Pieczywo żywota

Transkrypt

Pieczywo żywota
Pieczywo żywota
Rozglądam się po półkach w poszukiwaniu odpowiedniej lektury. Mój wzrok błądzi po
grzbietach książek, a w mózgu brzęczy pytanie: co czytać? Co by mi najbardziej odpowiadało? Jaka
potrawa duchowa przypadłaby mi teraz do smaku? Młodzik Dostojewskiego? Walsera Willa pod
Gwiazdą Wieczorną? A może Flaubert, London albo Dołęga-Mostowicz? Czyli: Szkoła uczuć,
Maleńka pani wielkiego domu lub Pamiętnik pani Hanki. Moje wahanie przerywa dzwonek u drzwi.
Wchodzi facet z rudymi wąsami. Poznaję go po tych wąsach. To sprzedawca pieczywa na
pobliskim targowisku. I zarazem, jak się teraz okazuje, misjonarz. Siada w fotelu i zaczyna mnie
„nawracać”. Z tą samą uprzejmością, z jaką przedtem oferował bułki, zachęca mnie obecnie do
zapoznania się z problemami współczesnego życia w świetle kolportowanej przez siebie książki; w
rękach trzyma jakieś wydawnictwo zwróciwszy w moją stronę błyszczącą, kolorową okładkę.
Odpowiadam rudzielcowi, że potrzeba mi zupełnie innej lektury. Jakiej? Sam się nad tym
zastanawiam od godziny. W każdym razie nie jest to tekst przez niego oferowany. To mnie zupełnie
nie kusi. Wystarczają mi i zadowalają mnie całkowicie kazania słyszane co niedziela podczas mszy.
– Aha – on na to – wystarczają panu i zadowalają pana nauki Kościoła rzymsko-katolickiego. Ja
też do dwudziestego ósmego roku życia uczęszczałem do kościoła, odmawiałem modlitwę znaną
panu doskonale, ze znanymi panu słowami: święć się imię Twoje. Ale teraz pytanie: jak naprawdę
brzmi to imię...
– Pan by chciał – wpadam mu w zdanie – aby zamiast słów Bóg, Pan Zastępów lub Stwórca
wymawiać Jehowa.
On zgadza się ze mną skwapliwie. Twierdzi, że spośród wszystkich imion na oznaczenie
Najwyższej Istoty tylko jedno jest autentyczne: Jehowa. Ktoś, kto z nieba zszedł na ziemię, by
objawić się Izraelitom, takim właśnie imieniem przedstawił się swemu narodowi wybranemu.
Na wstępie rozmowy obiecałem sobie, że będę raczej słuchał niż mówił. Nie wytrzymawszy
jednak, rozpuszczam twarz na całego:
– To, co pan powiedział, kojarzy mi się z nauką Hindusów. Oni twierdzą, że u początku świata
było OM. Zabrzmiała w pustce święta sylaba OM i z niej, z tego pierwotnego dźwięku, wysnuł się
cały Wszechświat. Coś podobnego jest w Ewangelii Janowej: „Na początku było Słowo.” Jakie
słowo? Może amen? OM i amen brzmią podobnie. To piękna teoria, ale trudno w nią uwierzyć. OM
nie mogłoby niczego stworzyć. Dźwięk OM nie mógł stworzyć przestrzeni wypełnionej
powietrzem, bo to właśnie przestrzeń wypełniona powietrzem jest warunkiem istnienia dźwięku
OM i wszystkich innych dźwięków. W pustce kosmicznej nie może nic zabrzmieć. Aby zabrzmiała
jakakolwiek głoska lub zespół głosek, mniejsza z tym, czy to będzie OM, amen, Jehowa, do tego
potrzebne są warunki ziemskie: atmosfera ziemska i zawarte w niej cząsteczki powietrza, a także
mózg ludzki i narząd słuchu. Zespół dźwięków jest zjawiskiem akustycznym, czyli drganiem
cząsteczek powietrza rejestrowanym przez błonę bębenkową. Musi być najpierw to wszystko
stworzone: atomy tlenu i azotu, ucho i ośrodek słuchowy w mózgu. Powtarzam: stworzone. A
przecież, niech pan się zastanowi, twór nie może wyprzedzać Stwórcy...
Mówiąc to doznaję olśnienia: wiem już, co będę czytał. Wiem, co wezmę z półki. Wiem, co
sobie wybiorę jako najbliższą lekturę.
Z roztargnieniem słucham dalszych wywodów misjonarza, czekam niecierpliwie, aż skończy i
sobie pójdzie. Myślę o Ożenku Gogola, o tej kapitalnej komedii i zawartej w niej scenie. Kandydat
do żeniaczki chce, aby jego narzeczona umiała po francusku. W rozmowie ze swatką taki właśnie
zostaje postawiony warunek: jego przyszła żona musi władać francuszczyzną, musi być specjalistką
od parlefranse. Język rosyjski mu nie wystarczał. Wytworne nadsekwańskie gadu-gadu, ot! Na to
swatka: „Nie ma co wydziwiać na rosyjską mowę. W niebie wszyscy święci mówią po rosyjsku.”
Jeszcze chwila cierpliwości i będę mógł dorwać się do rozkosznej komedyjki, przeczytać tamtą
scenę i wszystkie inne. Od deski do deski. Właśnie tego mi dzisiaj trzeba.
Tymczasem modlę się, by gaduła sobie poszedł. Przez głowę przemyka nieco zmodyfikowane
Credo: „Stworzycielu nieba i ziemi, wszystkich rzeczy słyszalnych i niesłyszalnych...”