Świadectwo Anety
Transkrypt
Świadectwo Anety
Obejrzałam właśnie film nawrócenia Joanny. Wiele w tym filmie zauważyłam szczegółów podobnych do mojej historii. Nie pamiętam dokładnie, ale wtedy kiedy pewnie osiągnęłam pełnoletniość poczułam się bardzo ,,dorosła'' i jedną z pierwszych samodzielnych decyzji jaką podjęłam było odejście od Kościoła. Tato nie protestował, bo opuścił nas kiedy z bratem byliśmy dzieciakami; ja 13 lat, brat 10. A mama także nie protestowała, bo chociaż obchodziliśmy Święta i otrzymaliśmy potrzebne sakramenty nigdy nie opowiadała nam o Bogu, Jezusie. Rodzina tzw. letnich katolików. W miarę dorastania i osiągania dojrzałości schodziłam z Bożych dróg. Kiedy skończyłam podstawówkę złożyłam papiery do Liceum Medycznego i zdałam egzaminy. Czułam, że to powołanie. Obecność przy chorych sprawiała mi nieopisaną radość! Byłam szczęśliwa kiedy pomagałam innym... Szczególnie najsłabszym, których życie toczyło się w murach szpitalnych. Po skończeniu szkoły starałam się o pracę w szpitalu, ale we mnie coś już zaczynało się dziać. Kiedy miałam około 15-16 lat zaczytywałam się w Detektywach, książkach o duchach i śmierci. Poznałam dziewczynę, która twierdziła iż ma zdolności paranormalne (jest medium) i tak rozpoczęłam smutną przygodę z okultyzmem... Seanse, po drodze wizyta u wróżki. Wyprowadziłam się z domu po ukończeniu szkoły średniej nie mogąc porozumieć się z bratem i mamą. Czułam autentyczną nienawiść do nich. Staczałam się emocjonalnie, duchowo... Raz euforia raz depresja i wieczne myśli, że nic nie ma sensu i tak wciąż od nowa. Jedyne miejsce gdzie byłam innym człowiekiem był oddział szpitalny, kiedy byłam na dyżurze (pracowałam na oddziale internistycznym) spokój, radość z dawania siebie innym. Kiedy wracałam do domu wracały też negatywne emocje jakby jeszcze silniej uderzając. Wytłumaczyłam to sobie, że przecież będąc zodiakalnym bliźniakiem mam podwójną naturę. Po kilku latach wróciłam do domu, ale nie było euforii. Pracowałam, spotykałam się z koleżankami (kilkakrotnie lub kilkanaście razy uczestniczyłam w seansach spirytystycznych). Po jakimś czasie poznałam obecnego męża, był starszy i taki opanowany. Przy nim poczułam się bardzo dobrze. Oczywiście nie praktykowaliśmy wiary katolickiej (On wychowany od dziecka w wierze Świadków Jehowy, ale niepraktykujący, a ja i tak czułam odrazę do kościoła i wszystkiego co z nim związane). Urodziła się nam córka. Nie czułam potrzeby ochrzczenia dziecka, zrobiłam to dopiero kiedy miała 4 latka (takie były we mnie opory) kiedyś mąż wyciągnął krucyfiks z głębokiej szuflady i powiesił na ścianie pod moją nieobecność. Kiedy wróciłam z pracy wpadłam w ogromną złość... Krzyż wrócił z wielką awanturą do szuflady. Moje nastroje raz euforii a raz depresji zaczęły się nasilać... Ogólnie nic mnie nie cieszyło. Przyszedł czas komunii naszej córki i należało chodzić na Różaniec, spotkania itd. Usiadłam w kościele z tyłu... Stwierdziłam, że nie pamiętam prostych modlitw jakby wszystko skasowane. Bez emocji odmawiałam Różaniec i nawet głupio się czułam, bo chyba jedna nie miałam go podczas modlitwy. Odszukałam w domu głęboko w szufladzie mój stary różaniec (kiedyś mi wypadł i z wielką nienawiścią wrzuciłam go na dno łamiąc w połowie krzyż) Na kolejnych spotkaniach miałam juz różaniec. Zauważyłam ze podczas tajemnic bolesnych zaczynam płakać i bardzo przeżywać mękę i śmierć Pana Jezusa tak minął październik. W listopadzie przystąpiłam do spowiedzi i komunii. Następnego dnia rano idąc do pracy o mało co nie zwariowałam. Mijający mnie ludzie mieli twarze karykaturalne... Tego nie da się opisać. Posiwiałam chyba momentalnie, nieopisany strach! Pobiegłam do Księdza, powiedział, że powinnam zadzwonić do egzorcysty diecezji leg. i dał numer. Powiedział też aby wyrzucić z domu wszystko co się tyczy okultyzmu... Było tego masa! od książek po figurki , amulety itd. Ze strachu przez 3 dni wszyscy spaliśmy w jednym pokoju przy zapalonym świetle. Budzona (nie wiem jak) w nocy co godzinę odmawiałam różaniec to było coś niepojętego. Nadal nie wiedziałam co się dzieje, nikt z księży mojej parafii nie zapytał mnie już nigdy więcej aż do dziś. Z Bożą pomocą trafiłam w grudniu na modlitwy o uwolnienie do Ojca Błażeja we Wschowej. Po krótkiej rozmowie powiedział, że to nie opętanie a zniewolenie i modlił się nade mną. Dostałam od niego Różaniec, kiedy zobaczył mój z połamanym krzyżem. We Wschowej byłam w sumie 3 razy. Oczywiście uczęszczałam na niedzielne msze i wypominkowe, bo wielką ulgę miałam od Różańca. To co widzę podobnego z Joasią to właśnie przebaczenie... Jaka ulga. Przebaczyłam mamie, bratu, tacie, wszystkim, przebaczyłam w końcu sobie. Wielka miłość, która rozpiera. Z tatą od 3 lat utrzymuję poprawne kontakty co nie bardzo podoba się reszcie rodziny (jest nieraz ciężko). Ale widzę ,że kiedy przez ponad 20 lat była w moim sercu nienawiść do niego to było tylko źle. Aby nie przedłużać, do dziś jestem z modlitwą różańcową (mam właśnie 3cie dziecko w adopcji duchowej - tak poczułam po wizycie w Krzeszowie kiedy wszyscy składali przysięgę Rycerza Maryjnego). Rodzina, znajomi uważają mnie za cudaka kiedy otwarcie mówię o swoich przeżyciach (widzę też że Pan Bóg sam daje mi możliwość dawania świadectwa, ale wtedy kiedy On chce). Tyle się wydarzyło w moim życiu od tych kilku lat...trwam na modlitwie(czasami brakuje mi rozmowy z księdzem). Proszę o modlitwę Księdza za mnie i moją rodzinę. Wiem, że takich ludzi jak ja jest więcej i to też jest smutne. Najważniejsze jednak, że Jezus w swojej MIŁOŚCI jest niepojęty i ze kocha nas jak nikt na świecie. Życzę zdrowia i Bożego błogosławieństwa. Aneta 18.4.2012