2013

Transkrypt

2013
ard Grečner i Štefan Uher. Bardzo upraszczając, można powiedzieć, że reżyserzy ci kładli nacisk na mocne tematy, które dotyczyły słowackiej przeszłości i aktualnych społecznych czy etycznych problemów. Byli pod wpływem włoskiego neorealizmu
i próbowali do zideologizowanej kinematografii lat pięćdziesiątych wnieść trochę prawdy.
Druga generacja, którą tworzyli Ivan Balaďa, Juraj Jakubisko,
Dušan Hanák, Elo Havetta i Dušan Trančík, obok aktualnych
tematów zaczęła szukać nowych formalnych środków wyrazu.
Na tych twórców wpływ miała francuska nowa fala. Ważne dla
nich było nie tylko to, o czym opowiadają, ale głównie – jak.
Obydwie grupy kształtowała słynna praska szkoła FAMU i kulturalna atmosfera samej Pragi.
W odróżnieniu od czeskich kolegów, Słowacy nie byli jednak
obciążeni tradycją, nie mieli rąk i umysłów związanych twórczością wcześniejszych pokoleń, więc nie bali się łamać zasad.
W czechosłowacką kinematografię wnieśli zabawę, eksperyment i swoistą spontaniczność. Oczywiście obydwie te generacje wzbudziły zainteresowanie także tym, że czerpały ze słowackiej rzeczywistości, która dzięki swoim wiejskim, ludowym korzeniom była egzotyczna. Wystarczy przypomnieć filmy „Dezerterzy i pielgrzymi” Juraja Jakubiska, „Uroczystość
w ogrodzie botanicznym” Ela Havetty czy „Obrazy starego
świata” Dušana Hanáka.
grażyna makara
europejska stolica kultury 2013
"
Nad mitem Europy Środkowej na Słowacji
raczej nie rozmyślamy. Jest przecież codziennym
doświadczeniem. Bliskość różnych kultur
czujemy wszędzie dookoła siebie, jako odniesienie
do przeszłości, ale i dotykalną współczesność.
Materializuje się w architekturze, słyszymy ją
w muzyce, używamy w mowie.
tonu, wydaje mi się, że to proces nieodwracalny. Czasami mam
poczucie, że tanio sprzedaliśmy Słowację.
W 2005 r., wraz z kilkudziesięcioma innymi artystami i naukowcami podpisałeś apel „1000 słów o wartościach i kulturze”, w którym diagnozowaliście stan słowackiej kultury
i nauki, przypominaliście ich ważność, wytykaliście ignorancję polityków. „Ogłaszamy, że kultury do swojego życia potrzebujemy. Nie pozwólmy publicznej i życiowej
przestrzeni przewalcować brakiem kultury” – pisaliście.
W swoim ostatnim filmie fabularnym sportretowałeś
i niejako upomniałeś się o mniejszość romską. Czy język
dyskusji o Romach na Słowacji powoli się zmienia?
Romowie na Słowacji to niezbadana grupa etniczna. Choć
o ich sytuacji dyskutuje się nieustannie, wiemy o nich bardzo
mało. Brakuje nawet podstawowych danych statystycznych.
Nawet wielkość romskiej mniejszości tylko się zgaduje, bo wielu Romów nie przyznaje się do swojej narodowości. Nie mamy
zbadanej ich sytuacji socjalnej, zdrowotnej czy kulturowej, bo
badacze i urzędnicy boją się wejść do zamkniętych osad.
Mimo tego rażącego braku wiedzy, Romowie ciągle służą jako broń w rękach polityków. Według nich stoją za każdym aktualnym problemem: bezrobociem, przestępstwami, nadużywaniem socjalnej pomocy. Politycy akcentują tylko negatywne
aspekty, nie wspominają o wielu pozytywnych przykładach na
poziomie lokalnym. Do działań w biednych osadach podchodzi się globalnie, choć według mnie każda osada wymaga indywidualnego spojrzenia.
Postępującemu oddalaniu się obu kultur próbuje się przeciwdziałać na wiele różnych sposobów: są artykuły w prasie, filmy,
festiwale, ale to wszystko mało. Dopóki nie rozwiąże się problemu biedy i wyraźnych różnic socjalnych, do dialogu między
społecznościami nie dojdzie. Wysiłek muszą jednak wziąć na
siebie obydwie strony.
Ostatnio coraz więcej słowackich filmów odwołuje się do
sąsiedztwa słowacko-węgierskiego. „Wyspa moreli” Petera Bebjaka i „Dziękuję, dobrze” Mátyása Priklera to tylko
dwa przykłady. Czy kultura może tu zbudować
porozumienie?
Słowacko-węgierskie relacje są obciążone historycznie i upolitycznione. Dušan Trančík nakręcił niedawno dokument „Lekcja historii”, w którym pokazuje, że wspólnych dziejów w obu
krajach uczy się zupełnie inaczej. Historycy nie zgadzają się co
do interpretacji poszczególnych faktów, brakuje im empatii, by
zrozumieć poglądy innych.
W tym poznawaniu wzajemnych stanowisk i siebie nawzajem jest wielka przestrzeń dla sztuki. Filmy Bebjaka i Priklera,
a także naszego studenta Csaby Molnára, są ciekawe i wartościowe dlatego, że o współżyciu narodów opowiadają poprzez
losy konkretnych ludzi. Tych twórców nie interesują ideologiczne frazesy, ale prawdziwe życie bohaterów. Swoimi opowieściami próbują pokazać szczególną egzystencjalną sytuację mniejszości, a nam dają możliwość spojrzeć na nas samych
jej oczami.
Ilekroć jechałem na Węgry, przejeżdżałem przez Koszyce,
tegoroczną Europejską Stolicę Kultury. Gdy myślę o tym
mieście, od razu do głowy przychodzą mi: stolica wspaniałej wschodniej Słowacji, swoista brama na Węgry, piękne centrum z gotycką katedrą św. Elżbiety i wielki pisarz
Sándor Márai – urodzony w Kassa. Jakie jest znaczenie Koszyc na kulturalnej mapie Słowacji?
Koszyce to miasto o szczególnej atmosferze i wielkiej tradycji kulturalnej. Przecinają się tam wpływy węgierskie, rusińskie
i słowackie. Zawsze cierpiały przez swoje ekscentryczne położenie – są dość daleko na wschodzie, dość daleko od stolicy –
i w ten sposób wiele koszyckich osobistości pozostało nieznanych. Myślę jednak, że właśnie to oddalenie umożliwiło im zachowanie pewnej autonomii w myśleniu i wolności w wyra-
XI
Tygodnik
powszechny 25
23 czerwca 2013
Martin Šulík jest reżyserem, scenarzystą i pedagogiem.
Urodził się w 1962 roku w Martinie, który w połowie
XIX wieku był ośrodkiem słowackiego odrodzenia
narodowego. Šulík chciał związać się z teatrem (ma w dorobku
inscenizację „Matki” Witkacego), ale ostatecznie pochłonął
go film. Ukończył studia reżyserii filmowej w bratysławskiej
Wyższej Szkole Sztuk Pięknych, gdzie obecnie wykłada.
Debiutował filmem „Czułość” w 1991 roku. Jego drugi
film, „Wszystko, co lubię” (1992), był nominowany do
Oscara w kategorii filmu nieanglojęzycznego. Z kolei
trzecim, „Ogrodem” (1995), wkroczył do kanonu kina
środkowoeuropejskiego i rozpoczął trylogię, której
dopełnieniem były „Orbis Pictus” (1997) i „Pejzaż” (2000),
wszystkie w jakiś sposób opowiadające o tożsamości
narodowej Słowaków. W robotniczym „Słonecznym mieście”
(2005) na chwilę odwiedził śląsko-morawską Ostrawę, by
później powrócić na wschodnią Słowację, do romskiej osady,
pięknym filmem „Cygan” (2011).
Równie ciekawa, co fabularna, jest też dokumentalna
twórczość Šulíka. Portretował wielkich twórców słowackiego
i czeskiego kina: Juraja Jakubisko, Pavla Juráčka i Martina
Slivkę. W realizowanym od ponad 10 lat cyklu „Złote lata
sześćdziesiąte” (powstały już 32-godzinne filmy dla telewizji
i 2 filmy kinowe – projekt jest kontynuowany) portretuje
twórców i fenomen czechosłowackiej nowej fali.
żaniu siebie. Koszyce to wyjątkowy fenomen, niepowtarzalny
oryginał, który w kontekście słowackiej kultury jest wciąż niedoceniany. To nie jest wina Koszyc, ale nas, całej reszty. One
nic nie tracą, my bardzo dużo.
Czy opiewany przez Milana Kunderę czy György Konráda
mit Europy Środkowej, wielokulturowego zakątka między
Wschodem a Zachodem, jest popularny także na Słowacji,
w tym „sercu Europy”?
Nad mitem Europy Środkowej na Słowacji raczej nie rozmyślamy. Jest przecież codziennym doświadczeniem. Bliskość różnych kultur czujemy wszędzie dookoła siebie, jako odniesienie
do przeszłości, ale i dotykalną współczesność. Materializuje się
w architekturze, słyszymy ją w muzyce, używamy w mowie.
Obawiam się tylko, czy ta różnorodność kultury w naszej
przestrzeni przetrwa. Wszakże w ostatnich latach Słowacja
zmienia się w jakiś zunifikowany monstrualny parking przy
szlaku handlowym. Wśród pól coraz częściej pojawiają się
ogromne magazyny firm transportowych, zmienia się krajobraz. Kiedy wjeżdżasz do miasta i widzisz te wszystkie reklamy, tracisz orientację w przestrzeni, nie wiesz, czy jesteś w domu czy za granicą. Wiem, że temat globalizacji istnieje od blisko trzydziestu lat i wszystko już było wielokrotnie powiedziane. Ale teraz unifikacja dotarła także do nas i zaczęła zamazywać różnorodność naszego świata. Nie wiem, czy da się to zatrzymać. Gdy widzę te ogromne konstrukcje, ten bezmiar be-
Od tego czasu wiele się nie zmieniło. Niektóre sytuacje przypominają komedię absurdu. W zeszłym tygodniu gospodarzowi
popularnego telewizyjnego talk-show trzej muzycy wyjaśniali, czym jest muzyka klasyczna. Opowiadali o muzycznej przeszłości Bratysławy, mówili o Johannie Nepomuku Hummelu,
Franciszku Liszcie, Antonie Rubinsteinie, Antonie Brucknerze,
Béli Bartóku, Alexandrze Albrechcie. Przynieśli nawet zdjęcia,
puszczali fragmenty nagrań Filharmonii Słowackiej. A on się
dziwił, patrzył na nich jak na przybyszów z obcej planety. Miałem poczucie, że ze swojej niewiedzy był wręcz trochę dumny,
reprezentował przecież tłumy.
Zrozumiałem, że i u nas w końcu odnieśli zwycięstwo „imagologowie”, jak ich nazwał Milan Kundera w swojej powieści
„Nieśmiertelność”, i że i my definitywnie zgłupieliśmy. Jak pamiętamy, bohater powieści miał w radiu godzinną audycję o literaturze. Potem skrócili mu ją o połowę, wkrótce do dziesięciu
minut, a w końcu musiał odejść z redakcji. Media, zarówno komercyjne, jak i publiczne, stały się niewolnikami wyników słuchalności czy oglądalności. Zrezygnowały ze wzbogacania myślenia swoich widzów i słuchaczy. Kręci się więcej seriali, zbuntowani artyści wreszcie mają zapewnione dostatnie życie, nie
mają za to czasu zastanowić się nad sensem swojej pracy. Gdy
nasz minister kultury zwrócił niedawno uwagę, że w programach telewizyjnych jest coraz więcej wulgarności i coraz mniej
kulturalności, został oskarżony o ingerencję w autonomię prywatnych mediów.
Z drugiej strony muszę powiedzieć, że w ciągu ostatniej dekady powstało mnóstwo interesujących książek, spektakli, filmów, zorganizowano znakomite wystawy i koncerty. Pojawiło się wiele małych festiwali i imprez, za którymi stoją lokalne
społeczności. Codziennie gazety informują o ciekawych premierach czy wydarzeniach.
Sztuka i kultura trafia bezpośrednio do ludzi, radości tworzenia nie da się powstrzymać. Szkoda tylko, że ta olbrzymia energia nie jest właściwie wykorzystana, że nie może znaleźć dojścia do największych mediów, które bardzo agresywnie formują kształt społeczeństwa. Ten brak równowagi deformuje
obraz rzeczywistego stanu słowackiej kultury. To, co się oczywiście nie zmieniło, to politycy. Kulturę nadal ignorują, wolą
polowania.
To smutne, ale w Polsce rzadko mamy kontakt z kulturą
słowacką. Pojawiają się tylko książki Václava Pankovčína
czy Pavla Rankova, słowackie filmy bardzo rzadko trafiają
do kin. Co nas omija?
Słowacka kultura jest obecnie niezwykle różnorodna. Pokoleniowo i myślowo. Pojawiają się prądy, które nawiązują do tradycji, ale i takie, które wytyczają nowe kierunki, próbują prowadzić dialog z współczesnymi przemianami w sztuce. Długo
mógłbym wymieniać artystów godnych polecenia. W muzyce: Romana Bergera, Petra Breinera, Ilję Zeljenkę, Vladimíra
Godára czy Deža Ursiny’ego. W literaturze: Dušana Duška,
Ballę, Karola Horáka, Zuskę Kepplovą, Janę Juráňovą czy Ivana Laučíka. No i oczywiście reżyserów filmowych: Mirę Fornay, Petra Kerekesa, Ivetę Grófovą czy mojego brata Marka.
Te i wiele innych nazwisk mogą posłużyć jako drogowskaz do
pierwszego spotkania ze słowacką kulturą. Zapraszam! h
Rozmawiał Maciej Gil

Podobne dokumenty