relacja - Dziubaki poznają świat
Transkrypt
relacja - Dziubaki poznają świat
16 dni i 3 noce Czyli Dziubaków rejs na północ Norwegii, czerwiec 2013 tekst i zdjęcia: Marcin Sikora, rysunki: Marek I Piotruś Sikora, zdjęcie tytułowe: Małgorzata Tomaszewska W zeszłym roku Dziubaki (Marek – wtedy 6 lat i Piotruś – 3 latka) przeżyli swój pierwszy poważny rejs morski – z Puerto Rico przez Dominikanę i Kubę na Bahamy. W tym roku czas na większe wyzwanie: rejs po zimnych wodach północnej Norwegii. Wyzwanie jest większe nie tylko dla chłopców, ale i dla mnie. W zeszłym roku żeglowaliśmy rodziną w komplecie. Tym razem Marti (mamusia Dziubaków, a moja lepsza połówka) zostaje w domu z najmłodszą Dziubinką- Anią. Ania skończy lada dzień 4 miesiące, jest więc jeszcze nieco za mała na morskie przygody... Na wyprawę wyruszam więc tylko ze starszymi Dziubakami, mając do dyspozycji “Zimorodka” (wł. “Isfuglen” - bo pochodzi z Danii) - dzielny jacht, sprawdzony już w wielu rejsach. Plan szesnastodniowego rejsu (przygotowany jeszcze w zimie) przewiduje szybki przelot z Bergen za Koło Polarne, po czym żeglowanie między malowniczymi górami Lofotów – najpiękniejszych wysp Norwegii. Rejs jest etapem tegorocznej wyprawy "Zimorodka” na Spitsbergen. Kompletowanie załogi idzie powoli i ostateczny skład ekipy krystalizuje się zaledwie na dwa tygodnie przed rejsem. Oprócz Dziubaków (którzy będą pełnić funkcje “młodszych marynarzy”) mam Jarka, Piotra i Kasię, którzy płyną ze mną już nie pierwszy raz i kilkoro żeglarzy, z którymi jeszcze nie żeglowałem: Jacka, Agatę, Agnieszkę i Gosię. Dla Gosi będzie to pierwszy raz na morzu, ale przykład Dziubaków dodaje jej chyba otuchy :) Doświadczenie z dziećmi na morzu już mamy, więc bez więĸszych problemów pakujemy ich na rejs. Nie można zapomnieć oczywiście o specjalnych (dziecięcych) kamizelkach pneumatycznych, małych sztormiakach i “nieśmiertelnikach” - plakietkach z imieniem, Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com nazwiskiem i telefonami kontaktowymi – w razie, gdyby się gdzieś zgubili... Do tego wybrany niewielki zestaw zabawek, zeszyty i flamastry do spisywania wrażeń. Jeszcze tylko smartfon z zapasem kreskówek i słuchowisk na cięższe chwile i jesteśmy gotowi... 7 czerwca, ruszamy! Pobudka o 4 rano, bo samolot startuje o 6:20. Dziubaki pełne adrenaliny wstają i ubierają się bez pomocy. Na lotnisku łzy Marti, która zostaje z Anią w domu i ostatnie buziaki. Prawie całą załogą lecimy do Bergen z międzylądowaniem w Kopenhadze. Gosia, która dołączyła do załogi na końcu, czeka już na nas w Bergen. Nauczony zeszłorocznym doświadczeniem jestem przygotowany na chorobę lokomocyjną dzieciaków (i związane z tym "atrakcje") lecz o dziwo docieramy na miejsce bez żadnych problemów. Jeszcze dojazd z lotniska do miasta (maluchy dziwią się skalistemu otoczeniu) i docieramy na keję, gdzie czeka już na nas "Zimorodek"- znany nam już dobrze jacht, którym pożeglujemy na północ Norwegii. Załoga zabiera się do przygotowania jachtu do rejsu. Sztaujemy żarcie, sprawdzamy osprzęt, a Dziubakom zlecam powtórne sprawdzenie stanu zawleczek olinowania stałego (sam już sprawdziłem, ale lepiej niech sprawdzą po mnie jeszcze raz:) ). Wreszcie jacht gotowy. Z portu zamierzam wyjść tuż po północy- stary i sprawdzony na własnej skórze przesąd mówi, że nie zaczyna się rejsu w piątek. Mamy więc kilka godzin zapasu. Spacerujemy po drewnianej starówce- Bryggen, a potem mozolnie wchodzimy na górujące nad miastem wzgórze Floyen. Dziubaki dzielnie pokonują ponad 400 metrów różnicy poziomów- ale chyba warto, bo Piotruś na szczycie mówi: Tatusiu, jaki ładny widok! W drodze powrotnej sił małym nóżkom zaczyna brakować i docieramy na jacht mocno zmęczeni. Chłopcy zaraz po kolacji padają na twarz. Reszta załogi też się kładzie, żeby parę godzin odsapnąć przed wyjściem z portu. Przez fiordy Norwegii Zaraz po północy oddajemy cumy i żegnamy Bergen. Wiatru prawie nie ma, więc na silniku płyniemy na północ- w kierunku najdłuższego Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com fiordu Norwegii: Sognefjord. Wejście w ujście fiordu zbiega się ze śniadaniem, które jednak jest w stanie zjeść tylko część załogi. Martwa fala z Morza Północnego, choć niewielka, powoduje chorobę morską u marynarzy. Także Dziubaków dotyka ta dolegliwość, a podany zbyt późno aviomarin nie chroni ich przed oddaniem daniny morzu... Obaj są jednak dzielni: Piotruś daje radę zjeść pół kanapki, a Marek wypić kubek mięty. Wreszcie zmęczeni chorobą morską chłopcy usypiają. Po jakimś czasie przybrzeżne szkiery osłaniają nas od fali, a dzieci po kubeczku kisielu odzyskują humorki. Jest szaro, wilgotno i zimno. Postanawiam więc nie wpływać w głąb fiordu (gdzie ewidentnie solidnie leje), ale kierować się dalej na północ- w poszukiwaniu lepszej pogody... Szybko zrobione zdjęcie tego.... … co Marek akurat rysuje w pamiętniku W czasie żeglugi fiordem Agata postanawia upiec ciasto. Przy pomocy pozostałych dziewczyn i Dziubaków udaje się: kruche ciasto z jabłkami wychodzi całkiem dobre. Wieczorem docieramy do Florø. To 20 mil dalej, niż na dzisiaj planowałem, więc kolejnym portem może będzie już Ålesund. Dzielnym małym żeglarzom czytam na dobranoc przygody pirata Rabarbara, a gdy gardło już mi nie pozwala dalej czytać oglądają bajki na komórce. Szybko przy tym zasypiają. Reszta załogi wznosi toast (oczywiście dzieląc się nim z Władcą Mórz) za powodzenie rejsu, po czym część idzie w miasto, a ja walę się do koi spać. Po nocnym wyjściu z Bergen mam zaległości; trzeba je nadrobić... Rano płyniemy dalej. Nasz dzisiejszy cel to Ålesund. Wiatr w twarz, więc idziemy na silniku fiordami. Marek rysuje w pamiętniku mijane krajobrazy. Po jakimś czasie mijamy Måløy i wychodzimy na otwarte morze. Tym razem dałem chłopcom Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com aviomarin wcześniej, mając nadzieję, że obroni ich tym razem przed chorobą morską. Niestety: czy to dawka za mała, czy znowu za późno podana, obaj zaczynają na niespokojnym morzu odczuwać nudności. Marek wychodzi na deck i początkowo wydaje się, że patrzenie na morze mu pomaga. Po chwili jednak rzuca się ku relingowi i oddaje hołd Neptunowi... Piotruś niedługo potem mówi: "Tatusiu, też będę rzygał". Nie udaje mu się to jednak, a aviomarin zaczyna działać i chłopcy usypiają. Na kolację nie udaje się ich już obudzić. Przed wieczorem znowu chowamy się w fiordy. Noc coraz krótsza, szarówka trwa już tylko dwie godziny. O czwartej rano docieramy do Ålesund. Zajmujemy ostatnie wolne miejsce przy kei i idziemy spać. O szóstej budzi się Marek- wyspany i radosny jak skowronek. Ja nie mogę tego o sobie powiedzieć. Puszczam mu bajkę na komórce i śpię dalej... Po śniadaniu jedziemy do Atlanterhavsparken - miejscowego akwarium. Okazuje się ono niewielkie (i dla dorosłych raczej rozczarowujące) - jednak Dziubakom podobają się pingwiny, kraby, duże ryby pływające za ogromną szklaną ścianą i ich karmienie przez nurka. Wycieczkę można więc uznać za udaną. W akwarium jest darmowe wifi, co daje możliwość wymienić kilka Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com maili z tęskniącą Marti w Polsce. Obejrzawszy wszystko co do obejrzenia wracamy na jacht. Po obiedzie wdrapujemy się na wzgórze, z którego roztacza się wspaniały widok na Ålesund- miasto położone na wyspie otoczonej zewsząd malowniczymi fiordami. Na wzgórze według przewodnika wiedzie 418 schodków, ale Marek przeskakując je szybko dolicza się tylko siedemdziesięciu. Widok z góry warty jest wejścia. Chłopcy na szczycie odkrywają stary bunkier i (trzymając się na wszelki wypadek tuż za tatusiem) postanawiają wejść do środka. Leżąca na podłodze puszka po "Tyskim" sugeruje, że niestety "nasi" tu byli... Piotruś schodząc z góry odkrywa nowe ścieżki i niemal siłą muszę go trzymać z dala od krawędzi stromego urwiska. Po powrocie na jacht czas na kąpiel i zmianę ubrań (dobrze, że Marti nie wie, że to dopiero pierwsza zmiana ubrań... Ale w końcu przecież dziecko brudne, to szczęśliwe...) Kolacja jeszcze w porcie, potem tankujemy paliwo i wyruszamy dalej. Pierwotnie chcę płynąć na północny wschód za linią osłaniających fiord wysp, tworzą one jednak dyszę wzmagającą wiatr i szybko okazuje się, że lepszym pomysłem będzie żegluga otwartym morzem. Wiatr północnowschodni, czeka nas więc mozolna halsówka w kierunku Kristiansund. Mijają kolejne godziny. Wspomagani silnikiem żeglujemy w słabym wietrze wzdłuż norweskiego wybrzeża. Słońce od samego świtu podkreśla panoramę wysokich gór Norwegii. Koło południa wiatr wzmaga się na tyle, że można odstawić silnik. Ale się zrobiło nagle cicho! Żeglujemy dalej już tylko przy szumie wiatru i fal. Przypływają delfiny, które (choć leniwe i nie wyskakują z wody) towarzyszą nam przez jakiś czas motywując Dziubaków do pilnej obserwacji morza. Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com Po południu dochodzimy do Kristiansundu. Krótka wycieczka po miasteczku przekonuje nas, że nie ma tu wiele do oglądania. Dzisiaj jednak Agnieszka ma urodziny- i to jest główny cel wejścia do portu. Po kolacji na stole w mesie pojawia się tort, śpiewamy "Sto lat" i świętujemy. Dziubaki po dwóch porcjach tortu fikają do późna. Ciemno się w zasadzie już nie robi, więc tylko spojrzenie na zegarek każe nam w końcu iść spać. Kolejnego dnia poranek upływa na drobnych pracach na jachcie. Potem idę z Dziubakami zobaczyć statki w porcie. Po drodze oglądamy chyba wszystkie artykuły w lokalnym sklepie z zaopatrzeniem okrętowym. Kotwice, kombinezony, liny, kabestany... Czego tam nie ma... Spędzamy pół godziny na skwerku, do którego dobijają malutkie stateczki pasażerskie kursujące pomiędzy wyspami. Na kei zbudowano drewniane "miniaturki" takich stateczków- do zabawy dla małych przyszłych kapitanów. Piotruś na zmianę z Markiem stają za sterem i przez kilkanaście minut “prowadzą” okręcik w wiejącym silnym wietrze. Po południu oddajemy cumy i wyruszamy w dalszą podróż. Tym razem celem jest przynajmniej Rørvik odległy o 150 mil lub nawet lodowiec Svartisen, leżący kolejne 150 mil dalej. Na jutro prognoza przewiduje sprzyjający południowo-wschodni wiatr, ale tylko w szkierach blisko brzegu. Przebijamy się więc pod falę i prąd fiordem na południe od wyspy Hitra, starając się zająć dobrą pozycję przed zmianą kierunku wiatru. Dziubakom coraz trudniej Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com chodzić wieczorem spać. Nic dziwnego: słońce zachodzi tuż przed północą, a ciemno już się nie robi w ogóle. Marti przysyła nam sms-em życzenia dobrej podróży, a Marek w swoim pamiętniku rysuje portret Mamusi, za którą trochę tęskni... O drugiej w nocy nadchodzi oczekiwany południowo-wschodni wiatr. Do południa żeglujemy szybko, osiągając prędkości powyżej 7 węzłów. Słońce pięknie świeci i po raz pierwszy od początku rejsu wydaje się, że jest ciepło. A może po prostu przywykliśmy? Marek i Piotruś po wieczornym fikaniu wstają późno i zaczynają dzień od bajki. W kinstonie psuje się pompa. Nie chcę zmuszać nikogo z załogi do babrania się w g..., więc sam zabieram się za naprawę. W końcu pompa naprawiona, ale ja po trzecim myciu rąk nie mogę się pozbyć... hmm... charakterystycznego zapachu... Wieczorem przechodzimy przez Rørvik. Wiatr wieje porywiście, pada deszcz i miasteczko wywiera raczej przygnębiające wrażene. Mimo spędzenia już ponad doby w morzu nikt z załogi nie ma ochoty schodzić tu na ląd. Marti w mailu pisze jak to fajnie żeglowali znajomi na Mazurach. Odbieram to trochę jako wyrzut, że zabrałem chłopaków do Norwegii, zostawiając nasze dziewczyny w domu... Na pewno nie jest przez to nam łatwiej. Marti tęskni za nami, Dziubaki trochę za nią, a ja nawet na to nie mam czasu: prowadzenie rejsu i zajmowanie się chłopcami pozostawia mi mało czasu nawet na sen... Ale przecież: co nas nie zabije, to nas wzmocni:) Dzieci dobrze odnajdują się w rejsowej rzeczywistości i wspaniale uczą się samodzielności. Wieczorem trenujemy wiązanie węzłów. Na początek węzły cumownicze. "Żeglarski" okazuje się na tyle dla Dziubaków trudny, że będziemy musieli jeszcze poćwiczyć. Zabawa jest jednak fajna i wreszcie z trudem udaje mi się zagonić chłopców do koi i położyć się spać. Po kilku godzinach budzę się, sprawdzam pozycję na mapie i kurs. Po chwili idę zbudzić Agatę, która ma dzisiaj kambuz, a czas już chyba na śniadanie. Agata zwleka się z koi, wstawia czajnik na gaz. Za chwilę okazuje się, że jest Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com godzina piąta, a nie siódma, jak myślałem... Głupia sprawa. Wracamy do swoich koi, szukając przerwanego snu. Po śniadaniu testujemy z Markiem holowanie błystki na ryby. Idziemy nieco za szybko, ale po kilku próbach dobieramy właściwie obciążenie żyłki. Zadowoleni z siebie nie zauważamy, że żyłka skręca się podczas holowania i w końcu pęka... Dobrze, że mamy jeszcze jedną błystkę- trzeba będzie popracować nad technologią... Po obiedzie Marek i Piotruś próbują swoich sił w sterowaniu jachtem. Najpierw wykonują po pełnym obrocie jachtu o 360 stopni, a potem stoją za sterem i przez pół godziny trzymają zadany kurs. Wstępujemy na chwilę do portu Sandessjœn, tankujemy paliwo (sporo go ostatnio idzie przez bezwietrzną pogodę) i lecimy dalej. Chrzest Polarny Na Kole Polarnym odwiedza nas Neptun, zamykając podstępnie skippera w kingstonie i wyprawiając załodze Arktyczny Chrzest. Marek dzielnie poddaje się srogiej procedurze przejścia przez Koło Polarne, zwieńczonej spożyciem nektaru Neptuna, Piotruś wydaje się nieco przestraszony... Po chwili jednak zauważa, że Neptun ma oczy i głos podobne do tatusia, takie same spodnie i buty... Tylko ta groźna czupryna z papieru toaletowego i ostry trójząb z powertape... Chłopcy otrzymują arktyczne imiona: Mały Drakkar (Marek) i Mały Snekkar (Piter). Neptun odchodzi, a uwolniony z kingstona tatuś dziwi się na widok zostawionego na jachcie trójzębu. Wieczorem do przystani Engen położonej tuż przy jęzorze lodowca Svartisen pozostaje nam już tylko 10 mil. Dziubaki, po przeczytaniu im kilku bajek zasypiają wreszcie, a Zimorodek klekocząc silnikiem pokonuje kolejne zakręty fiordu. Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com Lodowiec Svartisen Pół godziny po północy docieramy do kei Engen. Ku południu widać wystający w dół z nisko zalegających chmur jęzor lodowca Svartisen (po norwesku: "czarny lód"). Svartisen to drugi co do wielkości lodowiec w kontynentalnej Europie. Pokrywa on ponad 370km kw. powierzchni gór i spływa wieloma językami w doliny. Jęzor lodowca w Engen od wielu lat cofa się od wylotu fiordu, obecnie zaczynając się około 200 metrów nad powierzchnią morza, jakieś cztery kilometry od przystani. Na wycieczkę wybierzemy się rano, na razie wychodzę z aparatem na kilka minut obejrzeć najbliższą okolicę. Wracam i widzę w koi smutnego Piotrusia. Zbudził się biedaczek w czasie mojej nieobecności i było mu smutno, że mnie nie ma... Przytulamy się i zasypiamy razem. Śniadanie od dziewiątej przeciąga się do jedenastej. Potem, mimo intensywnej mżawki ruszamy ku czołu lodowca. Najpierw ponad trzy kilometry szutrową drogą wokół polodowcowego jeziorka, potem zaczyna się szlak przez częściowo oszlifowane lodem skały. Po półgodzinie podejścia za rękę ze ślizgającymi się na śliskich mokrych kamieniach Dziubakami okazuje się, że Piotruś ma przemoczone buty. Wydaję więc batony na rozgrzewkę (mżawka tylko chwilami ustępuje) i podchodzimy dalej. Szlak staje się słabo oznakowany i część załogi decyduje się na marsz na przełaj stromo pod górę. My niestety nie możemy się na to zdecydować. Piotruś bardzo się boi; stara się być dzielny, ale wygląda jakby zaraz miał się rozpłakać... Ja z kolei trzymając Dziubaki za ręce nie mam marginesu bezpieczeństwa na wypadek poślizgu. Niewiele nam już brakuje do celu, ale uznaję, że dalsza droga byłaby z chłopcami zbyt niebezpieczna... Ku wielkiemu zmartwieniu Marka zarządzam więc odwrót. Muszę mu za to obiecać, że wrócimy tu w przyszłości razem z mamusią i Anią i wtedy dojdziemy do samego lodowca... Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com Wracamy na jacht. W drodze powrotnej zatrzymujemy się przekraczając strumień wypływający z lodowca i ku radości Dziubaków garściami pijemy z niego zimną wodę. Mżawka przechodzi, chmury nieco się unoszą odsłaniając większość lodowego jęzora. Dogania nas wracająca reszta załogi, niosąc ze sobą bryłę odłupanego z lodowca lodu. Dziubaki dostają więc zaraz po powrocie na jacht po szklance soku z kostkami lodu. Lód delikatnie bąbelkuje uwalniając sprasowane w nim wiele tysięcy lat temu powietrze. W Engen nie ma nic więcej ciekawego do roboty, po południu płyniemy więc dalej. Kierunek: Lofoty. Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com Lofoty Według prognozy miało wiać 15 węzłów z North-East. Tymczasem od wczorajszego wyjścia w morze totalna flauta. Pyrkocząc na silniku jesteśmy koło południa już tylko 20 mil od stolicy Lofotów- Svolvær. Monumentalne szczyty Norwegii z prawej i Lofotów z lewej strony sprawiają wrażenie, jakby były tuż-tuż, chociaż dzieli je od nas wiele mil. Zatrzymujemy się i próbujemy łowić ryby. Agata razem z Dziubakami sporządza z plastiku, nakrętek, drutu i szarej taśmy konkurencyjne błystki wobec tej kupionej za ciężkie korony. Zarzucamy wszystkie... Płyniemy powoli przez dwie godziny uważnie kontrolując napięcie żyłek. Niestety, żaden dorsz, rekin, ani nawet krokodyl nie daje się skusić na nasze haczyki. Dziwnym trafem znika za to w morzu błystka wykonana przez Piotrusia. Pocieszam go, że to pewnie latająca ryba w chwili naszej nieuwagi ściągnęła żyłkę z knagi... Przed kolacją rzucamy cumy w Svolvær. Dziubaki pod pomostem wypatrują rozgwiazdę i kilka ryb. Robię im z bosaka, żyłki, błystki i szarej taśmy prowizoryczną wędkę i ku mojemu zdziwieniu już po kilku minutach wyciągają z wody średniej wielkości makrelę! Będę im musiał ją usmażyć na kolację... Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com Rano, po odwiedzeniu kilku wypożyczalni, udaje nam się wynająć na jeden dzień dwa samochody. Jedziemy więc całą załogą 50 km przez kolejne wyspy na południowy-zachód do Borg, gdzie mieści się Lofotr Vikingmuseet- muzeum w miejscu, gdzie odkopano pozostałości osady wikingów. Ekspozycja nie jest bardzo rozbudowana, ale udaje nam się powiosłować na wiernej replice drakkara i zjeść we wnętrzu odbudowanej chaty (je tylko Marek, Piotruś ma obawy) wikingową potrawę: gęstą zupę z plackowatym chlebem i śmietaną. W sklepie z pamiątkami wybieramy z pomocą Piotrusia płytę z lokalną muzyką folkową i słuchając jej w samochodowym odtwarzaczu wyruszamy dalej- ku krańcowi Lofotów. Jedziemy przez malownicze górskie doliny, przekraczając dzielące wyspy fiordy wysokimi mostami i nawet podmorskim tunelem. W kilku miejscach zaskakują nas kilkusetmetrowej długości piaszczyste plaże. Biały piasek przypomina nieco grubszą wersję tego, który Dziubaki znają z Kuby i Bahamów: nie składa się z kamyczków, ale z pokruszonych drobinek muszli. Marek zbiera muszelki, a Piotruś pokazuje mi z dumą znalezione szczypce kraba. Odwiedzamy kolejno cztery Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com plaże, spędzając na nich nieco czasu. Słońce świeci, pięknie oświetlając scenerię, ale temperatura 8 stopni nie zachęca do długiego opalania... Jedziemy dalej kierując się do miejscowości Å, położonej na samym końcu drogi ciągnącej się przez Lofoty. Dalej jest już tylko wysoka wyspa Væroy, skaliste mielizny Røst i pusty ocean aż do Islandii. Mijamy małe wioski pełne kolorowych domków i pełnych ryb stelaży do suszenia sztokfisza. W Å łapie nas deszcz, więc fotografujemy tylko malownicze czerwone chatki i chowamy się wypić herbatę w nabrzeżnym barze. Słońce nie zachodzi, jednak spojrzenie na zegarek mówi nam, że czas wracać. Powrotna droga wąskimi i krętymi drogami nuży Dziubaków i gdy przed jedenastą wieczorem docieramy do Svolvær, śpią w najlepsze... Kolejnego dnia zmęczeni całodzienną wycieczką śpimy długo. Wreszcie śpiochów wyciąga z koi smakowity zapach jajecznicy. Pycha... Tankujemy wodę, oglądamy pamiątki w lokalnym sklepiku i przed południem wychodzimy z portu. Kierujemy się do Trollfjord- może nie najładniejszego, ale na pewno najbardziej znanego fiordu w okolicy Svolvær. Dziubaki poświęcają czas na uzupełnienie swoich pamiętników z podróży. Towarzyszy nam piękne słońce i chłodzeni łagodną bryzą żeglujemy do fiordu trollów. Na miejscu największe wrażenie robią cruise-shipy wpychające się do ślepo zakończonego fiordu wąskim przesmykiem i obracające się tam powoli w celu dania czasu na zrobienie zdjęć tłumom wylegających na ich pokłady pasażerów. Ruch na podejściu do Trollfjordu duży- czekamy przed Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com wpłynięciem na wyjście jednego wielkiego wycieczkowca, a niewiele czasu po nas pojawia się następny. A w międzyczasie trzy mniejsze wiozące turystów kuterki... W drodze powrotnej słaby wiatr w twarz, więc silnik pomrukuje żwawo... Celem na dzisiaj jest rybacka wioska Henningsvær, leżące od Svolvær zaledwie 10 mil na zachód. Z ujścia Trollfjordu jest to 30 mil, mam więc nadzieję, że nie będziemy skazani cały czas na silnik i po wyjściu na otwarte morze uda nam się trochę pożeglować... ... Jednak nie udaje się. Na morzu słabiutki przeciwny wiatr, jedziemy więc na silniku i do Henningsvær docieramy dopiero po jedenastej wieczorem. Dziubaczki, którym nie udało się zasnąć mimo godzinnego czytania bajek, koniecznie chcą się przejść po miasteczku. Mimo późnej pory idziemy więc na przechadzkę. Miasteczko senne i opustoszałe (nic dziwnego: prawie północ), a jedynym miejscem zdradzającym objawy życia jest nabrzeżny bar, który z nostalgią wspominam jako miejsce naszej z Marti nietypowej randki. Wracaliśmy wtedy jachtem z Ziemii Franciszka Józefa, a w barze jedynymi dostępnymi produktami było piwo i sztokfisz... Dziubaki zasypiają dopiero po spacerze- znów bardzo późno. Reszta załogi imprezuje jeszcze dłużej w mesie. Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com Reine- Lofoty w pigułce Część załogi trudno rano obudzić, ale jestem nieugięty: wychodzimy w morze. Śniadanie już za główkami portu, a że wieje 17 węzłów, to trzeba już trzymać talerze... Żeglujemy na południowy zachód- do Reine, nazywanego czasem Lofotami w pigułce. Piotruś niedługo po śniadaniu dostaje choroby morskiej, potem jednak razem z Markiem zasypia i odsypiają razem przez czas dalszej żeglugi późne pójście spać. Budzą się już w Reine. Pogoda nie może się zdecydować: będzie, czy nie będzie padać. Marek strasznie chce wejść z resztą załogi na górujący nad portem szczyt Reinebringen (615 m n.p.m.). Piter nie bardzo ma na to ochotę. Ostatecznie ustalamy więc, że dojdziemy tak daleko jak Piotruś (motywowany słodkimi żelkami) da radę, a potem w nagrodę idziemy do muzeum wielorybnictwa... Szlak jest stromy i tylko dzięki temu, że Dziubaki idą w swoich uprzężach, przywiązani linką do mnie, nie rezygnuję od razu z podejścia. Wdrapujemy się coraz wyżej i wyżej. W kilku miejscach jest na tyle stromo, że Piotruś nie jest w stanie się wdrapać i muszę podsadzać go na wyżej położone załomy skały. Dochodzimy wreszcie do podstawy chmury, która kryje dalszą drogę na szczyt. Zatrzymujemy się na stromej ścieżce na żelki, czekoladę i łyk wody. Zaczyna padać, Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com Piotruś boi się stromizny, nawet Marek uznaje, że możemy już wracać... Według GPS dotarliśmy do 2/3 wysokości góry, ale powrót po zmoczonych deszczem skałach będzie trudniejszy. Wracamy więc. Zejście zajmuje nam więcej czasu niż podejście. Marek daje sobie radę, ale Piterka muszę w wielu miejscach spuszczać w dół przez bardziej strome fragmenty szlaku. Wreszcie docieramy na dół. Przybijamy sobie piątki za dzielność i wracamy na jacht (muzeum wielorybnictwa niestety nieczynne- za mało turystów...) Niedługo po nas wraca reszta załogi, której udało się dotrzeć na szczyt. Suszymy się, jemy obiad i wychodzimy z portu w dalszą drogę. W planie mam wyspę Væroy, skąd kilka lat temu podziwialiśmy z Marti niesamowite widoki leżącego na południowy zachód od Lofotów archipelagu Røst. Væroy – Lofoty nieznane Na Væroy docieramy... powiedziałbym przed zmrokiem, gdyby nie to, że słońce tu nie zachodzi... W każdym razie przed dziesiątą. Stajemy w małym porciku rybackim, tuż koło dużego kutra. Nie ma tu wody, prądu, nie mówiąc o prysznicu... Za to za darmo. Kolejną noc spędzimy więc "na brudasa". Ranek wita nas piękną pogodą, jest też (jak na Lofoty) ciepło. Idziemy na wycieczkę, której celem jest położony 438 metrów wyżej szczyt Håtua. Przed nami dość daleka (dla Dziubaków) droga: oprócz różnicy wysokości jest jeszcze do pokonania prawie 6km w poziomie - w jedną stronę. Wejście na szczyt jest (nie licząc odległości) łatwe- po wyjściu z miasteczka przez dużą część drogi podchodzimy zamkniętą dla ruchu wąską asfaltową szosą prowadzącą do stacji radarowej ulokowanej tuż poniżej szczytu. Często wydawane żelki motywują Dziubaków tak bardzo, że razem z resztą ekipy docieramy po dwóch godzinach na szczyt. Trochę się bałem, czy w miejscu przepięknego dzikiego urwiska nie powstała przypadkiem restauracja z tarasem widokowym... Na szczęście Væroy nie jest tłumnie odwiedzana przez turystów i widok zastaję taki, jaki pamiętam sprzed dziewięciu lat, gdy siedzieliśmy na krawędzi urwiska razem z Marti. Podchodzimy ostrożnie do krawędzi ponad czterystumetrowej przepaści- ściana skalna urywa się w tym miejscu i opada prawie pionowo ku turkusowej wodzie przybrzeżnych płycizn. Dziubaki mocno Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com trzymają mnie za ręce, bo widok jest tyleż niesamowity, co lekko przerażający... Stoimy chwilę sycąc wzrok niezwykłym krajobrazem, po czym siadamy w rozgrzanej słońcem trawie w małej niecce i pożeramy zabraną ze sobą czekoladę. Podczas gdy ja wysyłam mailem Marti zdjęcie Dziubaków na krawędzi, Marek z Piotrusiem buszują w trawie i znalazłszy malutkie ślimaczki przyglądają im się z radością. Wracając mamy przed sobą malowniczy widok wyspy Mosken i przesmyku Moskenstraumen, którego groźne prądy pływowe dały początek legendzie opisywanego przez Poe'a i Verne'a potwornego wiru Maelström. Droga powrotna zajmuje mniej czasu, ale małe nóżki są już bardzo zmęczone i ostatkiem dziubakowych sił docieramy na jacht. Pogoda powoli psuje się i po obiedzie w siąpiącym deszczu wyruszamy w ostatni etap żeglugi. Przed nami 50 mil do Bodø. Wachty zmieniają się na pokładzie, a ja pod spodem czytam Dziubaczkom kolejne przygody pirata Rabarbara... Popychani przez leniwy wiatr, bujając się na martwej fali wchodzącej z oceanu, posuwamy się w kierunku Bodø. Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com Koniec rejsu - Bodø Do celu docieramy rano. Klar jachtu i odmycie się z kilkudniowego brudu zajmuje nam czas do południa. Potem atrakcja dla Dziubaków: idziemy do oddalonego o 3 kilometry dużego muzeum lotnictwa. W muzeum mnóstwo atrakcji dla chłopców: w dwóch dużych halach nagromadzono kilkadziesiąt różnej wielkości samolotów i innych pojazdów latających: od małych cywilnych awionetek przez szpiegowski U-2 po myśliwce i bombowce z czasów II Wojny Światowej i lat powojennych. Dziubaki biegają od jednego do drugiego z wypiekami na twarzach. Atrakcji dostarcza im też mała salka, gdzie za pomocą prostych modeli można poeksperymentować jak różne siły działają na samolot. Zakupujemy dodatkowe bilety na "przelot" na zamontowanym na hydraulicznych podnośnikach symulatorze i po chwili lecimy wciskani w fotele w grupie samolotów wykonujących lotnicze akrobacje... Marek wie, że to tylko symulator, ale Piotruś po wyjściu pyta: “Tatusiu, my naprawdę lecieliśmy, czy tylko żartowałeś?” Dziubaki biegają po muzeum ponad dwie godziny. Ja mam już dosyć, oni jeszcze nie... W końcu trafiamy do sklepiku z pamiątkami, gdzie chłopcy postanawiają wydać swoje skromne rejsowe kieszonkowe. Obaj wybierają plastikowe modele samolotów do składania. Ostatniego dnia rejsu po śniadaniu mamy jeszcze czas na spacer po mieście (w Bodø poza muzeum lotnictwa nie ma chyba nic ciekawego do zobaczenia). Potem ostatni obiadek, pamiątkowe zdjęcie całej załogi i opuszczamy jacht, przekazując go kolejnej załodze. Na lotnisko jest zaledwie 1000 kroków (Marek policzył wczoraj podczas drogi powrotnej z muzeum), więc idziemy na piechotę. Dziubaki obciążone swoimi plecaczkami, a ja jak prawdziwy tragarz: 16kg plecaka, a na nim narzucony 15-to kilogramowy worek żeglarski. Dobrze, że na lotnisko niedaleko... Samolot do Oslo startuje z prawie półgodzinnym opóźnieniem, co napawa nas obawą o następny lot: między lotami mamy planowo jedynie 40 minut... Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com Lądujemy w Oslo o 19:25, o 19:30 otwierają się drzwi samolotu. Dzięki uprzejmości załogi wybiegamy jako pierwsi z samolotu i sprintem lecimy do naszej bramki. Odlot o 19:40... Piotruś niemal frunie na małych nóżkach... Zdążamy jako ostatni, na szczęście przytrzymali dla nas bramkę. Wskakujemy na pokład i 5 minut później już kołujemy na start... Nasze bagaże pewnie nie zdążyły, ale co tam... Ważne, że my lecimy i niedługo będziemy już w domu- znowu całą rodzinką. Norwegia za nami, przepłynęliśmy 850 mil, przejechaliśmy przez całe Lofoty, sporo widzieliśmy... Przed nami pierwszy od prawie dwóch tygodni zachód słońca... Rejs był momentami dla Dziubaków trudny, dlatego bardzo jestem ciekaw, czy w przyszłości będą chcieli płynąć w rejs po morzu, mając do wyboru inne sposoby spędzania wakacji. W końcu więc zadaję im to pytanie. Obaj bez zastanowienia mówią: “Tak Tatusiu!” Czas teraz na chwilę odpoczynku w domu... A że to dopiero początek wakacji, to mamy nadzieję, że kolejne podróże przed nami... Væroy – widok z Håtua raz jeszcze... P.S. To niesamowite, ale bagaże jednak zdążyły! Wyrazy szacunku dla linii Norwegian i obsługi lotniska w Oslo za sprawność! 7-23 czerwca 2013 Dziubaki poznają świat dziubaki.wordpress.com
Podobne dokumenty
Kaua`i i O`ahu - Dziubaki poznają świat
okazuje się łatwiejsze, niż nam się wydawało w czasie schodzenia. Mi z Anią na plecach i ciążącym nieco Nikonem wchodzi się zaskakująco dobrze, choć na górze czuję się jak śmierdząca i ociekająca p...
Bardziej szczegółowo