiwaniu dobrego miejsca, nie mógł się zdecydować. Po chwili wstał niezadowolony z siebie i podszedł do łóżka. Usiadł u stóp nieruchomego ciała, obrzuciwszy pokój zimnym, niechętnym spojrzeniem. Taaaaaaak, trzeba ją mimo wszystko obudzić. Jej nos, usta, dobrze uczesana fryzura, jaką zawsze lubiła, z grzywką i krótko obciętymi z tyłu włosami. Dziś już niemodna. Nikt tak nie chodzi. Mamełe, mamełe. Wiem , nie lubiłaś, gdy tak wołałem. Przecież to zabawne. Dlaczego nie? Wolisz po francusku? Maman, niech tak będzie. Mamuszka! Czy eto prawilno? MODLITWA OSTATNIEGO POETY MODLITWA OSTATNIEGO POETY Panie wszystkich wątpiących Poetów i Ostatnich Czytelników Panie ateistów agnostyków Także gejów i lesbijek I którzy Ciebie porzucili I zapomnieli Daj znak I przyjdź By wypełniło się Pismo Panie nie wzywaj policji Ani generałów Jesteśmy sami Na pustyni Wystarczy cud Niewielki Panie tych co umieją czytać I tych co nie umieją I tych co słuchają Pasterzy I tych co są głusi Zmiłuj się nad nami Wskaż drogę tym Którzy głoszą dobrą nowinę I chodzą Twymi ścieżkami Panie z głębokości wołam do Ciebie Wiem że mnie nie słyszysz Wybaw mnie od męczenników za wiarę I ojczyznę I nauczycieli prawdy Która wyzwala Zbaw mnie od śpiewających psalmy I modlących się I tych co uczą katechizmu I tych co go nie znają Wiem że bardzo zgrzeszyłem Nie znam przykazań na pamięć Myślałem że nauki są prawdziwe Wierzyłem Twym pomazańcom Przyjmuję sprawiedliwą karę Panie odrzuconych OSTATNI POETA ROZMAWIA PIASKIEM PRZYDROŻNYM Z OSTATNI POETA ROZMAWIA Z PIASKIEM PRZYDROŻNYM Mirosławowi Rogali w dniu urodzin Nie ma cię już szorstka ścieżko Pod smutnym krokiem zapadał zmrok Zwróciłaś pielgrzymom Ciepły uścisk powietrza duszną stronę i zmęczony głos Zamknęłaś skrzypiące ściany Chrobot łóżka Te odcięte głowy I chwile gdy wstydliwy słychać szept W drogę w drogę tam gdzie jasne oko błękitu Po prawej ręce Idzie ten który zginie w obronie starych wersetów Po lewej ten który przedrzeźnia tańczy i mówi O potędze snów I szarym rytmie drogi Ostatni Poeta cytuje Mijane drzewa ich zmęczony szum I stopy zranione piaskiem Nie ma już wąwozów Tych z przewodników turystycznych I zapamiętanych z lekcji geografii Pijanych zielenią i płaskim szumem kartek pocztowych Piasek jest miękki łasi się do oczu Szuka miejsca gdzie mógłby zasnąć A ciało pielgrzyma schowa się w przydrożnej Ciżbie drzew Ostatni Poeta chciałby zaprosić Na ucztę mistrzów akwarel Wszystkie swoje wersy Słowa słowa słowa Te piękne i dumne ze swych znaczeń Jak i te ubogie wytarte Zostawione na pastwę zamkniętych okładek Ostatni Poeta poda na srebrnym talerzu Pochmurny dzień ciepło kominka Zasiądzie do stołu z tymi Którzy wybrali milczenie I tymi którym Larum srebrnych gwiazd Nie przerwie łaciny oblicza Nie ma już świata OSTATNIEGO POETY Znikł pod westchnieniem obrazów Nigdy nie zaproszonych By udawać martwą naturę Tę z Królestwa Nieznanych Lądów I tę skrytą za pragnieniem klawiatury ŻYCZENIA URODZINOWE LESZKA CZAPLIŃSKIEGO DLA ŻYCZENIA URODZINOWE DLA LESZKA CZAPLIŃSKIEGO Leszku, w Twoim dniu świątecznym Ja, skryba, słowem ozdobnym, Cnym afektem ulubiony, Śpiewam Muzom jak szalony, Żeś prawdziwy geniusz krytyczny, Czasem w nastroju lirycznym. A gdy wiersz Cię w oczy kole, Już nie myślisz o rosole. Ukarzesz za kicz niechybnie Poetę, który haniebnie, Buszuje wysoko w chmurach, Nie wiedząc, ze jest patałach. Tyżeś rewolucjonista, Co już nie gra nawet w wista, Walczysz z Bogiem często w nocy, Nigdy nie wzywasz pomocy. W sercu człeka poczciwego, Jest chęć do życia wiecznego, A Ty się śmiejesz przewrotnie, Gdy go Pegaz w dupę kopnie. Choć Twój geniusz wszystkim znany, Także ja szczerze oddany Tobie poeta-grafoman, Co dopiero wstał z kolan, Chce spisać wszystkie Twe cnoty, Lecz to za dużo roboty. Z okazji urodzin serdeczności przesyła Marek . Kraków, 22.04.2016 OSTATNI POETA DE CONSOLATIONE POESIAE OSTATNI POETA DE CONSOLATIONE POESIAE HORATIUS leży zadumany Po kąpieli Piękne czarne niewolnice Namaszczają jego ciało olejkiem Teraz jest bardzo przyjemnie Niedługo już nie zobaczy Rzymu Będzie żyć jak barbarzyńca Mieć przyjaciół pociechą jest Na wygnaniu bliskich nie ma Exegi monumentum Pisze Dla kogo Układać rymy Gdy księgi płoną Może po latach odnajdzie Zapiski w zakamarkach zburzonej biblioteki OSTATNI POETA Będzie śpiewał stare pieśni Może zrozumie Poesia est consolatione I zbuduje dla niej pomnik Na chwałę klasyka Prześmiewcom będzie zakazane Oglądać i czytać Rozpowszechniać OSTATNI POETA Usiądzie pod lipą w ogrodzie Tuż przed puentą życia I ujrzy w starym metrum Przyjaciela Pochylonego nad strofami W nieznanym języku Z pogodnym obliczem I drżącą ręką Odczyta wiadomość Może zaprowadzi go do raju Może przywróci nadzieję Może ześle pocieszenie Przypomni o obowiązku Zszywania roztarganych myśli Nade wszystko Zaślepionych transparentów Nienawiści do pięknych słów Ostatni poeta Zdradził przyjaciela Bo nie zna łaciny Ja nie panimaju skazał I’d like some vodka OST-A-TNI POET-A PRZEKLIN-A CZYT-A-NIE OST-A-TNI POETA PRZEKLIN-A CZYT-ANIE Ost-A-tni Poet-A M-A chwile trzeźwości Więc książki posyła do diabł-A Bojąc się n-A-pa-du met-A-for Ost-A-tni Poet-A m-A rz-A-dkie momenty j-A-sności Ter-A-z myśli że to niebezpieczny n-A-łóg to czyt-A-nie Z-A-aczęło się wszystko b-A-rdzo przyjemnie i z-A-b-A-wnie Ost-A-tni Poet-A słyszy j-A-k dziś pierwsze zd-A-nie Al-A m-A kot-A To wtedy wszystko się z-A-częło T-a wi-A-ra że z-A-gra n-A-prawdę z wymyśloną A-lą Chłop-A-ki przeciwko dziewczynom Wtedy kopaliśmy piłkę tylko n-A podwórku Wyj-A-śni-A byłym i obecnym czytelnikom Kościół uczy że zło jest b-A-rdzo miłe A t-A-kie było Pismo P-A-mięta fikcyjne przygody rycerzy i wł-A-dców I dumę że D-A-wid pokonał Goli-A-ta I gdy zrobił sobie zwykłą procę A on był sł-A-by nieodporny n-A trucizny A w p-Arku nie chciał się poddać Tę gorycz gdy wrócił do domu p-A-mięta Potem było jeszcze gorzej Uwierzył W szczęście dobroć przyj-A-źńtakże inne głupstw-A Potem były inne książki I rozpacz i rozpacz i głębsze zn-A-czenie Szuk-A-nie j-A-snych odcieni długich zd-A-ń A potem już mógł s-A-m podziwi-A-ć pis-A-ne litery Z-A-czął oszukiwać kumpli A-li A potem chci-A-ł z-A-głuszyć stronice p-A-ląc trucizny kl-Asyków Bo z-A-r-A-żą przyszłych Don Kichotów j-A-k j-A OSTATNI POETA MÓWI BYE BYE OSTATNI POETA MÓWI BYE BYE BYE BYE MÓWI OSTATNI POETA NIE ZAŁATWIĘ WSZYSTKICH INNYCH SPRAW WCZEŚNIEJ TRZEBA ZAPŁACIĆ RACHUNKI BO ZDANIA BYŁY ZA KRÓTKIE PRZECINKI NIE CHCIAŁY SŁUCHAĆ RAD LITERY BYŁY ZBYT DŁUGO NA WOLNOŚCI I NIE CHCIAŁY USIĄŚĆ W ŁAWKACH SZKOLNYCH TO TYLKO NIEKTÓRE NIE ZDĄŻĘ ODPŁACIĆ ŚWIATU ZA ROZWIANIE ILUZJI CHCIAŁBYM SIĘ ZEMŚCIĆ UKARAĆ NAWRÓCIĆ NA OJCZYZNĘ ZA PÓŹNO ŚPIEWAĆ ZNAM SWĄ WARTOŚĆ ZNAM PÓJDĘ TAM GDZIE PRZYJACIÓŁ KILKU LEŻY OBOK SIEBIE ROZMOWY PSZCZOŁY Z OSTATNIM POETĄ ZOSTANĄ NAGRANE PRZEZ WIATR RODACY USŁYSZĄ OSTATNIE PRZESŁANIE PO PIERWSZE NIE KRZYWDŹ KOBIET PO DRUGIE POCHOWAJ RODZICÓW PO TRZECIE KRADNIJ TYLKO DOBRE MYŚLI STRZEŻ SIĘ UŁUDY PRAWDY DOBRA PIĘKNA NIE PROWADŹ DO SZCZĘŚCIA ANI BLIŹNICH ANI TRAWY ANI TYCH CO ODESZLI NIE ZAWSZE W POKOJU GORĄCA PROŚBA WĄTPLIWOŚCI O ROZWIANIE GORĄCA PROŚBA WĄTPLIWOŚCI O ROZWIANIE Wielce Szanowna Redakcjo TP, Piszę do Was jako praktykujący katolik, co w Polsce, jak wiemy, niestety staje się coraz bardziej problematyczne, bo ludzie są rozczarowani realizacją misji Kościoła. Dawniej dla mnie sprawy Boga i wiary były naturalną i oczywistą oczywistościa. Chodziłem od dziecka, urodzonego na wsi, do miejscowego kościoła w Piwnicznej, słuchałem wspaniałej muzyki granej przez naszego organistę i bardzo mądrych kazań księdza proboszcza. Wszystko by było w porządku do dnia dzisiejszego, bo nic u mnie i w mojej rodzinie się nie zmieniło, nawet gdy stawaliśmy się coraz starsi i dojrzalsi, gdyby nie to, że postanowiłem dokształcić się w wierze sięgając po książkę ks. Tischnera. Wiem, co zrobilem i komu zaufałem. Pozostał on w historii filozofii nie tylko polskiej, lecz także europejskiej. Jego dzieła były tłumaczone za granicą. W Polsce ogromnie ceni go TP i Znak, okazując mu wdzięczność za nieopisane zasługi dla społeczeństwa i Kościoła. Trudno zresztą przecenić jego głębokie myśli o naszych przywarach narodowych, które pozostają aktualne do dziś. Każda moja próba docenienia rangi myśli ks. Profesora mogłaby zostać uznana za nietaktowną, obraźliwą albo co najmniej niestosowną ze zględu na brak zrozumienia mimo usilnych i wciąż ponawianych prób zgłębienia jego Dzieła. Otóż Filozof powiedział kiedyś bardzo mądre słowa, że nie widział w Polsce nikogo, kto by utracił wiarę lub odszedł od umiłowanego przez wszystkich światłych, a także prostych ludzi, gorliwego praktykowania przepisanych prawem kanonicznym Kościoła Katolickiego nakazów uczestnictwa w obrzędach religijnych i przestrzegania innych praw kanonicznych, a za to proboszczowie według jego wiedzy często doprowadzali swych parafian do rozpaczy i zgorszenia, przyczyniając się do wzrostu nastrojów antyklerykalnych w Polsce i niepotrzebnie wzniecając nastroje nieprzychylne Kościołowi. Jakoś to tak było. Dokładnie nie pamiętam, ale światli i wybitni znawcy myśli religijnej ks. Profesora na pewno mnie poprawią i wskażą poprawną wersję cytatu. Z pozoru nic takie zdanie nie może nikomu zaszkodzić, bo przecież wiedza pomaga wierze, a wiara nauce. Tak przynajmniej uczyli bardzo mądrze, choć nieznani mi bliżej filozofowie i Ojcowie Kościoła. Nie wiem, czy tak jest na pewno, czy czegoś nie przekręciłem, zatem bardzo proszę dostojne grono prześwietnych znawców myśli teologicznej o korektę, bowiem zależy mi na tym, aby moja wiara wraz z rozumem prowadziła mnie do zbawienia, w które nie należy wątpić, ale na które nalezy zasłużyć dobrymi uczynkami i zgłębianiem prawd objawionych. Zatem niczego złego nie podejrzewając, bo wiedza tylko ubogaca duchowo nawet takich prymitywów ze wsi jak ja, którzy marzą o dostąpieniu łaski prześwietnych PT Profesorów Tygodnika, by zaznać choć odrobiny oświecenia od elity społeczeństwa polskiego i modlic się dojrzalej, zgłębiać trudne a jak ważne dla zbawienia nauki i zachęcony wielkim uznaniem całego światłego społeczeństwa i troszke bardziej rozumnego motłochu, który dokłada wszelkich wysiłków, by dowiedzieć się, czy będzie zbawiony, czy nie, chciałbym zadać skromne pytanie, na które gorąco oczekuję odpowiedzi. Po tym zbyt długim, lecz bardzo potrzebnym wstępie, by wyjaśnić naturę problemu, przechodze do meritum. W wielokrotnie wznawianym dziele ks. Profesora, wielkiego Filozofa, które czytają wszyscy profesorowie, księża biskupi, kardynałowie, a nawet św. Jan Paweł II to czynił, znajduje się fragment gorszący niesłychanie. Wpędził mnie nie tylko w zwątpienie, lecz także w przerażenie. Jasne się dla mnie stało, że wiedza nie prowadzi do dobrego, a nawet deprawując cnotliwe umysły skazuje je na piekło, czyli wieczyste potępienie, bo poznały wątpliwości tego, który mial być przykładem i wzorem do naśladowania cnót wszelakich. „Filozofia dramatu”, bo o tym wiekopomnym dziele mówię, zawiera przy słowie Bóg (?) znak zapytania. Cóż to znaczy? Jestem tak rozstrzęsiony tym gorszącym nie tylko mnie, prostego katolika, odkryciem, że zamarłem z wrażenia. Problem w tym, że o fakcie, że istnieje Bóg w trzech Osobach, wiemy ze źródła niepodważalnego, jakim jest Pismo Święte. To najwyższy autorytet dla każdego chrześcijanina, a nie tylko katolika. Nikt tego nie poddaje w wątpliwość. Od dwóch tysięcy lat naucza o tym fundamentalnym fakcie i dogmacie, w który trzeba niezachwianie wierzyć, Magisterium Kościoła. Kolejni jego Pasterze nauczają Owczarnię Chrystusową, jakoby Bóg był miłością. Czyż tak wielki umysł nauczał czegoś innego, niż mówi nam Święty Kościół w osobach swych Ojców? Chętnie bym podał dokładna stronę, gdzie tak co najmniej heretycki fragment się znajduje, alem zapomniał. Można się jednak zapytać Wielebnego ks. Bonieckiego, bo on także o tym wie, bo go zapytałem, gdy przechodził koło PAT-u na Franciszkańskiej. Zamarłem z przerażenia. To filozofia ma być tak nieszkodliwa? Jakże to, więc może być tak, że Pismo Święte nie mówi nam prostym ludziom prawdy o Bogu? Zupełnie sie w tym pogubiłem, a mój prosty umysł zwyczajnie wysiada, a serce jest całe strwozone. Obawiam się bowiem, że nasz wielki Filozof nie miał racji. Książki to wielka zaraza. Dają tylko pozór wiedzy, a niszczą czystą i prawdziwą wiarę w Najwyższego. Chyba należy przywrócić cenzurę świecką oprócz kościelnej i palić tak gorszące książki, siejące strach i zgorszenie wśród wiernych. Może nie wszystkich. PT Redakcja Tygodnika składa się z samych autorytetów, którzy pomogą nie tylko mi pojąć taki skandal filozoficzny. Skorzystają z tej doniosłej eksplikacji nawet środowiska nieprzyjazne Tygodnikowi czy Kościołowi, gdyż mądre pouczenie sprowadza na właściwa ścieżkę prawdy i zbawienia, w które gorąco pragniemy wierzyć, lecz po przeczytaniu tak straszliwego w swej wymowie fragmentu dzieła filozoficznego możemy utracic wszelką nadzieję. A ta, prócz wiary i miłości jest jednym z filarów naszej religii katolickiej. Szczerze oddany i szukający prawdy oraz zrozumienia ku pożytkowi całej Owczarni Chrystusowej i z ufnością czekający na naprawienie szkody dla wiary, jakie wyrządziła mu myś, jakby się nie wydawało, wielkiego myśliciela katolickiego, Marek Bulanowski OSTATNI POETA PRZESTĘPSTWO POPEŁNIA OSTATNI POETA POPEŁNIA PRZESTĘPSTWO Jesteś winien ostatnI poetO Zapomniałeś Poezja to nie terapia Nikogo nie ma leczyć Tym bardziej ciebie Powinieneś igrać z formą Jak uczył mistrz Powinieneś szokować burżujów To najnowsza zdobycz polskiej literatury Może nie tylko polskiej Powinieneś pamiętać O krzywdach Zdradzie Zdradzie o świcie Powinieneś popierać Powinieneś wyjaśniać i bronić się Przed nieznanym trybunałem Urzędem skarbowym Panią sekretarką Powinieneś bluzgać wściekłością Nie tylko dlatego Że to naturalna reakcja na świństwa A ty nie możesz nic zrobić Bronisz się A to i tak na nic Czasami zapominasz o pisaniu Czyli bredzeniu na sposób Nakazany przez tradycję Bo tego oczekują czytelnicy I krytycy bo chcą coś wyjaśnić Choć nie wiedzą co i komu Zapomniałeś ostatnI poetO!