Pobierz w pdf - CzytajZaFree

Transkrypt

Pobierz w pdf - CzytajZaFree
Miasto zagubionych
Publikacja na extrastory.czytajzafree.pl
Autor:
serenity
Zegar na ratuszowej wieży obwieścił miastu, biciem swego mosiężnego serca pełną godzinę. Przez
chwilę nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że dźwięk ten dociera do mnie
z dwóch różnych miejsc. Pierwszym było niewątpliwie wznosząca się ku niebu ceglana wieża.
Drugiego nie umiałam zlokalizować, jak gdyby bicie dzwonu wyłaniało się z głębi kamiennego bruku,
po którym chodziłam. Wypływało z głębi murów otaczających mnie kamienic. Echo zupełnie innego
miasta. Uczucie to trwało jednak zbyt krótko, by mu ulec,
by w ogóle uznać je za prawdopodobne. Nie miałam czasu na irracjonalne analizy wrażeń, byłam już
spóźniona. Na moje nieszczęście nie tylko ja się dokądś spieszyłam. Tuż przede mną poderwało się
do lotu stado gołębi. Przelatując tuż nad moją głową zmusiły mnie
do zatrzymania się. Wszystkie dźwięki zagłuszył trzepot ich skrzydeł. Nagle pomiędzy
ich szarymi ciałami, dostrzegłam twarz, której widok zawładnął wszystkimi moimi zmysłami,
odbierając mi na dłuższą chwilę zdolność racjonalnego myślenia. Zresztą nawet gdyby umiejętność
ta została i tak nie wiedziałabym co mam myśleć. Rozejrzałam się dookoła, chcąc się przekonać, czy
nie jest on wytworem mojej wyobraźni. Próbowałam znaleźć jego odbicie w oczach ludzi, którzy mnie
mijali. Wiedziałabym wtedy, że nie zwariowałam
(na co niestety wskazywały wszystkie znaki na niebie i tarnowskim rynku). Ludzie mijali mnie
obojętnie z oczami ukrytymi za ciemnymi szkłami okularów przeciwsłonecznych.
Nie dziwiło mnie to.
Spojrzałam na niego jeszcze raz. Nadal tam był. Siedział na kamiennym murku okrągłej
fontanny. Było w tym widoku coś nieprawdopodobnego, odrealnionego, iście somnambulicznego.
Doskonale wiedziałam, że nie mogło go tu być. To równie niemożliwe, jak złapanie w ręce spadającej
gwiazdy. A jednak widziałam go tak, jak się widzi własne odbicie w lustrze. Uśmiechnął się do mnie,
przywołując do siebie ledwie widocznym ruchem ręki. Bez wahania poddałam się tej prośbie ruszając
w jego kierunku. Chciałam się upewnić, że jest tu naprawdę. Starałam się nie stracić go z oczu, jakby
to właśnie moja percepcja powołała go do istnienia i w tym istnieniu go podtrzymywała. Bałam się,
że jeżeli stracę
go z oczu rozpłynie się w ciepłym powietrzu i nigdy więcej się nie pojawi. Było to jednak trudne
zadanie, bo nagle rozdzielił nas tłum ludzi, którzy pojawili się nie wiadomo skąd. Czułam się
dokładnie tak, jak w tych wszystkich koszmarach, w których zawsze
coś przeszkadza w dotarciu do celu. Miałam nadzieję, że to nie sen, choć jego obecność
nie dawała się w żaden inny sposób wytłumaczyć. Wreszcie udało mi się przedrzeć i znaleźć się tuż
obok fontanny. Jego jednak już nie było. Rozglądałam się uważnie dookoła, próbując znaleźć dowód
na to, że wcale nie zwariowałam. Spojrzałam w okrągłą czeluść fontanny. Oczywiście nie
spodziewałam się zobaczyć go w jej wnętrzu.
Strona: 1/7
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
Musiałam zobaczyć siebie samą.
W lustrze wody, wypluwanej ustami zastygłej, czarnej maski, dostrzegłam własne odbicie
i niebo wznoszące się nad miastem.
Oparłam dłonie o kamień nagrzany od słońca, śmiejąc się w duchu z własnej głupoty. To było
takie niedorzeczne. Tym bardziej, że wcale nie chciałam, żeby wrócił. Nie teraz.
Już dawno pogodziłam się z jego zniknięciem. Nie chciałam wywoływać duchów, zwłaszcza teraz,
kiedy byłam…
Niedokończona myśl przepadła w kolejnym złudzeniu, za którym – choć nie chciałam – musiałam
pobiec.
Pojawił się w jednym z czterech narożników rynku, w cieniu jednej z kamienic. Stał
nie przejmując się wcale faktem, że jest w miejscu, w którym być go nie powinno. Próbowałam go
ignorować, udawać, że wcale go nie widzę. Im silniej jednak zaprzeczałam jego istnieniu, tym
intensywniej czułam jego obecność. Poczułam, że muszę za nim iść. Byliśmy to sobie winni.
Pozwoliłam poprowadzić się wąską uliczką. Idąc nią miałam wrażenie, że ściany próbują się
do siebie zbliżyć. Patrzyły oczyma swych okien, wchodząc w jakiś nie do końca zrozumiały rodzaj
intymności. Spóźnieni kochankowie – to jedyne, co przychodziło
mi do głowy, gdy na nie patrzyłam.
Tymczasem on szedł przede mną. Niewzruszony, nie oglądając się w tył. Pewny siebie, jak zawsze.
Wiedział, że za nim pójdę. Zresztą ja też to wiedziałam. Miałam w sobie ten dziwny pierwiastek
samozniszczenia. Jak ćma leciałam do ognia, świadoma tego,
że w nim spłonę. Musiałam na chwilę oderwać od niego myśli, skupić się na czymś innym. Ulica
Zakątna – przeczytałam na niebieskiej tablicy przyczepionej do fasady kamienicy, która wyłoniła się
zza rogu. W nazwie tej było coś magicznego, eterycznego, mistycznego idealnie pasującego do tego
dziwnego spotkania. Swobodniej poczułam się dopiero w dalszej części Zakątnej. Intymność,
poczucie bycia w innym świecie, ustąpiła miejsca światu do szpiku kości cegieł współczesnego. Pod
starymi kamieniczkami stały nowe samochody. Ciszę zastąpił hałas mieszających się ze sobą hałasów
jadących ulicą pojazdów, gwarów pobliskiego targowiska i wreszcie krzyki ludzi mieszkających w
kamienicy. Wszystko byłoby normalnie, gdyby nie on. Kiedy znów wróciłam do niego spojrzeniem,
zatrzymał się. odruchowo zrobiłam to samo. Stał w bramie wyrzeźbionej w czerwonej cegle starego
muru obronnego. Promienie słońca ślizgały się po jego ciemnych włosach nadając im trudny do
określenia odcień. Zielone oczy błyszczały, dokładnie tym samym blaskiem, który tak dobrze
pamiętałam. Gdy tak na mnie patrzył, wydawało mi się, że nie było go ledwie jedną noc. Miałam
wrażenie, że wrócimy do przerwanej rozmowy, jakby nic się nie stało. Wyciągnął
w moim kierunku zapraszająco rękę. Im bliżej niego byłam, tym cichsze stawały się odgłosy
tętniącego życiem miasta. Wydawało mi się to zarazem dziwne i piękne. Dziwne, bo przecież
dostrzegałam kątem oka jadący ulicą autobus linii numer 9, ale nie słyszałam hałasu jego silnika.
Piękne natomiast, bo taka właśnie była cisza. Jeszcze bardziej dziwaczne było jednak to, co
dostrzegłam za jego plecami, a właściwie to, czego nie zobaczyłam. Widziałam tę samą ulicę, którą
obserwowałam po prawej stronie bramy, gdzie urywał się mur. Jednak autobus, który powinien się
był na niej w tej chwili pojawić, zniknął. Dopiero po chwili zobaczyłam
go przez kraty niewielkiego okna w ocalałej, lewej części muru. Pierwszy raz odważyłam
się spojrzeć mu prosto w oczy. byłam zdziwiona, zauroczona, chciałam wiedzieć. Jego zielone oczy
śmiały się.
– Chciałbym cię zabrać na spacer po mieście – powiedział ujmując moją dłoń – Zgadzasz się?
Strona: 2/7
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
Spojrzałam na rozpościerający się przede mną widok. W oddali majaczyło bladoniebieskie niebo z
bielącymi się na niej obłokami. Zielone drzewa wyciągały ku niebu swoje zielone korony. Pasma
ciemniejszej i jaśniejszej zieleni przeplatały się ze sobą, sprawiając wrażenie opadających i
wznoszących się fal. Pomiędzy nimi wyrastały domy. Spojrzałam za siebie,
na kamienice nadgryzione zębem czasu. Patrzyłam na nie, choć widziałam coś zupełnie innego.
– Wrócę do ciebie. Obiecuję – szepnęłam gotowa zrobić krok do przodu.
Po schodach, którymi schodziliśmy, płynęła przeźroczysta smuga wody. Sączyła
się po kamieniu nadając mu odcień ciemnego piasku. Błyszczała delikatnie brokatem słonecznych
promieni. Spływała potem wzdłuż chodnika, by tuż przy krawężniku zniknąć.
To nie był Tarnów, jaki znałam. W całym mieście panowała niesamowita cisza, zniknęli
z chodników ludzie, z ulic pojazdy. Pozostało miasto w najczystszej swej postaci.
W milczącej pustce było jednak coś przerażającego. Ścisnął moją dłoń, jakby doskonale wiedział, co
czuję. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że wciąż trzyma mnie za rękę. Wyswobodziłam się z jego
uścisku. Ekscytacja związana z jego nagłym pojawieniem
się ustąpiła miejsca czemuś innemu – czemuś, co pozwoliło mi się od niego odsunąć.
Spojrzał na mnie zaskoczony.
– Gdzie jesteśmy? – zapytałam.
– Najprościej rzecz ujmując jesteśmy w Tarnowie – odpowiedział – ale…
– Wiedziałam, że będzie jakieś „ale”.
– Jak ty mnie dobrze znasz – zaśmiał się.
Ja się nie śmiałam. To stwierdzenie w jakiś dziwny sposób uderzyło mnie. Jego jak dobrze mnie znasz
wydawało mi się fałszem. Czy naprawdę go znałam? Kiedyś bez wahania odpowiedziałabym, że tak.
Dziś nie potrafiłam przyznać tego z całą pewnością. Ten, którego ja znałam, nigdy nie złamałby
danego słowa, nigdy nie złamałby złożonej obietnicy, nie zniknąłby bez wyjaśnienia.
– To co z tym „ale”?
– Miasto zgubionych. Mówi ci to coś?
Kiwnęłam przecząco głową.
– Są one czymś w rodzaju alternatywnych rzeczywistości.
Poczułam, że kręci mi się w głowie. alternatywne rzeczywistości nie były wymarzonym wyjaśnieniem
– tak naprawdę nie były żadnym wyjaśnieniem. Alternatywna rzeczywistość – powtórzyłam w myśli.
To było niedorzeczne, głupie i niemożliwe. Musiałam śnić.
Tak, to wyjaśnienie było zdecydowanie najrozsądniejsze. Granica między tym, co było jawą
i snem była cienka, trudna do zauważenia. Rzeczywistość snu potrafiła kreować miejsca bardzo
realistycznie, odzwierciedlać nawet najdrobniejsze detale świata percypowanego
na jawie. Miała moc przywoływania osób, których miejsce było w przeszłości.
– Jesteśmy tu, z konkretnego powodu – kontynuował.
– Jaki to powód?
Strona: 3/7
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
– To się okaże El. A na razie zabieram cię na obiecany spacer.
– Chodźmy więc – powiedziałam ruszając z miejsca. Jeśli to był sen, chciałam się przekonać, gdzie
mnie zaprowadzi.
Poczucie pustki, jakie poraziło mnie w pierwszym zetknięciu z Miastem Zagubionych,
zwiększało się z każdym kolejnym krokiem. Widziałam witryny sklepowe, w których manekiny
prezentowały ciuchy, których i tak nikt nie założy. W oknach kamienic
nie pojawiała się żadna oznaka życia, jakie miało się toczyć za szkłem. Drewniane stragany
targowiska uginały się od warzyw i owoców. Były dojrzałe, kuszące. Próżno jednak szukałam kogoś,
kto mógłby je sprzedawać. Moim ciałem wstrząsnął potężny dreszcz.
– Zamknij oczy – poprosił mnie nagle, odwracając moje myśli od martwoty miasta.
– Po co?
– Czy ty naprawdę nie możesz choć raz zrobić tego, o co cię proszę. Zaufaj mi. Ten jeden, jedyny raz.
Proszę.
Patrzył na mnie szpinakową – jak sam mówił – zielenią dużych oczu. jeszcze rok temu nie umiałabym
przejść obojętnie obok tego spojrzenia, a co za tym idzie i prośby, jaką nim motywował. Dziś zniknęło
podniecenie, jakie ogarniało mnie za każdym razem, kiedy był blisko mnie. Nie czułam już
rozkosznego dreszczu przebiegającego wzdłuż kręgosłupa, jaki towarzyszył naszym spotkaniom.
Tamte uczucia wygasły. Zastąpiły je nowe, których jeszcze nie rozumiałam i nie potrafiłam nazwać.
– Wiem, że kilka razy nawaliłem – powiedział zupełnie jakby czytał w moich myślach –
i teraz trudno ci będzie kolejny raz mi zaufać, ale zrób to ostatni raz.
– Ostatni – odpowiedziałam zamykając oczy.
Poczułam jego dłonie delikatnie opasające moją talię. Jednym sprawnym ruchem ręki przysunął mnie
do siebie, ukrywając w swoich ramionach. Chciałam zaprotestować, wykrzyczeć mu prosto w twarz,
że nie ma prawa, ale i tym razem wyprzedził swoją reakcją mój zamiar.
– Jeden raz – szepnął.
Poddałam się jego ruchom, co wcale nie znaczyło, że poddałam się jemu. Jego usta błąkały się w
okolicy mojego policzka. Jakaś część mnie wyrywała się ku tej niedokończonej pieszczocie. Była
jednak na tyle słaba i mała, że udało mi się zapanować
nad jej pragnieniami. Miałam wrażenie, że to był cień mnie – mnie z czasów, kiedy on był
odpowiedzią na wszystkie pytania. Poczułam jego oddech przesuwający się ciepłym strumieniem od
lewego oko, przez policzek aż do moich rozchylonych ust. Słyszałam pospieszne bicie jego serca i
moje, uderzające spokojnie, miarowo. Jego miękkie wargi delikatnie musnęły moje. Odsunęłam się
nieznacznie, unikając kolejnej próby pocałunku. Otworzyłam oczy. Popatrzył na mnie
zdezorientowany. Szybko odwróciłam wzrok przenosząc go na otaczającą nas scenerię. Wszystko się
zmieniło. Nie staliśmy
już na targowisku. Byliśmy w zupełnie innym miejscu.
Przyćmione pomarańczowe światło latarni przyczepionej do fasady starej kamieniczki,
rozlewało się na wszystko dookoła. W jej blasku kąpały się czerwieniące się od cegieł ściany. Okalały
one złamanym pierścieniem eklektyczną budowlę katedry. Była noc, choć wokoło było jasno. Światło
z latarenek odbijało się od obecnego wszędzie śniegu.
Strona: 4/7
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
Usłyszałam jakiś hałas. Przypominał on daleki gwar rozmów. Wychyliłam się zza rogu.
Zobaczyłam sylwetkę dwojga ludzi. Był to widok, za którym naprawdę tęskniłam. Choć stali daleko
ode mnie, miałam wrażenie, że widzę na ich twarzach uśmiechy. Chłopak
i dziewczyna stali tuż przy placu katedralnym. Miałam wrażenie, że nie podziwiali oni
monumentalnej bryły kościoła. Stali tam mimochodem. Czułam się jak intruz, czyhający w ukryciu
podglądacz.
– Pamiętasz – usłyszałam jego głos, jakby dochodził z miejsca, w którym stała tamta para – Chciałem
ci wtedy powiedzieć coś bardzo ważnego.
Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że parą, na którą patrzyliśmy, byliśmy my sami. Przypomniałam
sobie tamten wieczór. Staliśmy przy grubym, zdobionym, mosiężnym łańcuchu, który odgradzał
chodnik od parkingu.
A – Zatrzymaj się na chwilę – poprosił.
Niepostrzeżenie znalazłam się na miejscu, które dotąd obserwowałam jako świadek. Stał przede mną.
Jego policzki były czerwone od mrozu. Dotknęłam ich. Właściwie dotknęła ich tamta Amelia. Nie
powstrzymywałam jej. Chciałam się obudzić. Nie mogłam. Miałam nadzieję, że pozwalając im by
chwila ta wypełniła się, odzyskam spokój.
Patrzyli sobie w oczy.
– Amelio – szepnął.
Czułam jak ona drży – tam gdzieś głęboko we mnie – na dźwięk jego głosu wypowiadającego jej imię.
– Wiem, że to wszystko nie jest proste. Ty, ja i Justyna. To wariactwo. Nie chcę jej krzywdzić… ale
nie potrafię powstrzymać tego, co czuję – mówił ściskając jej dłoń, którą ona przyciskała do jego
policzka. – Zależy mi na tobie.
a – Mi na tobie też – szepnęła moimi ustami.
Niemal w tej samej chwili, w której skończyła to mówić, objął ją i mocno pocałował. Ich pocałunek
odbywał się gdzieś poza mną, choć przecież to moje usta zetknęły się z jego. To ja byłam Amelią, ale
już nie jego. Całował jej usta z taką desperacją, jakby chciał w jednej sekundzie przelać w nią całe
swoje uczucie, całą tęsknotę i wszystko, czym był. Przyjmowała z radością wszystko, co jej
ofiarowywał.
Miałam nadzieję, że pocałunek ten pogrzebie na zawsze Miasto Zagubionych.
Ich usta się rozłączyły.
Patrzyłam uważnie na wszystko, co się działo wokoło mnie. nic się nie stało. Budynki nadal stały
niewzruszone, obojętne na naszą obecność. Nic się nie zmieniło. Nadal tkwiłam
w pustce.
Poczułam się jak w pułapce. Nie mogłam oddychać, jakby w pustce tej zabrakło tlenu. Musiałam
uciec jak najdalej stąd. Biegłam zostawiając go za sobą. Biegłam ile sił w nogach. Mijałam pusty
rynek kryjąc się na chwilę w cieniu arkad. Szukałam ludzi. Chciałam się ukryć w ich gąszczu. Ulica,
na którą wbiegłam, była wąska i równie bezludna, jak całe to cholerne wymarłe miasto. Zatrzymałam
się przy bramie, podobnej do tej, którą przyszłam. Znajdowała się ona na tej samej linii
fragmentarycznego już muru obronnego. Podeszłam do niej bliżej
Strona: 5/7
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
z nadzieją, że wyprowadzi mnie ona z Miasta Zagubionych. Jak przez okno wyjrzałam przez jej
ceglany łuk. Na ulicy Wałowej – do której prowadziła – roiło się jak zawsze od ludzi. Po bruku
przebiegali mali chłopcy, krzycząc coś do siebie. Dostojnie stąpali po niej staruszkowie. Przechodziły
kobiety starsze i młodsze tupiąc niższymi i wyższymi obcasami butów.
Spróbowałam zrobić krok w przód. Nic mnie nie powstrzymało. Nie wyrosła przede mną ściana ze
szkła. Poczułam ulgę na myśl, że wreszcie udało mi się wydostać.
Przekroczyłam bramę.
Gdy tylko znalazłam się po drugiej stronie, wszyscy ludzie rozpłynęli się, jak złudzenia. Byłam znów
w centrum otchłani. Pustej. Bezdennej. Pozbawionej nadziei.
– Tu jesteś El – powiedział wyłaniając się z tej samej, co ja przed chwilą.
– Dlaczego tu nadal jestem?! – zapytałam oskarżycielsko patrząc mu prosto w oczy – Nie o to
chodziło?! Nie mieliśmy pozwolić, by tamto się stało?
– Amelio – szepnął czule mnie do siebie przytulając.
– Nie chcę tu dłużej być – nie mogłam już powstrzymać napływających do oczu łez.
– Nie płacz mała – powtarzał kojącym głosem. – Wszystko będzie dobrze. Obiecuję.
– Jestem zmęczona już twoimi obietnicami – szepnęłam, by po chwili wybuchnąć głośnym krzykiem –
Mam tego dość!
– Uspokój się kochana – mówił tym samym co poprzednio tonem
– Nie masz prawa tak do mnie mówić! – nie byłam w stanie się opanować.
Gniew, który tak długo w sobie nosiłam, musiał znaleźć wreszcie ujście.
– Jak mogłeś mi to zrobić?
Patrzył na mnie bezradnie.
– Jak mogłeś wyjechać bez jednego głupiego słowa… bez pożegnania?
– Myślisz, że dla mnie to nie było trudne?! Wszystko, co do ciebie czułem, ta sprawa z Justyną… a
potem on… Nie umiałem znieść myśli, że on dostał to, czego ja tak bardzo pragnąłem. Byłaś jego, a
nie moja. Pomyślałem, że tak będzie lepiej. Byłem pewien, że to, co mogło między nami być nie miało
dla ciebie znaczenia…
– Kochałam cię…
– I ja kochałem ciebie. Wciąż czuję do ciebie tak wiele…
– Nie mogę tu zostać. Muszę wrócić…
Poczułam, jak w jednej chwili wszystko zaczyna się trząść. Otaczające nas kamienice rozpadały się.
Cegła po cegle zaczęły znikać.
– Jeszcze nie teraz – szepnął i ukrył mnie w ramionach – Daj mi jeszcze chwilę. Proszę.
Strona: 6/7
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl
Posłusznie spełniłam jego prośbę zamykający oczy jak poprzednio. Przycisnął mnie mocno do siebie.
Nie wiedziałam czy robi to, bo chce mnie ocalić przed rozpadającym się światem, czy chciał mnie
przy sobie zatrzymać.
– Kocham cię – szepnął mi prosto do ucha.
Kiedy otworzyłam oczy, rozpościerała się przede mną panorama miasta obracającego się w ruinę.
Niczym potężna fala tsunami znikanie obejmowało kolejne dzielnice, kolejne domy, drzewa.
Spojrzałam mu w oczy.
– Kochasz go? – zapytał.
– Bardzo – odpowiedziałam szczerze, choć czułam, że mogę go tym zranić.
– Mam nadzieję, że będziesz z nim szczęśliwa – szepnął.
Pochylił się nade mną całując mnie czule w czoło.
– Poczekaj – powiedziałam chwytając go za dłoń – Przepraszam… za wszystko.
Uśmiechnął się.
– Mam nadzieje, że znajdziesz wolność, której zawsze szukałeś.
– Na wieczność…
– Na wieczność…
– Wybacz mi jeszcze jedno – szepnął, a potem mnie pocałował.
Zamknęłam oczy pozwalając nam na pożegnanie.
Czułam, że znika. W zapomnienie odeszły już wszystkie ulice. Dematerializować zaczęły
się także ruiny zamku, na których szczycie się znajdowaliśmy.
Jego usta i nieznośny hałas.
Kiedy otworzyłam oczy, stałam znów na rynku, a nad moją głową unosiło się stado gołębi. Wokół
mnie pełno było ludzi.
Miasto Zagubionych odeszło razem z nim.
Byłam wolna.
Strona: 7/7
Wszelkie prawa zastrzeżone dla CzytajZaFree | Zobacz opowiadanie na extrastory.czytajzafree.pl

Podobne dokumenty