zapis rozmowy

Transkrypt

zapis rozmowy
Załącznik Nr 2
Transkrypcja wywiadu
DG – Danuta Gałkowa
IS – Izabela Stalmach
OW – Ola Wojewoda
ZN – Zosia Nowak
ŁS – Łukasz Szymański
TS – Tomek Sprycha
AO – Ania Ochrymowicz
PM – Paulina Marchoff
BK – Bartek Karpowski
DG: Witam. Nazywam się Danuta Gałkowa z domu Ślązak. Urodziłam się w Warszawie, w
1924 roku, a zatem mam skończone 84 lata, żeby nie było żadnych wątpliwości, bo jestem
starszą panią i bardzo mi jest przyjemnie, ze wiedzę tak młodych, uśmiechniętych przyszłych
dorosłych ludzi. Jestem ciekawa jakie macie pytania do mnie. Ja bardzo chętnie na wszystkie
pytania odpowiem, bo uważam, ze ludzie w moim wieku powinni mówić tylko prawdę o swoim
życiu, o okupacji, o wojnie i o tym co przeżyli. Proszę bardzo.
IS: To jest w ramach programu ,,Opowiem Ci o wolnej Polsce- spotkanie ze świadkiem
historii”. My wybraliśmy właśnie Panią, jako świadka historii z czasów II wojny światowej, a
szczególnie z czasów powstania warszawskiego, ponieważ zależy nam na tym, aby
dowiedzieć się jaka była wtedy forma oporu i jak walczono z okupantem. Tutaj koło
historyczne, młodzież, która przychodzi na koło historyczne przygotowała się, przygotowała
pytania i teraz właśnie chcielibyśmy się na ten temat troszkę dowiedzieć i trochę informacji
uzyskać.
OW: Ile miała Pani lat, gdzie pani mieszkała i czym się zajmowała, gdy wybuchła II wojna
światowa?
DG: Ja mieszkałam na Pradze, chodziłam do gimnazjum, bo miałam wtedy 14 lat. Przed
wojną byłam w harcerstwie w Drużnie im. Emilii Plater w szkole nr 136 im. Królowej
Jadwigi. W naszej szkole kierowniczką szkoły była pani Jurska Maria, która była
komendantką w Warszawskiego Związku Harcerstwa Polskiego. Moją wychowawczynią była
pani Iruska Gronostajska Jadwiga wielka działaczka Związku Harcerstwa Polskiego.
Uratowały mnie się zdjęcia z tamtych lat, także ja mam te dwie znane postacie ze Związku
Harcerstwa Polskiego na zdjęciach. Jak się zaczęła konspiracja? No więc normalna rzecz jak
się zaczęła wojna w 1939 roku harcerze mieli zadanie pomagać ludziom. Ja dostałam
przydział do szpitala Przemienienia Pańskiego. Wy wiecie gdzie jest szpital Przemienienia
Pańskiego? (Uczniowie kiwają głową, że nie wiedzą) To jest na Pradze jak jest kończy się,
jakby to wam wytłumaczyć jak jest ulica Ząbkowska, Jagielońska i tutaj jest szpital
Przemienienia Pańskiego wybudowany po II wojnie światowej, a naprzeciwko było był Dom
Żołnierza też wybudowany po ‘20 roku i tam byłam w charakterze telefonistki przyjmowałam
telefony gdzie byli ranni ludzie, gdzie była zbombardowane domy, gdzie trzeba wysłać karetki
pogotowia żeby tym ludziom pomóc i do tej pory, ponieważ Warszawa była podzielona na
sektory to ten sektor, w którym ja byłam w szpitalu Przemienienia Pańskiego to się nazywał
Punk Ratunkowo Sanitarny 301. Ja przyjmując telefon mówiłam: Rant-Sant 301. No i wtedy
pisałam … dzwoniłam lekarzowi, gdzie należy wysłać prawda on już to dalej załatwiał. Ja
widziałam pierwszych rannych, pierwszych zabitych i to dla mnie był wielki szok, bo tak się
złożyło no nie miałam żadnej możliwości, ani też okazji widzieć ludzi rannych, bo owszem
chodziłam do szpitala do znajomych, na przykład odwiedzić, bo tam ktoś miał operacje ślepej
1
kiszki, prawda, no to żadna sprawa. Natomiast 1939 rok bardzo zaważył na moim dalszym
życiu.
IS: Szczególnie, że Pani była młodą dziewczyną.
DG: No miałam14 lat.
IS: To prawie w waszym wieku. (zwracając się do uczniów)
DG: Ale wychowanie w harcerstwie mi bardzo pomogło. Ja do tej pory pamiętam
przyrzeczenie harcerskie. A wy należycie do harcerstwa?
(dwóch chłopców kiwa głową)
IS: Aha, dwóch chłopców.
DG: Pamiętacie jaka jest przysięga harcerska? bo ja wam powiem jak ja składałam
przyrzeczenie kładąc trzy palce na sztandarze. „Mam szczerą wole całym swym życiem pełnić
służbę Bogu i Polsce nieść pełną pomoc bliźnim i być posłusznym prawu harcerskiemu”.
Teraz tak jest? (Chłopcy należący do harcerstwa kiwają głowami) No to znaczy, że…
IS: ...nic się nie zmieniło
DG: …historia się powtarza. Ja poprzez harcerstwo, poprzez znajomych moich rodziców
zostałam wciągnięta do Konspiracji. Najpierw był ZWZ potem AK, bo AKA było w ’42 roku.
Mój ojciec służył w marynarce wojennej, stąd miał bardzo dużo znajomych i właśnie takiego
już ja nie wiem jaki był ten pan – ojca znajomy – ale był jakimś wyższym oficerem w
marynarce wojennej, który mieszkał tu w Warszawie i jego żona była też bardzo wielka
aktywistka i się opiekowała takimi jak ja, bo wprowadzała nas do konspiracji, takiej
prawdziwej. Najpierw to były trójki, bo tak to się zaczęło potem były piątki. Myśmy nie znali
swoich dowódców, dopiero poznało się w czasie powstania, bo nie można było, po prostu
konspiracja wymagała tego żeby najmniej wiedzieć , bo jeśli ktoś zostanie złapany to, jeśli nie
wie to nic nie będzie mówił.
IS: Czyli nie wiedziała Panie ile oddział liczy?
DG: Tak no więc powiedziałam to trójki potem piątki, a czasie powstania to były plutony. Ja
przyniosłam wam taki dokument sporządzony przez pułkownika Władysława Robana tego,
który razem siedział z generałem Tatarem. To może wiecie to była taka sprawa tuż po wojnie i
ten człowiek siedział 6,5 roku i on na podstawie dokumentów napisał taką informację, którą
generał Tatar złożył w Ameryce w tedy kiedy pojechał do Ameryki, poprzez Londyn
naturalnie, prosić o pomoc dla walczącej Warszawy. To jest ciekawy dokument ja to
zostawiam, żebyście po prostu sobie przeczytali i wiedzieli ile było w czasie powstania, przed
powstaniem plutonów, bo dopiero później były kompanie środowiska poszczególnych
batalionów, no i potem już dalej. Słucham!
OW: Jak wyglądały przygotowania do wybuchu powstania i jakie były Pani role?
DG: Jak przygotowania? No więc przede wszystkim myśmy się szkolili właśnie w tych
trójkach i piątkach, myśmy się szkolili. Ja miałam przeszkolenia dwa. Jedno sanitarne, bo
dziewczyna powinna znać. Ja zresztą w Polskim Czerwonym Krzyżu w czasie przed
powstaniem też miałam szkolenie, bo harcerstwo było szkolone pod względem sanitarnym i tu
też miałam w szpitalu Przemienienia Pańskiego na Nowogrodzkiej tam był oddział czwarty
chirurgii i kierownikiem tym był pan doktór Kopernik, który potem dawał opinie czy ja to
musiałam przejść tam. Byłam na sali, robiłam opatrunki, wszystko to, co powinna znać
pielęgniarka w okresie jakiegoś prawda wypadku.
2
ŁSZ: Pierwszą pomoc?
DG: Tak, tak, tak. Tak jak gdyby pierwszą pomoc.
IS: A drugie szkolenie to pewnie bardziej wojskowe?
DG: A potem? A jednocześnie miałam przeszkolenie wojskowe. Razem z chłopakami
jeździliśmy pod Warszawę i tam uczyłam się strzelać.
ZN: I chciałam zapytać się czy czasem zdarzyło się…
DG: Mów proszę głośniej, bo ja nie słyszę.
ZN: Mam pytanie czy zdarzyło się czasem tak, że ktoś był tak ranny, że nie potrafiła pani
pomóc?
DG: Nie! Ci którzy byli bardzo, bardzo ranni to byli absolutnie odsyłani do punktu
sanitarnego czy do szpitala, które były w czasie powstania to były punkty sanitarne, w których
myśmy były, prawda i dawały pierwszą pomoc względnie na barykadach. Jak ktoś był ranny
to trzeba było z miejsca zrobić mu opatrunek i odsyłać do szpitali. To była nasza rola, bo
niektórzy wymagali natychmiastowej operacji np. został ranny w rękę, rękę mu zgniotło albo
urwało i trzeba było amputować.
ZN: Ja mam jeszcze pytanie. Czy było kiedyś tak, że się Pani bała?
DG: Ja się bałam, ale ja to powiem później dlaczego. Nie ma tak, że ludzie idą jak masa,
która nie myśli. Każdy myśli. Ja miałam w swoim życiorysie takie momenty, że się bardzo
bałam, ale największym bohaterstwem to wiecie co jest? przemóc strach. Ja się bardzo boję
ale ja muszę to zrobić, bo mam taki rozkaz, ja muszę być tam, ja się boje tam iść, bo tam giną
ludzie, ale rozkaz jest rozkazem i ja muszę to wewnętrznie ten strach przemóc.
OW: Co Pani robiła w pierwszych dniach powstania?
DG: Organizowałam dziewczęta do patrolu sanitarnego, bo przy każdym plutonie musiała
być grupa dziewcząt sanitariuszek i ponieważ ja miałam to przeszkolenie w szpitalu i dosyć
długo i byłam w tych sprawach naprawdę dobra to ja zorganizowałam taką grupę i przez
pierwsze kilka dni byłam patrolową sanitariatu tego naszego, a potem, a potem dziewczyny
zostawiłam i poszłam do plutonu i razem z chłopcami walczyłam na barykadzie.
OW: Co robiła młodzież taka jak my?
DG: Ooo… Tacy ja wy chłopcy uciekali z domów, zresztą ja też uciekłam dwa tygodnie przed
powstaniem, bo mama by mnie nie puściła. A szczególnie ci, co mieszkali w tych okolicach to
uciekali z domu, chociaż rodzice ich pilnowali, bo siedzieli rodzice najczęściej w piwnicach. A
jak nie było nalotów no to mamy chodziły do domu coś tam gotować, a chłopcy przychodzili
do naszych oddziałów i zorganizowali ja takie szeregi przedtem zuchy to pocztę polową. To
była tak ak-hok zorganizowana przez takich młodych chłopców i potem oni wykazali się
wielkim męstwem.
ZN: A dziewczynki?
DG: A dziewczynki też przychodziły do nas pomagać, każdy chciał coś robić nawet czasami
przeszkadzali ale to nie było ważne, bo ich chęć pomocy była tak wielka, że myśmy już
3
machnęli na to rękę: chcesz pomóc idź po wodę, przynieś to, przynieś tamto. Więc i
dziewczęta też bardzo pomagały.
OW: A jaki był Pani stopień?
GD: Najpierw byłam starszym strzelcem, potem pod koniec powstania dostałam
podporucznika czasu wojny, bo taki był stopień, co mam w książeczce swojej wojskowej.
OW: A jakie były formy walk z okupantem?
DG: Jakie formy? Różne. Powiem to co było od ’39 roku np. no bo to muszę powiedzieć były
takie dziewczęta, które zadawały się z Niemcami. Trudno no to jest historia i o tym też trzeba
mówić ja właśnie w tym domu tego pana znajomego mojego ojca, ta pani Jadwiga jego żona
miała maszynę do pisania, ja się uczyłam pisać na maszynie i pisałam wiersze między innymi
takie, że te które chodzą z Niemcami.... Ja mam ten wiersz , nie przyniosłam teraz go, bo to
gdzieś jest w archiwum moim i podrzucało się takie wiersze tym paniom, które chodziły z
Niemcami. To jeśli wtedy jeszcze otwarte tutaj w Al. Ujazdowskich parki, bo potem były
zamknięte tylko dla Niemców. To była jedna forma. Druga forma to było to, że Komenda
Główna spowodowała to, że ci, którzy znali na przykład bardzo dobrze język niemiecki pisali
takie ulotki o Niemcach informując, że Niemcy przegrają i żeby się ci zwykli żołnierze
zastanowili czy warto walczyć dalej. No potem były jeszcze takie, że się nosiło jakieś paczki,
które wybuchały do tych rodzin, które przyjęły folkslistę. Także były różne formy, no nie
mówiąc o tym, że były zamachy prawda? O których wy już wiecie. (Uczniowie kiwają
głowami)
ZN: A czy te paczki, te co wybuchały wrzucało się tam gdzie były te rodziny z dziećmi?
DG: Były paczki takie samozapalające przy otwieraniu wybuchały, one wiele złego nie mogły
zrobić, bo to robili amatorzy, to nie to co dzisiaj prawda jakaś? To, to były takie drobne
sprawy, ale nękające Niemców.
OW: Czy posiadała Pani broń?
DG: Tak. Ja wam powiem taką rzecz, że moje przeszkolenie wojskowe to nie tylko było w
terenie, ale na przykład u mojego kolegi, który już nie żyje na strzeleckiej miał mieszkanie, a
rodzice jego mieszkali gdzie indziej, bo tam mieli jakiś… …i i w tym mieszkaniu odbywały się
ćwiczenia wojskowe. Ja dostałam wista, to wy wiecie jaki to jest wist no wiecie (chłopcy
kiwają głowami) i szkolenie polegało na tym, że trzeba było pod stołem rozebrać go i potem
złożyć i robić to tak, że tu jest rozmowa a ja to robie tak delikatnie żeby nikt się nie
zorientował. I to była bardzo ciężka sprawa, żeby nic nie wypadło żadna…
TS: To rozbierało się na drobniutkie części czy tylko magazynek?
DG: Nie, no to ja nie miałam swojej broni, bo każdy oddział miał swoją broń w jakimś
określonym miejscu. Ja nie wiedziałam gdzie ta broń jest ona została przynoszona i po
zadaniu jaki myśmy mieli przeszkolenia zabierana i odstawiana do magazynu i myśmy zwykli
ludzie, zwykli żołnierze nie wiedzieli gdzie jest na przykład magazyn ile jest broni, bo to po
prostu to była konspiracja no nie wolno było. Tak samo jak myśmy nie znali swoich
dowódców wyższych, bo potem ja poznałam swojego plutonowego porucznika prawda? czy
kapitana ale to już w czasie powstania.
OW: Ja mam jeszcze dość trudne pytanie czy zabiła Pani kogoś?
4
DG: Trudno jest powiedzieć. Ja razem z drugim kolegą, kiedy był atak na pasaż Simonsa, to
wiecie to jest tam w Ogrodzie Krasińskich tam zginęło prawie ponad 300 osób żołnierzy
mojego batalionu i ludności cywilnej. Był atak od strony nalewek na pasaż i potem, kiedy był
ten atak no myśmy mieli butelki z benzyną i ja miałam to szczęście, że z kolegą żeśmy dwa
czołgi podpalili i za to zostałam uhonorowana we właściwy sposób. Jaki sposób? To ja już
później powiem.
ZN: Ja mam pytanie czy umie albo umiała Pani strzelać?
DG: No tak!!! Ja umiałam strzelać, musiałam strzelać kochanie, to była normalna rzecz, to
po prostu przeszkolenie wojskowe to tak jak teraz, tylko, ze nie w takim zakresie i nie w takim
układzie jak to było zupełnie na przemian. Miałam saperkę taką wiecie musiałam się okopać
w lesie i to bardzo szybko, bo to na czas robiono: czy ja muszę się schować w tym wykopanym
dole żeby mnie nie zastrzelili jak będzie atak. Także różne były formy, muszę wam powiedzieć,
że ja to z takim wielkim wzruszeniem, bo ja to widzę, ja widzę ten las, widzę te nasze
stanowiska i widzę jak druga grupa piątka niby nas atakuje, a my się bronimy także wiecie ja
to widzę wszystko.
OW: Walka z okupantem polegała tylko na walce zbrojnej?
DG: No to ja już mówiłam, że jakie formy były różne.
ZN: Czy Pani rodzeństwo też działało w konspiracji?
DG: Nie, nie, bo ja byłam najstarsza. Jeśli ja miałam 14 lat to wszyscy byli młodsi. Kochanie
później na Pradze była moja siostra straciła oko, a ja byłam tutaj na Woli. Potem przeszłam
na Stare Miasto także mama trzymała ich i nie puściła nigdzie.
OW: A jak wyglądały walki tutaj na Starym Mieście?
DG: No straszne. To chyba czytaliście jakieś książki na temat. No kto przeczytał? (zgłasza się
Tomek Sprycha) Ale tu są bardzo ciekawe książki na temat walk Starego Miasta. Pierwsza
książka wyszła ,, Żołnierze Starówki” Lucjana Fajera pseudonim ,,Ognisty”. Radzę
przeczytać tę książkę. Druga książka wyszła Trońskiego ,,Tędy przeszła śmierć” i wiele
innych książek. Stachowiak napisał potem zbiorowe Batalionu Parasoli i Batalionu Zośka to
są ciekawe książki. Ja napisałam książkę ,,Byłam warszawskim Robinsonem” nie mogłam
przynieść, bo nie mam. Ta książka została wydana dlatego, ze moje córki chciały żebym to co
ja przeżyłam było uwiecznione na papierze i ja się po długich latach zgodziłam i ta książka
wyszła. Dlaczego byłam warszawskim Robinsonem? Bo kiedy Starówka padła września ’44
roku przeszli kanałami do Śródmieścia, względnie zostali tak jak ludność cywilna wywieziona
poprzez takie małe obozy dalej do Pruszkowa i do Niemiec. Muszę wam powiedzieć, że byłam
i moi koledzy z powstania warszawskiego i z okresów okupacji to nas bardzo wiązało. Jak byli
ranni ja dostałam zezwolenia od dowódcy pasażu pójść do nich, to tutaj niedaleko róg
Mostowej i Nowomiejskiej był taki szpitalik. W tym czasie był bombardowany pasaż, wszyscy
przechodzili kanałami, a ja zostałam z tymi rannymi. Muszę wam powiedzieć, że wy sobie
nawet nie zdajecie sprawy co to jest ja młody chłopak, młoda dziewczyna jest ranna i nie
może iść o własnych siłach, bo tak jest poraniona i teraz nie wie: wszyscy uciekają Niemcy
wpadają do poszczególnych domów wyrzucają i tych ciężko rannych, którzy nie mogą iść
rozstrzelają na miejscu, a niektórzy, którzy zostali patrzą się na tych, którzy mogą chodzić. Ja
byłam w takiej sytuacji, ze ja popatrzyłam się, to trzeba by było długo opowiadać na ten
temat, jak oni się na was patrzą i czekają na twoją decyzję: czy ty pójdziesz z ludnością
cywilną czy zostawisz tych rannych na pastwę losu. Nie mówią nic tylko patrzą się i ja do tej
pory widzę spojrzenia tych ciężko rannych chłopaków i dziewcząt. Co dalej? I w takiej
sytuacji jesteśmy pod Krzywą Latarnią na Podwalu. Wiecie gdzie jest ulica Podwale? tam
5
przed wojną była taka restauracja nazywała się ,, Pod Krzywą Latarnią” i w czasie
powstania był tam szpital. Kiedy Ukraińcy, bo Ukraińcy chodzili słuchajcie na Stare Miasto w
dodatku pijani to robili straszne rzeczy to już nie na wasze uszy i wtedy co należy robić no ja
się jakoś uchowałam, bo zostałam wsunięta pod nosze kolegi, zakryta kocem. Faszyści
Ukraińcy podpalili szpital. Ja doszłam do wniosku, że jeśli ja żyję to może ja uratuję trochę
ludzi. Ja uratowałam 21 rannych ze szpitala spod „Krzywej Latarni”. Ja nie miałam siły
więcej, bo ja byłam szczuplutka tak jak ty. (pokazuje na Zosię Nowak).
ZN: Jak Pani uratowała tych ludzi?
DG: Jak? Po prostu ponieważ żaden z nich nie chodził to musiałam wyciągać bo były tak
zwane ,,Nawe” takie części i ta pierwsza część, w której ja byłam została podpalona więc ja
szybko jak mogłam wyciągałam tych rannych, ciągnąć ich za ręce, pomagając na przykład, bo
noga mu tak latała to żeby nie latała i żeby on nie miał tego bólu to trzymałam nogę, a tu go
popychałam, a on się o tak na rękach żeby wyjść z płonącego tego miejsca i w ten sposób ja
uratowałam 21 rannych. A potem myśmy przeszli na ulicę Freta 1/3 i tam w piwnicach żeśmy
byli, bo już wszyscy odeszli, a Starówka się paliła. Wy wiecie ja byłam w piekle. Wiecie, że
ulica Długa jest dosyć szeroka prawda, ale te płomienie zlewały się nad ulicą, to były
straszne widoki, bo fruwały te palące się drewna różne, papa różne rzeczy i raniły tych moich
uratowanych chłopców. Ta część ulicy Długiej to oni razem ze mną to myśmy przechodzili 2
godziny, kiedy można przeskoczyć w kilka sekund. Tylko dlatego, że każdemu musiałam
pomóc odsuną gruz, czy tych zmarłych w zasadzie zabitych ludzi poodsuwać zwłoki palące
się. Pierwszy raz widziałam zwłoki palące gdzie ludzie, gdzie ręce i nogi się ruszają. To jest
niezapomniany widok. To jest straszne i dlatego mówię, że pamięć o tych, którzy w taki
straszny sposób zginęli powinna być w świadomości każdego człowieka, bo to były straszne
widoki. Jak myśmy tam siedzieli jak myszy pod miotłom w tych piwnicach, nie było co jeść, nie
było opatrunków. Ja chodziłam po różnych piwnicach, bo ludzie zostawiali wychodząc z
Niemcami prawda? Zostawiali, co mieli. Cięłam na przykład pościel, która tam była na
opatrunki, jak się znalazło kawę, w czajniku wodę to było to i myśmy pili. Potem nie było
absolutnie nic i ja w jednej piwnicy znalazłam cukier i kostka cukru to było nasze jedzenie w
ciągu dnia i myśmy tak żyli do 8 października ’44 roku, a w międzyczasie Niemcy słysząc
głosy i jęki tych ciężko chorych chłopaków wchodzili i zabijali ich. Nie będę mówiła wiecie,
bo ja to wszystko teraz widzę dokładnie, ja jak mówię to ja to widzę i ja nie chcę żebyście wy
mieli takie same odczucia jak ja miałam w tedy, ale każdy z nas wiedział, że to już koniec
(Pani lecą łzy), że musimy zginąć trudno, choć lepiej było zginąć na barykadzie niż w takich
okolicznościach.
ZN: Chciałabym jeszcze zadać pytanie czy Pani bała się umrzeć?
DG: Nie, ja nawet chciałam umrzeć.
ZN: Dlaczego?
DG: No, bo ja nie dawałam rady zajmować się tymi rannymi i mieć świadomość, że ja mogę
chodzić, chociaż byłam też ranna, ale chodziłam i ja nie mogę im pomóc. I to było najgorsze
co mogło być, ze widzisz ludzi ciężko poszkodowanych w czasie powstania i nie masz
możliwości im pomóc i to jest najgorsze dla człowieka, który myśli i to było straszne i był taki
moment, że ja chciałam wyjść z tego „hadesu, bo ja ten okres nazywam okresem hadesowym,
bo to piwnice takie. Znacie trochę historie starożytną. I wiecie ja chciałam w tedy umrzeć, a
miałam przy sobie w czasie okupacji cały czas cyjanek, bo moja organizacja uważała, ja z
resztą poprosiłam o to, że jeśli by mnie złapali to ja nie wiem czy ja wytrzymam na gestapo
bicia i tak dalej i tak dalej. W drodze wyjątku mnie dali i to było w takim opakowaniu proszki
od bólu głowy i tuż przed samym powstaniem ukradli mnie torebkę, w której trzymałam, bo to
złodzieje wiadomo. Miałam teczkę i w teczce była moja torebka, a w teczce były różne rzeczy
konspiracyjne, więc to nie ukradli tylko torebkę i sobie myślę no jak ktoś wziął te proszki od
6
bólu głowy to się załatwił już na amen. I potem w czasie powstania, był właśnie w tym okresie
„hadesu” taki moment i myślę sobie: Boże, dlaczego ja nie mam tego cyjanku. Ja nie
chciałam żyć.
ZN: Gdyby pani miała cyjanek, to by się Pani zabiła?
DG: Tak, psychiczne nie mogłam wytrzymać tego, wy wiecie co to jest patrzeć się na ludzi,
którzy cierpią nie mają co jeść, a ja im nie mogę pomóc. A potem właśnie ja sobie
przypominam, że obok kościoła św. Jacka była sodowiarnia. Ona została częściowo zasypana
jak były naloty ja myślę, ja odkopie ją , tam na pewno była woda sodowa jakieś płyny. I kiedy
miałam wyjść z bramy zobaczyłam z daleka, że idą Niemcy, więc ja szybko nie do piwnicy lecz
na górę tam gdzie gruzowisko, bo dom przecież był zbombardowany i w tym czasie wychodzi
siostra zakonna i Czerwony Krzyż z kościoła św. Jacka, ten był też zburzony kościół i ja
krzyczę do nich: „Nie wychodźcie, nie wychodźcie, bo Niemcy!” Oni słuchają jakiś głos i nie
wiedzą i ja mówię: - „Tu ja jestem” - „A co pani tu robi?”, a ja mówię: -„Ja się ukrywam z
rannymi.” – „Jak to się pani ukrywa, przecież powstania już nie ma, została podpisana
kapitulacja.” No i potem różne takie tarapaty i myśmy zostali przewiezieni do szpitala na
Płocką, tam jeden z tych chłopców miał amputowaną nogę, drugi miał też poważną operację
tylko już w Krakowie, wywieźli nas do Krakowa. I tam zaczął się kolejny etap mojego życia:
ucieczka z rannym ze szpitala, bo to był niemiecki szpital mówiło się, że będzie ewakuowany
to już myśmy chcieli być. Dostałam przepustkę ze szpitala, że idę do RGO szukać rodziny
mojej no i myśmy w tedy uciekli, dostaliśmy się na wieś.
ZN: Czy po wojnie miała jeszcze Pani kontakt z rodziną?
DG: Nie, nie miałam kontaktu, ja dopiero pod koniec marca miałam kontakt jak wróciłam do
Warszawy po zdobyciu Warszawy prawda przez wojska radzieckie i polskie. Bo to tak trzeba
powiedzieć przecież szli żołnierze, dla których ja mam wielki szacunek, bo też byli głodni
nieubrani, tracili wszystko, byli wywiezieni na tak zwane ,,białe niedźwiedzie” jak to się mówi
i wstąpili do wojska polskiego. Nieważne jakie to było wojsko, ale on szli żeby wyzwolić
ziemie nasze i iść na Berlin i dlatego ja z całym szacunkiem dla tych żołnierzy, którzy też
przeszli straszny głód przecież umierali z głody. Wiecie? Ja mam żal do… … nie powiem do
kogo bo jesteście za młodzi ale może za 10 lat mnie już nie będzie to przecież ci ludzie ze
Wschodu, bo to było Polesie byli zabierani, też męczeni, też byli w tych lagrach, nie było co
jeść gdzie były straszne warunki. I kiedy Sikorski podpisał ze Stalinem, została utworzona
armia, to ci ludzie na kolanach szli do Wojska Polskiego, bo ci z Zachodu mieli co jeść, mieli
ubrania, bo tam była jednak inna sytuacja. Nie mam nikogo, bo moja prawie cała rodzina
wyginęła w czasie okupacji, zostali albo rozstrzelani albo wywiezieni do obozów
koncentracyjnych i tam zginęli. Także ale znam historię i wiem jak to wyglądało.
AO: Czytaliśmy wcześniej wywiad i mówiła w nim Pani o Żydówce.
DG: A tak. Moja mama i mój ojciec pomimo, że nas było w domu sześcioro, a ja byłam
najstarsza to przed wojną mieli kontakty z różnymi ludźmi i nie wiem kto i w jaki sposób, ale
moja mama pięknego dnia z getta, bo mój ojciec w czasie okupacji pracował w MZK i był
konduktorem moja mama miała bezpłatny przejazd i można było przejeżdżać przez getto na
Wolę i powrotem i kiedyś pewnego dnia przyprowadziła malutką dziewczynkę Żydówkę
bardzo ciężko chorą, ale bardzo ponieważ miał kolegę lekarza to go zaprosił do nas do domu
i on mówi: „Słuchajcie niewiadomo czy ona przeżyje”.
ZN: A ile miała lat ta dziewczynka?
DG: Trzy latka.
7
TS: A jak się nazywała?
DG: U nas się nazywała, bo miała lewe dokumenty, bo to mój kolega wyrabiał nazywała się
Stefania Szymkowiak, a faktycznie dopiero po wojnie ja się dowiedziałam, że się nazywa
Gizzela Arterwain i moja mama mnie powiedziała: „Słuchaj to jest córka wujka naszego to
znaczy jej brata bo brat był w Oświęcimiu z żoną, a to jest ich córka i ja mam obowiązek ją
wychować, bo rodziców nie wiadomo czy wrócą czy nie wrócą”. I tak to się zaczęło.
ZN: Czy ta dziewczynka wyzdrowiała?
DG: Moja matka poszła do takiej organizacji żydowskiej, która działała tuż po wojnie na
ulicy targowej i powiedziała, ze ma taką dziewczynkę i znalazła się taka ciotka jakiś rodzina
bardzo bogatych Żydów z Montewideo i ją zabrali. Ja napisałam list posłałam zdjęcia żeby
nam po pewnym czasie powiedzieli jak ona żyje, bo ona wyjechała z Polski mając 6 lat. Nie
umiała czytać ani pisać prawda? Ale oni nie odpowiedzieli i ja nie wiem co się stało z tą
dziewczynką.
ZN: A zżyła się z nią Pani?
DG: Kiedy moja matka po powstaniu już w lutym szukała mojego grobu tutaj w Warszawie to
ona jak mama płakała to Stefcia mówiła tak: „Mamusiu nie płacz, bo Danusia żyje, na pewno
żyje i przyjedzie do nas.” No i się spełniło, bo ja wróciłam, to jak ona mnie zobaczyła to się
trzęsła jak galareta rzuciła się mi na szyję. To było takie wspomnienie, wiecie, że nie chciała
mnie puścić, nie mogłam się nawet rozebrać. Różni są ludzie, może rodzina nie chciała żeby
ona ten okres prawda, że ją wychowywali przez trzy lata obcy ludzie Polacy no różnie to było
to tak jak i teraz komuś podasz rękę, coś załatwisz, a on po pewnym czasie ciebie nie zna i
ciebie nie chce się w ogóle przyznać, że to ty mu załatwiłeś jakąś sprawę życiową. No tak jest
w życiu niestety. Słucham.
PM: Czy ma pani z tą dziewczynką kontakt czy Pani wie czy ona żyje?
DG: Nie niestety nie mam kontaktu. Napisałam list i posłałam zdjęcie z okresu okupacji i
muszę wam powiedzieć, że nie dostałam odpowiedzi.
IS: To takie przykre prawda?
DG: To był ’47/8 rok, więc trudno mówić, a ja czasami myślę o niej, bo ona miała zadatek na
aktorkę, świetnie potrafiła naśladować. Na przykład moja siostra młodsza od mnie, która już
dawno nie żyje umarłą na serce umiała się ładnie malować, bo w ogóle była bardzo ładna i
jak on słuchajcie podpatrzyła wzięła puderniczkę po pudrowała się i wzięła tuż do rzęs i się
malowała, pokazywała mówię wam kilkuletnie dziecko tak potrafiło podpatrzeć co starsi
robią i potem myśmy się zaśmiewali.
ŁS: Jak pani trafiła tutaj na Starówkę?
DG: Ja byłam najpierw na ulicy Pańskiej, Miedzianej z Woli przeszłam tutaj na ulicę
Senatorska z Senatorskiej na Długą 15 i stamtąd od najpierw do tam gdzie teraz jest
Komenda Główna - Pałac Mostowskich miałam jeden dzień, a potem już byłą pasaż Simonsa i
to była nasza kwatera, taka była droga.
IS: Kanałami?
DG: Nie, nie to jeszcze można było przejść normalnie. Do 7 można było przejść było z Woli
na Starówkę potem już nie.
8
ŁS: Czy Pani dostała jakiś rozkaz żeby tutaj przyjść?
DG: Cała nasza kompania dostała rozkaz.
TS: A jak nazywała się ta kompania?
DG: Nasz batalion nazywał się Chrobry, kiedy myśmy przeszli na starówkę to był Chrobry I,
bo w Śródmieściu stworzył się z tych, którzy nie zdarzyli przejść na starówkę Chrobry II i
teraz mówi się bardzo dużo o Chrobrym II, bo ich jest dużo, a nas nie, bo nas jest mało, bo
prawie wszyscy zginęli w pasażu no ja miałam szczęście, że akurat poszłam do rannych i
przeszłam przez tą gehennę i „hades:, a inni jak byli w szpitalach to też przeżyli, a nie chyba
tylko 80 osób uratowało się z pasażu.
ŁS: A czy Pani się spotykała przechodząc przez ulice z niemieckimi gołębiarzami?
DG: Tak, muszę wam powiedzieć, że jeden chłopak mnie uratował, bo ja chciałam
przeskoczyć przez ulicę i on to normalnie człowiek się przygotowuje żeby przeskoczyć,
prawda, bo wy sportowcy to tam lepiej wiecie niż ja. On mnie złapał tak za rękę pociągnął i
mówi: „Gdzie idziesz?” I mówi: „Popatrz.” Wziął czapkę na kij „Zobaczysz, że tam są
gołębiarze” Także różne wiecie ja wierze w to, że każdy kto się urodzi ma księgę wieczystą
tam na górze i w tej księdze wieczystej wszystko jest zapisane. Zapisane jest, ze ja mam żyć do
samej śmierci, kiedy ja nie wiem.
OW: A co Pani jadła podczas powstania?
DG: A to co nam ludzie dali, bo przecież różnie zdobyliśmy S tawki tam były magazyny SS i
tam były bardzo dobre konserwy. Na przykład ja pamiętam numer 22 to były takie dobre
konserwy. Tak jak bardzo dobry w domu upieczony pasztet i ja do dziś pamiętam, że on był 22
i myśmy zdobyli trochę i ja na przykład jak poszłam tam z chłopcami miałam to na sobie to
bardzo dużo żeśmy nabrali do tych naszych plecaków. To też miałam przygodę miałam dużo
przygód i jakoś z tych przygód wychodziłam w miarę możliwości cało, bo ja byłam porządnie
ranna i ja do tej pory mam ślady, ale nie wiem widoczne tak już było w tej księdze wieczystej
było zapisane, że muszę żyć, pomagać ludziom.
ŁS: A proszę Pani spotkała się pani z kręceniem filmów?
DG: Nie, nie spotkałam, bo na Starym Mieście owszem była jakaś ekipa, ale ona zginęła i te
filmy znikły. Najwięcej było Śródmieściu i Śródmieście jest, a Śtarówki nie ma. Starówka była
bardzo poszkodowana, bo wiecie ze starych zdjęć było morze gruzów. Za swoją działalność
dostałam Krzyż Virtuti Militari, to wiecie, ze to jest najwyższe odznaczenie.
BK: Której klasy?
DG: No piątej, bo dowódcy dostają czwartej klasy, ale mój dowódca dostał też piątej klasy. I
tu mam najważniejsze odznaczenie, które dopiero w 2001 roku dostałam przez
Międzynarodowy Komitet Czerwonego krzyża i tu zobaczcie (Pani pokazuje odznaczenia) to
jest Lorenzo Rewital to po drugiej stronie trzeba przeczytać. Nie żadna lipa tylko z
legitymacjami. A to drugie, tą miniaturkę się zakłada tak.( Pani pokazuje)
(Uczniowie oglądają odznaczenia)
IS: Jak macie jeszcze jakieś pytania to pytajcie, bo to jest taka niebywała okazja. Co was
jeszcze interesuje chłopcy, Tomek, Łukasz?
9
BK: Można sfotografować? (pokazuje na ordery)
DG: Proszę bardzo.
(Uczniowie fotografują)
TS: Czy znała Pani jakiegoś generała z rangą?
DG: A tak, znałam.
AO: Bo jeszcze do tych wcześniejszych pani wywiadów to pani mówiła o ,,Elegancie”.
DG: ,,ELEGANT” został moim mężem.
AO: A on żyje jeszcze?
DG: Nie, niestety nie żyje.
AO: A jeszcze oprócz ,,Eeleganta” utrzymywała Pani kontakt po wojnie?
DG: To właśnie miedzy innymi ja ,,Eleganta” uratowałam, więc byliśmy razem i uciekliśmy
razem. To już dla pani, to już dla szkoły. (wskazując medal )
IS: Bardzo dziękujemy pani Danuto.
DG: Po drugiej stronie pani zobaczy, to dla waszej szkoły.
IS: Dziękujemy bardzo.
DG: No i jakaś pamiątka musi być, nie?
IS: No pewnie, bardzo dziękujemy. Na pewno pani dyrektor będzie zadowolona. A ja jeszcze
bardzo proszę żebyście pytali, prawda?
DG: Tak, bardzo proszę.
TS: Jaką broń Pani miała w czasie powstania?
DG: W czasie powstania to dostałam od swojego dowódcy- porucznika Zwrota „piątkę”, to
wiecie to jest tylko do samoobrony. Do strzelania to ja nie miałam osobistej broni, tylko w
tedy gdy był który chłopak ranny, to wtedy w ramach uczuć ludzkich dawał jak szłam na
wypad, a potem musiałam oddać, bo broń była na wagę złota, jak który z chłopaków był
ranny, a ci żandarmeria, która była w czasie powstania i chciała zabrać, to chłopaki chcieli
ich zabić. Co jeszcze moje panie?
ŁS: Batalion jak był liczny?
DG: Wynosił około 1200 osób, ale myśmy nie wszyscy zdążyli przyjść na zbiórkę i potem
przeszli do innych batalionów, bo po prostu nie mogli się dostać, bo to tak było przecież mnie
na przykład powiadomiono wtedy jak ja byłam…
IS: A o terminie wybuchu powstania kiedy się Pani dowiedziała?
DG: A to tak w historii, jedno zebranie, drugie, a potem już w trzeciej 1 sierpnia.
TS: A ile miał lat najmłodszy uczestnik powstania?
10
DG: Najmłodszy? To chyba 14 lat. Był taki co był z ojcem i miał 12 lat, ale z ojcem.
OW: A jak wyglądały przejścia kanałami?
DG: Ja nie przechodziłam kanałami, to ja nie wiem, ja wiem, że to też była tragedia przejść
kanałami.
ŁS: A proszę Pani, a w czasie powstania warszawskiego noszono jakieś ozancznia?
DG: No były opaski. Mój pluton był numer 174, a było tych plutonów tak jak to przeczytacie
6000 z czymś, już nie pamiętam chyb 6500 chyba plutonów.
IS: Na opasce był pewnie numer plutonu?
DG: WP orzełek i tutaj numer i jedni mieli 1000 z czymś, a ja miałam 174 i jestem z tego
dumna dlatego, że to jest pierwsza grupa, która była powołana
ŁS: Z harcerstwa przeszła Pani do konspiracji. Od kiedy była Pani w harcerstwie?
DG: Ja w harcerstwie byłam do ’39 roku, bo już potem wojna
IS: Ale jak była liczna drużyna?
DG: To było jakieś 12 osób, nie drużyna to był zastęp. To zostały tylko wspomnienia, ale na
przykład ja zorganizowałam w ’57 roku po październiku -uczyli tego okresu - z kapitanem
,,Ognistym” jednym z moich dowódców tu w Warszawie - defiladę. Pojechałam do Łodzi, z
Wytwórni Filmów wzięłam panterki, ubrały się dziewczyny, ubrali się chłopcy i przeszliśmy z
ulicy Chmielnej na Plac Piłsudzkiego i tam był apel poległych. Ja mam zdjęcia z tamtych lat,
mam dokumenty, że to ja organizowałam, bo potem okazało się, jak ja byłam bardzo ciężko
chora i pewnie myśleli, że ja umrę to się wiele osób podpisało pod tym. Także wiecie różni są
ludzie, czy można mieć do nich pretensje, tylko sobie pomyśleć, że to małostkowi ludzie,
którzy przypisują sobie tak jak inni teraz. Tylu jest bohaterów teraz, ale w tedy kiedy było
trzeba pomagać tym, którzy wyszli z więzienia, bo byli na 46 siedzieli, to nie było tak dużo, a
ja wtedy pracowałam w takiej instytucji, która miała za zadanie pomagać ludziom.
IS: A nie miała Pani żadnych represji z powodu tego, że była Pani w AK?
DG: Ja nie mogłam awansować, nie dostawałam nagród, nie dostawałam odznaczeń, ale
mówiąc po warszawsku ja gwizdałam koncertowo na to. Bo ja dostałam potem prawda ze
Związku Inwalidów Wojennych, bo jestem członkiem i tam działam i to jest ważne, ale jak
trzeba było pomagać ludziom, załatwiać prace, załatwiać mieszkanie to był tutaj taki
Kaczyński od Zośki był vice prezydentem Warszawy i miałam z nim kontakty i jak
umotywowałam poszczególne sprawy to on do mnie mówił: „Danusia ty zawsze masz tyle
spraw do załatwienia. Może trochę mniej?” Ja mówię: „Nie można. Jak są dokumenty, że
ludzie żyją w takich warunkach to trzeba im pomóc”, a on machał ręką podpisywał. Także też
w ramach ludzkich uczuć ja wam powiem, bo wy jesteście na tyle dorośli, że ja zawsze mówię
w ramach ludzkich uczuć kumoterstwa można wiele rzeczy załatwić i ja tak załatwiałam. Ja
mam w tej chwili ponad 100 listów z podziękowaniem od różnych ludzi z całej Polski za
załatwienie różnych spraw, ja to oddaję do archiwum, bo to jest dokument świadczący o tym,
ze ja się nie zeświniłam i że byłam jak dawniej tak i teraz jestem człowiekiem, że się nie
zmieniłam.
IS: Bo obecnie też pani działa czynnie?
11
DG: Tak ja jeszcze w dalszym ciągu działam, bo uważam, że trzeba. No to już macie obraz.
Jest takie Kawalerowie Virtuti Militari mają swoje stowarzyszenie i my jesteśmy zapraszani
przez ambasady wtedy kiedy jest na przykład zakończenie II wojny światowej. Mam takie
zaproszenie do ambasady amerykańskiej. 29 jest spotkanie właśnie z kawalerami Virtuti
Militari , no takie spotkanie w ambasadzie z ambasadorem z różnymi ludźmi no i tak.
ŁS: Czy Pani wie co tu się na terenie szkoły działo?
DG: Nie, nie wiem, bo moją działalnością była tak ul. Freta, Mostowa, Długa, Pałac
Krasińskich, Nalewki to tylko tam, bo tutaj niestety nie. Przykro mi…
ŁS: Patronem naszej szkoły jest Kiliński to może pani wie co z jego pomnikiem się działo?
DG: Nie, nie wiem, bo to już nie był mój rejon, bo wiesz każdy batalion miał swój rejon, a
czasami jak potrzebował wsparcia to dochodziło się do poszczególnych prawda zagrożonych
terenów, także ja nie byłam ja tylko tak jak mówię Freta, Mostowa, Długa, Podwale, Nalewki
i Pasaż Simonsa i także tylko w tych rejonach to mogę powiedzieć gdzie, co i jak?
ŁS: Ja mam do Pani pytanie, bo pani wspominała, że ma pani problem ze słuchem?
DG: Nie, bo w czasie bombardowania pasażu mnie nie było, bo ja poszłam do rannych. Pasaż
jest w ogrodzie Krasińskich i tam jest krzyż, bo to jak pójdziecie do ogrodu Krasińskiego, a ja
byłam ranna w tedy kiedy był ten czołg na ulicy Kilińskiego i ja 24 godziny nie słyszałam to
jest okropna rzecz jak ludzie mówią a ty nie słyszysz wtedy, bo teraz już teraz jak jestem
starsza pani to już naprawdę nie słyszę.
OW: Bardzo dziękujemy za wywiad i poświęcony nam czas.
12

Podobne dokumenty