Dziwna miłość do końca życia, a nawet jakiś czas potem
Transkrypt
Dziwna miłość do końca życia, a nawet jakiś czas potem
Radosław Romaniuk „Dziwna miłość do końca życia, a nawet jakiś czas potem” Okładkę tomu Korespondencji Zbigniewa Herberta i Czesława Miłosza zdobi detal obrazu Jana van Eycka Madonna kanclerza Rolin. Przedstawia dwie męskie postaci obserwujące z zamkowej fosy rozległy krajobraz: rzekę, miasta, łodzie, most i ruch na moście figurek w kolorowych szatach, pieszych i konnych. Jedna z nich, zapatrzona, ryzykownie przechyla się przez mur fosy. Druga, w czarnej todze i czerwonym nakryciu głowy, oparta z godnością o laskę, obserwuje patrzącego. Możemy się domyślać, że mężczyzna w czerwonym turbanie ustąpił na moment miejsca młodszemu towarzyszowi (z jakiegoś powodu uznajemy, że tamten jest młodszy) i uważa, aby jego chłonność i ciekawość nie zwyciężyła z samozachowawczym instynktem. W obrazie tym dostrzec można metaforę relacji „bohaterów” książki: mistrza i ucznia, braci (starszego i młodszego), przyjaciół. Osobiście poznali się w 1958 roku w Paryżu, od tego czasu datuje się korespondencja. Choć „korespondencja” nie jest tu najwłaściwszym słowem. Zakłada komunikację związaną z konwencją: pisanie listu, wrzucanie go do skrzynki i oczekiwanie na odpowiedź, która przyjedzie na adres domowy, tą samą drogą. W przypadku obu poetów sprawy układały się inaczej. Zbigniew Herbert większość listów do Miłosza wysyłał z zagranicy - samodzielnie, jeśli wyjeżdżał, lub za pośrednictwem zaufanych „umyślnych”. W podobny sposób listy odbierał, przesyłane na jego tymczasowe adresy w europejskich miastach. Ta specyficzna sytuacja komunikacyjna wprowadza w ich relacje okresy wymuszonego milczenia. W zamian zwalnia listy od cenzuralnych ograniczeń, oddaje rzeczywistą temperaturę i atmosferę ich kontaktów. Pierwszą rzeczą, na jaką zwraca się uwagę, jest fakt, że relacja ta, którą można określić słowem „przyjaźń”, wydaje się obu artystom potrzebna. Nie dość, że Miłosz dostrzega w Herbercie nadzieję polskiej poezji, to jeszcze młody twórca przyznaje się do kontynuowania linii wyznaczonej przez 1 wiersze autora Ocalenia. Jest spadkobiercą i żywym dowodem na podziemny wpływ jego zakazanego w kraju dzieła. A że jeszcze brak innych głosów, jest dlań Herbert również cennym krytykiem i czytelnikiem. Zbigniew Herbert widzi w Miłoszu model polskiego poety, który odnalazł własne miejsce poza opozycją dwóch krajowych grup, określanych przez autora Struny światła mianem partii „Zawodowych Opluwaczy Zachodu” i „Nieszczęśliwych Kochanków tegoż”. Jego obecność „poza naszą chwiejną tratwą” jest dla jej pasażerów punktem odniesienia. Ale przede wszystkim Miłosz jest artystą, mistrzem. Pisze poezję, która pokazuje, „jak można być poetą skończywszy 25 lat, bez rumieńców z okresu pokwitania”, pozwala wierzyć w sens twórczości. Herbert przyznaje się do terminowania w jego szkole, z ulgą (przestaje czuć się „hochsztaplerem” występującym bez tła i zaplecza) i radością, bo jest w tej szkole najzdolniejszym, równym mistrzowi uczniem. Jednak istota przyjaźni sprowadza się do związanych z twórczością cech osobowościowych. Pisząc o „źródłach poezji”, Herbert zauważa: „Coraz bardziej jestem pewny tego, że to źródło, które tak łatwo zasypać, bije z powodu pewnych jakości duchowych autora, a nie opanowania techniki czy mistrzostwa języka. [...] Jakości: bezinteresowność, zdolność kontemplacji, wizja utraconego raju, odwaga, dobroć, współczucie, pewna mieszanina humoru i rozpaczy”. W zdaniu tym definiuje niejako cechy, na których obaj poeci zbudowali przyjaźń. Owa wzajemna siła przyciągania sprawia, że kontakty Herberta i Miłosza są spontaniczne i naturalne, mimo gombrowiczowskich ról przybieranych przez poetów (celuje w tym zwłaszcza Herbert). Tak więc Miłosz jest „starszym bratem”, różnica trzynastu lat sprawia, że więcej przeżył i dokonał. Dramatyczne życiowe momenty są już za nim. Jest właścicielem domu pod Paryżem, później profesorem za oceanem, gdzie mieszka na „Niedźwiedziej Górze”. Bywa nazywany „Księciem” lub „Mistrzem”, wówczas przyjaciel zmienia się w wasala albo terminującego w szkole mistrza rzemieślnika. Herbertowi biografia przydziela rolę „młodszego brata”. Nieustabilizowany, zachwycony w podróży, żyje z miesiąca na miesiąc. Cierpliwie i z gorzkim humorem znosi ograniczenie osobistej wolności przez „matkę Ojczyznę”. Z wdzięcznością przyjmuje opiekę „starszego brata” w zakresie rozsławiania jego poezji w angielskich przekładach Miłosza, z odrobiną ironii przyjmuje też jego życiowe rady. Najlepiej widać zażyłość obu pisarzy, wzajemną jasność co do 2 osobistej sytuacji i motywacji, w wątku związanym z rozmowami Herberta z oficerami Służby Bezpieczeństwa, z których w listach do Miłosza zdaje sprawę. W II połowie lat 60. przyjaźń poetów zaczyna się komplikować. Staje się jasne, że poza wspomnianą wewnętrzną predyspozycją do przyjaźni, w swych poglądach różnią się niekiedy bardzo poważnie. W dużej mierze różnice te dyktuje przynależność pokoleniowa i biografia. Miłosz krytycznie odnosi się do tradycji polskiego XX-lecia międzywojennego, widząc w endeckiej odmianie polskości jedyną alternatywę dla odmiany socjalistycznej. Dla Herberta okres ten jest jedynym znanym mu modelem wolnej Polski. Miłosz neguje w duchu iwaszkiewiczowskim sens zbrojnych rozpraw z wrogiem, posuwając się w tej kwestii do małych prowokacji, gdyż wie, że jest to słaba strona przyjaciela. Bliska jest mu tradycja rosyjskiego XIX wieku, z utopijnym socjalizmem włącznie. Herbert nazywa Rosję „wielkim gównianym stepem z paroma prorokami”. Ideę Rzeczpospolitej Obojga Narodów jako wyimaginowanej ojczyzny autora Doliny Issy traktuje jak wybieg człowieka niechętnego zaangażowaniu i pozbawionego tożsamości. Poetów rozdzielają różnice temperamentu. Miłosz jest w tej parze ustatkowanym profesorem z obowiązkami o urzędniczym charakterze. Obserwując przyjaciela wzdycha, iż jego „małym pragnieniem” byłoby także „trochę zaszumiet’ ”. „Przypuszczam jednak, że jestem z natury piekielnie zdrów i muszę swoje bóle rozwiązywać inaczej” - stwierdza. Jednak to on czuje, że „od Polski można zwariować” i że „po prostu nie może tam mieszkać”. Po Marcu 1968 roku, nazywając Herberta „nieemigracyjnym emigrantem”, stwierdza, że w jego decyzji pozostawania w orbicie PRL-u widzi strach przed „pogwałceniem różnych tabu”. „Ludowa jest jak kobieta, zmusza do posłusznej miłości albo rozstania” - wyznaje Herbert i widzimy, że dla obu poetów emigracja jest odmiennym rodzajem „tabu”. Co jakiś czas listy wybuchają wyższą temperaturą polemiki, po czym któryś z korespondentów taktownie wycofuje się, czując, że ich ideowe dyskusje nie miałyby sensu, pozostawiając je do okazji osobistego spotkania. Po którejś z korespondencyjnych scysji i okresie milczenia Herbert odzywa się proroczo: „Czy chcesz, czy nie chcesz, będę Cię prześladował moją dziwną miłością do końca życia, a nawet jakiś czas potem”. 3 W końcu lat 60. częstotliwość listów dramatycznie spada, w latach 70. korespondencja przybiera charakter kurtuazyjny, w 80. - po międzynarodowym sukcesie Miłosza, gdy posyła on do ogarniętej stanem wojennym Polski paczki z żywnością i pocztówki z Martyniki - nabiera ze strony Herberta tonów masochistycznej ironii. Poeta odpowiada z Olecka, Kazimierza, Ostródy, obaj nie wspominają ani słowem o Noblu. Po kilkudziesięciu latach zażyłości Miłosz okazuje się w tej parze bratem bogatszym, bardziej utytułowanym, któremu w życiu się poszczęściło. „Poeta żyje ze sprzeczności” - taki klucz stosował Herbert do poezji Miłosza. Przyjaźń ta również żyła ze sprzeczności, które w pewnym momencie straciły swoją inspirującą moc i zaczęły sączyć jady. W długiej historii ich osobistego rozdźwięku obaj poeci zachowywali dyskrecję i w życiu literackim wzajemnie popierali się i komplementowali. To status quo zostało zachwiane dopiero w latach 90. i od tego czasu Miłosz i Herbert stali się kolejną parą adwersarzy, chętnie wpisywanych w model antagonistycznych par polskiej literatury, obok Mickiewicza i Słowackiego, Sienkiewicza i Prusa, Słonimskiego i Iwaszkiewicza. Stało się tak nie bez udziału środowiska, w którym zawsze znaleźli się „życzliwi przyjaciele” obu poetów, skłonni do przyznawania palmy literackiego lub moralnego pierwszeństwa jednemu, kosztem odmówienia tych walorów drugiemu. Próba taka niestety okazała się trudniejsza niż kuszenia funkcjonariuszy SB. Obszerny aneks Korespondencji przynosi „dossier” tamtych sporów, jak też inne dokumenty znajdujące się na marginesie korespondencji: artykuły Miłosza i Herberta o ich poezji, dedykowane wzajemnie wiersze (w tym - jak okazuje się - poświęcony w rękopisie Miłoszowi słynny Tren Fortynbrasa), notatki, wywiady, rozmowy z Katarzyną Herbertową i Markiem Skwarnickim. Część tych materiałów publikuje się po raz pierwszy. Dzięki ogłoszeniu Korespondencji Miłosza i Herberta ich relacja przestaje być tak „jasna” i „oczywista”, jak przywykło się uważać. Staje się jedną z bardziej interesujących kwestii współczesnego życia literackiego, zaś publikacja ta z pewnością zasługuje na miano literackiego wydarzenia. A tajemniczy mężczyźni, których połączył w fantastycznym flamandzkim krajobrazie Jan van Eyck, zapewne także rozeszli się swoimi drogami. 4