Wersja HQ

Transkrypt

Wersja HQ
ISSN 2391-6133
www.wogole.net
Kwiecień 2015 (4)
Psikus na dwie godziny,
który przetrwał 70 lat
Z innej strony:
Niewidoczna rewolucja
Dookoła świata:
buszując w dżungli
Kalejdoskop:
Hogwart pod Paryżem
Słowo
OD REDAKCJI:
Crowdfounding – czyli Polak jednak potrafi!
Wydawca:
Tajemniczy tytułowy crowdfounding to
forma finansowania rozmaitych projektów
przez społeczność. Chodzi o wpłacanie nawet
niewielkich kwot (te rozpoczynają się już od
złotówki) w zamian za drobne nagrody. Jest
to świetny sposób na podzielenie się z innymi
swoimi pomysłami i zebranie funduszy na
ich realizacje. A te są naprawdę zaskakujące
– innowacyjne wynalazki, dalekie podróże, wydanie książki czy płyty
i wiele, wiele więcej.
Crowdfounding przywędrował do nas z Ameryki, a jego zalążki można
znaleźć już w 1967 roku, kiedy to fani sfinansowali trasę koncertową
zespołu Marillion. Od 2010 roku wkroczył na grunt europejski i całkiem
dobrze się przyjął. Co prawda kwoty wpłacane w Polsce na portalach
crowdfoundingowych są nieporównywalnie niższe niż w Stanach Zjednoczonych, to nadal zrzeszają dużo ludzi chcących wspierać ciekawe
i kreatywne pomysły. Dla zobrazowania Kickstarter – największy tego
typu portal w Stanach, zebrał w 2014 roku aż pół miliarda dolarów, tym
samym wprowadzając w życie ponad 22 tysiące projektów.
My również postanowiliśmy skorzystać z tej formy zbierania funduszy
i zarejestrowaliśmy się na portalu polakpotrafi.pl. Szczegółowo opisaliśmy nasz cel, nakręciliśmy film promocyjny, ustaliliśmy nagrody
i rozpoczęliśmy starania o kolejny numer. Okazało się, że bardzo wielu
czytelników zechciało wspomóc naszą akcję i 17 marca zakończyliśmy
ją sukcesem! Pieniądze w pełni przeznaczyliśmy na druk i skład niniejszego numeru.
W tym miejscu chcielibyśmy bardzo gorąco podziękować wszystkim
darczyńcom i osobom, które swoim zaangażowaniem doprowadziły do
sukcesu zbiórki! Jesteście wielcy i bez Was, by się nam nie udało! To
niesamowite, jak bardzo nasi dziennikarze zaangażowali się w akcję
i jak wiele osób niezwiązanych z gazetą wspomogło projekt. Uwierzyliśmy w potencjał społeczeństwa i jego siłę.
Korespondencja:
zajrzyj na www.wogole.net
www.facebook.com/gazetawgl
[email protected]
Redaktor
naczelna:
Paulina Sidor
[email protected]
Zastępca redaktor
naczelnej:
Michał Borek
[email protected]
Piotr Jończyk
[email protected]
Autorzy
artykułów:
Skład i grafika:
Druk:
Reklama:
Dystrybucja:
A teraz, jeśli masz jakiś ciekawy pomysł, zbierz zespół i przenieś plany
z kartki do rzeczywistości! Sami zdziwicie się, jak wiele Polak potrafi!
Paulina Sidor, redaktor naczelna
WGL sp. z o.o.
Pachnąca 32/3
02-790, Warszawa
Prenumerata:
Katarzyna Bajkowska
Magdalena Batko
Bartosz Cheda
Emanuela Gontarek
Ada Górnofluk
Diana Jaworska
Paweł Stępniak
Tymoteusz Ogłaza
Joanna Kucharska
Karolina Lichuta
Gabriela Łaskowska
Dominik Łuszczek
Katarzyna Molak
Ksenia Nowicka
Dominik Owczarek
Łukasz Paziewski
Artur Stachyra
Agata Serwińska
Hubert Taładaj
Aneta Dworzyńska
www.behance.net/anetadw
Invest Druk
www.investdruk.pl
[email protected]
Szkoły ponadgimnazjalne,
kawiarnie, domy kultury,
biblioteki oraz inne miejsca
w Warszawie. Wersja
elektroniczna dostępna
również na www.wogole.net.
Każda szkoła
ponadgimnazjalna może
otrzymywać darmową
prenumeratę miesięcznika.
Zgłoszenia przyjmujemy
pod adresem
[email protected].
Wszystkie materiały chronione są prawem
autorskim. Przedruk lub rozpowszechnianie
w jakiejkolwiek formie i jakimkolwiek języku
bez pisemnej zgody wydawcy jest zabronione.
3 | wogole.net
Spis treści
kwiecień 04/2015
Z innej strony:
10-11
12-13
14-15
16
17
6
22-23
24-25
Między szabatem a ramadanem
– Gabriela Łaskowska, Joanna Kucharska
Azjatycka szkoła przetrwania
– Ada Górnofluk
Buszując w dżungli
– Diana Jaworska
Dla maturzysty:
26,28
10
29
30-31
34-36
38-41
24
kaligrafia po fińsku
– Karolina Lichuta
Terminarz maturalny
Matura z muzyką
– Katarzyna Molak
Kalejdoskop:
32-33
Pornfood, brzmi zdrożnie,
ale co to właściwie jest?
– Dominik Łuszczek
Scena z ulicy wiedeńskiej
– Magdalena Batko
Hogwart pod Paryżem
– Katarzyna Bajkowska
W biegu:
42
44-45
Stereotyp piłkarza
debila, obalany przez
wykształconych futbolistów
– Dominik Owczarek
Rakieta pełna mocy
– Hubert Taładaj
Rynek myśli:
6-9
46-47
38
4 | wogole.net
48-50
ęcie
ocz
p
z
ro
r
matu
Niewidoczna rewolucja
– Paweł Stępniak
Którędy Kanada
– Tymoteusz Ogłaza
Casino Royale, czyli jak
nie zostać milionerem
– Bartosz Cheda
Czemu można wierzyć?
– Ksenia Nowicka
Lancelot z Dolnego Śląska
– Agata Serwińska
Dookoła świata:
18-21
Kalendarz
04-05/2015
4 ma ja
Psikus na dwie godziny,
który przetrwał 70 lat
– Emanuela Gontarek
Ogólna muzyczna erudycja
– Łukasz Paziewski
Wojna o Niemena – Artur Stachyra
08
Premiera książki
„Człowiek, który musiał umrzeć” Mariusza
Zielke
13
Dzień Pamięci Ofiar
Zbrodni Katyńskiej
Krzysztof Penderecki
i Sinfonia Varsovia koncert urodzinowy
orkiestry w Teatrze
Wielkim
14
Wykład w Centrum
Interpretacji Zabytku:
„Italia UNESCO:
Wenecja
i jej Laguna”
Ćwierćfinały Ligi
Mistrzów (PN)
15
Ćwierćfinały Ligi
Mistrzów (PN)
Premiera płyty
Apocalyptica „Shadowmaker”
09
Curly Heads
koncert w Stodole
16
„HAPPY NOW?”premiera w Teatrze
Polonia
Wykład: Obraz i tekst.
Przewodnik po
wystawie – Muzeum
Narodowe
10
11
Premiera filmu
„Selma”
„Baby Doll” – premiera w Teatrze Studio
Koncert zespołu
Arena
w Proximie
Lady Pank – koncert
w Stodole
Start 21. Festiwalu
Filmowego Wiosna
Filmów 2015
Wykład w Centrum
Interpretacji Zabytku:
„Pałac Kultury i Nauki.
Próba sowietyzacji
przestrzeni publicznej
Warszawy w latach
1949–1955”
21
Satyricon – koncert
w Progresja Music
Zone
22
Ćwierćfinały Ligi
Mistrzów (PN)
Start Festiwalu
Wszystkie Mazurki
Świata 2015 (do 26.04)
23
Dzień Czekolady
Grand Prix Chin (F1)
17
„Dybuk” – premiera
w Teatrze Żydowskim
wykład „Kwantowa
inskrypcja - osobliwy
kod Natury” – Wydział
Fizyki Uniwersytetu
Warszawskiego
Start 6. LGBT Film
Festival (do 23.04)
20
Uniwersytet wiedzy
operowej w Operze
Narodowej
12
24
18
„Dziewczynki” –
premiera w Teatrze
Polskim
Lotto Warsaw FIM
Speedway Grand Prix
of Poland na Stadionie
Narodowym
Początek NBA Playoffs
25
19
Grand Prix Bahrajnu
(F1)
Gustaw Holoubek in
Memoriam w Teatrze
Wielkim
72. rocznica Powstania w Getcie
Warszawskim
26
Światowy Dzień Książ- „Letnie osy kąsają nas
ki i Praw Autorskich
nawet w listopadzie”
– premiera w Teatrze
Start: Rajd Argentyny Dramatycznym
WRC (do 26.04)
Ćwierćfinały Ligi
Mistrzów (PN)
Pierwszy Nightskating
w sezonie
Warsaw Orlen Marathon na Stadionie
Narodowym
01
02
Międzynarodowy
Dzień Ziemi
27
Złoty Koncert 50-lecie
zespołu Czerwone
Gitary w Teatrze Roma
Wykład w Centrum
Interpretacji Zabytku:
„Najstarsze warszawskie pracownie
cukiernicze (Blikle,
Pomianowski, Wróbel,
Teledziński)”
03
Koncert Lynyrd
Skynyrd (Torwar)
Święto Konstytucji
3 Maja
28
Premiera książki
„Miłość i matematyka”
Edwarda Frenkel
04
Rozpoczęcie
matur
29
30
SOSEXPO 2015 - IV
Miedyznarodowe
Forum Gospodarki
Odpadami
w Polsce w PKiN
31
Początek wystawy
Skarby z kraju Chopina. Sztuka polska
od XV do XX wieku Muzeum Narodowe
Koncert Yasmin Levy
w Palladium
05
Mistrzowie fortepianu
– Elisabeth Leonskaja
(Filharmonia Narodowa)
Święto Pracy
06
Premiera książki
„Resortowe dzieci:
Służby” Dorota Kania,
Jerzy Targalski, Maciej
Marosz
07
Premiera filmu:
Avengers: Czas Ultrona (data premiery
w Polsce)
08
Premiera filmu
„Randki w ciemno”
Koniec wystawy: Olga
Boznańska (Muzeum
Narodowe)
09
Juwenalia 2015 (Uniwersytet WarszawskiDuży Dziedziniec)
Temat numeru
Psikus na 2 godziny,
który przetrwał 70 lat
Był rok 1917. Minęła już pierwsza połowa
wakacji, które w tym roku wyjątkowo obrodziły upałami. Cottingley nie było wyjątkiem. W tym małym miasteczku na północy
Anglii ludzie chowali się w domach, usiłując
uciec przed skwarem i powietrzem, które
zdawało się palić ich gardła. Wszyscy poza
trzynastoletnią Elsie Wright.
N
ie było w tym nic zaskakującego – do domu państwa
Wright w te wakacje prosto z Kapsztadu przyjechała kuzynka Elsie, dziesięcioletnia Frances Griffits.
Ostatnią rzeczą, o której myślały te dwie dziewczynki,
było spędzenie dwóch miesięcy w zamkniętym pokoju.
Kuzynki znalazły rozwiązanie, które pozwoliło im celebrować wakacje na świeżym powietrzu, a jednocześnie
chroniło je przed nieznośnym skwarem. Na tyłach domu
Elsie znajdował się ogród, który w pewnym momencie
zmieniał się w dziki, bezkresny las. To właśnie na jego
skraju znajdował się miejscowy potok „Cottingley
Beck”. Dziewczynki codziennie spędzały przy nim
długie godziny. Czas mijał im na podpatrywaniu leśnych stworzeń i baraszkowaniu w chłodnych wodach
strumyku. Matkę Elsie irytowały te wyprawy – dla niej
sprowadzały się jedynie do notorycznie przemoczonych
butów i brudnych ubrań.
Pewnego dnia, gdy Pani Wright po raz kolejny zirytowana tłumaczyła kuzynkom, że nie powinny się bawić przy
potoku, Elsie powiedziała coś zaskakującego. Wyznała,
że spędzają w lesie tyle czasu, ponieważ spotykają
tam wróżki. Rodzice nie uwierzyli w te wyjaśnienia.
Uważali, że to tylko dziecięca wymówka na zniszczone
ubrania. Jednak dziewczynki nie przestawały opowiadać o rzekomych spotkaniach z wróżkami. Usilnie
starały się udowodnić, że te fantastyczne stworzenia
faktycznie istnieją. W końcu Pan Wright zgodził się
użyczyć im swój aparat. Był to potężny instrument
firmy Midge Quarter w postaci skrzyneczki, do której
wkładano szklane płytki pokryte azotanem srebra. Elsie
i Frances wróciły triumfując po pół godziny. Zdjęcie
zostało wywołane w amatorskiej ciemni ojca Elsie.
Przedstawiało ono Frances siedzącą nad potokiem
i fruwające wokół niej skrzydlate istotki. Pan Wright
zirytował się, ujrzawszy fotografię – założył, że to
żart. Wiedział, że jego córka jest bardzo utalentowana
plastycznie, a wróżki to pewnie jej papierowy wytwór.
6 | wogole.net
W 1918 Frances wysłała list do swojej przyjaciółki
Johanny Parvin, mieszkającej w Kapsztadzie – sama
mieszkała tam przez większość życia. Do listu dołączyła zdjęcie siebie i wróżek, a na odwrocie napisała
„To zabawne, nigdy nie widziałam ich w Afryce. Musi
tam być dla nich zbyt gorąco”.
Dwa miesiące później dziewczynki znów pożyczyły
aparat pana Wrighta. Tym razem wróciły ze zdjęciem,
na którym widniała Elsie i podający jej rękę gnom.
Mimo to Arthur Wright nie wyzbył się sceptycyzmu.
Ciągle uważał, że jest to jedynie fotomontaż. Innego
zdania była matka Elsie, Polly Wright – sądziła, że
zdjęcia mogą być prawdziwe. Udała się z nimi do
członka Towarzystwa Teozoficznego, który upublicznił
fotografie na wykładzie, dotyczącym życia wróżek. Po
tym wydarzeniu zdjęcia zostały poddane ekspertyzie,
którą przeprowadził Harold Snelling. Specjalista orzekł,
że są one autentyczne. Oznaczało to, że utrwalono na
nich to, co znajdowało się przed obiektywem.
W 1920 do sprawy dołączył Sir Arthur Conan Doyle – autor powieści detektywistycznych o Sherlocku
Holmesie. Dostał on zlecenie na napisanie artykułu
bożonarodzeniowego dla „The Strand Magazine” na
temat wróżek z Cottingley. Pisarz otrzymał listowne
pozwolenie od Arthura Wrighta na wykorzystanie zdjęć
dziewczynek. Ojciec Elsie odmówił przyjęcia za nie
zapłaty – powiedział, że jeśli fotografie faktycznie są
autentyczne, to nie mogą zostać „zanieczyszczone”
pieniędzmi.
Conan Doyle starał się o drugą opinię odnośnie autentyczności zdjęć. Najpierw zwrócił się do firmy Kodak.
Kilku techników firmy zbadało lepszej jakości odbitki zdjęć i zgodzili się z Snellingiem, że zdjęcia „nie
wykazywały oznak fałszerstwa”. Firma obawiała się
jednak krytyki klientów i niepoważnego traktowania
7 | wogole.net
Temat numeru
Nazwisko rodziny Wright z kolei przemieniono na Carpenters. Pisarzowi zależało na tym, aby społeczeństwo
uwierzyło w istnienie wróżek – uważał, że ułatwi im to
przyswojenie wiary w inne nadprzyrodzone zjawiska.
Jego artykuł spotkał się z mieszanymi opiniami. Maurice Hewlett w tygodniku John O’ London’s Weekly
stwierdził wyraźnie, że dziewczynki zwyczajnie nabrały wielkiego pisarza. Nie brakowało jednak również
przychylnych opinii wpływowych osób m.in. Margaret
McMillan – reformatorki edukacyjnej. Pisała „Jak
cudownie, że taki wspaniały dar zaszczycił te drogie
dzieci”. Z kolei pisarz Henry De Vere Stacpool tak
skomentował całą sprawę: „Spójrzcie na twarz Alice
(Frances). Spójrzcie na twarz Iris (Elsie). Istnieje nadzwyczajna rzecz zwana prawdą, która ma 10 milionów
obliczy i postaci – to waluta Boga i najmądrzejszy
fałszerz nie może jej naśladować”.
W 1921 Conan Doyle napisał drugi artykuł w celu przedstawienia innego wyjaśnienia widzenia wróżek. Była
to podstawa dla jego książki „The Coming of Fairies”
wydanej w 1922 roku. Każdy kolejny tekst spotykał
się z coraz większą krytyką. Sceptycy zwracali uwagę
na podobieństwo wróżek ze zdjęć do tych z ilustracji
bajek oraz na ich podejrzanie modne fryzury.
Po 1921 zainteresowanie sprawą wróżek z Cottingley
zaczęło coraz bardziej słabnąć. Wpływ na to miało
z pewnością nastawienie dziewcząt, które starały się
unikać dalszego rozgłosu. Niechętnie udzielały wywiadów, a jeśli już to używały wykrętnych odpowiedzi lub
odpowiadały pytaniem na pytanie. Frances nie zgodziła
się nawet na pokazywanie twarzy i podczas jednego
wywiadu siedziała tyłem do kamery. Kiedy Edward
Gardner (jeden z członków Towarzystwa Teozoficznego)
usiłował nakłonić obie kuzynki do zrobienia dalszych
cudownych fotografii, odmówiły, twierdząc, że „elfy
już nie przychodzą”. Gardner stwierdził, że to wina
dojrzewania dziewcząt i „utraty niewinności”, gdyż
dorastanie miało teoretycznie zabijać wrażliwość oraz
zdolność „widzenia niewidzialnego”. W końcu Frances
i Elsie dorosły i jak większość dziewcząt w ich wieku
wyszły za mąż. Obydwie przeprowadziły się z partnerami za granicę, gdzie żyły w spokoju przez wiele lat.
A wszystko zaczęło się od zabawy w lesie...
z ich strony, więc jej ostateczne stanowisko zawarte
zostało w tym oświadczeniu „to nie może być traktowane jako rozstrzygający dowód, że były to autentyczne
zdjęcia wróżek”. Odbitki zostały zbadane po raz trzeci
przez kolejną firmę fotograficzną Ilford. Orzekła ona,
że zdjęcia bezdyskusyjnie nie mogą być autentyczne.
Słynny pisarz zwrócił się w tej sprawie również do Sir
Oliver’a Lodge’a – genialnego fizyka. Wyraził on dużą
8 | wogole.net
wątpliwość w autentyczność wróżek, swój sceptycyzm
uargumentował m.in. ich modnymi fryzurami.
Gdy artykuł Conan’a Doyle’a został opublikowany,
cały nakład rozszedł się w ciągu paru dni. Znajdowały
się w nim dwa wysokiej rozdzielczości wydruki zdjęć
z 1917 roku. W celu zachowania prywatności dziewcząt
pisarz zmienił imiona Elsie i Frances na Iris i Alice.
W 1966 roku sześćdziesięcio-sześcio letnia wówczas
Elsie Wright przebywała chwilowo w Anglii. Jeden z reporterów z gazety Daily Express odnalazł ją i nalegał,
aby zgodziła się na przeprowadzenie z nią wywiadu.
Elsie z początku sceptycznie nastawiona do tego pomysłu, po kilku dniach namawiania w końcu uległa.
W owym wywiadzie przyznała, że wróżki mogły być
„wytworem jej wyobraźni”, który w jakiś sposób udało
się jej sfotografować. Pięć lat później w 1971 roku
program Nationwide emitowany przez telewizję BBC
ponownie zbadał sprawę, ale Elsie uparcie trzymała się
swojej wersji: „Powiedziałam Wam, że są one zdjęciami wytworów naszej wyobraźni i tego się trzymam”.
We wrześniu 1976 (Elsie miała wtedy już siedemdziesiąt
trzy lata!) Frances i Elsie udzieliły wywiadu w programie telewizyjnym transmitowanym w Yorkshire Television. Pod wpływem nacisku prowadzącego obydwie
przyznały, że zdrowy, racjonalny człowiek nie widzi
wróżek, ale zaprzeczyły sfabrykowaniu zdjęć.
Dopiero w 1983 kuzynki wyznały w wywiadzie dla
czasopisma The Unexplained (ang. Niewytłumaczalne), że niektóre z fotografii zostały sfałszowane. Wytłumaczyły, że Elsie skopiowała ilustracje z książki
dla dzieci „Princess Mary’s Gift Book”, a następnie
wycięły kartonowe figury i wsparły je za pomocą
szpilek do kapeluszy. Do tego momentu obydwie ich
wersje się pokrywają. Kontrowersje budzi niezgodność
odnośnie do piątej fotografii. Elsie utrzymuje, że jest
ona sfałszowana tak samo, jak poprzednie. Z kolei
Frances twierdzi, że to jedyne ich autentyczne zdjęcie:
„To było wilgotne sobotnie popołudnie, a my po prostu wałęsałyśmy się z naszymi aparatami, a Elsie nie
miała niczego przygotowanego. Zauważyłam wróżki
gromadzące się w trawie i po prostu skierowałam aparat
i zrobiłam zdjęcie”.
W wywiadzie udzielonym w 1985 (rok przed śmiercią
Frances i trzy lata przed śmiercią Elsie) kobiety wytłumaczyły powody, dla których ciągnęły tę mistyfikację
przez tyle lat. Elsie powiedziała, że były one zbyt zakłopotane, aby przyznać się do prawdy po oszukaniu
Conan’a Doyle’a, autora Sherlocka Holmesa. W tym
samym wywiadzie Frances powiedziała: „Nigdy nawet
nie myślałam o tym, jak o oszustwie – to tylko Elsie
i ja miałyśmy trochę dobrej zabawy i do tej pory nie
mogę zrozumieć, dlaczego dali się oszukać – chyba po
prostu chcieli być oszukani”.
Patrząc na te fotografie w XXI wieku ciężko uwierzyć,
że ktoś mógł choć przez chwilę się łudzić, że są one
prawdziwe. Postacie elfów są płaskie. Na pierwszej
fotografii twarz dziewczynki i cała jej postać jest wycieniowana, ale tańczące elfy są jednolicie jasne i nieco
sztywne, zupełnie jakby były wycięte z papieru. Przy
dokładnym zbadaniu fotografii można zauważyć również przymocowane szpilki, Wytłumaczenie faktu,
dlaczego nie zauważyli tego profesjonalni badacze
znajduje się w słowach Frances: „chyba po prostu
chcieli być oszukani”. W Anglii po pierwszej Wojnie
Światowej bardzo modne stały się wszelkie seanse
spirytystyczne, „lewitujące” stoliki, zjawisko „pisma
automatycznego” i tym podobne sprawy. Tęsknota za
zmarłymi na froncie potęgowała te zainteresowania.
Nic więc dziwnego, że chętnie przyjmowano wszystko,
co mogło podtrzymać wiarę społeczeństwa w życie
pozagrobowe oraz zjawiska paranormalne – nawet
we wróżki.
Emanuela Gontarek
XLIV LO im. Antoniego Dobiszewskiego
9 | wogole.net
Z innej strony
fot. Alicja Suchenek
Rebelie XXI wieku
Na naszych oczach dokonują się rewolucje, które są
w stanie obalić wieloletnie reżimy. Widzimy ludzi,
walczących o wyższe dobro, świetlaną przyszłość,
poszanowanie praw czy zwykłe korzyści finansowe.
Każda walka i krwawa ofiara XXI wieku momentalnie
pojawia się na ekranach naszych tabletów, telewizorów
czy smartfonów. Kolejne liczby wymieniane są w mediach szybciej niż moje wyliczenie z poprzedniego
zdania. Wszechobecne kamery nie zawsze pokazują
jednak to, co przeznaczone jest dla naszych oczu. Poza
szklanym ekranem toczą się zupełnie inne bunty. Bez
rozlewu krwi i ofiar, często nie przynoszące zmian. Są
ciche i niepozorne, wielu ludzi nie ma o nich pojęcia.
Niektórzy codziennie mijają je w drodze do pracy
czy szkoły, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Kto
za nimi stoi? Tego nie wie nikt. Właśnie to czyni je
niewidocznymi, mimo że potrafią być głośniejsze, niż
te telewizyjne.
Niewidoczna
rewolucja
Konflikt na wschodzie Ukrainy wrze, Boko Haram rośnie w siłę, a ze
wschodu nadchodzą kolejne newsy o egzekucjach zakładników. Przy
wykorzystaniu najnowszych środków komunikacji zdarzenia te nabierają zupełnie innego wymiaru. Stają się nie tylko wydarzeniami politycznymi, ale są transmitowane w Internecie, pisze się o nich książki
i nagrywa filmy. W jaki sposób człowiek może przekazać innym swoją
wiadomość? Większość rewolucjonistów żyje pośród nas, mimo że nie
zawsze jesteśmy tego świadomi.
10 | wogole.net
którędy
kanada
Anonimowy legion
Są legionem i chcą sprawić, byśmy o nich nie zapomnieli. Anonymous co najmniej raz pojawili się na ustach
prezenterki każdej stacji radiowej czy telewizyjnej na
świecie. Ich nazwa jest wymowna, gdyż wyjątkowo
ciężko jest ustalić tożsamość członków tej grupy. Przedsięwzięcia organizacji są zróżnicowane, ale głównie
opierają się na siatce hakerów z różnych zakątków globu,
w różnym wieku (w grupie działają nawet 15-latkowie!).
Blokują oni strony internetowe, upubliczniają niewygodne dane, pełnią funkcję „szeryfów Internetu”. Część
obywateli, w tym dbający o swój wirtualny wizerunek
politycy, uważają ich za przestępców, zakłócających
ład społeczny. Inni ludzie sądzą, że zespół hakerów
z powodzeniem stara się utrzymać w globalnej sieci
bastion wolności. Opinie są podzielone, ale działania
Anonymous często są niezaprzeczalnie pożyteczne,
jak choćby zeszłoroczna akcja blokowania stron z pornografią dziecięcą. Większość operacji ma podłoże
ideowe, oparte na swobodzie wypowiedzi czy innych
wartościach, o których propagowanie walczą globalni
aktywiści. Niepokojący może być fakt, jak ogromną
władzę posiadają często niepełnoletni, niedojrzali hakerzy. Każde działanie w świecie rzeczywistym znajduje
swoje odbicie w Internecie. Gdy dany rząd dopuszcza się
działań sprzecznych z założeniami Anonymous, naraża
się na cybernetyczny atak. Te dwie sfery, XXI-wieczne
sacrum i profanum, już od pewnego czasu zaczynają
się scalać. Społeczeństwo informacyjne, do którego
należymy, opiera się na zbawiennej roli Internetu.
Im głośniej krzyczysz w Internecie, tym więcej osób
usłyszy Twój głos.
Sztuka ulicznej perswazji
Żołnierz z twarzą przesłoniętą chustą odchyla się do tyłu, by wziąć odpowiedni zamach. W głowie – nienawiść,
w oczach – desperacja, w dłoni – bukiet kwiatów. To
jedno z najbardziej znanych graffiti brytyjskiego artysty
– Banksy’ego. Jest on wyjątkowy choćby ze względu na
to, że nie krzyczy, nie walczy, ale jego dzieła zawsze są
trafne i poruszają najgłębsze warstwy naszej świadomości. Być może właśnie to czyni go wyjątkowym. Jego
prace nie mają określonego przeznaczenia, a on sam nie
jest bojownikiem, walczącym o nadrzędny cel. Graffiti
współistnieją na ulicach Londynu z ludźmi wszelkiego
wyznania, rasy, kultury czy języka. Są czymś wyjątkowym, krzykiem manifestu zamkniętym w ścianie
obskurnego budynku. Za każdym razem na stronie
Banksy’ego, pojawia się zdjęcie miejsca, w którym
zostanie wykonane następne malowidło. Mimo to nikt
nie wie, jak wygląda ten uliczny artysta, nie ma pojęcia
o jego tożsamości. Może to rodzić podejrzenia, wydawać
się nieprawdopodobne, że w obliczu wszechobecności ulicznych kamer, ten samotny buntownik wciąż
pozostaje anonimowy. Wiele gazet, m.in. Guardian,
twierdziło już, że jest w posiadaniu jego prawdziwych
danych. Ostatnio świat obiegł news, że „rewolucjonista”
wręczył nastolatkowi obraz ze swoim autografem, gdy
ten podniósł farby, które wypadły z jego torby. Wkrótce
jednak agent artysty poinformował, że artysty nie było
wtedy w okolicy. Zatem mamy rzecznika prasowego,
kanał na YouTube, konta na Facebooku i Instagramie.
Ponadto Banksy wyreżyserował i osobiście zagrał
w filmie dokumentalnym pt. „Wyjście przez sklep z pamiątkami”. Produkcję nominowano do Oscara, ale jak
w takim razie przedstawiono pretendenta i jak mógłby
odebrać nagrodę? Jakim cudem tajemnica wciąż pozostała nierozwikłana? Dla mnie ten fakt jest nieistotny,
zagadkowość tylko dodaje jego dziełom uniwersalności.
Nie wiemy, kim jest autor tych graffiti, nie wiemy jak
wygląda, a wszelkie opinie i wnioski możemy budować
tylko na podstawie jego prac. Tymczasem jego dzieła
są obrazem jego wnętrza, z którym utożsamiają się
miliony ludzi na całym świecie.
Broń na wyciągnięcie ręki
W obecnych czasach do rewolucji nie jest potrzebna
broń. Zdaniem wielu najgroźniejszym orężem jest
obecnie komputer, chociażby taki na którym piszę
ten artykuł, połączony z Internetem. Tutaj wszystko w ciągu chwili staje się publiczne, dostępne dla
nieograniczonej rzeszy odbiorców, w każdym wieku
i w każdej lokalizacji. To tutaj mają miejsce rewolucje,
które obejmują zasięgiem więcej, niż tylko jeden kraj
czy kontynent. W przypadku Banksy’ego walka toczy
się na ulicach (a raczej ścianach) londyńskich ulic. Do
takich przewrotów nie trzeba armii, partii czy nawet
ludzi, wystarczy jeden umysł pełen odważnych idei
i kreatywnych pomysłów. Jaka nauka z tego płynie?
Do broni, towarzysze, czas obalić establishment!
Paweł Stępniak
XL LO im. Stefana Żeromskiego
11 | wogole.net
Z innej strony
którędy
kanada
Kto powiedział, że podbicie świata jest trudne? Anglicy robią to zawodowo. Na początku wyspa Wielka Brytania nie poskromiła ich apetytu,
więc połknąwszy przystawkę w postaci innej wyspy – Irlandii, stworzyli
Imperium, w którego granicach słońce nigdy nie zachodziło. Innym
razem okazało się, że Francuz, chcąc kupić coś od Niemca, nagle musi
rozmawiać z nim po angielsku. Kiedy indziej cały świat oczekiwał w napięciu, czy „Royal Baby” okaże się chłopcem, czy może dziewczynką.
Jednak na tym się nie kończy. Anglicy zwyciężyli również w dziedzinie
z zupełnie innej beczki.
Którędy Kanada?
Kto powiedział, że podbicie świata jest trudne? Anglicy robią to zawodowo. Na początku wyspa Wielka
Brytania nie poskromiła ich apetytu, więc połknąwszy
przystawkę w postaci innej wyspy – Irlandii, stworzyli
Imperium, w którego granicach słońce nigdy nie zachodziło. Innym razem okazało się, że Francuz, chcąc
kupić coś od Niemca, nagle musi rozmawiać z nim po
angielsku. Kiedy indziej cały świat oczekiwał w napięciu, czy „Royal Baby” okaże się chłopcem, czy
może dziewczynką. Jednak na tym się nie kończy.
Anglicy zwyciężyli również w dziedzinie z zupełnie
innej beczki.
W lewo
Angielski humor bije na głowę inne narody. W końcu
to w kraju wiecznego zachmurzenia i ryb z frytkami
wymyślono najzabawniejszy kawał świata. Jak to się
stało? Może miał za słabą konkurencję. Niemiecki
dowcip jest przerysowany, polski głupi, amerykański...
też głupi, a w szlachetniejszych momentach to tylko
mutacja angielskiego. Bez wątpienia pomogła mu także dominacja języka angielskiego na świecie. Jednak
w sprzyjających warunkach potrzebni są jeszcze ludzie,
którzy dokonają podboju. Takimi bez wątpienia okazali
się Graham Chapman, John Cleese, Terry Gilliam,
Eric Idle, Terry Jones i Michael Palin. Znani na całym
świecie jako „The Pythons” lub „Monty Python”.
W prawo
„Latający Cyrk Monty Pythona” na początku miał być
„Latającym Cyrkiem Gwen Dibley”. Cyrk – bo z tym
kojarzyli się komicy, Latający – bo miał być czymś
innym niż typowy cyrk (ten z klaunami). Nie było to
oczywiste dla wszystkich. Członkowie MP wspominają,
że publiczność przedpremierowego pokazu w siedzibie BBC reagowała tak, jak znane na całym świecie
klaskające babcie, obecne w niemal każdym odcinku.
Większość z gości myślała, że przyszli oglądać właśnie
cyrk i była zaskoczona brakiem zwierząt. No dobrze.
Ale dlaczego cyrk należeć miał do Monty Pythona?
Imię właściciela jest kompletnie przypadkowe. Monty
– fajnie brzmiało, Python – absurdalnie użyta nazwa
węża. Już sam proces powstawania tytułu ukazuje nam,
że komicy będą działać niczym hiszpańska inkwizycja.
Przez zaskoczenie, strach i skuteczność.
Montreal - Kanada odnaleziona!
12 | wogole.net
Prosto
Zanim jednak Monty Python zadziwił świat, stał się
rozpoznawalny i cytowany przez Margaret Thatcher
(kiedy ta nazwała opozycję zdechłą papugą), musiał
zmierzyć się z wieloma problemami. Planowane użycie
słowa „masturbacja” w jednym ze skeczy spotkało się
z takim oporem BBC, że komicy musieli wykreślić je ze
scenariusza odcinka. W zamian nie dodali nic. W stosownym miejscu najzwyczajniej w świecie wyłączono
głos, żeby za chwilę go przywrócić. Nim skończono
pierwszy sezon, Pythoni stali się sławni. Dosłownie
wstrząsnęli Anglią. Robili wszystko, czego robić nie
wypadało i uchodziło im to na sucho, ponieważ rozśmieszali ludzi. Często nawet własnych krytyków. Kpili
z królowej, Imperium, rządu, kpili z Kościoła i religii,
kpili ze wszystkich warstw społecznych. Odważne
skecze połączone wspaniałymi animacjami Terr’ego
Gilliama, wprost ociekające angielskim poczuciem
humoru, podbiły serca widzów i zdobywają je nadal.
Za apteką proszę skręcić
w kierunku piekarni
„Latający Cyrk Monty Pythona” emitowano w latach
1969-74. Monty Python działa jednak nadal. Założona
przez komików wytwórnia Python (Monty) Pictures
zajęła się dbaniem o wpływy z praw autorskich, a także
kręceniem filmów. Pythonowie grywali zresztą w wielu produkcjach. Jednak trzy tytuły można uznać za
ich wspólną pracę i swoistą trylogię Monty Pythona:
„Monty Python i Święty Graal”, „Żywot Briana” oraz
„Sens Życia według Monty Pythona”. Kto nigdy nie
oglądał „Świętego Graala”, ten się nie dowie, skąd
w Wormsach wziął się Święty Granat Ręczny. To nie
jest zresztą jedyny widoczny wpływ Monty Pythona
na świat. Gdzieś tam lata sobie planetoida „Monty Python”, a słowo „spamować” również ma swoje korzenie
w jednym ze skeczy Latającego Cyrku.
A może jednak przed apteką
Punktem zwrotnym niewątpliwie była śmierć Grahama
Chapmana w 1989 r. Pythonowie poradzili sobie z tym
na swój sposób. Mowa, jaką wygłosił w dniu pogrzebu
John Cleese, stała się okazją do rozbawienia wszystkich
gości, a jednocześnie była swoistym oddaniem hołdu
wspaniałemu komikowi, kiedy to po raz pierwszy
w historii brytyjskich nabożeństw pogrzebowych padło
słowo „fuck”. Niemniej od tego momentu komicy często
powtarzali, że Monty Python reaktywuje się, dopiero
gdy zmartwychwstanie Graham Chapman. Mimo to
Pythonowie wielokrotnie wznawiali odgrywanie skeczy
i rozbawianie publiczności. Ostatnim przykładem jest
występ Monty Python Live (Mostly), który odbył się
w lipcu 2014 roku. Pythoni zagrali tam samych siebie
w swoich najsławniejszych skeczach.
Nie powiem, bo sam nie wiem
Angielski humor w wykonaniu Monty Pythona mocno
charakteryzowała jedna cecha: absurdalność. Widz
nigdy nie był pewny, co stanie się za chwilę, niczego
nie był w stanie przewidzieć, a spodziewał się wszystkiego. Inną istotną cechą był fakt, że Pythoni nigdy nie
odpowiadali na postawione przez siebie pytania. I tak
po obejrzeniu pierwszego odcinka Latającego Cyrku,
wciąż nie znało się odpowiedzi na tytułowe pytanie:
„Którędy Kanada?”
Tymoteusz Ogłaza
XXVII LO im. Tadeusza Czackiego
13 | wogole.net
Z innej strony
Casino Royale
czyli jak nie zostać
milionerem
Sprawa jest jednak bardziej skomplikowana, niż wielu
graczom się wydaje. Niewiele osób jest świadomych
faktu, że w świetle polskiego prawa gra w kasynach
internetowych jest przestępstwem.
Dlaczego?
Kodeks karny skarbowy jest w tym względzie dość
precyzyjny. Litera prawa głosi bowiem, że kto uczestniczy w grach losowych lub zakładach wzajemnych
(bukmacherskich) organizowanych przez podmioty
niezarejestrowane na terenie Rzeczypospolitej Polskiej, podlega grzywnie (do 720 wielokrotności tzw.
stawki dziennej – a więc nawet kilkanaście milionów
złotych!), karze pozbawienia wolności do lat 3 lub
obu tym karom łącznie. Oczywiście wiele zależy od
okoliczności – wysokości wygranej, sposobu działania,
motywów i innych.
Kto nie marzył o wielkiej wygranej w kasynie? O przejściu z nudnej, etatowej pracy w korporacji na emocjonujące rozgrywki w ruletkę przy bardzo porównywalnym
poziomie zarobków? Albo przynajmniej o comiesięcznych wizytach w kasynie i regularnej grze za niewielkie
kwoty, które skutecznie zasilałyby prywatny budżet?
Hazard kusi perspektywą łatwego zysku, ale rzeczywistość jak zwykle weryfikuje zbyt optymistyczne plany.
T
ematem tego artykułu nie będzie jednak problem gry
jako takiej. Czytelnik zainteresowany konkretnymi
poradami graczy bądź „sprawdzonymi systemami”
ruletki z pewnością sięgnie po bardziej fachowe opracowania. W całej gorączce hazardowej tkwi jednak
pewien haczyk prawny i temu chcę się przyjrzeć bliżej.
dwukrotnie zwiększając stawkę (jest to zachowanie
charakterystyczne dla najpopularniejszego systemu ruletki zwanego Martingale), ochrona znajdzie najbardziej
błahy pretekst do wyproszenia delikwenta i gracz znajdzie się po drugiej stronie drzwi za noszenie krawata,
który nie współgra kolorystycznie z wystrojem wnętrz.
Złamać system
Powszechnie wiadomo, że kasyna na całym świecie
starają się zabezpieczyć przed utratą poważniejszych
pieniędzy. Autorzy legend miejskich prześcigają się
w pomysłowości – od specjalnego przycisku, który
krupier aktywuje, sprowadzając kulkę na wybrane pole
za pomocą pola magnetycznego, przez podstawionych
graczy, którzy „wygrywają”, a później oddają zyski
swojemu pracodawcy, aż po wypraszanie z kasyna,
gdy obsługa zorientuje się, że gracz używa systemu.
W to ostatnie jestem nawet skłonny uwierzyć, bo choć
żadna taktyka nie gwarantuje stuprocentowej wygranej,
to istnieją sposoby na – teoretyczne – zwiększenie
swojej szansy. Mówi się, że jeśli gość kasyna dwa-trzy
razy obstawi z rzędu ten sam kolor, za każdym razem
Osoby świadome tego ryzyka często decydują się na alternatywną opcję: kasyna internetowe. Osobiście jestem
zdania, że tam możliwość wszelkich manipulacji jeszcze
wzrasta, ponieważ animacja komputerowa jest w stanie
wygenerować dowolny wynik w każdym momencie.
Niektóre serwisy oferują jednak opcję „Krupier live”,
która pozwala na obstawianie na podstawie transmisji
żywej osoby kręcącej kołem.
Wprowadzając cytowaną ustawę w roku 2009, Platforma Obywatelska zamknęła drogę (a przynajmniej
teoretycznie) do gry we wszystkich kasynach internetowych, do jakich ma dostęp polski gracz. Okazuje się
bowiem, że – nawet jeśli witryna www usługodawcy
jest profesjonalnie przetłumaczona na język polski
i oferuje rodzimą pomoc techniczną – siedzibą spółki
jest jeden z europejskich rajów podatkowych, najczęściej
Gibraltar lub Malta.
Pracownicy kasyn internetowych umywają ręce –
podając się za gracza ruletki, wykonałem telefon do
centrum pomocy technicznej jednego z największych
serwisów tego typu, który świadczy usługi hazardowe
w Polsce. Telefonistka uprzejmie wyjaśniła mi, że jej
pracodawca posiada siedzibę na wspomnianym Gibraltarze, w związku z czym polskie przepisy interesują ją
tyle, co zeszłoroczny śnieg.
Wydawać by się mogło, że korzystanie z kasyn internetowych niesie ze sobą wiele zalet: nielimitowany czas
gry, dostępność z prawie każdego miejsca na ziemi,
wygodne przelewy, brak konieczności sprostania wymogom kasynowego dress code’u.
fot. Dominika Grabarczyk
Tymczasem nasz rząd nie ma zamiaru wydawać pozwoleń wymaganych do rejestracji kasyn internetowych na
rodzimym terytorium. Zgodnie z obecnie obowiązującą
listą, jedynymi podmiotami, które posiadają takie
uprawnienia, są cztery duże firmy zajmujące się tylko
i wyłącznie działalnością bukmacherską.
14 | wogole.net
Konflikt
Wydawać by się mogło, że obowiązująca już od prawie
pięciu lat ustawa jest skutecznym młotem na hazardzistów on-line. Problem jednak w tym, że Polska to
także członek Unii Europejskiej i musi dostosować się
do przepisów Wspólnoty. Te z kolei mówią o wolnym
przepływie osób, kapitału, usług i towarów. Jeśli zatem
spółka zarejestrowana na Gibraltarze (tak więc wciąż
w Unii) świadczy usługi w Polsce, nasi rodacy mają
pełne prawo z nich korzystać.
Zupełnie innego zdania jest obecny szef Służby Celnej
i jednocześnie wiceminister finansów, Jacek Kapica. Stoi
on murem za ustawą sprzeczną z prawem UE, nawet
w obliczu faktu, że już w listopadzie 2013 Trybunał
Sprawiedliwości w Strasburgu orzekł ultimatum względem Polski, dając nam dwa miesiące na zmianę ustawy.
Do niedawna wszyscy polscy gracze kasyn internetowych spali zupełnie spokojnie – ze względu na niejasną
sytuację prawną i zupełną bierność organów ścigania,
nie odbył się jeszcze ani jeden proces i nie została
nałożona ani jedna grzywna. Taka sytuacja trwała
w najlepsze aż do listopada ubiegłego roku, kiedy
Służba Celna uruchomiła dużą ofensywę skierowaną
przeciwko „nielegalnym” praktykom.
Jak z dumą obwieścił Jacek Kapica, zidentyfikowano
z imienia i nazwiska ponad 17000 graczy, którzy brali
udział w zakładach przez Internet. Rozpoczęło się też
orzekanie grzywien za grę u „zagranicznych buków”
– to cytat z twitta wiceministra Kapicy, w którym
informuje o nałożeniu kary 3000 złotych na polskiego
obywatela.
Okazało się, że celnicy wzięli na celownik graczy-amatorów, którzy niewielkie wygrane (rzędu kilkuset
złotych) przelewali na swoje konto w banku. Co ciekawe, popularną praktyką wśród profesjonalistów jest
zakładanie tzw. portfeli internetowych, czyli wirtualnych kont znajdujących się poza polską jurysdykcją,
powiązanych z kartą kredytową, której można użyć
w dowolnym miejscu na świecie.
Wnioski?
Pod sztandarem walki z nielegalnym hazardem wprowadzono w Polsce totalny zamęt legislacyjny. Jako
porządnego obywatela zastanawia mnie jedna rzecz
– dlaczego rząd, który przecież doskonale zdaje sobie
sprawę, jak duża jest skala internetowego hazardu w Polsce, nie zezwoli na rejestrowanie wirtualnych kasyn
w naszym kraju, w których gracze mogliby legalnie
wygrywać (lub tracić) pieniądze i legalnie odprowadzać
od tego podatki? Przecież działania Służby Celnej też
kosztują, a zyski z obrotów w kasynach, które goszczą
Polaków, trafiają do kieszeni obcych przedsiębiorców,
zamiast napędzać rodzimy PKB.
Dwie rzeczy są pewne – po pierwsze, sprawa będzie
ciągnąć się jeszcze miesiącami (jeśli nie latami) i z pewnością nie zakończy się gładko. Tymczasem polscy
gracze muszą przenieść się do kasyn naziemnych lub
liczyć się z tym, że pewnego dnia zapukają do nich
smutni panowie w czarnych garniturach.
Po drugie natomiast – z własnych badań i symulacji komputerowych wiem, że kasyno nie może być
sposobem na biznes. Pomijając już wszelkie historie
prawne – jeśli nie masz kontaktu z Mocą na miarę rodu
Skywalkerów albo żelaznych, pokerowych nerwów
Jamesa Bonda, kasyno nie zrobi z Ciebie milionera.
Chociaż możesz spróbować.
Bartosz Cheda
LXIV LO im. Stanisława Ignacego Witkiewicza
15 | wogole.net
Z innej strony
Lancelot
z Dolnego Śląska
Czemu można
wierzyć?
Na pewno słyszeliście o Królu Arturze, Lady Ginewrze
i Rycerzach Okrągłego Stołu. A co gdyby tak bezczelnie
zmieszać legendy arturiańskie z małą wsią na Dolnym
Śląsku? Siedlęcin.
Raporty co roku ukazują Polaków, jako
jeden z najmniej ufnych narodów świata.
W tym roku, choć badania wskazują, że
nastąpiła poprawa, nadal plasujemy się
na wysokiej pozycji wśród „nieufnych”
państw – nie zwykliśmy pokładać wiary
w media. Pytanie brzmi, czy rzeczywiście
jest to zły fenomen – czy media zasługują
na naszą wiarę?
N
iedawno ukazały się wyniki kolejnych badań,
przeprowadzonych w ramach programu Edelman
Trust Barometer. Wynika z nich, że w 2014 roku Polacy
z wyższym wykształceniem osiągnęli najniższy wynik
pod względem ufności do mediów wśród analogicznych
grup na świecie. W 2015 roku sytuacja zmieniła się
i nasza wiara w dostarczane informacje trochę wzrosła – nie na tyle jednak, aby można nas było określić
jako „ufnych” lub przynajmniej „neutralnych” (taki
podział istnieje w raporcie). Co więcej, wskaźniki
pokazują, że coraz więcej krajów dołącza do strefy
„nieufnych” – np. Argentyna, Korea Południowa czy,
o dziwo Wielka Brytania. To pokazuje, że nie my jedyni mamy problemy z pokładaniem wiary w media
i informacje przez nie prezentowane. Sytuacja ma się
jeszcze gorzej, jeśli spojrzymy na badania odnoszące
się do całych populacji, nie tylko do osób z wyższym
wykształceniem – niemalże 2/3 przebadanej liczby narodów uznanych zostało za niewierzące w wiarygodność
mediów, a Polska osiągnęła jeden z niższych wyników.
Badania pokazują również, jak bardzo wiarygodne są
dla odbiorców poszczególne kanały informacyjne – na
najlepszej pozycji plasuje się Internet. Jest to równie
dziwne, co zatrważające, gdyż ciągle mówi się o tym,
że informacje w Internecie to najczęściej kłamstwa
lub dane niesprawdzone – nic dziwnego, biorąc pod
uwagę fakt, że każdy może napisać tam wszystko,
anonimowo i bez dowodów. Wartości takie, jak wyrobiony autorytet nie mają tu takiego znaczenia, jak
w przypadku mediów tradycyjnych. Dlatego też wynik
ten wydaje się być niepokojący – oznacza on, że mamy
większe problemy z zaufaniem rzeczywistym osobom,
specjalistom, ludziom z doświadczeniem – dziennikarzom prasowym i telewizyjnym, reporterom – niż
anonimowemu użytkownikowi w sieci.
Pocieszający jest fakt, iż wyżej wspomniane tzw. media
tradycyjne – prasa, telewizja, radio – osiągnęły wynik
niewiele niższy od Internetu. Jednakże przez ostatnie lata górowały one nad siecią pod tym względem,
wchodząc w tendencję spadkową dopiero w zeszłym
roku. Jednocześnie wiarygodność Internetu stale rośnie
– czy prowadzi to do zaniku autorytetu tradycyjnych
kanałów informacyjnych i ery hegemonii informacji
16 | wogole.net
pochodzącej z sieci? Patrząc na badania i tendencje
społeczne, jest to bardzo możliwe.
Szacuje się, że dziś około 40% populacji światowej
(prawie 3 miliardy ludzi) ma dostęp do Internetu. Tylu
użytkowników jest w stanie przekazać niezliczone
ilości różnych informacji w ułamku sekundy – dlatego
cokolwiek, co opublikowane jest w sieci, może roznieść
się naprawdę szybko i trafić do wielu odbiorców. Ułatwiają ten proces portale społecznościowe, takie, jak
np. Facebook, czy Twitter. W takiej rzeczywistości
nietrudno o wysyp plotek i niesprawdzonych informacji,
które składają się potem na niewiedzę użytkowników.
Ile razy zdarzyło Wam się znaleźć informację na jakiś
temat na jednej stronie, by chwilę później gdzie indziej przeczytać coś zupełnie sprzecznego? Ile stron
i użytkowników, tyle różnych wersji. W końcu Internet
tworzony jest przez ludzi, a wiadomo, że ilu ludzi,
tyle prawd.
M
ała miejscowość w Sudetach kryje w sobie jedną
z bardziej niezwykłych budowli na terenie Polski.
Wieża książęca, o której mowa, powstała ok. 1314 roku.
Za jej budowniczego podaje się Henryka I – księcia
jaworskiego.
Budowla na pierwszy rzut oka nie przypomina wspaniałego, godnego uwagi budynku. Zwykła kamienna
wieża pokryta dachówkami. Przed nią zaniedbane
podwórze. Ma się wrażenie jakby od lat nikogo tu
nie było. Gdyby nie zatrzymujące się co jakiś czas
samochody, można by odnieść wrażenie, jakby czas
zatrzymał się 500 lat wcześnie. Wokół cisza. Jesteśmy
już gotowi na odkrycie tajemnicy.
imiona bohaterów, układał akcję tak, aby była zrozumiała i logiczna. Czasami zdarzało się tak, że autorzy
zbiorów legend dopisywali pewne wątki od siebie, aby
nadać opowieści inny sens. Takie wątpliwości wśród
członków IAS siał fragment mówiący o majówce królowej, podczas której Ginewra została uprowadzona.
Obawiano się, że twórca kompilacji legend wymyślił
sobie ów wątek. Potwierdzeniem na autentyczność
pracy autora zbioru legend stały się właśnie górne
malowidła na ścianach wieży książęcej w Siedlęcinie,
które pokazały, że ten wątek legendy był znany jeszcze
przed utworzeniem kompilacji.
Okazuje się, że w dzisiejszym świecie, w którym przecież tak łatwo powinno być o sprawdzoną informację,
biorąc pod uwagę wielość kanałów, nie wiadomo już,
czemu można wierzyć. Co powinniśmy więc robić?
Odpowiedź wydaje się być oczywista, ale niekoniecznie
prosta w realizacji: trzeba zdać się na własny rozum.
Co więcej, freski w Siedlęcinie są jedynymi na świecie
opowiadającymi historię słynnych rycerzy, które zachowały się in situ, czyli nie zostały nigdzie przeniesione,
nadal znajdują się w miejscu, w którym powstały.
Malowidła z Dolnego Śląska posłużyły International
Arthurian Society w badaniach nad autentycznością
jednego z wątków legend arturiańskich. Jak wiadomo,
nie można podać jednego autora wszystkich legend,
ponieważ były one przekazywane drogą ustną. Potrafiły
różnić się postaciami oraz zdarzeniami.
Winę za to, że niewiele osób wie o Siedlęcinie, ponoszą procedury, które utrudniają zabytkowi wpisanie
na listę Pomników Historii. Podczas gdy na liście
znajdują się, chociażby XIX-wieczna Osada Fabryczna w Żyrardowie, czy Zespół Stacji Filtrów Williama
Lindleya w Warszawie, nie ma na niej miejsca dla
światowej perełki! Brzmi to trochę absurdalnie? Co
więcej, wieża książęca w Siedlęcinie spełnia warunki
wpisania na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.
Obiekt mógłby być wpisany na Listę UNESCO, tymczasem nie jest wyróżniony nawet na polskich listach.
Z powodu małego nakładu środków zabytek reklamuje
się jedynie na stopniu lokalnym. Potrzeba również
pieniędzy na renowację fresków oraz ich ochronę
przed czynnikami zewnętrznymi, takimi jak zbyt
niska temperatura. Wpisanie wieży na listę Pomników
Historii zwiększyłoby liczbę środków, które zostałyby
przeznaczone na ocalenie tego wyjątkowego miejsca.
Obecnie przygotowywany jest wniosek, aby uznać
wieżę w Siedlęcinie za Pomnik Historii. Pomóc w tym
można będąc w okolicach Jeleniej Góry zajechać na
chwilę pod książęcą wieżę. Uwierzcie, nie będziecie
żałować!
Ksenia Nowicka
II LO im. Stefana Batorego
Można przypuszczać, że istniał ktoś taki jak „zbieracz legend”. Zbierał on wszystkie wątki, ujednolicał
Agata Serwińska
XXVII LO im. Tadeusza Czackiego
Nie można jednak wszystkiego, co złe przypisać internetowi – tradycyjne źródła również przyłożyły rękę
do ogólnego obrazu mediów jako niewiarygodnych.
Prężnie rozwija się prasa oparta głównie na plotkach
– zawierająca newsy o celebrytach, łapiąca się byle
okazji czy skandalu, aby dostarczyć czytelnikowi tej
niskiej formy rozrywki, jaką jest przeczytanie, gdzie
wakacje spędza ten a ten aktor lub z kim jest w ciąży
ta a ta piosenkarka. Również media, które w założeniu
mają być źródłem rzetelnej informacji, mogą łatwo
nadszarpnąć swój autorytet – na przykład jakością
publikowanych danych, powiązaniami z określonymi kręgami politycznymi czy osobami publicznymi.
W czasach, gdy pieniądz i wpływy rządzą, niełatwo
o obiektywizm.
Główną atrakcją wieży książęcej są najstarsze niesakralne malowidła ścienne w Polsce. Zostały one wykonane
przez artystów z pogranicza szwajcarsko-niemieckiego
na przełomie lat 1345-1346. Freski przedstawiają historię Króla Artura, jego żony Ginewry oraz Lancelota
i innych Rycerzy Okrągłego Stołu. Przyglądając się
malowidłom, można z pomocą przewodników rozpoznać większość znanych nam wcześniej z filmów
epizodów legend arturiańskich – jakbyśmy oglądali
film sprzed prawie 700. lat.
17 | wogole.net
Dookoła świata
Wiedza od podstaw
Żydzi
Kim są ci, którzy za ojca swego narodu uważają Abrahama? W celu lepszego zrozumienia warto spojrzeć
na historię narodu wybranego. Na szczególną uwagę
zasługuje motyw wędrówki i związana z nim chęć
osiedlenia się we własnym państwie – bliska zarówno
współczesnym Mojżesza, jak i tym, którzy żyli w diasporze. Mimo wielu przeciwności Żydom udało się,
dzięki kultywowaniu judaizmu, czyli przestrzeganiu
zasad, płynących z Tory (Pięcioksięgu) i Talmudu (ważnego dzieła rabinicznego), zachować własną tożsamość.
Arabowie
Świat arabski. 21 krajów. Niecałe 200 milionów ludzi.
Arabowie to ci, którzy mieszkają w krajach arabskich;
to ci, którzy mówią w języku arabskim; ci, którzy przestrzegają zwyczajów arabskich, a w ich żyłach płynie
arabska krew. Żyją w świecie, w którym wszystkimi
płaszczyznami życia rządzi religia, a prawo, które nim
kieruje – Szariat – jest wyjątkowo zawiłe. Przepisy,
które są podstawowym źródłem Szariatu, znajdują się
w Koranie, Świętej Księdze islamu. Religia obecna jest
niemalże w każdej czynności ich życia codziennego.
Tworzy także, razem z językiem arabskim, dwie nogi, na
których opiera się kultura arabska. Choć tak naprawdę
spory o to, czy owa kultura w ogóle istnieje, do dziś
nie zostały rozstrzygnięte.
Pożądane okrycie
Żydzi
Sposób ubierania się żydów zależny jest (zresztą jak
kilka innych aspektów życia) od cnijut - rozumianego
w wąskim znaczeniu jako „skromność”. Pod tym kryterium kryje się schludne ubranie oraz zakaz noszenia
przez mężczyzn ubrań kobiecych, a przez kobiety
męskich. Poza tym ubranie noszone w czasie szabatu
Burka
Okrywa całe ciało i twarz,
łącznie z oczami
Nikab
Okrywa całą twarz z wyjątkiem oczu
Chimar
Chusta zakrywająca włosy,
szyję i ramiona
tunezja
1%
2%
3%
egipt
1%
9%
irak
4%
liban
arabia
saudyjska
Między szabatem
a ramadanem
Postrzegani przez pryzmat swojej religii i, spłyconej
do stereotypów, obyczajowości. Zamknięci we własnej
społeczności lub próbujący narzucić swoją wiarę. Jednocześnie dwie strony konfliktu izraelsko-palestyńskiego.
Mimo wielu różnic istnieją aspekty, które upodabniają
ich do siebie – w końcu to wyznawcy dwóch wielkich
religii monoteistycznych.
18 | wogole.net
ma świadczyć o świątecznym charakterze dnia. Inną
sprawą jest fakt, że żyd idący na modlitwy do synagogi
to mężczyzna przyodziany w jarmułkę, tałes oraz tefilin.
Skromny damski strój rozumiany jest jako taki, który
zakrywa obojczyki, łokcie i kolana (nawet
przy siadaniu czy wchodzeniu po schodach). Kobiety
zamężne winny zasłaniać włosy. Do tego celu używają
chustek, kapeluszy oraz peruk. Niestety na żydowską
„modę” wpłynęły również historyczne zawirowania.
Oznacza to, że w pewnych okresach strój żydowski
stygmatyzował swojego właściciela.
Arabowie
Gdy ktoś mówi o arabskich kobietach, w głowie kreuje się nam od razu obraz osoby szczelnie zasłoniętej
abajami. Opisanie konkretnych zasad ubioru w krajach
arabskich jest trudnym zadaniem z racji tego, że świat
arabski jest bardzo obszerny. Mimo to, istnieją pewne
ogólne zasady, które obowiązują każdego Araba. Najważniejsze z nich to skromność i schludność. Wymogi
te są przyczyną zakrywania prawie całego ciała przez
kobiety i mężczyzn. Najbardziej charakterystycznym
elementem garderoby arabskiej są zasłony na twarz,
zwane nikab. Zauważalne są głównie w strojach kobiecych. Tradycja noszenia ich wynika z interpretacji
nakazu opisanego w Koranie i odnoszącego się do
żon Proroka: „A kiedy prosicie je o jakiś przedmiot,
to proście je spoza zasłony. To jest przyzwoitsze dla
waszych serc i dla ich serc”. Zasłona twarzy ma więc
za zadanie chronić żony Proroka przed zawistnym
wzrokiem niepowołanych osób.
Kilka lat temu przeprowadzono badanie, w którym
arabki wypowiadały się na temat, które ze strojów
arabskich jest według nich najbardziej odpowiednie
dla kobiety. Poniżej przedstawiamy jego wyniki.
Czador
Okrywa całe ciało, łączy się
z chustą szczelnie zawiniętą
na głowie
Hidżab
Chusta zakrywająca włosy
i szyję, ale pozostawiająca
odkrytą twarz
Strój w żaden sposób
niezakrywający
głowy ani twarzy
57%
23%
15%
20%
52%
13%
4%
8%
32%
44%
10%
3%
2%
1%
3%
32%
12%
49%
11%
63%
8%
10%
5%
3%
19 | wogole.net
Dookoła świata
Świąteczny czas
Zaglądając do garnka
Żydzi
Specyfikę żydowskiej kuchni można streścić w jednym
słowie: koszer (kaszer), które tłumaczy się jako „w porządku”. Tradycja żydowska, na podstawie zapisów
z Księgi Kapłańskiej (rozdział 11) oraz Księgi Powtórzonego Prawa (rozdział 14) określiła jakie potrawy
mogą spożywać Żydzi. Za koszerne uznaje się mięso
zwierząt parzystokopytnych przeżuwających (jednak
wyłączone są z tego chociażby świnie czy konie),
niektóre ptaki (głownie idzie o ptactwo domowe) oraz
pewna grupa ryb. Co ciekawe, za trefne uważane są
owoce morza. Sprawę komplikuje fakt, że o koszerności lub jej braku decyduje sposób zabicia zwierzęcia.
Dopiero ubój rytualny (szechita) – w swoim czasie
szumnie komentowany w mediach – decyduje o tym,
że mięso jest już kaszer. Kolejnej trudności nastręcza
zakaz łączenia potraw mlecznych i mięsnych.
Arabowie
Spożywanie posiłków w krajach arabskich jest nie tylko
sposobem na zaspokojenie podstawowych potrzeb. Jest
czymś znacznie ważniejszym – pogłębianiem więzi
rodzinnych i okazywaniem szacunku. Kuchnia arabska
obejmuje potrawy pochodzące ze wszystkich krajów
arabskich, co skutkuje znacznym zróżnicowaniem
w zależności od regionu. Da się jednak wyodrębnić
kilka elementów wspólnych dla całego świata arabskiego. Ważnymi składnikami arabskich kulinariów
są warzywa (pomidory, papryka, bakłażany, cukinia)
najpopularniejsze posiłki
/ omawiana grupa
codzienne posiłki
świąteczne posiłki
20 | wogole.net
oraz owoce (cytryny, granaty, figi). W daniach unika
się ziemniaków, za to wiele z nich opiera się na kaszach
i ryżu, a także soczewicy i ciecierzycy. Zabronione jest
również spożywanie mięsa wieprzowego, ze względu
na fragment z Koranu: „On wam zakazał tylko: padliny,
krwi i mięsa wieprzowego oraz tego, co zostało złożone
w ofierze czemuś innemu niż Bogu...”.
Uwielbianym napojem przez Arabów jest kawa, a jej
parzenie staje się ważnym rytuałem. Niesamowite zrządzenie losu, bo to właśnie kawa arabska, arabica, stała
się symbolem kawy najwyższej jakości. Do łagodnego
smaku tego napoju, z odrobiną goryczy, idealnym skontrastowaniem będą słodkie daktyle – najpopularniejsza
arabska przekąska. Istnieje ich ponad 150 odmian
i dostępne są dodatkowo w różnych formach – świeże,
suszone, z migdałami lub w czekoladzie.
Posiłków głównych w ciągu dnia jest trzy, podobnie
jak w Polsce. Jednak w przeciwieństwie do naszych
przyzwyczajeń, składają się one z kilku dań, które
podawane są jednocześnie. Smakuje się każdego po
trochu, w dowolnej kolejności.
Zdecydowana większość Arabów to muzułmanie i to
właśnie w ich kalendarzu, w dziewiątym miesiącu każdego roku, kiedy obchodzony jest Ramadan, obowiązuje
inny schemat dziennego odżywiania. W tym okresie
od świtu do zmierzchu nie wolno spożywać posiłków
ani pić napojów każdemu muzułmaninowi powyżej 10
roku życia. Wydaje się to być trudne do przestrzegania,
prawda? Jest jednak o wiele więcej nakazów i zakazów,
które każdy muzułmanin jest zmuszony przestrzegać.
żydzi
arabowie
ŚniadaniE:
Matzah brei (zasmażana macaz cebulą i jajkiem)
ObiaD:
Ryba w kukurydzianej panierce
Przekąska:
Knyszes (pyza zmąki, nadziana farszem)
Kolacja:
Hummus (pasta z ciecierzycy)
Śniadanie:
Laban (jogurt naturalny z oliwą i ziołami) z pitą (arabski chleb)
Obiad:
Kousa Mahshi – faszerowane kabaczki
w sosie pomidorowym z miętą
Przekąska:
Hummus (pastaz cieciorki) z chlebem arabskim
Kolacja:
Asabe al. arosa –arabskie sajgonki (na ostro lub słodko)
SZABAT
RAMADAN
Chałka (rodzaj pieczywa, zapleciony w warkocz;
spożycie jej jest dla żydówspełnieniem przykazania – obowiązkowa w trakcie szabatu!)
Czolent
(rodzaj gulaszu zmięsem i warzywami; spożywa
się go na sobotni obiad – co ciekawe należy
go przyrządzić już w piątek, gdyż w szabat tego
robić nie można. Jednak dzięki zastosowaniu tacy
grzewczej lub paleniska posiłek ten nie traci swojej ciepłoty nawet w sobotnie południe.)
Sahur (posiłek jedzony przed wchodem słońca)
– tradycją jest jedzenie daktyli jednak obecnie posiłki są
obfitsze, aby dostarczyły energii na cały dzień
Futuur
(posiłek jedzony po wschodzie słońca) składa się z trzech dań: daktyle, zupa i danie główne
Żydzi - SZABAT
Szabat jest cotygodniowym świętym dniem, trwającym
od piątkowego do sobotniego zachodu słońca. Święto to
jest przeznaczone na odpoczynek (dlatego tez zabronione jest wykonywanie różnych czynności) i przypomina
żydom, że Stwóra po 6 dniach pracy odpoczął.
Arabowie - RAMADAN
To święto, które upamiętnia rozpoczęcie objawiania się
Koranu. To wtedy Archanioł Gabriel objawił się Mahometowi i przekazał mu kilka wersów księgi islamu.
Ten 30-dniowy post stanowi lekcję bezinteresownej
szczerości i poświęcenia wobec Allaha, bo tylko on
wie kto go przestrzega. Niejedzenie i niepicie przez
kilkanaście godzin dziennie wydaje się być prawie
niemożliwe. Wyznawcom islamu nie wolno dodatkowo palić tytoniu, zanurzać całej głowy w wodzie,
ani używać kosmetyków. Jest jednak grupa ludzi,
która nie musi tak restrykcyjnie przestrzegać postu.
Należą do niej kobiety ciężarne i karmiące, osoby
chore oraz podróżni. Ramadan kończy kilkudniowe
świętowanie, tzw. Id al-Fitr, który jest idealną okazją
do zjazdów rodzinnych i wspólnej zabawy przy syto
zastawionym stole.
Moc zwyczajów i tradycji
Żydzi
W niektórych domach, restrykcyjnie przestrzegających
zasad koszerności używa się nawet dwóch rodzajów
sztućców i naczyń.
Żydzi uznają obrzezanie za symbol przymierza z Bogiem. Zabieg ten jest wykonywany najczęściej na ośmiodniowych chłopcach.
Arabowie
Opisując zwyczaje w świecie arabskim należy zwrócić
uwagę na fakt, że nie zawsze i wszędzie są one stosowane. Te, wymienione przez nas obyczaje i tradycje
niemalże w całości powstały poprzez interpretację
fragmentów Koranu.
Posiłki:
* jeśli jedzenie jest płynne, należy jeść wszystkimi
palcami, natomiast jeśli gęste – tylko trzema. Jedzenie jednym palcem lub dwoma traktowane jest jako
niegrzeczne
* po jedzeniu palce można oblizać, natomiast nie wolno
wytrzeć ich w serwetę
* nie należy odmawiać poczęstunku
* pić i jeść należy prawą ręką, nie wolno robić tego
na stojąco
Opozycja stron:
* prawo muzułmańskie podkreśla nakaz wchodzenia
do toalety lewą nogą, a wychodzenia prawą (odwrotnie
do wchodzenia i wychodzenia z meczetu)
Rozmowy:
* podczas rozmów Arabowie często pytają o arabską
poezję, pielgrzymkę do Mekki, rodzinę (ale nie kobiety)
oraz stan zdrowia (z wyłączeniem śmierci, choroby, tragedii, gdyż na te tematy Arabowie nie lubią rozmawiać)
* gdy rozmawiamy z Arabami nie powinniśmy patrzeć
im prosto w oczy
Ciekawostkowy zawrót głowy
Żydzi
Za ważniejszą od synagogi uznaje się mykwę, czyli
specjalny zbiornik z wodą, służący do rytualnego
obmycia.
Według żydowskiego kalendarza religijnego praojciec
Adam został stworzony w 3760 roku przed narodzeniem Chrystusa.
W XII stulecia chrześcijańska zachodnioeuropejska
ikonografia przypisała Żydom „diabelskie” cechy fizyczne, np. rogi.
Arabowie
„Kobiety mogą prowadzić samochód wyłącznie do
godziny 20:00, bez makijażu oraz za zgodą pisemną
opiekuna – męża”. W Internecie pojawiły się wypowiedzi Szejka Saleh bin Saad al-Lohaidan, który twierdzi,
że prowadzenie samochodu przez kobiety prowadzi do
chorób jajników, rodzenia niepełnosprawnych dzieci,
wzrostu liczby homoseksualistów i rozwodów.
Język arabski jest 6. językiem pod względem użytkowania na świecie.
W emiracie Abu Dhabi, budowane jest „zielone” miasteczko gdzie nie będzie samochodów.
Psy uznawane są przez Arabów za istoty nieczyste
Brak dzieci dla Arabów w rodzinie oznacza hańbę.
Gdy w rodzinie arabskiej rodzi się dziecko, gościom
podawany jest tradycyjny deser – karałlje (rodzaj budyniu z wyraźnym dodatkiem kminku).
Nie istnieje jednolity twór, który można określić mianem kultury arabskiej albo żydowskiej. Niemniej jednak
pewne tendencje występują w obu światach. To właśnie
te motywy - szczególnie nasilone w państwach wyznaniowych – próbowałyśmy uchwycić w tym artykule.
Mamy nadzieję, że lektura tego tekstu przyczyni się do
rozbudzenia ciekawości i fascynacji innymi kulturami
oraz pozwoli zweryfikować popularne stereotypy.
Joanna Kucharska
XXI LO im. Hugona Kołłątaja
Gabriela Łaskowska
V LO im. ks. Józefa Poniatowskiego
21 | wogole.net
Dookoła świata
H
uyen mieszka w Polsce już ponad dwadzieścia lat.
Tu pracuje, ma znajomych, realizuje swoje cele. Do
Wietnamu wyjeżdża sporadycznie. O edukacji w swym
ojczystym kraju mówi dość chętnie, choć od razu zaznacza, że jest ona całkowicie różna od zachodniego
stylu nauki. „Jeśli chodzi o egzaminy, to jest wyścig
szczurów” – mówi i dodaje, że polscy uczniowie nie
są naprawdę przeciążeni. Obowiązek szkolny dotyczy
młodych Wietnamczyków między szóstym a jedenastym rokiem życia. W biednych regionach kraju dzieci
muszą uczęszczać tylko do szkoły podstawowej. Dalsza
edukacja zależy od ich wyników i sytuacji materialnej
rodziny. W efekcie niewielu wychowanków kontynuuje
naukę na kolejnych etapach. Liczba osób na jednym
oddziale w placówkach publicznych zwykle przekracza
30. Zajęcia odbywają się sześć dni w tygodniu – od
poniedziałku do soboty – i trwają po kilkanaście godzin.
Praktykowany tu model nauczania stawia na samokształcenie oraz systematyczność uczniów, zaś zajęcia
lekcyjne prowadzone są w formie wykładów nauczyciela. Przed pierwszą lekcją, która zwykle rozpoczyna się
ok. 7 rano, samorząd klasowy sprawdza, czy uczniowie
odrobili prace domowe i przygotowali się do zajęć.
Dzieci muszą również nosić mundurki, a ich brak jest
surowo karany. Prócz obowiązkowych przedmiotów,
na poziomie naszego gimnazjum czy liceum, takich
jak: matematyka, fizyka, chemia, biologia, technologia,
literatura, historia, geografia, edukacja obywatelska,
język obcy (angielski, francuski, rosyjski, chiński,
japoński), w-f, muzyka, sztuka i informatyka istnieją
także zajęcia dodatkowe. Sporo uczniów korzysta
z nich codziennie, ucząc się nawet do 23:00, mimo
że przepisy prawne zakazują organizowania takich
lekcji po godzinie 22:00. Po dość wymagającym roku
szkolnym nadchodzi trzymiesięczny okres wakacji,
choć i w trakcie tych ferii uczniowie muszą uczęszczać
na obowiązkowe zajęcia. To wszystko służy temu, „by
być najlepszym w klasie, dostać się w przyszłości na
prestiżowy uniwersytet i mieć dobrą pracę.”
Azjatycka szkoła
przetrwania
Kilkanaście godzin dziennie spędzonych w szkolnej w ławce, multum
zajęć dodatkowych oraz presja wymagającego społeczeństwa – oto życie
przeciętnego, azjatyckiego ucznia. Kultura i kult ciężkiej pracy są wyznacznikami funkcjonowania, a każde potknięcie traktowane jest jako
osobista porażka. Dyscyplina i sukces – to dwa słowa, które powinny
nam kojarzyć się z azjatycką szkołą. Tu niestety najgorzej wypadają
dzieci z biednych rodzin, z problemami, bez dodatkowych zajęć, których nauczyciele i społeczeństwo nie faworyzują…
22 | wogole.net
Podobnie wygląda system edukacji w Japonii. Rodzice
rozpoczynają walkę o dobry start dla swej pociechy już
z chwilą narodzenia dziecka. Przedszkole jest nieobowiązkowe, lecz chodzą do niego praktycznie wszyscy
mali Japończycy. Ważne jest, by miało ono dobrą
renomę. Najlepsze placówki, to według tamtejszego
społeczeństwa, większa szansa na kolejne dobre szkoły.
Tak więc rywalizacja między uczniami rozpoczyna się
od najmłodszych lat. Wygórowane ambicje rodziców
doprowadziły do powstania zjawiska, zwanego „kyōiku
mama”, czyli mama edukacji. Tak nazywane są kobiety,
które podczas choroby swej pociechy, idą do szkoły, by
robić notatki z lekcji. Rok szkolny trwa od 1 kwietnia
do połowy marca. Wakacje trwają więc tylko dwa tygodnie, podczas których Japończycy przygotowują się
do sprawdzianów rozpoczynających nowy rok szkolny.
Zajęcia odbywają się o porach typowych dla polskiej
edukacji. Na początku jednak uczniowie przyswajają
sobie trudniejsze przedmioty, natomiast po przerwie
obiadowej poświęcają czas językom obcym, sztuce czy
sportowi. Po obowiązkowej nauce 90% dzieci wybiera się do popołudniowych szkół prywatnych „juku”,
w których uzupełniają wiedzę i uczą się rozwiązywania
sprawdzianów. Po każdym ukończonym etapie nauki
przystępuje się do testów finalnych. Okres wszelkich
sprawdzianów wstępnych nosi nazwę „shiken jigoku”
– „piekło egzaminów”. Wielu uczniów nie wytrzymuje
presji tego stresującego czasu. Zdarza się, że po niedostaniu się do wymarzonej szkoły załamane nastolatki
popełniają samobójstwo.
Podane jako przykłady Wietnam i Japonia są doskonałymi przykładami ilustrującymi azjatycki system
edukacji. „Dzieci niezmiennie znajdują się pod presją
społeczeństwa, by być najlepszym w klasie, dostać
się na prestiżowy uniwersytet i mieć dobrą pracę.
A oprócz tego znaleźć sobie partnera i stworzyć z nim
idealny dom. Tak ma wyglądać cykl życia człowieka
żyjącego ogólnie w Azji, nie tylko w Wietnamie” mówi
Huyen. „Nowe pokolenia mają najciężej. Znalazły się
pomiędzy starą a nową kulturą. Od rodziców słyszą, że
najważniejsze jest, by wziąć ślub, spłodzić dzieci, być
idealnym rodzicem i partnerem. Z kolei inni mówią im,
że należy oprócz tego zdobyć pierwszoligową edukację
i osiągnąć sukces w pracy. Dlatego młodzi próbują
sprostać oczekiwaniom z obu stron, bo Wietnamczyk czy
inny Azjata sukces musi odnieść na każdym polu. Co,
jeśli mu się nie uda? Ludzie nie mogą znieść tego, że nie
potrafią spełnić oczekiwań nauczycieli w szkole, swoich
rodziców oraz pracodawcy czy społeczeństwa. Muszą
zachować twarz, ocalić imię swoje i całej rodziny”.
Co się dzieje w naszym kraju? Apatia, zmęczenie i brak
czasu na własne pasje – to najczęściej wymieniane przez
polskich uczniów negatywne skutki nadmiernej ilości
szkolnych obowiązków. Wielu nastolatków skarży się na
niezliczone ilości kartkówek, sprawdzianów, referatów
i innych form weryfikujących naszą wiedzę. Na naukę
w placówce poświęcamy średnio ponad 1300 godzin
w ciągu roku szkolnego. Ta liczba wygląda przytłaczająco, jednak gdyby przyjrzeć się jej składowym,
okazuje się, że w ławce spędzamy ok. 190 dni w roku,
a pozostałe 175 to czas wolny (weekendy, święta, wakacje). Wydaje się, że nasz system edukacji wcale nie jest
bardzo wymagający. Mimo to polscy uczniowie osiągają
bardzo dobre wyniki w rankingu PISA (Programme for
International Student Assessment). W dwóch z trzech
kategorii plasujemy się w pierwszej dziesiątce krajów.
Nasi obywatele czytają ze zrozumieniem i rozumują
w naukach przyrodniczych. Na podium we wszystkich
trzech dziedzinach królują azjatyckie kraje… tylko
jakim kosztem?
Ada Górnofluk
XXVII LO im. Tadeusza Czackiego
23 | wogole.net
Dookoła świata
Buszując w dżungli
Wenezuela jest miejscem pełnym kontrastów. Z jednej strony wyłania się Caracas – stolica kraju, będąca miastem na światowym poziomie, z drapaczami
chmur oraz własną linią metra. Młodzież prowadzi tam północnoamerykański
styl życia, grając w baseball i słuchając rocka, a kobiety za wszelką cenę dążą do idealnego wyglądu, poddając się niezliczonym operacjom plastycznym.
Z drugiej strony, znaczną część państwa pokrywają deszczowe lasy tropikalne, w których można odnaleźć rdzenne plemiona Indian. Ja oraz moi rodzice,
podczas pobytu w Wenezueli, postanowiliśmy skupić się właśnie na tej stronie
kraju i udać się do prawdziwej dżungli.
KARAIBSKA KSIĘŻNICZKA
Zanim udaliśmy się na wymarzoną wyprawę po lesie
tropikalnym, zatrzymaliśmy się na wyspie Margarita.
Jest ona nazywana Hawajami Wenezueli lub Karaibską
Księżniczką ze względu na jej bajkowe krajobrazy:
piaszczyste plaże, wysokie, zielone palmy oraz turkusowe, krystaliczne morze – wszystko na tle gór. Na
mierzącym blisko 160 km wybrzeżu znajdują się aż 72
plaże, z których każda jest niezwykle malownicza i na
swój sposób wyjątkowa. Poza miejscami wypoczynku wyspa oferuje także wiele do zwiedzenia. Można
zobaczyć tam liczne okazałe budowle obronne, które
stanowiły zabezpieczenie przed piratami, kiedy Isla
Margarita słynęła z połowu pereł. Ponadto jest także
wiele miejsc kultu religijnego, z których najsłynniejszym jest Bazylika Najświętszej Maryi Panny z Valle.
Jest to nieduży, urokliwy kościół, wokół którego znajdują się kolorowe stragany, oferujące szeroki asortyment:
od figurek Matki Boskiej, po ubrania z wizerunkami
świętych. Blisko 99% mieszkańców Wenezueli jest
wyznania chrześcijańskiego, co silnie uwidacznia się
także na Margaricie.
WŚRÓD INDIAN WARAO
Po kilku dniach na wyspie Margarita, wreszcie polecieliśmy samolotem do delty Orinoko. Jest to sieć krętych
kanałów rzek w północno-wschodniej Wenezueli,
w lesie tropikalnym. Tam, wraz z grupą turystów oraz
przewodnikiem, rozpoczęliśmy niezapomnianą wyprawę po dżungli. Pierwszym przystankiem była
wioska Indian Warao. Nazwa plemienia oznacza
mieszkańców wód. Trudnią się oni głównie
rybołówstwem oraz zbieractwem, a ich
styl życia do złudzenia przypomina życie ludów pierwotnych. Tradycyjnie
zamieszkują drewniane domy na
palach, które zwykle składają
się z jednego, dużego pomieszczenia. Indianie
Warao żywią się
głów nie palmą moriche,
z k tórej
także
wy-
rabiają hamaki. Te „wiszące łóżka” stały się symbolem
całej Wenezueli. Turystyka znacznie poprawia sytuację
Indian. Dzięki niej mają możliwość wzbogacenia się
poprzez sprzedaż własnych wyrobów, tj. wspomnianych
hamaków, czy ozdób z koralików. Ponadto są niezastąpionymi przewodnikami po dżungli, gdyż znają ją
jak własną kieszeń.
MOTORÓWKĄ PRZEZ DŻUNGLĘ
Po wizycie w wiosce Indian Warao, wsiedliśmy do
pirogi, czyli indiańskiej łodzi (tradycyjnie są one
napędzane przez wiosła, jednak te dla turystów są wyposażone w silniki spalinowe)
i wypłynęliśmy w głąb dżungli rzeką
Orinoko. Widok tak bujnej, zielonej
i różnorodnej roślinności zapierał
dech w piersiach. Sprawiała
ona wrażenie niemożliwej
do przebrnięcia. Jedynie
gdzieniegdzie można
było dostrzec indiańskie domy
na palach.
Jednak
sternik
na-
szej łodzi zdawał się radzić sobie z przenikaniem
roślinności wzrokiem i nieustannie zauważał ciekawe
okazy zwierząt, ukryte pomiędzy liśćmi tropikalnych
drzew. W ten sposób pokazał nam chociażby barwną
iguanę, czy liczne papugi. Niesamowitym widokom
towarzyszyły odgłosy zwierząt – głównie egzotycznych
ptaków, małp oraz owadów. Wszechogarniający hałas
oraz rośliny, niejako „wychylające się” z lasu, tworzyły wrażenie bezpośredniego uczestnictwa w życiu
dżungli. Świadomość, że niedaleko nas, na wolności,
były tak niebezpieczne zwierzęta, jak jaguary czy
anakondy powodowała, że każdy uczestnik wyprawy
czuł pewnego rodzaju strach. Gruba ściana z drzew
u brzegów Orinoko była jednak granicą, dającą poczucie
bezpieczeństwa turystom.
KIJ KONTRA PIRANIE
Wieczorem, po kilkugodzinnym rejsie, zacumowaliśmy łódź przy brzegu, aby łowić piranie. Zamiast
wędek każdy z nas otrzymał kij, który na końcu miał
przymocowany sznurek z haczykiem i założonym na
niego kawałkiem mięsa. Udało nam się złowić kilka
sztuk, jednak po chwili wypuściliśmy je na wolność.
Następnie wypłynęliśmy dalej i o zachodzie słońca
zatrzymaliśmy się na środku Orinoko. W tym świetle
dżungla wyglądała najpiękniej. Żywy odcień zieleni
ściemniał oraz zyskał pomarańczową poświatę.
Po upływie kilku minut spotkała nas niespodzianka – różowe słodkowodne delfiny.
Wyskakując z rzeki na tle zachodu
słońca, tworzyły przed naszymi
oczami żywą pocztówkę.
NOC W SERCU DZICZY
Całodzienny rejs zakończył się noclegiem w domkach
na palach,
znajdujących się
w samym środku dżungli. Każdy z nich był wyposażony
w moskitiery, mające chronić przed owadami, których
w pobliżu rzeki nie brakowało. Okazało się jednak, że
nie są one wystarczająco szczelne. W konsekwencji
nasz domek był pełen różnorodnych insektów: od egzotycznych pająków, po coś na kształt ważek. W moim
przypadku spowodowało to problemy z zaśnięciem.
Dzięki temu mogłam dłużej cieszyć się odgłosami
dżungli. Noc w bezpośrednim sąsiedztwie tajemniczego
lasu tropikalnego, jego bogatej flory i fauny realnie
przeniosła mnie do magicznej krainy, wcześniej znanej
mi tylko z filmów – do krainy Księgi Dżungli.
CANAIMA I SŁYNNE WODOSPADY
Kolejny dzień również rozpoczął się rejsem. Tym
razem popłynęliśmy do Parku Narodowego Canaima,
słynącego głównie z licznych wodospadów, które na
tle płaskich gór stołowych (tepui) tworzą porażający
krajobraz. Pierwszą atrakcją miało być przejście ścieżką
ukrytą pod kaskadami wody Salto Sapo. Znaleźliśmy
się więc jakby w środku wodospadu, pomiędzy wodą
a skałami. Było to niesamowite doświadczenie, gdyż
stwarzało poczucie odosobnienia, oddzielenia od reszty
świata. Następnie przepłynęliśmy naszą łódką niedaleko Salto Angel – najwyższego wodospadu na świecie,
mierzącego ok. 979m (znacznie lepiej obejrzeliśmy go
później z samolotu).
WYCZYNOWY SPACER
Po podziwianiu wodospadów, zacumowaliśmy łódź
przy brzegu i wyruszyliśmy na spacer po dżungli.
Poruszaliśmy się oczywiście jedynie wyznaczonymi,
bezpiecznymi trasami. Nasz przewodnik torował sobie
drogę maczetą i, także na lądzie, wyszukiwał oryginalne
okazy zwierząt oraz roślin i opowiadał o szczególnych
właściwościach niektórych z nich (np. liany mają w sobie
wodę nadającą się do picia, co umożliwia przeżycie
w dziczy). Po wędrówce popłynęliśmy łódkami do
miejsca, z którego udaliśmy się na lotnisko. Później
czekał nas transfer do Caracas, a następnie powrót
do domów.
Wenezuela niewątpliwie należy do najbardziej niezwykłych krajów na świecie. Tam piękno przyrody łączy
się z nowoczesnością miast, a rozwój technologiczny
ze sposobem życia rdzennych Indian. Mnie najbardziej zachwyciła dziewicza natura amazońskiej
dżungli, jej majestatyczność i tajemniczość.
Jednak ze względu na szeroką różnorodność atrakcji, pobyt w Wenezueli może
dać każdemu coś innego. Jedno jest
pewne – nikt nie powróci z niej
zawiedziony.
Diana Jaworska
XXXIII LO im.
M. Kopernika
Patron działu - Autostrada Maturalna
Dla maturzysty
Kaligrafia
po fińsku
Od nauki pisania zaczyna się edukacja szkolna i zapewne wielu z nas mogłoby z łatwością wyłowić z pamięci
wspomnienia żmudnych ćwiczeń stawiania prostych liter,
które nauczyciel w końcu uzna za wystarczająco czytelne
i estetyczne. To stały element pierwszych miesięcy spędzonych w szkole, nieprawdaż? Otóż… - niekoniecznie!
Nieco ponad dwa miesiące temu Fińskie władze ogłosiły,
że od 2016 roku w tamtejszych szkołach nie będzie się już
uczyć pisania odręcznego.
R
ealia Fińskiego systemu oświaty znacznie różnią się
od tych, które znamy nad Wisłą. Dzieci najczęściej
zaczynają edukację po ukończeniu siódmego roku życia,
ale ich gotowość szkolną sprawdzają wcześniej specjalne testy psychologiczne. W ten sposób dziecko ma
możliwość rozpoczęcia nauki zarówno rok wcześniej,
jak i rok później – w zależności od wyników testów.
Placówki edukacyjne są świetnie dofinansowane przez
26 | wogole.net
państwo i nawet w przypadku nielicznych placówek
prywatnych uczniowie również nie płacą za naukę.
Zarówno w przypadku powszechnej dziewięcioletniej
szkoły podstawowej (od 7 do 15 roku życia), jak i szkół
„ponadgimnazjalnych”, bardzo często nie ma w nich
podziału na klasy. Każdy uczeń ma prawo do rozłożenia
sobie czasu nauki według indywidualnych potrzeb –
wydłużając lub skracając lata pobytu w szkole. Fiński
27 | wogole.net
Dla maturzysty
uczeń rzadko kiedy ma zadawaną pracę do domu, a czas
po lekcjach może w całości poświęcić na rozwijanie
swoich pasji i zainteresowań. Fiński system oświaty
charakteryzuje się również najmniejszymi różnicami
w wynikach osiąganych przez najlepszych i najsłabszych uczniów. Osoby pracujące jako nauczyciele są
zaś darzone ogromnym szacunkiem i prestiżem, dobrze
też zarabiają. Nie dziwi więc fakt, że pedagogika jest
tam jednym z najbardziej obleganych kierunków studiów. Także badania naukowe pokazują, że Finlandia,
jak i Skandynawia ogółem, mają najskuteczniejsze
na świecie metody nauczania i słyną z przyjaznego
systemu szkolnictwa.
Skoro Finowie mają tak dobry system edukacji, to
można założyć, że wiedzą, co robią, także w sprawie
rezygnacji z uczenia dzieci pisma odręcznego. Zdaniem Minny Harmanen z Narodowej Rady ds. Edukacji pisanie maszynowe staje się coraz istotniejsze
w codziennym życiu, natomiast pisanie odręczne od
dłuższego czasu traci na znaczeniu. Coraz częściej
ważne jest, aby to, co mamy do powiedzenia zostało
zapisane w formie elektronicznej. Łatwiej jest taki tekst
trwale zapisać, wysłać, użyć w kolejnych tekstach. Taki
sposób zapisu eliminuje też kłopoty z niemożliwością
odczytania czyjegoś charakteru pisma.
Co na ten temat mówi nauka? Wyniki badań wskazują na to, że pisanie ręczne wspiera rozwój mózgu
(szczególnie u dzieci dopiero rozpoczynających naukę).
Podczas pisania odręcznego dziecko ma dostęp do
większej ilości bodźców. Mózg angażuje się w ruch
dłoni, w odczuwanie nacisku długopisu na papier.
Bodźców jest więc nie tylko więcej, ale też są one bardziej różnorodne niż podczas pisania na klawiaturze.
Eksperymenty dowodzą, że podczas pisania odręcznego
aktywują się inne części mózgu niż podczas pisania na
klawiaturze. Co ważniejsze, aktywne są wtedy m.in.
rejony odpowiedzialne za motorykę. Dzięki ich współdziałaniu lepiej zapamiętujemy to, co napisaliśmy. Anne
Mangen z Uniwersytetu w Stavanger przeprowadziła
eksperyment, w którym 2 grupy dorosłych miały za
zadanie zapisać symbole nieznanego im alfabetu, który
składał się z ok. 20 liter. Jedna jedna grupa zapisywała
Patron działu - Autostrada Maturalna
alfabet przy użyciu długopisów i kartek, a druga —
na klawiaturze. Po upływie trzech i sześciu tygodni
sprawdzano u badanych zdolność do przypomnienia
sobie liter oraz szybkość w odróżnianiu liter zapisanych
prawidłowo od tych w lustrzanym odbiciu. Grupa, która
uczyła się, gdy pisała odręcznie, wypadła lepiej we
wszystkich testach. Odpowiedzią na to, dlaczego tak
się dzieje, mogą być późniejsze badania rezonansem
magnetycznym, które wykazały, że w grupie osób
piszących odręcznie znacznie bardziej aktywny był
tzw. Ośrodek Broki, odpowiedzialny za generowanie
mowy. Pisanie jest więc w znacznie większym stopniu powiązane z mówieniem. W świetle tych badań
rezygnacja z pisma odręcznego w Fińskich szkołach
może nie wyglądać już tak jednoznacznie pozytywnie.
I na takie wątpliwości Finowie mają jednak swoją odpowiedź. W ramach „rekompensaty” we wspomaganiu
rozwoju manualnego szkoły wprowadzą obowiązkowe
zajęcia z rysunku i robótek ręcznych, które w podobny
sposób stymulują mózg. Warto dodać, że w niektórych
szkołach zostaną także wprowadzone nieobowiązkowe
zajęcia pisania „kaunokirjoitus”, czyli kaligrafii. Podobne zajęcia „artystycznego pisania” odbywają się od
dłuższego czasu w szkołach w Japonii, czy w Wielkiej
Brytanii i cieszą się dużą popularnością wśród młodych ludzi. Jedną z takich osób był Steve Jobs, twórca
firmy Apple, który jako student uczęszczał na zajęcia
z kaligrafii i uznawał je za miłą „odskocznię” od nudnych wykładów. I mimo krótkiego pobytu na uczelni,
to właśnie ta wiedza pozwoliła mu w przyszłości na
zwrócenie uwagi na zaniedbywany wówczas aspekt
grafiki komputerowej — w części dotyczącej czcionek
i programów edytujących teksty.
Finowie zdecydowali już o swoim podejściu do nauki
pisma odręcznego. Od 2016 roku minie pewnie jeszcze
wiele lat, zanim pojawią się miarodajne badania na temat
wpływu tej decyzji na poziom nauczania. My na razie
nie mamy tego dylematu. Zapewne zdecydujemy, gdy
pojawią się już wyniki fińskich badań…
Karolina Lichuta
XVIII LO im. Jana Kochanowskiego
Patron działu - Autostrada Maturalna
Nie zapomnij o...
maturze!
04
05
06
07
08
9:00
9:00
9:00
9:00
9:00
Język polski – pp*
Matematyka – pp
Język angielski – pp
Język polski – pr
Matematyka – pr
14:00
14:00
14:00
14:00
14:00
Wiedza o tańcu – pp
Język łaciński i kultura antyczna – pp
Język angielski – pr
Biologia – pp
Język angielski – dj*
Biologia – pr
Wiedza o społeczeństwie – pp
13
14
Wiedza o tańcu
– pr*
11
Język łaciński i kultura antyczna – pr
12
15
9:00
9:00
9:00
9:00
Fizyka i astronomia
– pp
Język niemiecki – pp
Geografia – pp
język rosyjski – pp
chemia – pp
14:00
Geografia – pr
14:00
chemia – pr
język niemiecki – pr
14:00
język rosyjski – pr
14:00
język niemiecki – dj
historia muzyki – pp
język rosyjski – dj
historia sztuki – pp
14:00
Filozofia – pp
historia muzyki – pr
10
16
17
Wiedza o społeczeństwie – pr
9:00
Fizyka i astronomia
/ fizyka – pr
09
historia sztuki – pr
Filozofia – pr
18
9:00
język francuski – pp
14:00
język francuski – pr
język francuski – dj
19
9:00
20
21
22
24
9:00
9:00
14:00
informatyka – pp
język włoski – pp
informatyka – pr
14:00
języki mniejszości
narodowych – pp
języki mniejszości
narodowych – pr
14:00
język włoski – pr
historia – pp
język włoski – dj
historia – pr
język kaszubski – pp
język kaszubski – pr
9:00
język łemkowski – pp
język hiszpański
– pp
język łemkowski – pr
14:00
9:00 – matematyka w języku obcym dla absolwentów oddziałów dwujęzycznych (pp)**
język hiszpański
– pr
10:35 – historia w języku obcym dla absolwentów oddziałów dwujęzycznych (pr)**
język hiszpański – dj
12:10 – geografia w języku obcym dla absolwentów oddziałów dwujęzycznych (pr)**
13:45 – biologia w języku obcym dla absolwentów oddziałów dwujęzycznych (pr)**
15:20 – chemia w języku obcym dla absolwentów oddziałów dwujęzycznych (pr)**
16:55 – fizyka i astronomia / fizyka w języku
obcym dla absolwentów oddziałów dwujęzycznych (pr)**
* pp – poziom podstawowy; pr – poziom rozszerzony; dj – poziom dwujęzyczny
** Dodatkowe zadania egzaminacyjne w języku obcym z biologii, chemii, fizyki i astronomii / fizyki, geografii, historii, matematyki mogą rozwiązywać
absolwenci oddziałów dwujęzycznych, w których przedmioty te były nauczane w języku obcym nowożytnym.
Patron działu - Autostrada Maturalna
Dla maturzysty
Matura z muzyką
i Muzyczne metody
redukcji stresu
„Muzyka to najlepsza towarzyszka dla tego, kto cierpi.
Jest ochocza i radosna jak dziecko, ognista i powabna jak
młoda dziewczyna, dobra i mądra jak stary człowiek, który
spędził owocnie życie”. - S. Lagerlof
„Muzyka łagodzi obyczaje”. - Arystoteles
02
„Muzyka to jest wyłom, przez który dusza, jak więzień
z więzienia leci czasem w regiony wolności”. - S. Żeromski
Czas ucieka, wieczność czeka, moi mili, wraz z czwartym maja zbliża
się ostateczny dzień maturalnego starcia. Ciśnienie nadal samoczynnie
skacze? Ręce drżą, włosy, skóra i paznokcie siwieją, bledną i kruszą się
w palcach. Szczęśliwie jest z Wami program walki z Zespołem Napięcia
Przedmaturalnego (PreMatura Syndrome). Tym razem dzięki uprzejmości Selmy Lagerlof, Arystotelesa oraz Waszego ulubionego Stefana
Żeromskiego, wzięliśmy na warsztat zbawienne właściwości muzyki,
jako remedium na maturalne smutki. By umiejętnie korzystać z jej dobrodziejstwa, niezbędna jest znajomość wyspecjalizowanych technik,
opracowanych między innymi przez portal Helpguide we współpracy
z Frankiem Fitzpatrickiem, założycielem Fundacji Earthtones, której celem
jest „metamorfoza ludzkiej psychiki poprzez muzykę i film”.
01
Każdy dzień rozpoczynacie
słowiczym trelem rozdzierającego
budzika, który sprawia wrażenie,
jakby zgromadził w sobie dźwięki
gimnazjalnych występów chłopięcych na 11 listopada? Naprawdę
zaskakujące, że potem całe dnie
chodzicie spięci i podenerwowani.
Psycholodzy radzą, by traktować
się z większą sympatią i wstawać
w rytm ulubionego utworu, tym
samym mimowolnie wprawiając
się w dobry humor i gotowość, by
chwytać kolejne arkusze maturalne. Nie trzeba chyba sugerować, że lepiej wybierać kawałki
energetyczne. Pochrapywanie do
Jamesa Blake’a się nie liczy.
03
Jeśli chcecie wejść na wyższy
poziom muzycznej przyjemności
(co większość robi całkiem naturalnie), nie krępuajcie się towarzyszyć ulubionym wokalistom.
Śpiew powoduje wydzielanie
hormonu przyjemności (dopaminy), regulację oddechu, przy jednoczesnym obniżeniu się poziomu
napięcia. Ponadto wykonywane
w grupie wpływa również pozytywnie na samoocenę i poczucie
przynależności, takie poczucie, na
przykład względem zespołu U2,
może być budujące.
Niezależnie od tego, czy jesteście profesjonalnymi muzykami,
amatorami, czy po prostu nimi nie
jesteście, działalność w postaci
tworzenia i łączenia dźwięków
jest, jak określa to Frank Fitzpatrick, „mega witaminą” dla
mózgu. Angażuje wiele obszarów,
pobudza i poprawia funkcjonowanie. Ważne jest jednak to, by
wybierać kompozycje na miarę
naszych umiejętności, by nie
wywołać kolejnych frustracji
spowodowanych brakiem kompetencji. Niech to będzie moment
rozpływania się własną twórczością. Pamiętajcie, by wybrać
instrument, który odpowiada
Wam najbardziej. W ostateczności
mogą to być cudze nerwy.
04
05
Wasze ciało nie wymaga od
Was biegu na czterdzieści dwa
kilometry, właściwie wystarczy
nawet dwadzieścia minut spaceru,
rozciągania, czy jogi. Włączenie
ruchu w codzienny harmonogram
pomoże uporać się z negatywnymi biologicznymi skutkami stresu
tj. napięciem mięśni i wytworzonym w nich kwasem mlekowym.
W pewnym momencie będziecie
już tak rozluźnieni, że zrelaksowanie się na ruchliwej ulicy,
wśród obcych ludzi nie będzie
większym problemem.
Poza wprowadzeniem odpowiedniej żywności przedmaturalnej
(patrz Maturalny Kocioł) dobrze
jest także zadbać o dietę muzyczną. Jeśli macie możliwość
wyboru lokalu kierujcie się nie
tylko rodzajem i ceną potraw,
ale także gatunkiem i intensywnością muzyki. Niezdrowy
i nieświadomy dobór dźwięków
może zniweczyć wszelkie plany
osiągnięcia wewnętrznej równowagi lub – co gorsza – zepsuć
Wasz gust muzyczny. To skutkuje
naprawdę poważnymi komplikacjami zdrowotnymi.
06
Łączenie muzyki z innymi
aktywnościami tylko Was rozprasza lub powoduje rozdarcie
i niemożność podjęcia decyzji?
Czasem lepiej dobrowolnie oddać
się dźwiękom. Frank Fritzpatrick poleca dwie metody. Jedna
polega na założeniu słuchawek,
zamknięciu oczu i odpłynięciu.
Warto również spróbować czegoś
łudząco podobnego, ale angażującego dużo większe partie mózgu.
Aktywne słuchanie (ang. active
listening) polega na poświęceniu
całej uwagi dźwiękom, odsuwając
na bok resztę życia, a koncentrując się na konkretnym instrumencie, wokalu lub samej linii
melodycznej. Osobiście polecam
jednak pamiętanie o funkcjach
życiowych. Wbrew pozorom są
one dość przydatne.
Stosując powyższe zasady warto pamiętać przede wszystkim o odpowiednim doborze utworów, uwzględniając Wasz gust i preferencje, niekoniecznie
kierując się panującą modą. Każdy lubi czasem zanucić kultową Britney
Spears, ale tylko najwięksi twardziele są w stanie zrobić to na głos. Jeśli
jednak nie jesteście melomanami, gotową playlistę możecie znaleźć na
stronie fundacji Earthtones. W miarę wsłuchiwania się w składanki innych
najdzie Was ochota na stworzenie własnej, co generuje zdecydowanie
najlepsze efekty.
Nikt nie gwarantuje, że akurat powyższe rady pomogą wyleczyć wszelkie objawy związane z tak poważną dolegliwością, jak Zespół Napięcia
Przedmaturalnego. Lepiej jednak mieć nadzieję, że na Was zadziałają
równie skutecznie, co na wokalistę zespołu Belle and Sebastian - Stuarta
Murdoch’a. Dzięki tworzeniu muzyki, po siedmiu latach cierpienia na
zespół chronicznego zmęczenia, zaczął pisać piosenki, komponować,
koncertować. W jego dorobku znajduje się nawet film, Dziewczyny (God
Help the Girl), opowiadający o nastolatce zmagającej się z problemami
emocjonalnymi za pomocą muzyki. Na razie męczycie się niecały rok,
więc naprawdę jest jeszcze dla Was nadzieja.
Katarzyna Molak
30 | wogole.net
31 | wogole.net
Kalejdoskop
Pornfood
brzmi zdrożnie
ale co to właściwie jest?
P
nf
#p
or
d
oo
Od jakiegoś czasu na Instagramie coraz większą popularnością cieszy
się hashtag #Pornfood. Nie brzmi to zbyt dobrze – można pomyśleć,
że chodzi o jakąś kategorię pornografii, stworzoną dla ludzi o fetyszu
jedzenia. Rozwiązanie tej pokrętnej zagadki można poznać spoglądając
na zdjęcia oznaczone tymże hashtagiem. Najczęściej przedstawiają one
dania, wyglądające tak smacznie, że aż przyprawiają o ślinotok.
32 | wogole.net
ornfood – brzmi zdrożnie, ale co to właściwie jest?
Od jakiegoś czasu na Instagramie coraz większą
popularnością cieszy się hashtag #Pornfood. Nie brzmi
to zbyt dobrze – można pomyśleć, że chodzi o jakąś
kategorię pornografii, stworzoną dla ludzi o fetyszu
jedzenia. Rozwiązanie tej pokrętnej zagadki można
poznać spoglądając na zdjęcia oznaczone tymże hashtagiem. Najczęściej przedstawiają one dania, wyglądające
tak smacznie, że aż przyprawiają o ślinotok.
Blisko dziewięćdziesiąt procent zdjęć na Instagramie
przedstawiających jedzenie jest oznaczona jako #Pornfood. Niestety większość z nich nie zasługuje na ten
„tytuł”. Pizza, którą upiekłaś z koleżanką to nie jest
pornfood. Pornfoodem nie jest również schabowy
u babci, czy też kopytka kupione w barze mlecznym.
Nie są nim również dietetyczne sałatki i inna zielenizna, którą często można zobaczyć na profilach różnych
rodzimych blogerek. Pornfood powinien wyglądać
jakby miał milion kalorii i nikt dbający o linię nie odważyłby się go ruszyć. Powinien wyglądać tak, jakby
nawet Pudzian miał problem ze zjedzeniem całości.
Pozwólcie, że opiszę Wam przykładowe danie, które
zasługuje na miano pornfood.
Kojarzycie te wielopiętrowe, małe i grube naleśniki
polane syropem klonowym, jakie często pojawiają się
w niezliczonych amerykańskich produkcjach filmowych? Wyobraźcie sobie, że każdy naleśnik jest przełożony warstwą nutelli, m&m’sów, masła orzechowego,
ciasteczek Oreo i Bóg wie jeszcze czym. Każda warstwa jest napakowana taką ilością cukru, że cukrzyka
zabiłoby na miejscu. Taki wysoki na kilkanaście centymetrów przekładaniec bardzo często jest polewany
czekoladą, bitą śmietaną lub różnymi syropami (i nie
jest to ciapka – naleśniki od góry do dołu są oblane
słodkimi cieczami). Licznik kalorii? Zapomnijcie – po
zjedzeniu czegoś takiego, musielibyście chyba przebiec
cały maraton, żeby takie monstrum spalić. Danie jest
obrzydliwie słodkie – trzeba naprawdę lubić cukier,
żeby dać sobie radę. Takiego potwora można nazwać
mianem pornfood – dlaczego? Ponieważ wygląda
świetnie, smakuje wyjątkowo (naprawdę wyjątkowo
– tego typu dania cechują się charakterystycznymi
mieszankami smaków, zależnymi od składników np.
naleśniki z nutellą posypane kwaśnymi żelkami i płatkami chili), a sam proces zamawiania i jedzenia jest
ciekawym doświadczeniem, często niepowtarzalnym.
Jednym minusem może być to, że po konsumpcji możecie samych siebie nienawidzić za takie objadanie się.
Jednak co, jeśli ktoś nie lubi cukru w dużych ilościach?
W takim wypadku można zaszaleć z cholesterolem
i tłuszczami, odpuszczając cukier. Warte uwagi są burgery XXL – oczywiście nie mam na myśli tych papek
podawanych w barach przy dworcach, czy też produktów burgero-podobnych serwowanych w restauracjach
sieciowych. Mam na myśli burgerownie – niektóre
z nich podają specjalne burgery w rozmiarze dla dużych
chłopców. O ile normalny kotlet waży od 120 do 170
gramów, kotlet w XXL waży 250-300 gramów. Przy
takiej masie i grubości kotlet powinien być brązowy
na zewnątrz i różowy w środku – inaczej będzie suchy
i bez tej przyjemnej, soczystej tekstury smakowej
charakterystycznej dla średnio wysmażanego kotleta.
Przy takim burgerze najważniejsze jest mięso i o ile jest
dobrze przyrządzone, to będzie to fantastyczna uczta,
wręcz „pornograficzna”. W kategorii XXL warta jest
również wspomnienia kuchnia Tex-mex – kilogramowe
burrito, kilka wielkich taco czy też wielka micha pełna
ryżu i carnitas. Zdecydowanie nie polecam osobom
z chorobami układu krążeniowego.
Najważniejsze pytanie dotyczące pornfood brzmi: gdzie
można coś takiego zjeść? Cóż, można spróbować zrobić
coś w domu lub wybrać się do restauracji, serwującej
takie monstra. Na szczęście w Warszawie są aż dwa
takie lokale. Jeśli jesteście fanami dużej ilości cukru,
koniecznie wybierzcie się do Mr. Pancake – menu jest
całe wypchane przeróżnymi wysokokalorycznymi słodkościami. Natomiast jeśli chcecie zjeść kilkupiętrowe
naleśniki, a potem poprawić kilogramowym buritto,
powinniście skierować się do Diner 55 – serwują tam
praktycznie wszystko, co można wymyślić w kategoriach pornfood. Niestety należy mieć na uwadze fakt,
że nie są to tanie miejsca – podawane porcje są bardzo
duże i cena jest równomierna do rozmiaru. Niemniej
jednak, jeśli śniło Wam się zjedzenie takiego potwora,
widzianego do tej pory tylko na ekranie, to zdecydowanie polecam wizytę w tych dwóch restauracjach.
Tylko zanim zaczniecie jeść, koniecznie zróbcie zdjęcie
i podpiszcie je #pornfood.
Dominik Łuszczek
XV LO im. Narcyzy Żmichowskiej
33 | wogole.net
Kalejdoskop
Scena z ulicy
wiedeńskiej
W
delikatnym półmroku pomieszczenia wypełnionego dymem obnażające nerwy rozkoszy wyzwalały
w nim uczucia niemal metafizyczne. Lekko unosząca się
ku górze, zwiewna tkanina odsłaniała coraz to nowe
znaczenia jej istnienia, pozostawiając ostre poczucie
niewysłowienia. Zastygły w ascetycznej niemal pozie,
o twarzy wykrzywionej w niecodziennym grymasie,
zapalczywie stukał pędzlem o framugę. Mistyczna
fizjonomia, zanurzona w ciemno-granatowej pościeli,
po wiecznej chwili oczekiwania, podniosła płomienną
burzę loków i zaszczyciła go spojrzeniem o tyle przenikliwym, a zarówno łagodnym, wzbudzając wstrząsającą nim falę pożądania, złączoną ze świadomością
ulotności. Cisza, zmącona jedynie arytmicznymi oddechami i miarowym tętentem akcesorium malarskiego,
utrzymywała wzniosłą atmosferę chwili, która trwać
by mogła nieskończenie, gdyby nienasycony umysł
kochanka znaleźć mógł wyswobodzenie. Wytrwale
tkwił w przedsionku, lecz każde jej drgnięcie wzmagało
jego cichą furię. Subtelna w swym lenistwie, zaginając
ciało w łuk, wyciągnąwszy filigranowe palce przed
siebie, wskazała na antidotum. Kres był bliski, a dreszcze mrowiące niczym szpilki nie pozwalały uchwycić
sensu. Wszechobecny aromat piżma poruszał go do
głębi, a najśmielszym i najdotkliwszym pragnieniem
stało się zatrzymanie tej chwili w czasie. Natychmiast,
dogłębnie, obłędnie, bezwstydnie i przejmująco starał
się dokonać niemożliwego – przenieść tę frenetyczną
żądzę w sposób najbardziej zadowalający na płótno.
Wnętrze powoli zapełniało się alabastrowym erotyzmem pełnym ostentacyjnej seksualności, a młody,
nie potrafiąc odrzucić cielesności, został pochłonięty
przez tworzone przez siebie dzieło.
fot. Dominika Grabarczyk
***
34 | wogole.net
Subtelne piękno Wiednia od wieków w specyficzny
sposób wywierało wpływ na artystyczne dusze, zatrzymując je w czasie i porywając w nieustannego
walca. Sztuka przełomu XIX i XX wieku w dalszym
ciągu tkwiła w okowach akademickich, gloryfikujących
proporcję, symetrię, delikatność i subtelność. Publiczne
omawianie aspektów związanych z ludzką cielesnością
było społecznie niewłaściwe, a artyści tkwili w słodkiej,
fałszywej pruderii. Miasto kulturalnie rozkwitało,
aromat palonej kawy z subtelnym akompaniamentem
nut Brahmsa w tle asystował malarzom, pracującym
w plenerze. Wraz ze zmianami społecznymi nowe
pokolenia artystów poczuły potrzebę przedefiniowania sztuki. Tym sposobem powstał Związek Artystów
Austrii – Secesja Wiedeńska, stowarzyszenie, które
reprezentować miało „sztukę nowoczesną, tworzoną za granicą, aby publiczność mogła zdobyć nowe
i wyższe kryterium oceny dzieł sztuki narodowej”,
a za cel postawiło sobie uświadomienie i wychowanie
społeczeństwa. Wiedeń stał się światowym łącznikiem
sztuki japońskiej, Art Nouveau i ojców impresjonizmu
od Tintoretta do Cezanne’a, którzy na corocznych
wystawach prezentowali nowe idee. Nie może więc
dziwić, że na płótnach poczęły się jawić coraz śmielsze alegorie – z tych prądów wyrosły dzieła Gustava
Klimta, a jego „Pocałunek” stanowi ukoronowanie
złotego okresu. Wiedeński mistrz, zainspirowany bizantyjskimi mozaikami, szokował kontrastami delikatniej ornamentyki i nagich ciał, wiele jego obrazów
łamało ówczesne normy – jeden z nich – „Nadzieja I”
przedstawiał kobietę w zaawansowanej ciąży, a z racji
tematyki musiał być trzymany pod kluczem. Balansując
na niewyczuwalnej linii pomiędzy dekoratorstwem
a erotyzmem, Gustav Klimt przygotował towarzystwo
wiedeńskie na prawdziwą burzę – ekspresjonizm.
Egon Schiele powiedział kiedyś, że „sztuka erotyczna
jest świętością”, co było zapowiedzią prawdziwego przewrotu. Całokształt obrazów olejnych malarza emanuje
sprzecznościami, współistniejącymi i wzajemnie się
uzupełniającymi: życiem i śmiercią, lubieżnością i pięknem, samotnością i seksualnością. Zarówno Schiele, jak
i Klimt, wywoływali obyczajowe skandale, posądzani
o szerzenie zepsucia. Pierwszy został nawet skazany za
niemoralność i deprawację nieletniej. Jednak prawdziwą
miarą geniuszu malarza były jego autoportrety, będące
dokładnym odzwierciedleniem skrajnie pesymistycznej
natury artysty, dla którego możność do samoanalizy
stała się jedynym pewnym gruntem.
Egon urodził się 12 czerwca 1890 roku w małej mieścinie Tulln, nieopodal Wiednia, gdzie jego ojciec – Adolf
Schiele zarządzał dworcem kolejowym. Chłopiec spędzał całe dnie przy oknie z widokiem na peron, mając
ołówek i kartkę w dłoni, rysował mijające pociągi
i gwarnych podróżnych. Jego wrodzone skłonności do
rysunku zostały wykryte w wieku sześciu lat, a wraz
z postępującą chorobą psychiczną ojca nabierały coraz ostrzejszego wyrazu. Choć małżeństwo rodziców
wynikło z miłości, przez długi czas nie zostało skonsumowane, co skłoniło Adolfa Schiele do szukania pocieszenia u prostytutek. Niewierność kosztowała go wiele
– zachorował na kiłę. Wypaczony obraz familii odbił
piętno na charakterze dziecka, rodzinne nieszczęście
sprawiło, że malarstwo było jedyną odskocznią przed
samotnością, bólem i szarością dzieciństwa.
35 | wogole.net
Kalejdoskop
Chłopak uczył się w szkole z internatem w Krems, aby
zaspokoić ambicję matki o tytule inżyniera, jednak nauka sprawiała mu okropne trudności, a marzenia o malarstwie nie pozwalały się skoncentrować – chłopiec
bardzo szybko został relegowany z placówki. Po wielu
namowach wuj chłopca – Leopold Czihaczek zgodził
się sfinansować studia na Akademii Sztuk Pięknych
w Wiedniu. Egon bezproblemowo zdał wszystkie egzaminy wstępne i w wieku 16 lat stał się najmłodszym
studentem na uczelni.
W 1907 roku poznał Gustawa Klimta, który znany
był jako mecenas początkujących artystów. Kupując
realizację malarzy, wspierał ich finansowo, jednak prace
młodego Schielego wzbudziły w nim szczególne zainteresowanie. Wytworzyła się między nimi specyficzna
więź, a Klimt stał się swoistym „guru” dla młodzieńca,
który u jego boku poznawał towarzystwo wiedeńskie
i kreował własny styl.
Negatywne nastroje panujące wśród studentów, zainspirowane secesyjnymi dokonaniami, spowodowały, że
w roku 1909 Egon podpisał oficjalny protest przeciwko
anachronicznym metodom akademii i tym samym
porzucił uczelnię. Z zaoszczędzonych pieniędzy, ku
sprzeciwom matki, kupił własną pracownię w samym
sercu Wiednia, co dało możliwość na wypracowanie
własnego, indywidualnego systemu pracy.
Niedługi czas później, Egon związał się z nieletnią
Valerie (Wally) Neuzil, rudowłosą pięknością, którą
poznał na salonach Klimta. Jej fizjonomia została
wielokrotnie uwieczniona przez młodzieńca na płótnie,
a ona sama stała się symbolem wiedeńskiego ekspresjonizmu. Prace te charakteryzuje ostra, ekspresywna
kreska i intensywne plamy kolorów. Zobrazowana
nagość uwidacznia zwierzęcą naturę, a twarze w grymasie i nienaturalne gesty potęgują wrażenie cierpienia
i bezsilności połączonej z erotyzmem. Schiele dokonał
czegoś, co do tej pory było niewyobrażalne – w sposób
niemalże anatomiczny pokazywał szczegóły ludzkiej
natury. Kobiety z płócien niemalże się po nich wiją
w seksualnej ekstazie, a uwypuklone narządy płciowe
nieraz przyprawiały starszyznę akademicką o zawrót
głowy.
Duszne towarzystwo Wiednia nie sprzyjało miłosnym
ekscytacjom, wkrótce Egon i Wally wyprowadzili
się do Neugelbach, które okazało się równie nietolerancyjne i konserwatywne co poprzednie miejsce.
Artysta niejednokrotnie oskarżony był o szerzenie
pornografii (ciężko o granicę pomiędzy sztuką wyższą
a pornografią, prawda?), a w 1912 został aresztowany
pod zarzutem deprawacji nieletniej. Pewnego razu
policja przybyła do jego pracowni i znalazła ponad sto
szkiców panny Neuzil, które uznała za nieprzyzwoite.
Według anegdoty, na rozprawie sądowej sędzia spalił
nad płomieniem świecy jedną z prac artysty, tym samym uznając złe moce za przepędzone. Schiele spędził
w celi ponad dwadzieścia dni, na podstawie których
36 | wogole.net
namalował serię obrazów. W swoim dorobku wykonał
liczne autoportrety – symptom dręczącej go potrzeby
autoanalizy, jaką podsunęła, dopiero co powstająca
psychoanaliza Freuda. W przedstawieniu siebie kryje
się nie tylko ból, ale i odraza, która odznacza się na
zdeformowanej twarzy, wykrzywionej w wiecznym
grymasie. Wychudzony, o dzikim spojrzeniu, z nienaturalnie rozcapierzonymi palcami – widok ten pojawia
się na każdym z 40 autoportretów i sugeruje stan,
w jakim był artysta, roztaczający klimat najgłębszej
formy desperacji i pesymizmu.
W swojej kolekcji Schiele przekraczał wszelkie konwenanse narzucone przez społeczeństwo – rysował nie
tylko lubieżne modelki o wyraźnie zarysowanych genitaliach, ale i masturbujących się mężczyzn, kopulujące
pary, zarówno damsko-męskie, jak i homoseksualne.
W 1910 roku artysta sportretował ginekologa, Erwina
von Graffa, który zgodził się, by artysta mógł wykonywać szkice ciężarnych kobiet w jego klinice.
Po powrocie do Wiednia w roku 1912 Egon wynajął
pracownię przy Hietzingerhauptstrasse, gdzie spędził
resztę swego krótkiego życia. W parę lat po przeprowadzce poznał mieszkające nieopodal siostry, Adele
i Edith Harms, będące przedstawicielkami warstwy
mieszczańskiej, pochodzące z bogatej rodziny z tradycjami. Młodsza siostra, Edith, zdawała się być idealną
partią dla malarza, który zaczął zastanawiać się nad
profitami hipotetycznego małżeństwa. Stanął pomiędzy
trudnym wyborem: pożądanie do Wally czy przyszłość
własnej twórczości, która może być zagwarantowana
przez Edith? Wizja tworzenia bez materialnych ograniczeń była na tyle kusząca, że oświadczył się nowo
poznanej kobiecie. Jego życie stonowało się, comiesięczny budżet zapewniała rodzina małżonki, a on
sam zobowiązał się do złagodzenia tematyki dzieł,
aby uspokoić zazdrosną żonę – tego okresu pochodzi
największa ilość pejzaży poczynionych przez Egona.
Rok 1918 okazał się być najtragiczniejszym i najsmutniejszym okresem w życiu Schielego. Szalejąca epidemia hiszpanki zabiła ponad dwadzieścia milionów ludzi
w Europie, a Edith będąca w szóstym miesiącu ciąży,
zmarła 26 października – Egon Schiele trzy dni później.
Ostatnimi pracami, które poczynił były szkice żony
z dzieckiem i obraz „Rodzina” – wizje, które nigdy nie
miały się spełnić. Zmarł w wieku 28 lat, zbuntowany
nie tylko przeciwko samotności życia, ale i największej
świętości środowiska artystycznego – pięknu.
W sekundzie porannego prześwitu słonecznego leniwie
rozszczepiającego zaspane powieki, nastał nowy dzień.
W mdłym powietrzu, zalegającym między klaustrofobicznymi ścianami magia wczorajszej nocy zanikała
z każdą następującą sekundą, a jedynie finezyjny kalejdoskop barw, powstałych na płótnie, stanowił o gracji
minionych chwil.
Magdalena Batko
X LO im. Królowej Jadwigi
Kalejdoskop
S
fot. Małgorzata Siemiątkowska
fot. Zuzanna Wysocka
aint-Denis to nieduże miasto położone w centralnym
regionie Francji – Île-de-France. Zamieszkuje je
niewiele ponad sto tysięcy osób, z czego – co ciekawe
– prawie 40% stanowią imigranci, w większości spoza
Europy. Sprawia to, że miasto jest niezwykle kolorowe,
różnorodne, a na tamtejszym targu mieszają się nie
tylko języki, ale też produkty z całego świata. Jednak
Saint-Denis, oprócz zaszczytnego drugiego miejsca
pod względem liczby imigrantów wśród francuskich
miast, otwiera również inne, mniej zaszczytne rankingi.
To właśnie tutaj w 2010 roku odnotowano najwyższy
wskaźnik przestępczości we Francji. Oraz najwyższy
wskaźnik przemocy w Europie.
Trudno uwierzyć, że w tak, delikatnie mówiąc, nieprzyjaznym otoczeniu znajduje się najbardziej prestiżowe
francuskie liceum. Od wszelkich niebezpieczeństw
oddzielają je jednak mury zdecydowanie nie do przeskoczenia. Żeby wejść do środka, trzeba przejść przez
bramę i coś w rodzaju recepcji. I oczywiście mieć
odpowiedni powód wizyty.
Mnie się udało. Spotkałam się z moją korespondentką – Marie – po czterech miesiącach od jej wizyty
w Warszawie. Już wcześniej wiedziałam coś o jej
szkole – widziałam zdjęcia, słyszałam zachwyty i liczne
porównania do filmowego Hogwartu. Jednak wydawało
mi się to zbyt abstrakcyjne i zbyt nierealne. Aż do momentu, kiedy własnymi stopami wkroczyłam do tego
niezwykłego świata. Do świata Maison d’Education
de la Légion d’Honneur (MELH).
***
Hogwart
pod Paryżem
Francja – kraj liberalny, laicki, otwarty. Liberté, égalité, fraternité –
„wolność, równość, braterstwo” – to jego hasła. A jednak tuż za granicami Paryża, w małej miejscowości Saint-Denis jest takie miejsce, gdzie
czas, jakby się zatrzymał. Dewiza z czasów rewolucji francuskiej tutaj
już nie sięga. Wysokie, grube mury oddzielają biedę od bogactwa, nowoczesność od historii. Oddzielają rzeczywistość od życia jak z bajki.
38 | wogole.net
Marie śpi w szkolnym internacie podobnie jak inne
uczennice MELH. W domu spędza tylko weekendy
– od soboty po południu do poniedziałku rano. Poza
tymi dniami ma możliwość opuszczenia murów szkoły
również w środy po południu. Jednak jej dormitorium
prawdopodobnie nie wywołuje chęci ucieczki. Porównywane do szkoły Harry’ego Pottera czy do zamku,
robi niewiarygodne wrażenie. Budynek powstał w roku
1684, jednak jego funkcja od ponad 150 lat wciąż jest
bardzo podobna. W kilku wysokich na przynajmniej
8 metrów salach w dwóch rzędach poustawiane są
piętrowe łóżka. Łącznie jedno takie pomieszczenie
zajmuje około 90 osób. Jedynie uczennice ostatnich
klas mają przywilej spania w bardziej kameralnych
warunkach, bo w pokojach 4-12-osobowych.
Poranki Marie wyglądają bardzo podobnie. Wstaje
o 7:00, ubiera się, je śniadanie. Nie ma podstawowego
dylematu przeciętnej nastolatki – „co ja mam na siebie
dzisiaj włożyć”. Wszystkie uczennice MELH noszą
mundurki – identyczne granatowe sukienki, identyczne
białe bluzki i identyczne czarne mokasyny. Jedyne, co
nie u każdej jest identyczne, to szarfy przewieszane
przez tułów – dla każdej klasy w innym kolorze. O dziwo, dziewczyny wcale się przeciw takiemu stanowi
rzeczy nie buntują. Mało tego – można wręcz odnieść
wrażenie, że w swoich jednakowych szkolnych strojach
czują się swobodniej niż w tych domowych.
Aby przejść do stołówki na śniadanie, Marie musi
pokonać duże schody i zejść na parter. Potem wystarczy tylko krótki spacerek korytarzem, którego jedną
ścianę wypełniają okna z widokiem na perfekcyjnie
zadbany ogród, a drugą zajmują ustawione wzdłuż
zabytkowe pianina. Piętnaście zabytkowych pianin.
Stołówka w żaden sposób nie odstaje od pozostałej
części budynku. To ogromnych rozmiarów pomieszczenie wypełniają dwunastoosobowe stoły z drewna
dębowego z marmurowymi blatami.
Marie zaczyna lekcje o godzinie 8:10. Przechodzi do
podłużnego budynku przed internatem i korytarzem
ze szklanym dachem zmierza w kierunku swojej sali lekcyjnej. Tam zajmuje miejsce w jednej z ławek
ustawionych w trzech rzędach w kształcie łuku. Przy
swoim stanowisku ma potrzebne książki, przybory,
ale też przekąski, kartki urodzinowe i wszystko to, co
mogłoby się jej w jakikolwiek sposób przydać w ciągu
dnia pełnego pracy. Jej klasa jest ozdobiona zdjęciami, rysunkami, balonami, wycinkami z gazet. Jest tu
wesoło, kolorowo i domowo.
Jednak mimo tych, wydawać by się mogło „rozpraszaczy”, zarówno Marie, jak i jej koleżanki są na lekcjach
bardzo uważne. Bez skrępowania się wypowiadają,
prowadzą dyskusje z nauczycielami oraz między sobą. Nie istnieje tu problem z nadmiernym gadaniem
i związanym z tym ciągłym uciszaniem. Telefony leżą
na biurkach tuż obok zeszytów, ale nikt z nich nie
korzysta. Radosna atmosfera unosi się w powietrzu.
Ponieważ śniadanko dziewczyny zjadły prawdziwie
francuskie, dość szybko robią się głodne. Już o 12:30
w stołówce czeka obiad. Ale co tam głód – czekając
na posiłek, słyszymy rozlegający się nagle dźwięk
sztućców uderzanych o talerze. Zwielokrotniony przez
większość z prawie pięciuset uczennic, przeradza się
w ogromny hałas. Potem dziewczyny zaczynają śpiewać.
Co tu dużo mówić – drą się na całe gardło. Śpiewają
proste, znane piosenki, ale i francuską klasykę. Nikt
się nie przejmuje, że nie trafi w dźwięk, że ktoś się będzie śmiał. „Zawsze tu tak się je obiad?” – zapytałam.
„Nie, tylko na specjalne okazje. Tak chciałyśmy Was
przywitać”. Miłe powitanie.
Po obiedzie Marie ma przerwę. Może się pouczyć, może
porozmawiać z koleżankami albo zrobić sobie krótki
39 | wogole.net
spacer. A ma gdzie spacerować, bo szkolne podwórko
ma powierzchnię około 20 hektarów. Najwięcej miejsca
zajmuje tu ogromne dormitorium. Są też, wspomniane
wcześniej, sale lekcyjne, ale oczywiście to nie wszystkie
atrakcje, jakie czekają na nas na tym terenie. Znajduje
się tu też mały ogród z kwiatami i białymi ławeczkami,
w pełni wyposażona biblioteka, duży park ze starym
amfiteatrem, ogród różany, boisko, dwie kapliczki,
fontanna, przychodnia, dodatkowe pomieszczenia dla
pracowników i...szkoła muzyczna (tak, tak, wciąż mówimy o szkolnym podwórku). Popołudniowa przerwa
wykorzystywana jest często na indywidualne lekcje gry
na instrumentach. W budynku szkoły muzycznej znajduje się kilka małych sali z pianinami. Marie wybiera
jedno z takich miejsc, żeby poćwiczyć przed zajęciami.
Inne dziewczyny biegną do sali plastycznej, wyposażonej zupełnie jak nasza warszawska Akademia Sztuk
Pięknych. Powstające tam prace, naprawdę robią wrażenie. Są wykonane starannie, ale przede wszystkim
– pomysłowo. Kreatywność uczennic MELH zadziwia
mnie na każdym kroku. Na tworzące artystki mogłabym
patrzeć godzinami, jednak przy drugim wejściu do sali
ktoś zauważył przejście do biblioteki. A tam? Regały po
brzegi wypełnione książkami w skórzanych oprawach,
40 | wogole.net
a na środku (czemu nie?) piękny, pełnowymiarowy
fortepian. Na bogato!
– być może dlatego, że Facebook traci sens, gdy spędza
się ze sobą dwadzieścia cztery godziny na dobę.
Na podwórku jest wiosna, świeci słońce, a starannie
przystrzyżona trawa zachęca do pikników. Skutecznie.
Czekając na Marie, usiadłam z jej koleżankami, żeby
chwilę pograć w karty. Śmiejemy się, jest pięknie. One
tak mają na co dzień. Po odpoczynku czas wrócić na
lekcje, jednak nikt nie jest z tego powodu jakoś specjalnie zrozpaczony. Wszystkim się chce, a niektóre
osoby już od dłuższego czasu czekają w sali.
Dziewczyny idą spać o 22:00. Równo o tej godzinie
nagle gaśnie światło i cichną wszystkie rozmowy.
Nie widać żadnego włączonego telefonu, a na każde,
nawet szeptem wypowiedziane do koleżanki, słówko
współlokatorki reagują natychmiast, uciszając głośnym:
„szszsz”. Pobudka przewidziana jest na 7:00. Tak tu
się odpoczywa.
Po lekcjach dormitoria są otwierane. To czas na odrabianie prac domowych – bardziej prywatnie – w łóżku
lub wspólnie – przy jednym z dużych biurek, znajdujących się pomiędzy rzędami miejsc do spania. Za
ogromnym oknem, wysokim na około trzy piętra,
widać francuski stadion narodowy, niską zabudowę
Saint-Denis i szkolny plac porośnięty idealnie zieloną
trawą – teraz skąpany w mroku.
Wolne chwile Marie wykorzystuje na spędzanie czasu
z przyjaciółkami. Nie wyglądają, jakby miały siebie
dosyć. Wręcz przeciwnie – są ze sobą nieprawdopodobnie zżyte i uwielbiają swoje towarzystwo. Co ciekawe,
Internet gra tu zdecydowanie mniejszą rolę niż u nas
***
Liceum idealne? Z pewnością. Teraz jednak nasuwa się
jedno pytanie – czy tu jest jakiś haczyk? Niestety jest.
Dostęp do tej szkoły marzeń jest ograniczony bardziej,
niż mogłoby się wydawać, bo nawet pieniądze nie
wystarczą, żeby się tu dostać. Dwa wymagania brutalnie przesiewają chętnych. Po pierwsze – trzeba być
dziewczynką. Po drugie – trzeba być córką, wnuczką
lub prawnuczką osoby odznaczonej orderem Legii Honorowej lub innym ważnym odznaczeniem wojskowym.
Maison d’Education de la Légion d’Honneur założył
w 1805 roku sam Napoleon Bonaparte, specjalnie dla
córek najważniejszych oficerów. Wdzięczność dla
fot. Zuzanna Wysocka
fot. Zuzanna Wysocka
fot. Małgorzata Siemiątkowska
Kalejdoskop
twórcy widoczna jest tu na każdym kroku. Na rzeźbach
– Napoleon, na wielkim obrazie w stołówce – Napoleon, na mniejszym gdzie indziej – Napoleon, główna
rola na wszystkich szkolnych akademiach – Napoleon,
a każdy rocznik jest tu nazywany od miejsc ważnych
bitew. Oczywiście Napoleona.
Można się sprzec
zać, czy ta szkoła w ogóle powinna istnieć. Z pewnością
jest ciekawym zjawiskiem i żywym pomnikiem historii,
a jej uczennice są wspaniale kształcone i większość
z pewnością odniesie w przyszłości duży sukces. Jednak, jak ta instytucja ma się do współczesnych norm
demokratycznego społeczeństwa? A może wcale nie
trzeba jej do nich porównywać? Czy można dziwić
się rodzicom, że chcą dla swoich córek jak najlepszej
szkoły? Czy jest to zupełny brak sprawiedliwości, czy
sprawiedliwa nagroda dla zasłużonych dla Francji?
Czy pochodzenie naszych rodziców powinno mieć
znaczenie w procesie edukacji? No cóż – im więcej
pytań, tym więcej…pytań. Jednak do zwiedzenia szkoły
w Saint-Denis serdecznie zapraszam.
Katarzyna Bajkowska
XVI LO im. Stefanii Sempołowskiej
41 | wogole.net
W biegu
Stereotyp piłkarza debila
obalany przez wykształconych
futbolistów
Jak obalić stereotyp piłkarza debila?
Pierwsze skojarzenia ze słowem piłkarz? Niełatwo znaleźć wiele pozytywnych. Powszechnie wyśmiewamy się
z inteligencji futbolistów, a okazuje się jednak, że i wśród
nich da się znaleźć ludzi światłych i wykształconych,
niekoniecznie „wykształciuchów”.
W
śród Brazylijczyków (i to wybitnych) prym wiodą
lekarze – Tostão oraz Sokrates. Pierwszy z nich
jest złotym medalistą Mundialu 1970, grał na pozycji
napastnika, tworząc skuteczną przednią formację m.in.
z Pele. Niestety jego kariera zakończyła się z powodu
kontuzji już w wieku 26 lat. Mógł to być początek upadku – idąc śladem Garrinchy bądź Paula Gascoigne’a.
Brazylijczyk jednak został lekarzem i udzielał się także
jako dziennikarz telewizyjny (do czego jednak obecnie
w zasadzie nie potrzeba wykształcenia). Drugi z nich
z kolei, nie grecki filozof, a wybitny piłkarz, który
za życia prowadził praktykę lekarską w rodzimym
Ribeirão Preto. Wybitny pomocnik nie zdobył nigdy
medalu z reprezentacją Canarinhos, występując tylko
na dwóch mundialach (1982,1986), ale dla Corinthians
Sao Paulo jest wprost legendą. Co ciekawe w 2004 roku,
mając 50 lat zgodził się na miesięczny kontrakt na posadzie grającego trenera amatorskiego klubu Garforth
Town z Anglii. Przez FIFA został wybrany do grona
stu najlepszych piłkarzy w historii, pośród których
niewielu było takich jak on. Człowiek niestroniący od
alkoholu i nałogowy palacz nie jest raczej spotykany
na boiskach piłkarskich. Można gdybać, ale może to
właśnie jego niezbyt zdrowy tryb życia przyczynił się
do przedwczesnej śmierci w wieku 57 lat.
Bywa, że uzyskane wykształcenie potrafi nawet uratować komuś życie. Tak było w przypadku kolejnego
lekarza – Javi’ego Navarro, czterokrotnego reprezentanta Hiszpanii. Podczas meczu ligowego przeciwko
Mallorce w jednym ze starć poturbował Juana Arango
tak bardzo, że aż sam musiał mu udzielić pierwszej
pomocy. Okazało się później, że gdyby nie błyskawiczna i fachowa reakcja obrońcy, Wenezuelczyk mógłby
umrzeć. Jednak za swój brutalny faul Hiszpan i tak
42 | wogole.net
został zawieszony na pięć meczów. Większość piłkarzy
na świecie kończy edukację maksymalnie na szkole
średniej. Giorgio Chiellini jest kolejnym wyjątkiem.
Obrońca Juventusu Turyn w wolnym czasie nie biega
po centrach handlowych, lecz powiększa swoją wiedzę.
Można czasem na boisku odnieść wrażenie, że to prowokator i jego IQ może nie być powyżej przeciętnej.
Tak naprawdę jednak reprezentant Włoch skończył
szkołę średnią z wyróżnieniem, a także jest magistrem
z dziedziny ekonomii. Wielu polskich „kopaczy” z nazwiska wymieniać nie będę, ale warto skierować do
nich pytanie – Da się?
Bez ograniczeŃ.
Bez granic.
m.wogole.net
Pewnie, wśród polskich piłkarzy samych półgłówków
nie ma. Wśród tych, którzy przebili się na wyższym
szczeblu także da się znaleźć tych, którzy nie muszą
wstydzić się wykształcenia. Wzorem do naśladowania
jest Stanisław Terlecki, znakomity skrzydłowy z lat 70.
i 80., który jest z wykształcenia historykiem (o innych
szczegółach z tym związanych wspomniał w swojej
autobiografii „Pele, Boniek i Ja”).
Okazuje się jednak, że to niewykształcenie ostatecznie
musi dawać stabilną przyszłość. Dajmy na przykład –
Leo Messi nie skończył nawet naszego odpowiednika
szkoły podstawowej, a bije kolejne rekordy. Pytanie
brzmi jednak – co jeśli nie posiada się talentu i charakteru niczym „Pchła”? Można wówczas działać
w branży fryzjerskiej niczym Mirosław Szymkowiak
będący jeszcze kilka lat temu mocnym punktem reprezentacji Polski. Oczywiście tego także trzeba byłoby się
nauczyć. Jeśli nie to — zawsze zostaje ciepła posadka
telewizyjnego eksperta.
Dominik Owczarek
XII LO im. Henryka Sienkiewicza
43 | wogole.net
W biegu
fot. Andrzej Kowalski
Zdjęcia udostępnione dzięki uprzejmości Snooker ON i World Snooker
Rakieta
pełna mocy
Najpopularniejszy konferansjer meczów snookera z ramienia BBC, Rob
Walker, jak zawsze uśmiechnięty staje przy stole, przy którym zostanie
rozegrany kolejny mecz mistrzostw świata w Sheffield. Za chwilę po wejściu pierwszego gracza na arenę zmagań, czyli do Crucible Theatre, powie
swoje tradycyjne płomienne wprowadzenie dla zawodnika, którego ciężko
nazwać snookerzystą. Owy zawodnik gra w sposób zdecydowanie odbiegający od normy, jego styl jest nieziemski, rzadko który rywal obecnie na
świecie może mu dorównać. Dynamika, płynność, fałszywy pośpiech, spokój i ekstrawagancja – te określenia idealnie pasują do zawodnika, pochodzącego z angielskiego hrabstwa Essex. Niecierpliwość widzów zgromadzonych w Crucible rośnie, aż na samo zakończenie czynienia powinności
mistrza ceremonii, Rob Walker wykrzykuje: THE ROCKET! RONNIE
O’SULLIVAN! Wrzawa publiczności rośnie znienacka, a mistrz snookera
pewnym i żwawym krokiem pochodzi do zielonego stołu mistrzostw świata. Jednak on to robi tak nietypowo, tak nienaturalnie, bo już za chwilę
jego wszelkie ludzkie cechy zgasną, by ujawnić się przy grze jako istota
nie z tego świata.
44 | wogole.net
Curriculum Vitae Maximum
Jeśli po raz pierwszy dowiadujesz się o dyscyplinie
sportu, która nazywa się snooker, to koniecznie zacznij
swoją przygodą z tym wyrobem „billardopodobnym”
od zapoznania się z sylwetką Ronniego O’Sullivana.
39-letni O’Sullivan, urodzony w Wordsley w hrabstwie
Essex, należy do grona najwybitniejszych snookerzystów, aczkolwiek wielu znawców sportu już teraz
uważa „Rakietę” za największego gracza wszech czasów. Profesjonalistą został w wieku niespełna 17 lat,
a już rok po debiucie wygrał UK Championship (obok
mistrzostw świata najbardziej prestiżowe zawody w tej
dyscyplinie) jako najmłodszy triumfator w historii. To
była jego pierwsza z pięciu wygranych w tym turnieju.
O’Sullivan do dzisiaj wygrał 27 rozgrywek rankingowych oraz blisko 30 niższej rangi. Także inna, dużo
ważniejsza, statystyka przemawia za Anglikiem – 5
tytułów mistrzowskich zdobytych w legendarnym
Crucible Theatre w Sheffield. Więcej razy czempionat
globu wygrywali tylko Stephen Hendry, Steve Davis
i Ray Reardon, którzy kariery rozpoczynali zdecydowanie wcześniej niż Ronnie. Przy okazji rozmowy
o gwieździe snookera nie można zapomnieć o „specjalności zakładu”, czyli o breakach maksymalnych.
147 punktów wbitych w jednym podejściu to marzenie
niejednego zawodnika, często bardziej pożądane niż
trofeum mistrza świata. A Ronnie O’Sullivan w ciągu
ponad 20 lat zawodowej kariery miał okazję uzyskać
aż 13 „maxów”, co daje mu pozycję hegemona w tej
dziedzinie. Ostatnią „ofiarą”, która musiała patrzeć na
popis kunsztu Anglika, był Matthew Selt podczas 4.
rundy zeszłorocznego UK Championship. Komentator
BBC określił wtedy O’Sullivana mianem „geniusza”.
Spiker mógł tutaj postarać się o coś zdecydowanie
lepszego do określenia fenomenu „O’Sy”. Wracając do
liczb i statystyk, O’Sullivan trzy z trzynastu breaków
maksymalnych wbił podczas mistrzostw świata. Co
więcej, „Rakieta” należy do ekskluzywnego grona
osób wyróżnionych w Księdze Rekordów Guinnessa,
dzięki wbiciu… najszybszego maxa w dziejach. Podczas mistrzostw świata w 1997 roku na czyszczenie
stołu i uzyskanie 147 punktów potrzebował zaledwie
5 minut i 20 sekund. Stąd ten monstrualny i adekwatny
do potęgi Anglika pseudonim „Rakieta”.
Jak długo będzie trwał O’Sullivan?
W przeszłości Ronnie O’Sullivan bywał często nieznośny i dokuczał swoim przeciwnikom, pyskując
oraz zasłaniając swoją twarz białym ręcznikiem. Za
kulisami „pomagały” mu silne używki. Był określany
typem „prostaka” lub po prostu człowieka kontrowersyjnego. Podobno miał zamiar nawet zmienić swoją
wiarę na islam, ale zszedł z tej drogi. Było mu ciężko,
borykał się z depresją. Swoją drugą partnerkę poznał
podczas spotkania Anonimowych Narkomanów i to
w znacznym stopniu pomogło snookerzyście wyjść
z problemów. Teraz O’Sullivan ma opinię genialnego
showmana, bowiem potrafi stworzyć wokół siebie
niesamowity szum. Praktycznie każdy pojedynek przy
stole z udziałem „Rakiety” ma swój specyficzny i jedyny w swoim rodzaju nastrój. Ronnie jest zawodnikiem
kosmicznym, jego gra jest idealnie dopasowana do
oczekiwań kibiców, a zagrania Anglika są istnymi
perełkami tej dyscypliny sportu. Środowisko snookera
będzie tęskniło za „O’Są”, kiedy ostatecznie zawodnik
z Essex zawiesi kij na kołku i powie: koniec! Już kilka
razy O’Sullivan zapowiadał rozbrat ze sportem, ale
głód wygrywania w każdym przypadku był silniejszy.
Jak długo jeszcze będzie istniał O’Sullivan? Prosta
odpowiedź, tak długo, jak będzie się pamiętało o jego
zasługach. Sentencja Horacego „exegi monumentum”
pasuje tutaj perfekcyjnie – Ronnie O’Sullivan w ciągu
tych dwóch dekad kariery wybudował kolosalny pomnik
pełen wspaniałych wyczynów i osiągnięć. Jest on na
tyle duży, że jestem gotów się założyć, że ten pomnik
będzie wieczny. Że ta „Rakieta” zawsze będzie pełna
mocy. Dopóki będziemy widzieć Ronniego, zapłon
całej machiny nie zgaśnie. Kibicuję mu ze wszystkich
sił, by zdobył wymarzone 8 tytułów mistrza świata.
Niech moc będzie z tobą, Ronnie!
Hubert Taładaj
LXIV LO im. Stanisława Ignacego Witkiewicza
45 | wogole.net
Rynek myśli
Ogólna muzyczna
erudycja
FAZY ROZWOJU MUZYKI
I faza - świat antyczny (koniec - upadek Grecji i Rzymu)
Muzyka starożytnego Wschodu nie jest nam bliżej znana.
Jedynie z nielicznych informatorów takich jak malowidła
i płaskorzeźby ścienne, znamy kształty ówczesnych instrumentów Egiptu. Możemy się więc domyślać, że były
to: lutnie, liry, gitary itd.
Najbardziej egzotyczną i trudną dla nas do zrozumienia
muzyką mogły pochwalić się ludy Dalekiego Wschodu
(Chin i Japonii), gdyż podstawą tamtejszej muzyki jest
dość nienaturalna dla naszego ucha, bez półtonowa skala.
Charakterystycznym instrumentem tamtych regionów jest
tsin, który zbliżony do cytry, był wykorzystywany rytualnie
głównie do ceremonii religijnych. Inne instrumenty Dalekiego Wschodu to gong, tcze (harfy), szen (harmonijka
ustna), koto, fujarki z bambusu.
Następnie rozwinęła się muzyka arabska. Ustalono, że muzyka ta opierała się na 24-tonowej skali, w której ćwierćton to
najmniejsza odległość. Narodowym instrumentem Arabów
jest lutnia i rebab (instrument smyczkowy)
Później - muzyka starożytnej Grecji. Czerpała ona wiele ze
Wschodu. Łączyła ona muzykę z tańcem w całość, a dzięki
niej mamy podstawy naszego systemu muzycznego.
fot. Krzysztof Michalik
II faza - średniowiecze (koniec - renesans, przełom XV i XVI w.)
Słowniczek
Muzyka (gr. mousice) czyli sztuka, która wytwarza odbierane przez nas dźwięki,
kreowane przez przeróżne instrumenty lub np. głos ludzki.
A cappella
Termin używany do określenia chóru śpiewającego bez towarzyszenia instrumentów.
Akord Kilka dźwięków brzmiących równocześnie
Aria Rozwinięta pieśń dla celów popisu operowego.
Batuta To krótki i lekki pręt drewniany, używany przez dyrygenta, w celu dawania znaków orkiestrze.
Chorał Pieśń przeznaczona do chóralnego śpiewania przez wiernych.
Czardasz Narodowy taniec węgierski.
Dysonans To brzmienie nieprzyjemne dla ucha. Wręcz ostre. Przeciwieństwo konsonansu
Fisharmonia Wyglądem przypomina pianino, lecz barwą dźwięków - organy.
á vista Muzyk umiejący grać potrafi zaraz po spojrzeniu w nuty bezbłędnie wykonać dowolny tekst muzyczny.
Gama S Szereg dźwięków opartych na określonej skali.
Partytura To nic innego jak nuty dla dyrygenta.
Wirtuoz Popisowy solista, mający na celu zaimponować tłumom.
Skala To układ dźwięków zestawionych według ściśle określonego porządku.
Zainteresowanych zachęcam do lektury wielu książek wybitnych erudytów. Wyróżniając:
,,Sekrety polihymni’’ Jerzego Waldorffa oraz ,,Mała historia muzyki’’ J.W Reiss’a.
46 | wogole.net
W pierwszych wiekach naszej ery, nad muzyką oficjalną panował Kościół. Śpiewano oparte na żydowskich melodiach
psalmy oraz hymny. W XI wieku mnich Gwidon z Arezzo
dokonał wynalazku wielolinii, która znana jest dzisiaj jako
pięciolinia. Prawdopodobnie dzięki której, nieco później
powstała pierwsza polska kompozycja - ,,Bogurodzica’’
Muzyka świecka w średniowieczu powstała w XI w. Są to
pieśni miłosne i bohaterskie, których twórcami są francuscy rycerze.
Śpiew jednogłosowy z biegiem czasu przeobrażał się w
polifonię. Czyli w wielogłosowość, która na przełomie XIV
i XVI wieku bardzo się rozprzestrzeniła i upowszechniła
głównie dzięki wynalazkowi Gutenberga, a mianowicie
druku. W pierwszej połowie XV wieku mamy już w Polsce znakomitego kompozytora muzyki polifonicznej. Był to Mikołaj
z Radomia.
Epoka Odrodzenia - nawrót do prostoty i melodyjności
oraz czerpanie inspiracji z na nowo odkrytego antyku.
Około roku 1600 rodzi się opera. W Polsce wiek XVI i XVII,
pod względem muzycznym, był wyjątkowo złoty. Mieliśmy
wówczas wielu muzyków światowej klasy.
III faza - czasy nowożytne (do współczesności)
W Baroku dominowali dwaj wybitni Niemcy: Jan Sebastian
Bach (1685-1750) i Jerzy Fryderyk Heandel (1685-1759). Obaj
ci twórcy są synonimem geniuszu gdyż doszli do perfekcji
w dziedzinie polifonii. Polskich kompozytorów XVII wieku
powinniśmy znać czterech: Mikołaj Zieliński, Adam Jarzębski, Marcin Mielczewski i Bartłomiej Pękiel, gdyż dali światu
szereg wybitnych dzieł muzycznych. W połowie XVIII i na
początku XIX wieku centrum muzycznym stał się Wiedeń
gdzie pracowali trzej wybitni kompozytorzy (zwani ,,klasykami wiedeńskimi’’): Józef Haydn (1732-1809), Wolfgang
Amadeusz Mozart (1756-1791) i Ludwik van Beethoven
(1770-1827). Polska od początku XIX wieku aż do powstania
listopadowego była ożywionym centrum muzycznym. Na
tle Romantyzmu rozwinęło się wielu międzynarodowych
muzyków. Wśród nich: Franciszek Liszt (1811-1886), włoski
skrzypek Mikołaj Paganini (1782-1840) i polski skrzypek Karol
Lipiński (1790-1861). Romantycy niezwykle przypodobali
sobie fortepian. Komponowali na nim: Franciszek Schubert,
Fryderyk Chopin, Robert Schumann, Franciszek Liszt i inni.
Na przełomie XIX i XX wieku powstały dwa nowe kierunki:
impresjonizm i ekspresjonizm, dzięki którym kompozytorzy zaczęli wychodzić poza tonalność i zaczęli rozluźniać
obowiązujące dotychczas związki.
Do najbardziej współczesnych kompozytorów należą:
Maurycy Ravel, Igor Strawiński, Sergiusz Prokofiew, Dymitr
Szostakowicz, Karol Szymanowski, Witold Lutosławski i
Krzysztof Penderecki.
Łukasz Paziewski
XXXV LO im. Bolesława Prusa
47 | wogole.net
Rynek myśli
Wojna
o Niemena
Za życia zbudował sobie pomnik. Jego dziedzictwo żyło
jeszcze do niedawna głównie w naszych sercach, gościło
również na Legii. Od kilku lat szuka właściciela na sali
sądowej – wdowa po Czesławie Niemenie zbiera plony.
ok 2011, ciepły wieczór przy Łazienkowskiej 3.
Zebrani na stadionie warszawskiej Legii odśpiewują
nieoficjalny hymn klubu – „Sen o Warszawie”. Na ich
twarzach maluje się skupienie, z głosów emanuje energia. Za chwilę zacznie się ryk, obudzi się dziki instynkt.
Ale jeszcze nie teraz. Nie śpiewając Niemena. Obraz
się oddala, kibiców zastępuje nagranie artysty. W ten
sposób rozpoczyna się „Sen o Warszawie” – dokument
w reżyserii Krzysztofa Magowskiego.
Dokument niepełny
Za chwilę film przenosi nas w lata 30., na tereny dzisiejszej Białorusi. Właśnie tam, w lutym 1939 r. na świat
przychodzi Czesław Wydrzycki. Razem z młodym
Czesławem odkrywamy tajniki życia. Życia niełatwego,
pełnego biedy i muzyki. Przeżywamy z nim chwile
młodości, początki kariery muzycznej, próby i koncerty.
Razem z nim kochamy kobiety. Od Marii Klauzunik,
przez Adę Rusowicz, do włoskiej piękności – Faridy.
Wszystkie, prócz Małgorzaty, drugiej żony. O niej
bowiem w filmie ani słowa.
Takiego obrotu spraw żałuje sam reżyser. Zdaje sobie
sprawę z tego, że wzbogacony o postać Małgorzaty
Niemen-Wydrzyckiej dokument byłby pełniejszy. Osoby
znające biografię Niemena po obejrzeniu filmu mają
prawo odczuwać pewien niedosyt. Ze scenariusza wycięto bowiem spory fragment życia artysty. A wszystko
dlatego, że nie zaakceptowała go sama małżonka.
Zgodnie ze słowami Magowskiego, zainteresowana
miała mieć już scenariusz w rękach. Nie zdecydowała
się jednak wystąpić.
Jej odmowa może budzić wątpliowości. Tym bardziej że
do tej pory nie pojawiły się głosy o nieścisłościach związanych z opowiedzianą historią. Nie ma się zresztą do
czego przyczepić – na ekranie pojawiają się w znacznej
większości materiały archiwalne na bieżąco tłumaczone
i komentowane. Reżyser wykorzystał również wypowiedzi osób z najbliższego otoczenia muzyka, w tym
innych członków rodziny. Sfabularyzowane zostały
jedynie sceny odnoszące się do najwcześniejszych lat
spędzonych jeszcze na wsi.
Burzliwy okres
Historia powstawania filmu i nieobecność Niemen-Wydrzyckiej na ekranie to nie pierwsza kontrowersyjna
sytuacja z nią związana. Twierdzi się, że odmowa
występu spowodowana była narastającym konfliktem
48 | wogole.net
między drugą żoną Niemena, a jego kochanką z lat
świetności – Faridą. Kobiety od 2011 roku prowadzą
boje drogą sądową. Po stronie Włoszki opowiedziało się
stowarzyszenie Muzyczne Brzmienia, na prośbę którego
wokalistka dwukrotnie – w lutym 2009 r. i lutym 2010
r. – z okazji obchodów urodzin Niemena wykonała
utwór „Musica magica”. Problem w tym, że podczas
występów wykorzystała oryginalną ścieżkę dźwiękową
stworzoną przez Niemena. Po jego śmierci wszelkie
prawa autorskie przejęła natomiast Niemen-Wydrzycka.
Farida ze wszech miar stara się udowodnić, że utwór
jest dziełem ich obojga – Niemena i Faridy – a nawet
więcej – na sali sądowej stwierdziła bowiem, że piosenka była podarkiem serca dla niej od ukochanego.
I na to są dowody – tekst piosenki to jeden z wierszy
Włoszki, których tomik swego czasu Niemenowi przesłała. Nie zmienia to jednak faktu, że zgodnie z art. 9
ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych, do
wykonywania utworu przy użyciu kompozycji Niemena – tudzież do wykorzystywania samej kompozycji
– potrzebowała zgody właściciela praw autorskich
tejże kompozycji. W tym wypadku oznacza to nikogo
innego, ale właśnie wdowę po kompozytorze.
Początkowo – po trzech latach rozpraw sądowych – w lutym 2014 roku Sąd Okręgowy w Poznaniu nałożył na
stowarzyszenie Muzyczne Brzmienie karę w wysokości
156 zł. Dla porównania Niemen-Wydrzycka domagała
się 50 tys. zł. Jednak już po siedmiu miesiącach Sąd
Apelacyjny orzekł zmianę wysokości zadośćuczynienia.
Od teraz kwota wynosiła 10 tys. zł. Sąd swoją decyzję
oparł między innymi na „wyjątkowo niegrzecznych,
niestosownych i obraźliwych” w stosunku do wdowy
wypowiedziach Krzysztofa Wodniczaka – prezesa
Muzycznych Brzmień. Zgodnie ze słowami sędziego
Józefowicza, Wodniczak prowadził spór, używając
języka, który nikomu nie powinien się z Niemenem
kojarzyć. Takie rozwiązania przewiduje ww. ustawa,
zgodnie z którą sąd ma za zadanie orzekać, uwzględniając interesy wszystkich współtwórców. Reprezentant Niemen-Wydrzyckiej uznał orzeczenia sądu za
satysfakcjonujące.
Antyspołecznie
Walka z Brzmieniami i Faridą to zdecydowanie najgłośniejsza afera związana z wdową i jej prawami, które
odziedziczyła po mężu. Jednak nie jedyna. Jeśli wierzyć ostatniemu menedżerowi Czesława, wielokrotnie
domagała się tantiem (opłat z tytułu praw autorskich
Mat. Prasowe Gutek Film
R
49 | wogole.net
Rynek myśli
Mat. Prasowe Gutek Film
www.marekborek.com
majątkowych – przyp. red.) za spotkania kulturalne
organizowane z okazji urodzin artysty. Warto wspomnieć również o spotkaniu niemenologów z 2012 roku,
kiedy to kobieta postanowiła oprotestować występ
wnuczki Niemena z pierwszego małżeństwa. Co więcej,
nie potrafiła pojąć jakim prawem podczas koncertu
sprzedawano kubki z wizerunkiem muzyka. W całej
swojej zapalczywości nie zauważyła, że na kubkach
widniał wizerunek Chrystusa Świebodzińskiego, a nie
jej zmarłego męża.
Zamiast tego, przed derbowym spotkaniem z Polonią,
utwór wykonała 13-letnia wówczas Weronika Wojtaszek. Od tamtego momentu na Legii puszcza się jedynie
podkład muzyczny. Wszystko przez tantiemy, których
miała zażądać Niemen-Wadrzycka. Oficjalnie raniło ją
w serce wykonanie utworu, mające godzić w pamięć
o artyście. Całą sytuację skomentował w 2012 roku
Muniek Staszczyk: „Ja bym był zaszczycony, gdyby
grano przed meczami „Warszawę” i nie ubiegałbym
się z tego tytułu o tantiemy”
Świebodzin w całej historii odgrywa niebagatelną
rolę, ponieważ to właśnie tam w 2008 roku założono
Stowarzyszenie Pamięci Czesława Niemena. I tym
razem Niemen-Wydrzycka podniosła szum. Kobiecie
nie spodobało się, że w nazwie stowarzyszenia widnieje nazwisko jej zmarłego męża. Poza grzecznością
i sumieniem, za swoją przewagę na drodze sądowej
uznała art. 43 par. 3 Kodeksu Cywilnego, który mówi,
że w przypadku śmierci danej osoby, jej nazwisko może
zostać umieszczone w nazwie firmy tylko i wyłącznie
za pisemną zgodą jej małżonka i dzieci.
Bez ostatniej woli
Przy okazji wszystkich kontrowersji chciałoby się
przywołać postać samego artysty. Czego by chciał
Niemen? Tego się nie dowiemy, ale warto pamiętać, że
za swego życia sam angażował się, chociażby w pomoc
młodym ludziom ze Wschodu. Tuż po jego śmierci,
w dniu, w którym obchodziłby 65. urodziny, udało się
zorganizować wspominkowy koncert w Poznaniu. Dla
uczczenia jego pamięci, dochód z eventu przeznaczono
na ufundowanie stypendiów dla młodzieży ze Wschodu
właśnie. Wdowa się na koncercie nie pojawiła. O procent
się upomniała.
Zajście miało miejsce w 2013 roku. Po chwilowym
opanowaniu sytuacji, w lutym br. w Sądzie Okręgowym
w Zielonej Górze ruszył proces przeciw stowarzyszeniu.
Prezes – Jan Czachor – nie ukrywa zdziwienia. Na
swoje usprawiedliwienie podaje wyrok sprzed dwóch
lat, wedle którego został oczyszczony z zarzutów wykorzystywania wizerunku Niemena oraz to, że jako
stowarzyszenie działają społecznie, a nie gospodarczo.
Pikanterii sporowi dodają komentarze Czachora odnoszące się do innych działań wdowy. W swoich wypowiedziach przywoływał m.in. nieporozumienia pomiędzy
nią a zarządem Legii Warszawa. Jak dobrze pamiętamy,
w marcu 2011 roku – pierwszy raz od premiery w 2004
r. – na stadionie stołecznej drużyny zaprzestano puszczania z głośników przed meczem pieśni Niemena.
50 | wogole.net
Z dzisiejszej perspektywy możemy dywagować: co by
było, gdyby...? Gdyby Farida zdecydowała się zostać
z Niemenem, gdyby on sam tak wcześnie nie opuścił
tego świata… Zostaną niedopowiedziane historie.
Być może na przestrzeni lat odnajdziemy testament,
którego rzekomo nie napisał? Wszystko się wyjaśni,
dobra warte kultywowania znajdą odzwierciedlenie
w ostatniej woli mistrza. W historiach takich jak ta
chciałoby się bowiem ujrzeć go ten jeden, ostatni raz.
I zapytać: „co dalej?”.
Artur Stachyra
V LO im. Ks. Józefa Poniatowskiego
51 | wogole.net
52 | wogole.net

Podobne dokumenty