Moczarskiego rozmowy z katami

Transkrypt

Moczarskiego rozmowy z katami
www.radiomaryja.pl/artykuly.php?id=91652
2007-09-28
Moczarskiego rozmowy z katami
Dr Marek Klecel
Kazimierz Moczarski jest znany jako autor głośnej w latach 70. XX wieku książki "Rozmowy z katem". To
relacja z pobytu w celi mokotowskiego więzienia w 1949 roku z generałem SS Jürgenem Stroopem,
niemieckim oprawcą, likwidatorem warszawskiego getta w 1943 roku. Nie dowiemy się jednak z tej książki,
dlaczego również jej autor znalazł się w więzieniu. Czy był oskarżony o zbrodnie wojenne albo o kolaborację?
Dlaczego był torturowany i gorzej nawet traktowany niż uwięzieni z nim Niemcy?
Zanim Kazimierz Moczarski został skazany na śmierć w 1952 roku, miał już kilka procesów i wyroków od
chwili uwięzienia w sierpniu 1945 roku. Był jedną z ważniejszych postaci okupacyjnej Warszawy, szefem
Biura Informacji i Propagandy (BIP) Komendy Głównej AK, od 1941 roku kierownikiem działu
dochodzeniowo-śledczego i wydziału dywersji AK. W czasie Powstania Warszawskiego dowodził placówką
informacyjno-radiową BIP AK. Zatem jeden z najbardziej zaangażowanych w konspirację i walkę z
okupantem niemieckim, ścigający także kolaborantów, którzy współpracowali z Niemcami, zostaje skazany
po wojnie przez władze komunistyczne na najwyższą karę. Oskarżono go o zwalczanie środowisk lewicowych
i komunistycznych w czasie okupacji.
"Piekielne śledztwo"
Najpierw dostaje wyrok dziesięciu lat więzienia, zmniejszony z powodu amnestii do lat pięciu, później sąd
wyższej instancji uznaje, że amnestia go nie obejmuje. Po trzech latach więzienia poddany jest nowemu
śledztwu, tym razem z jeszcze bardziej przewrotnego oskarżenia o współpracę z okupantem niemieckim, czyli
o kolaborację i działanie przeciw przyszłej władzy komunistycznej. Wiceminister MBP Roman Romkowski
zapowiada Moczarskiemu, że dopiero teraz będzie miał "piekielne śledztwo", zaś słynny pułkownik Józef
Różański stwierdza bez ogródek: "Pan, panie Moczarski, i tak pójdzie do ziemi, gdyż się pan przecież
doskonale orientuje, że sąd jest na nasze usługi, i że gdy my tutaj postawiliśmy panu krzyżyk, to sąd musi dać
panu taki sam krzyżyk. (...) My zawsze potrafimy udowodnić dokumentami, że pan był agentem gestapo, gdyż
www.radiomaryja.pl
Strona 1/5
jesteśmy w posiadaniu oryginałów odpowiednich czystych blankietów, oryginałów stempli, pieczęci itp. z
gestapo, a ponadto mamy w ręku takich byłych gestapowców, którzy chętnie podpiszą dzisiaj pańską,
zrobioną przez nas, kartę agenta gestapo".
Oprawcy dotrzymują obietnicy. Śledztwo było rzeczywiście "piekielne", trudno sobie wyobrazić, jak
Moczarski je wytrzymał. Trwało cztery lata - od 1948 do 1952 roku. Moczarskiego poddano wszelkim
szykanom, torturom i psychicznemu terrorowi. W późniejszym liście z więzienia z 1955 roku do swego
obrońcy wymienia 49 rodzajów tortur, którym był poddawany. Prócz bicia wszelkimi narzędziami, m.in. pałką
gumową, drążkiem mosiężnym, drutem, kijem, batem, przeszedł także przypalanie, miażdżenie palców rąk i
nóg, siedzenie na nodze stołka, wielogodzinne karcery nago w zimnej lub mokrej celi. Szczególnie wyróżniali
się jako oprawcy płk Dusza, mjr Kaskiewicz, kpt. Chimczak, kpt. Adamaszek. Pułkownik Anatol Fejgin
złamał Moczarskiemu nadgarstek uderzeniem pałki. Przez sześć lat Moczarski był pozbawiony spaceru
więziennego, wszelkiego kontaktu z rodziną i światem zewnętrznym, trzy lata się nie kąpał.
Jedną z bardziej poniżających kar jeszcze w czasie śledztwa było dla wybitnego dowódcy AK osadzenie go w
celi razem z hitlerowskimi zbrodniarzami. Jednym z nich był generał SS Jürgen Stroop, likwidator getta
warszawskiego w 1943 roku. Prokurator Beniamin Wajsblech oświadczył Moczarskiemu, że jako "były
Akowiec i morderca lewicowców jest godny siedzenia tylko z bratnimi duszami". Porucznik Kaskiewicz wspominał Moczarski - "wymalował anilinowym ołówkiem na czole duży napis Gestapo i nie pozwalając mi
się myć, kazał go nosić w celi i na śledztwie". Z dziewięciomiesięcznego pobytu w celi ze Stroopem powstały
później zapiski "Rozmów z katem".
Kazimierz Moczarski okazał się jednym z najbardziej nieugiętych więźniów władzy komunistycznej, jakich
znamy. Przeszedł wszystkie tortury, nie załamał się w śledztwie. W czasie procesu w 1952 roku odrzucił
wszystkie oskarżenia, odwołał także swoje poprzednie zeznania, co było wówczas wielkim aktem odwagi.
Został skazany na karę śmierci. "Zostałem ukarany - pisał później - za ten etap mojej działalności życiowej,
który cenię sobie najwyżej w mym sumieniu". Po procesie oficer śledczy ppłk Józef Dusza powiedział
Moczarskiemu, że został skazany na podstawie "tajnych dowodów, których władze nie mogą ujawnić przed
sądem".
Jedną z największych tortur psychicznych dla skazanych więźniów było oczekiwanie na śmierć. Więźniowie
z karą śmierci nie znali terminu egzekucji, nieraz całymi miesiącami czekali na wykonanie wyroku lub akt
łaski. W przypadku Moczarskiego terror ten był jeszcze bardziej przemyślany. Niemal po roku od zasądzenia
kary śmierci Sąd Najwyższy cofnął ją jednak, zamieniając na karę dożywotniego więzienia. Ale samego
Moczarskiego nie powiadomiono, dowiedział się o tym dopiero w 1955 roku. Przez trzy lata żył więc w
skrajnej niepewności, ze świadomością śmierci, która mogła nastąpić w każdej chwili.
"Dopiero gdy 27 marca 1953 r. przeniesiono mnie - pisał później w liście do adwokata Winawera - z bloku
www.radiomaryja.pl
Strona 2/5
śledczego (Oddziały X i XI oraz Pawilon A) na tzw. cele ogólne Więzienia Mokotów, dopiero wówczas
mogłem opisać wyczerpująco metody śledztwa, postępowania prokuratorskiego i przewodu sądowego w I
instancji - w moich wielu pismach do Sądu Najwyższego i do Rady Państwa. Za to powiadomienie naczelnych
władz państwowych o szczegółach przebiegu mej sprawy zostałem jednak z powrotem osadzony w Pawilonie
A, gdzie decyzją ppłk. Duszy przebywałem m.in. przez 14 miesięcy w najciemniejszej celi (zimą dzień i noc
światło elektryczne) wp o j e d y n k ę, oczekując każdej chwili na egzekucję wyroku śmierci. Dodaję, że
dopiero po 2 latach i 2 miesiącach od wyroku I instancji dowiedziałem się oficjalnie o zamianie przez Sąd
Najwyższy kary śmierci na dożywotnie więzienie".
Na fali zmian 1956 roku Moczarski został zwolniony z więzienia. W końcu tego roku odbył się jego proces
rehabilitacyjny, jeden z nielicznych, bo odwilż szybko się skończyła. Po dłuższej rekonwalescencji rozpoczął
pracę dziennikarską w "Kurierze Polskim", nawiązawszy wcześniej współpracę ze Stronnictwem
Demokratycznym. Wkrótce rozpoczął też spisywanie notatek z pobytu w więzieniu. Po kilku latach powstały
"Rozmowy z katem", które ukazywały się z cenzorskimi ingerencjami najpierw we wrocławskim
miesięczniku "Odra" od 1972 r., a w książce, również ocenzurowanej, dopiero po śmierci autora w 1975 roku.
Perypetie cenzuralne "Rozmów z katem" były tym dziwniejsze, że ich treść była dość wygodna dla aktualnej
"polityki historycznej" władz komunistycznych wobec wojny i początków PRL. Chodziło oczywiście tylko o
zbędne aluzje do roli AK, nadal słabo tolerowanej. Co zabawne, we wstępie do "Rozmów" pióra Andrzeja
Szczypiorskiego wykreślono nawet oficjalny fragment wyroku sądowego z rehabilitacyjnego procesu
Moczarskiego w 1956 roku.
Stosunek władz komunistycznych do Moczarskiego, mimo zmian na jej szczytach, pozostał więc
przynajmniej podejrzliwy. Niewątpliwie jako wyraźna ofiara systemu musiał być niewygodnym,
niepożądanym świadkiem. Tolerowano jego obecność w peryferyjnej partii, jaką było SD, mające pozorować
pluralizm w PRL, a także pracę dziennikarską, zresztą niezbyt eksponowaną, w "Kurierze". Gdy jednak w
połowie 1967 r. krytycznie wyraził się o antysemickich tendencjach, które zaczęły się pojawiać w polityce
PRL, zakazano mu publikowania w "Kurierze", kontynuował swą pracę tylko w marginalnym piśmie
"Problemy alkoholizmu".
W "Rozmowach z katem" dzięki fenomenalnej pamięci, wyćwiczonej jeszcze w warunkach więziennych,
Moczarski odtworzył swój pobyt w celi z ludobójcą Jürgenem Stroopem, tak jakby spisywał na bieżąco
wszystkie rozmowy, uwagi, spostrzeżenia i szczegółowe realia z czasów całej wojny. Dziś lektura tej książki
wypada dość zastanawiająco. Zapis rozmów autora ze Stroopem pozbawiony jest historycznych realiów,
zawieszony niejako w próżni. Autor musiał pominąć milczeniem wszystkie okoliczności swego uwięzienia,
prawie nie wspomina o sobie i swych przeżyciach. Nie mógł przekazać całej prawdy, pokazał jej część o
zbrodniach nazistowskich, zbrodnie komunistyczne musiał przemilczeć.
www.radiomaryja.pl
Strona 3/5
Nie ma katów dla katów
Nie mamy zatem takich rozmów z katami UB jak rozmowy z katem SS. Kazimierz Moczarski nie zdążył czy
też nie mógł już ich zapisać. Kto wie, czy nie byłyby ważniejsze od "Rozmów z katem"? Nikt już nie może go
zastąpić w świadectwie z własnych, niewyobrażalnie ciężkich doświadczeń z systemem komunistycznym, o
wiele dłuższych niż okupacja niemiecka.
Skazani jesteśmy na świadectwa pośrednie, dokumenty sądowe, materiały archiwalne, listy i pisma
procesowe samego autora. Wystarczają one jednak do pokazania w miarę pełnej sylwetki Moczarskiego.
Ostatnio przedstawił ją historyk Andrzej Krzysztof Kunert, który już wcześniej zajmował się postacią
Moczarskiego, m.in. opracowywał pełne, nieocenzurowane wydania "Rozmów z katem". W książce
"Oskarżony Kazimierz Moczarski", opartej na gruntownych poszukiwaniach archiwalnych i dokumentach,
przywrócił polskiej pamięci jedną z najbardziej niezłomnych postaci czasów wojny i zwłaszcza, powojennego,
komunistycznego pokoju.
Czy nadal nie można mówić o męczeństwie takich postaci - bo zabrania tego "poprawność polityczna" i
postkomunistyczny strach przed prawdą?
Tortury Moczarskiego były realne. Dotąd jeszcze ofiary takie jak on są znienawidzone przez założycieli PRL.
W połowie lat 90. pułkownik Adam Humer, pierwszy i jedyny chyba skazany w III RP za zbrodnie
stalinowskie, posunął się do insynuacji, którą przytacza Kunert, jakoby Moczarski, choć był
"antykomunistycznym szpiclem oraz ideologiem i prowodyrem kontrrewolucyjnych band po wyzwoleniu" "jako dziennikarz sam zgłosił chęć siedzenia ze Stroopem, żeby napisać książkę".
Jednego z pierwszych oprawców Moczarskiego - pułkownika Różańskiego, aresztowano w 1954 roku po
ucieczce innego funkcjonariusza MBP - Józefa Światły, na Zachód i po ujawnieniu metod działania UB.
Kazimierz Moczarski mógłby mieć wtedy niejaką satysfakcję - gdyby o tym wiedział. W tym czasie
przebywał nadal za murami więzienia, czekając stale na śmierć. Oprawcom nigdy to nie groziło.
***
Pisarz Tadeusz Konwicki w książce "Wschody i zachody księżyca" (1982) opisał swe spotkanie z
Kazimierzem Moczarskim po jego wyjściu z więzienia. Konwicki jako młody człowiek był pod koniec wojny
partyzantem AK na Wileńszczyźnie. Po wojnie zaakceptował jednak komunistyczny porządek w Polsce i
rozpoczął karierę partyjnego dziennikarza i pisarza, z czego stopniowo wycofywał się po 1956 roku.
"Siedział przede mną woskowożółty, żółty tą przedśmiertną żółtością, którą skądś pamiętam. Pod tą
szaro-żółtą skórą sterczały kości i kosteczki, czasem drgnęło jakieś obłe ścięgno, nie tak ostre i krawędziaste,
jak te straszne kości. Kiedy mówił, pokazywały się poczerniałe pieńki zębów, okropne karczowisko po
www.radiomaryja.pl
Strona 4/5
wybitym uzębieniu. Oczy, tak, oczy miał piękne. Żywe, młode, niestorturowane więzieniem. Tak, dobrze,
chwalę oczy, bo coś chciałbym pochwalić w tej resztce człowieka, w tym złomie ludzkim, z którego już nikt
nigdy nie odtworzy tego wspaniałego zucha z dobrych lat okupacji niemieckiej.
- Przepraszam, a ile pan ważył przed więzieniem? - pytam.
- Moja waga to dziewięćdziesiąt kilo - powiada to wyschnięte kurczę.
Patrzę na niego i serce mnie boli, i jakiś straszny, duszny strach ściska mnie za gardło, i jakaś okropna
przykrość dzwoni pod czaszką, i chciałbym uciec i nie wypada uciec. Tak, ja w jakiś sposób odpowiadam za
jego los, czuję się winnym za to, że go nasz peerelowski reżym trzymał w więzieniu w celi śmierci ileś tam
miesięcy, że ubowcy wybijali mu zęby i rozdeptywali palce, że w celi śmierci czekał na śmierć on, akowski
oficer, razem z hitlerowskim generałem, z esesmańskim mordercą getta warszawskiego.
Siedzi przede mną jeden z dowódców akowskich, jeden z tych ludzi, przeciwko którym w czterdziestym
piątym kierowałem swój szczeniacki gniew przegranego pokolenia, zbuntowanej generacji, co przeklęła
swoich ojców i swoich dowódców. Potem ja obrastałem w piórka, a jego obdzierano z piór. Potem ja
walczyłem z nadwagą, a on walczył ze śmiercią. Następnie ja
następnie on
Nie, nie, w końcu on
zwyciężył, na pewno zwyciężył, choć przegrał, choć dużą część swego życia stracił.
- A jak udało się panu przetrzymać więzienie, tortury, celę śmierci?
Wiedziałem, że on wie, o co mu chodzi. Bo obaj już znaliśmy cenę bohaterstwa i tchórzostwa, wielkości i
nędzy człowieczej. Czytałem już fragmenty jego książki. To był mój brat, literat polski. Lepszy ode mnie o
charakter, czcigodniejszy o biografię.
- Wie pan, oni popełnili jeden błąd - rzekł niespiesznie. - Chcieli mnie złamać, wobec tego powiedzieli, że
moja żona, że moja córka, że one obie nie żyją. A tymczasem ja zrozumiałem, że jestem sam, że za nikogo nie
ponoszę już odpowiedzialności, że nikogo nie narażam ani nie obciążam, że jestem samotnym i dlatego
wolnym człowiekiem. Od tego momentu już w ogóle nie mogli mi dać rady. Zniosłem wszystko najlżej, jak
można. Wszystko potrafiłem przetrzymać, choć w innych okolicznościach psychologicznych może bym i nie
przetrzymał.
Byłem mu wdzięczny za ten ludzki, mądry, piękny pierwiastek w interpretacji swojej nieludzkiej i szpetnej
tragedii. W jego słowach odnajdywałem także jakieś rozgrzeszenie i dla moich win, dla moich zdrad, dla
moich śmiertelnych grzechów".
www.radiomaryja.pl
Strona 5/5