Julia Pitera Konflikt interesów Strach pomyśleć, jak szara i

Transkrypt

Julia Pitera Konflikt interesów Strach pomyśleć, jak szara i
Julia Pitera
Konflikt interesów
Strach pomyśleć, jak szara i monotonna byłaby nasza codzienność, gdyby nie dreszcz emocji,
z jakim budzimy się każdego ranka w oczekiwaniu na nową porcję sensacji z życia wyższych
sfer. A przedstawiciele tych sfer - trzeba przyznać - nie szczędzą nam scen godnych
najtęższych piór Hollywoodu. Dzięki temu „szary obywatel” może zapomnieć o
przyziemnych troskach: groźbie utraty pracy czy zbliżającym się terminie utraty zasiłku dla
bezrobotnych, o konieczności zwolnienia kolejnych pracowników z powodu recesji,
perspektywie zapłaty podniesionego z nagła dziesięciokrotnie czynszu dzierżawnego czy
rozpamiętywaniu strat finansowych, spowodowanych upadłością nieuczciwej spółdzielni
mieszkaniowej, której prezes - słusznie pewien bezkarności - z całym spokojem rozpocznie
swój proceder od nowa, naciągając następnych frajerów. Na całe szczęście (lub nieszczęście)
naszym politykom nie grozi bezrobocie. Z całą pewnością też upadłość nie zagraża
spółdzielniom mieszkaniowym, w których mieszkają. Kosztami ubezpieczenia samochodów jak długo jeżdżą służbowymi - specjalnie się nie przejmują. Dlatego zapewne, wolni od
przyziemnych trosk, mogą się w pełni poświęcić pracy dla Polski. Każdy dzień więc
zaskakuje nowymi pomysłami, trzymając nas - choć przez kilka godzin - w napięciu godnym
mistrza Hitchcocka. A to padnie na właścicieli samochodów dostawczych, przed którymi staje
widmo bankructwa z powodu nagłej konieczności zapłacenia podatków kilka lat w wstecz, a
to blady strach ogarnie pacjentów, którym postawiono jasny wybór: albo zapłacą sobie za
szczepienie przeciwko żółtaczce, albo niech się dzieje wola Nieba. To znów zawiśnie realna
groźba drastycznego podniesienia składki za ubezpieczenia komunikacyjne. Wobec tak
wartko płynących wydarzeń każdy z nas musi zapewnić sobie źródła informacji. Tak więc
gazety, radio i telewizja są niezbędne, by nie popaść w konflikt z prawem, czym można sobie
przysporzyć dalszych zgryzot. Czują to ustawodawcy i już - nie marnując czasu - opracowują
sposoby wydobycia zaległych pieniędzy za radiowo - telewizyjne opłaty abonamentowe. A
wszystkie problemy ma rozwiązać - wedle jednego z ostatnich pomysłów - dodatkowe
opodatkowanie opodatkowanego już Kościoła. By było sprawiedliwie.
Wiemy naturalnie, że te starania wynikają jedynie z troski o nas - obywateli. A obywatel to
taki trochę gatunek drugiej klasy. Niewiele ma do powiedzenia, mimo, że jest nieustającym
obiektem eksperymentów władzy. Szkoda tylko, że nieodpowiedzialne eksperymenty,
niezależnie od ofiar, nie podlegają żadnej karze.
W kontekście naszej rzeczywistości kompletna niereformowalność polskich polityków
wzbudza coraz głębszą dezaprobatę. Trudno się dziwić. Demonstrowana przez nich
obyczajowość coraz bardziej przypomina wzory z ponurych lat PRL. To wtedy obywatel
zmagając się z przeciwnościami losu i starając się przezwyciężyć niedostatki dnia
codziennego zżymał się na przywileje władzy, która podlegała innym, łagodniejszym prawom
niż reszta ludzi. I właśnie to było jednym z podstawowych celów walki z systemem. System
się zmienił, przywileje zostały. Polscy politycy mogą spać spokojnie. Najmniejsze słowo
krytyki z całą pewnością uruchomi odpowiedni aparat państwowy, który opieszały w
sprawach zwykłych obywateli, natychmiast z urzędu podejmie obronę ich dobrego imienia.
Wytknie ktoś niestosowność jakiejś sytuacji - można natychmiast oczekiwać akcji odwetowej,
w postaci równie mocnych zarzutów lub pojemnych sugestii.
Tej obyczajowości nie są w stanie jak dotąd zmienić żadne wzory. Nasi politycy jeżdżą po
świecie. Spotykają się z największymi. Czytują zachodnie gazety (mam taką nadzieję) i
czasem oglądają zachodnią telewizję. I jedyne, co wynieśli z tamtych obyczajów, to swoboda
zewnętrznych zachowań. Reszta, czyli to, co stanowi istotę demokracji, pozostaje właściwie
nie zmienione.
A tymczasem w krajach, które - paradoksalnie - często stawiane są nam za wzór, politycy nie
mogą liczyć na ulgowe kryteria. Wręcz przeciwnie - ich dobra osobiste są znacznie mniej
chronione, niż dobra reszty obywateli. Podczas, gdy jedynym obowiązkiem jakiegoś Smitha
jest wyłącznie przestrzeganie prawa, polityk musi jeszcze pamiętać o sferze tak zwanego
„konfliktu interesów”. A konflikt interesów jest trudnym do zdefiniowania pojęciem
określającym sytuacje, które mogą zakończyć nawet najbłyskotliwszą karierę, mimo, że nie
zostało złamane powszechnie obowiązujące prawo. Tymczasem sytuacje konfliktowe w
polskiej polityce są zjawiskiem całkowicie normalnym. Tak też było z historią kredytu
udzielonego przez bank BWE (należący w 44 procentach do Bartimpeksu, a w 36 procentach
do Aleksandra Gudzowatego i jego syna) spółdzielni mieszkaniowej „Dębina”. Członkami tej
uprzywilejowanej tanimi gruntami spółdzielni są prominentni politycy SLD, w tym premier
Leszek Millera. Sytuacja ta znakomicie definiuje pojęcie konfliktu interesów i jak długo nie
zostanie w jakiś sposób rozwiązana, tak długo każda decyzja rządu dotycząca kontraktu na
dostawę gazu czy zatrudnienia następnej osoby z kręgu spółki Bartimpex będzie
komentowana z tej właśnie perspektywy.
Takie sytuacje nie są niestety nowe. Problem leży w tym, że skutecznie latami bagatelizowane
budzą coraz większe zgorszenie i nieufność, które to uczucia spotęgowane są dodatkowo
ceną, jaką musimy płacić za błędy rządzących. Pamiętamy wszakże prominentnych polityków
AWS, którzy pozwalali finansować swoje pozaparlamentarne hobby słynnej z komputeryzacji
ZUS spółce Prokom.
Wszystkim nieprzekonanym chciałabym przypomnieć gwałtowny koniec kariery politycznej
brytyjskiego ministra wojny, Johna Profumo, który niefortunnie ulokował swoje uczucia,
doprowadzając w 1964 r. do upadku rząd torysów Harolda Macmilana. A przecież prawo
brytyjskie nie zakazuje ministrom rządu Jej Królewskiej Mości romansowania z kochanką
rezydenta KGB.
Newsweek Polska 2002

Podobne dokumenty