recenzji

Transkrypt

recenzji
Wiktoria Kotlarska,
studentka I roku filologii polskiej ATH
[Dziady po Białoszewskim, na podstawie Chamowa oraz poezji Mirona Białoszewskiego,
Teatr Lalki i Aktora „Kubuś” w Kielcach, 21.05.2016]
Historia człowieka nadzwyczajnie utalentowanego czy chorego umysłowo? Kogoś
wrażliwego na dźwięki czy obłąkanego? Geniusza czy dziwaka? I dlaczego Dziady?
To pytania, które na pewno zada sobie każdy, kto obejrzał spektakl zatytułowany
Dziady po Białoszewskim wystawiony w Teatrze Lalek „Banialuka” w Bielsku-Białej
wystawiony podczas XXVII Międzynarodowego Festiwalu Lalkarskiego. Pytania, na które
ciężko postawić jednoznaczną odpowiedź, bo jedyne czego można być pewnym jest to, iż
omawiane widowisko teatralne staje się dla widza nie tylko przeżyciem artystycznym, ale
również prawdziwą ucztą duchową.
Cała akcja spektaklu rozgrywa się w mieszkaniu Białoszewskiego przy ul.
Lizbońskiej, do którego, po śmierci poety, przychodzi trójka jego dawnych znajomych. Mała
kawalerka, w której znajduje się jeszcze wiele przedmiotów zmarłego, staje się miejscem
tajemniczym i magicznym. Przestrzenią, w której dochodzi do szeregu mistycznych zdarzeń.
Wizyta gości w opuszczonym mieszkaniu i zainteresowanie się rzeczami w nim
zgromadzonymi sprawia, iż Białoszewski za pośrednictwem tych właśnie przedmiotów
powraca do świata żywych. Stare płyty winylowe, zakurzone książki, czarne przedpotopowe
radio, obrazki i figurki sakralne oraz drewniane meble nagle ożywają i zaczynają przemawiać
głosem zmarłego lokatora. Widz jest świadkiem perypetii Białoszewskiego i zdarzeń, których
za życia był bohaterem. Odwiedziny wścibskiej sąsiadki, komiczna próba wizyty u lekarza
czy wyprawa do siedziby osiedlowej administracji w celu naprawy cieknącego kaloryfera, to
sceny z pogranicza groteski i tragizmu. Komizm historii ma za zadanie rozładować napięcie i
lęk, który towarzyszy widzowi podczas oglądania wszystkich scen metafizycznych, scen z
pogranicza snu i jawy. Irracjonalność i dowcip zagranych epizodów ukazują, jak absurdalne
było życie w Polsce przełomu lat 70. i 80. XX wieku, szczególnie dla kogoś, kto jak
Białoszewski nie był zwykłym zjadaczem chleba. Artysta, obdarzony niebywałą
wrażliwością, kompletnie nie może odnaleźć się w sytuacjach tak prozaicznych, jak na
przykład próba przepchnięcia się przez ludzi w kolejce w przychodni, czy chęć odparcia ataku
ciekawskiej sąsiadki, która przyszła do niego z niezapowiedzianą wizytą. Śmiech
towarzyszący widzowi przeplata się z refleksją, iż życie, dla poety tak subtelnego i na swój
sposób dziecinnie naiwnego, musiało być prawdziwą „mironczarnią”. A przy tym zachowanie
Białoszewskiego świadczy o jego zagubieniu, strachu i infantylnej łatwowierności wobec
świata.
Kolejnym, bardzo ważnym aspektem życia poety, który został świetnie zagrany i
przedstawiony na scenie, było niesamowite wyczulenie na otaczające go dźwięki. Gaworzenie
dzieci z mieszkania piętro wyżej, rozmowa sąsiadów za ścianą, stukot obcasów czy odgłosy
dochodzące z zewnątrz – wszystko to było dla Białoszewskiego bodźcami tak silnymi, że nie
mógł przez nie, a zarazem i bez nich, funkcjonować. Dźwięki, szumy, ciągi, parafrazując tytuł
tomu jego próz, stanowiły prawdziwą obsesję pisarza. Prowadziły do swoistego obłędu,
którego siła była jednak niesamowicie twórcza i innowacyjna. Emitowanie podczas spektaklu
zachowanych zapisów magnetofonowych głosu Białoszewskiego jest dla widzów przeżyciem
niezwykle poruszającym. Możliwość, by choć przez chwilę usłyszeć głos samego poety,
wzbogaca całe przedsięwzięcie teatralne o dużą dozę autentyczności i wiarygodności.
Zjawisko przeplatania się w spektaklu poezji Białoszewskiego z jego prozą również nie jest
przypadkowe, świadczy bowiem o dwoistości duszy artysty. Połączenie poezji, będącej
symbolem tego co duchowe, transcendentne i metafizyczne, z prozą, która jest wyrazem
wszystkiego co materialne, skutkuje przenikaniem się sfery sacrum ze sferą profanum.
Szukanie metafizycznego „ja” w realnym świecie było chyba najtrudniejszym z celów, które
wyznaczył sobie Miron Białoszewski.
Co jeszcze niezwykłego jest w spektaklu Dziady po Białoszewskim? Chwileczkę. Tak
właściwie, to dlaczego Dziady? Gdzie Mickiewicz i jego romantyczna forma, a gdzie
Białoszewski z jego awangardową poezją lingwistyczną? Na pozór, zestawienie to samo w
sobie jest absurdalne i nielogiczne. Jeśli jednak sięgniemy do źródeł i zaczniemy szukać
zbieżności w samym obrzędzie dziadów, to analogia do spektaklu, której głównym bohaterem
jest Białoszewski, stanie się bardzo wyraźna. Czym zatem charakteryzował się ten pogański
obrządek, tak szeroko opisany w arcydziele Mickiewicza? Otóż polegał on, mówiąc
kolokwialnie, na „dokarmianiu” dusz zmarłych, które z jakiś, zazwyczaj indywidualnych
powodów nie mogły dostać się do nieba. Duchy wracały na ziemię, szukając pomocy u ludzi.
Czy za taką, cierpiącą katusze duszę możemy uznać Białoszewskiego – poetę zmarłego wiele
lat temu, ale ciągle obecnego pośród nas dzięki swej niekonwencjonalnej sztuce? Wydaje mi
się, że w zamyśle twórców spektaklu o to właśnie chodziło. Poeta po śmierci wraca do świata
żywych, by dokonać swego rodzaju obrachunku z rzeczywistością. Dawni znajomi poety
symbolizują zatem postać Guślarza i - tak jak miało to miejsce w Mickiewiczowskich
Dziadach - pomagają zbłąkanej duszy pokonać ciążenie grzechów popełnionych na ziemi.
Po obejrzeniu sceny finałowej spektaklu trudno zachować obiektywizm i bezstronność
w ocenie, gdyż aktorzy w sposób bezbłędny i świadomy zagrali na emocjach widzów.
Kurtyna zapada w chwili, gdy Białoszewski ponownie umiera. Następuje wielka cisza. Nad
sceną i widownią unosi się tylko zapach kadzidła, które kilka chwil wcześniej jeden z aktorów
użył na scenie, jak czyni to kapłan podczas kościelnego nabożeństwa. I ciemność wokół,
przez którą przebija się tylko wąski strumień przytłumionego światła skierowany na maleńką
laleczkę trzymającą się kurczowo rączki parasola. Ta drewniana figurka przedstawia
Białoszewskiego, który odlatuje powoli do góry, w zaświaty. Tym samym symboliczny
obrzęd dziadów dobiega końca, a dusza poety może w spokoju, już na zawsze, opuścić świat
żywych.