Rodzina katolicka - American Dream contra Welfare State

Transkrypt

Rodzina katolicka - American Dream contra Welfare State
Rodzina katolicka - American Dream contra Welfare State
sobota, 06 czerwca 2009 12:57
Jedynym widocznym symptomem wychodzenia gospodarki amerykańskiej z obecnego
załamania jest dramatyczna deprecjacja dolara i perspektywa hiperinflacji. Mimo trudnej sytuacji
i fatalnych nastrojów, Amerykanie nie dają za wygraną. Walczą o lepsze jutro... z rządem.
Jest dobrze...
Notebook toshiby, który jeszcze trzy miesiące temu kosztował 600 dolarów, kosztuje w Best
Buy czy w Walmart o jedną trzecią więcej, podobnie jak inne dobra importowane; francuskie
perfumy w boutique’ach Manhattanu, włoskie buty czy "desajnerskie" ciuchy w
sklepach sieci Saks Fifth Saks Avenue czy Macy’s. W związku ze wzrostem opodatkowania
podrożały licencje zawodowe, akcyza, pozwolenia budowlane oraz opłaty parkingowe.
Jednakże ceny podstawowych produktów i usług od dłuższego czasu nie tylko nie rosną, lecz
minimalnie spadają.
Potwierdzają to dane z Departamentu Pracy, wedle których takiej „deflacji” (0,7 procenta w
ciągu ostatnich 12 miesięcy) nie było w Stanach Zjednoczonych od 55 lat. Tak dzieje się z
żywnością (tańszą od polskiej), benzyną (ok. 2,20 zł za litr), samochodami (w cenie o połowę
niższej od naszych), telewizorami LCD i plazmą (tańszymi od europejskich o ok. 40 procent), no
i nieruchomościami, które spadły do poziomu sprzed 8-10 lat.
Kongresmen Joel Boniek z Montany żartował niedawno na antenie Fox News, że "mimo
ogólnego pesymizmu, American Dream (amerykański sen) leży wciąż w zasięgu statystycznego
obywatela Ameryki", który tanim samochodem dojedzie do pracy, gdzie zarobi na tanią
kolację, po której - w tanim telewizorze – obejrzy darmo mecz bejsbolowy swej ulubionej
drużyny, a w przerwie między poszczególnymi inningami (zagraniami) wysłucha skróconego
programu informacyjnego, z którego dowie się, że co prawda rosną podatki, bezrobocie i brak
jest perspektyw, ale jest to cena życia w najwspanialszym, najbardziej wolnym i najtańszym
kraju świata, w którym mogłoby być lepiej, gdyby nie terroryści i kryzys, który – zdaniem
prezydenta Barracka Obamy – "równie nagle się pojawił, co nagle zniknie". Mimo
optymistycznych oświadczeń – czy to z ust prezesa Rezerwy Federalnej, czy szefa
Departamentu Skarbu - pojawiających się w mediach co parę tygodni, zaufanie Amerykanów do
kondycji moralnej i intelektualnej polityków i rządu jest coraz słabsze.
I niedobrze
1/5
Rodzina katolicka - American Dream contra Welfare State
sobota, 06 czerwca 2009 12:57
Bowiem rzeczywistość nie jest optymistyczna. Mimo niskich cen, wielkie amerykańskie centra
handlowe przypominają wymarłe miasta. W oknach wystawowych więcej ogłoszeń "lokal
do wynajęcia" niż reklam. Bankrutuje Kalifornia, największy, najbogatszy stan Unii, na
krawędzi upadłości znajduje się Nowy Jork. Nie pomogła miliardowa pomoc publiczna i pakiety
stymulacyjne, tylko w tym roku zbankrutowało już 36 banków, kilka dużych firm
ubezpieczeniowych, finansowych, upadają giganty przemysłowe.
W fazie bankructwa jest General Motors i Chrysler, a to pociągnie za sobą upadek tysięcy
podwykonawców i ponad 3500 firm dealerskich. Doniesienia z rynku pracy są równie ponure. W
rejonie Wielkich Jezior (Środkowy Zachód: Michigan, Illinois, Ohio, Indiana, Wisconsin), które
jeszcze 30 lat temu były zagłębiem przemysłowym Stanów Zjednoczonych bezrobocie jest
wyższe niż w Polsce i sięga aż 12,9 procent. Ostatni raz tak podły wynik notowano w czasie
głębokiej recesji z pierwszej kadencji prezydentury Ronalda Reaga, na początku lat 1980.
Wprawdzie Michigan i Ohio to centrum amerykańskiego przemysłu motoryzacyjnego,
przeżywającego głęboką zapaść, problem w tym, że w rejonie tym od lat nie powstały żadne
inne, znaczące miejsca pracy w przemyśle. Krajowa średnia bezrobocia jest wciąż
jednocyfrowa, ale przekroczenie pułapu 10 procent w skali kraju jest kwestią tygodni.
Ekonomiści z Departamentu Skarbu i Komisji Fiskalnej Kongresu są zdania, że w rejonie
Środkowego Zachodu (szczególnie w Michigan i Ohio) bezrobocie sięgnie 14 procent jeszcze w
tym roku, by podnieść się do 16 procent w połowie roku 2010. Są to szacunki optymistyczne,
zwłaszcza że recesja jaką Reagan odziedziczył po Jimmy Carterze jest niczym w porównaniu z
tym, co George W. Bush przekazał w styczniu 2009 obecnemu włodarzowi Białego Domu.
Pracę tracą wszyscy, przeważnie jednak robotnicy i przedstawiciele klasy średniej, która była
dotąd fundamentem siły gospodarczej USA. Co gorsza, nowy prezydent marzy o tym, by zostać
drugim FDR (Franklin Delano Roosevelt) i chyba dlatego tak chętnie posługuje się
skompromitowaną receptą lorda Keynesa.
Słuchając wypowiedzi Obamy można odnieść wrażenie, że nie tylko nie zdaje sobie sprawy z
powagi sytuacji, ale wręcz perspektywa Depresji go cieszy. Liczy na wejście do historii? Jeśli
już, to co najwyżej, jako prezydent, który zniszczył dolara; od połowy maja parytet waluty
amerykańskiej w stosunku do większości głównych walut świata, a wraz z nim wartość
amerykańskich obligacji skarbowych spadają w tempie 3-4 procent tygodniowo! 22 maja b.r.
Standard and Poor ostrzegł Biały Dom i sekretarza skarbu, Timothy Geithnera, że w obliczu
rosnącej inflacji i braku postępów w „stymulowaniu” obniży rating dołujących obligacji
skarbowych USA poniżej dotychczasowego AAA. Nawet orędownik interwencjonizmu, noblista,
Paul Krugman przyznał na łamach New York Times, że dzieje się coś naprawdę wyjątkowego.
2/5
Rodzina katolicka - American Dream contra Welfare State
sobota, 06 czerwca 2009 12:57
W Europie jeszcze gorzej
Jednym z powodów swoistej beztroski prezydenta Obamy jest świadomość, że w Europie jest
jednak gorzej. W połowie maja humor poprawiły mu doniesienia z Berlina i Brukseli mówiące o
tym, że spadek PKB w strefie euro, a szczególnie w Niemczech przekroczy w tym roku 5
procent. Jest to więcej niż wynoszą pesymistyczne szacunki strat gospodarki amerykańskiej,
przewidywane na poziomie ok. 3,5 procent PKB.
Prezydent Obama jest także przekonany o tym, że wystarczy wpompować w gospodarkę
odpowiednią ilość miliardów, by tryby zaskoczyły i kolos ruszył. Nie zastanawia go nawet fakt,
że stymulowanie nie działa – ani w USA, ani w Europie, ani – i to już od 20 lat - w Japonii. Co
prawda, od pewnego czasu zdaje sobie sprawę z tego, że dalsze drukowanie banknotów może
tylko sytuację pogorszyć, co zresztą już się dzieje (inflacja), ale od czego jest podatek.
Nawet zwolennicy Obamy przyznają gorzko, że głoszony w czasie kampanii wyborczej program
zmian (change) sprowadzi się do likwidacji obozu koncentracyjnego w Guantanamo i wzrostu
wydatków budżetowych finansowanych z podatków. Budżet Barracka Obamy na rok fiskalny
2009/2010 (3,4 biliona dolarów) jest o 13 proc. wyższy od rekordowo) rozrzutnego (3 tryliony)
budżetu Busha na rok 2008/2009. Trudno żeby było inaczej, skoro przyjmuje się strategię
interwencji politycznej, osłabiając wolny rynek i odbierając inicjatywę przedsiębiorców.
Nie zrażony biedniejącym portfelem amerykańskich rodzin, a także fiaskiem polityki
interwencjonizmu prezydent zarządził właśnie, że amerykańskie samochody mają być bardziej
oszczędne, co przeciętnego posiadacza samochodu kosztować będzie dodatkowo 1300
dolarów. Nie tylko zapomniał o obietnicy wycofania wojsk z Iraku, ale zwrócił się do Kongresu o
dodatkowe 150 miliardów dolarów na wydatki wojenne, nie licząc kilku miliardów na
wzmocnienie ministerstwa bezpieczeństwa publicznego (Homeland Security). I dostał je!
Jednakże szczytem rozrzutności jest plan upaństwowienia służby zdrowia, który kosztować
będzie podatnika – pacjenta ponad 1,8 biliona dolarów rocznie. Wprawdzie 23 maja b.r.
prezydent oświadczył Amerykanom, że rząd jest bez pieniędzy, ale to tylko preludium do
drastycznej podwyżki podatków. Tak, czy owak zapowiada się bezprecedensowe wzmocnienie
rządu federalnego i ograniczenie swobody działania biznesu. Rush Limbaugh, król
amerykańskiego talk-radio mówi wprost o faszyzacji Stanów Zjednoczonych. I trudno się dziwić.
3/5
Rodzina katolicka - American Dream contra Welfare State
sobota, 06 czerwca 2009 12:57
Główne gałęzie przemysłu, banki, prywatne spółki finansowe znajdują się pod skrzydłami
Białego Domu. Każdy, kto choć trochę zna historię międzywojennych Włoch i Niemiec, wie
czym to grozi. Tym bardziej, że polityka "opiekuńczości" zaczyna być
kwestionowana nawet przez przywódców Europy Zachodniej.
Ameryka się broni
Istnieje jednak zasadnicza różnica między sytuacją w Ameryce i w Europie.
O ile Europejczycy wychodząc na ulicę i domagając się od swych przywódców pracy i płacy
bronią zdobyczy państwa opiekuńczego, o tyle Amerykanie w swoim dążeniu do reform sięgają
do korzeni. W przeciwieństwie do protestujących z Paryża, Mediolanu czy Warszawy zdają
sobie sprawę z tego, że państwo da im co najwyżej tyle, ile zabierze. Co to znaczy dobra
konstytucja! Dla przypomnienia, amerykańska konstytucja – w odróżnieniu od francuskiej,
niemieckiej czy polskiej - nie określa praw i obowiązków obywateli, lecz rządu federalnego.
Nie trudno zrozumieć, dlaczego przemodelowanie państwa rozpoczęto w Stanach
Zjednoczonych od II Poprawki do konstytucji USA, a więcej tej, która mówi o prawie do
noszenia broni i tworzenia oddziałów oporu wobec rządu nadużywającego władzy oraz X
Poprawki, czyli tej, która zapewnia suwerenność stanom i chroni je przed lewiatanem rządu
centralnego. W Montanie, na przykład, wbrew ustawodawstwu federalnemu uchwalono
Firearms Freedom Act, ustawę zezwalającą na noszenie broni wyprodukowanej w stanie
Montana.
Podobne ustawodawstwo powstaje w Teksasie i Ohio. Gubernatorzy kilku stanów, w tym
Luizjany, Południowej Karoliny i Teksasu zakwestionowali program stymulowania gospodarki
przez Waszyngton, odmawiając (części lub całości) rządowych pieniędzy. Działania te
traktowane są jak dziwactwo i obserwowane przez agentów z Homeland Security, jednakże
coraz częściej zaczyna się mówić publicznie o zbiorowych aktach obywatelskiego
nieposłuszeństwa. To skuteczna metoda walki z opresyjnym rządem – przypomina Mark
Sanford, gubernator Południowej Karoliny - od niej przecież rozpoczęła się nasza walka o
aspiracje wolnościowe z Brytyjczykami.
Protestujący po drugiej stronie Atlantyku biorą sprawy w swoje ręce. Amerykanie nie chcą od
4/5
Rodzina katolicka - American Dream contra Welfare State
sobota, 06 czerwca 2009 12:57
rządu niczego, prócz zagwarantowanej w konstytucji swobody działania, wolności
gospodarowania i prawa do osiągania szczęścia w sposób odpowiadający obywatelom, a nie
politykom. Po raz pierwszy od Wojny Domowej mówi się o suwerenności stanów, a niekiedy
nawet o ich secesji, równocześnie dyskutuje się sposoby powrotu do standardu złota, a nawet
odejścia od koncepcji banku centralnego. Ruch obywatelski nie posiada jeszcze swych
instytucji politycznych, ale jest to kwestia miesięcy, i właśnie w tym należy upatrywać szansy na
szybkie i trwałe wyjście z zapaści gospodarczej. Coraz więcej obywateli Stanów Zjednoczonych
rozumie, że budowa American Dream na fundamentach welfare state, jak pokazuje obecny
kryzys, jest li tylko czystą iluzją.
Jan M. Fijor
Źródło: Prawica.net
5/5