Dankesrede Jachimczak - Robert Bosch Stiftung

Transkrypt

Dankesrede Jachimczak - Robert Bosch Stiftung
Krzysztof Jachimczak
Święto niewidzialnych
Podziękowanie
Na początku mojego przemówienia będą podziękowania. Podziękowania za
to, Ŝe dziś mogę odebrać najwyŜsze wyróŜnienie, jakie moŜe otrzymać polski
tłumacz, Nagrodę im. Karla Dedeciusa. Podziękowania naleŜą się wszystkim,
którzy przyczynili się do powstania tej nagrody, Robert Bosch Stiftung, która w
ubiegłych dziesięcioleciach tak wiele zrobiła dla polsko-niemieckiego porozumienia, Deutsches Polen-Institut, którego zasługi dla polskiej kultury i historii
idei są jedyne w swoim rodzaju, jury, która podjęła się mozolnego zadania lektury przedłoŜonych tekstów, i wreszcie Karlowi Dedeciusowi, którego imieniem ta nagroda została nazwana.
Wszyscy oni przyczynili się do tego, Ŝe powstała ta właśnie nagroda dla niemieckich i polskich tłumaczy i Ŝe dziś jest ona wręczana po raz pierwszy.
Tłumacze - jak wiadomo - nie są rozpieszczonymi gwiazdami, które przeciągają się w świetle reflektorów. Wydawcy i krytycy przewaŜnie nie obchodzą
się z nimi zbyt delikatnie, jeśli w ogóle o nich pamiętają. I nagle ta nagroda.
Odbieram ją – ze skromnością, ze sporą dozą niepewności, czy aby jury nie
pomyliła się jednak przy wyłanianiu laureatów, ale odbieram ją równieŜ jako
potwierdzenie dotychczas obranej drogi, jako otuchę, zobowiązanie i zadanie,
jako kredyt zaufania, który naleŜy zwrócić kolejnymi długimi latami pracy, i jestem gotowy spłacić ten dług wdzięczności.
Wyjątkowość dziś wręczanej nagrody wyraŜa się w tym, Ŝe jest ona po raz
pierwszy nazwana imieniem wyjątkowej osobowości tłumacza, Karla Dedeciusa. Bez tego nadzwyczajnego człowieka trudno sobie wyobrazić dziś istnienie polskiej literatury, przede wszystkim polskiej poezji, na niemieckim obszarze językowym. Stworzył on gaj muz dla polskich pisarzy i tłumaczy –
między innymi dla naszych dwóch noblistów, dla kilku takich, którym Nobla o
mały włos nie przyznano lub którzy są następni w kolejności, i całych
zastępów tych, co go moŜe jednak jeszcze kiedyś dostaną. Tą mekką muz
stał się Deutsches Polen-Institut w Darmstadt pod jego egidą. Zasługi Karla
Dedeciusa dla literatury są tak wielkie, Ŝe nie jestem w stanie ich właściwie
opisać czy mówić o nich z naleŜną czcią. Inni zrobili to lub robią lepiej - mi pozostaje wyrazić podziękowanie, podziw i szacunek: ta niezwykła konsekwencja, pasja i dzieło stanowią zobowiązanie dla mnie i dla kaŜdego kolejnego laureata nagrody jego imienia.
Dzisiejszy wieczór to święto, święto Karla Dedeciusa, święto literatury, szczególnie polskiej i niemieckojęzycznej. Oczywiście teŜ święto obu laureatów,
dwóch tłumaczy, dwóch „niewidzialnych“, jak nazwała nasze grono niedawno
jedna z koleŜanek. Tak, dziś jest równieŜ święto niewidzialnych, tych pozostających w cieniu. Niektórych z moich kolegów męczy ta skromna pozycja,
niewidzialność trwająca lata i dekady, nieprzerwane bycie niezauwaŜanym i
pomijanym. Jak najbardziej rozumiem taką reakcję, sam jednak przyzwyczaiłem się do tej sytuacji. MoŜe w moim przypadku nie wymagało to Ŝadnego
szczególnego wysiłku, moŜe tłumaczę tak czy inaczej tylko dlatego, Ŝe odpowiada to tak dokładnie mojej naturze. Chętnie przebywam w cieniu, i to
szczególnie wtedy, gdy słońce pali tak niemiłosiernie jak dzisiaj, zawsze zajmuję miejsce w ostatnim rzędzie, chowam się za cudzymi tekstami.
Pisanie wymaga sporej dawki ekshibicjonizmu, który był mi zawsze obcy, jest
i pewnie zawsze będzie. Moje miejsce na tym świecie jest za moim biurkiem,
przy komputerze, w ustronnej ciszy mojego gabinetu. Lecz w tę ciszę
wtargnęło niespodziewanie to nadzwyczajne wyróŜnienie, światło reflektorów,
pulpit - i nieuchronne przemówienie. Proszę szanownych słuchaczy o wybaczenie, Ŝe laureat, któremu jego własna czapka-niewidka, symbol jego prawdziwej natury, została tak gwałtownie zdarta, nie czuje się tu na podium tak naprawdę w swoim Ŝywiole. GdyŜ im mniej się mówi samemu, tym więcej moŜna
usłyszeć, z cienia widać wyraźniej, z ostatniego rzędu moŜna zobaczyć więcej
niŜ z pierwszego, nie mówiąc juŜ o pulpicie mówcy.
W uzasadnieniu jury, która decydowała o przyznaniu nagrody, znajduje się
sformułowanie, Ŝe moja praca nad oryginałem powoduje, Ŝe „tłumaczenie staje się samodzielnym dziełem”. To jest chyba największy komplement, który
moŜe usłyszeć tłumacz po długich, mozolnych miesiącach zmagania się oryginałem, po nieustannym balansowaniu na krawędzi pomiędzy dwiema rzeczywistościami językowymi, cudzą a własną, pomiędzy wiernością formie a
wiernością znaczeniu, lojalnością wobec autora i wobec czytelnika. I kiedy
czytelnik rzeczywiście później ma wraŜenie, Ŝe czyta - powiedzmy - Maxa Frischa, Gustawa Flauberta czy Milana Kunderę tak, jakby dzieła te były od samego początku napisane w jego języku ojczystym, tzn. czyta je jako „samodzielne dzieło" wysokiej rangi literackiej, to oznacza, Ŝe praca zakończyła się
powodzeniem. Tak rozumiem i przyjmuję do siebie wielokrotnie cytowane
słowa Gogola o „przezroczystości szklanej szyby”, o roli, która jest nam –
niewidzialnym - przypisana.
Aby tak się stało, trzeba być niewzruszenie przekonanym o wyjątkowej wartości artystycznej danego tekstu, o jego niezwykłości: warto brać się tylko za
teksty, które stawają opór, są niewygodne, łamią konwencje językowe i myślowe. Przypomina mi to dwóch pisarzy, Polaka i Niemca. Tadeusz Konwicki
ostrym piórem szkicuje portret kolegi pisarza, polskiego autora, który mu
współczuł, Ŝe Konwicki pisze w takim własnym, właściwie nieprzetłumaczalnym stylu, który pozbawia go wszelkich szans na tłumaczenie na inne języki,
a tym samym sławy i lukratywnych honorariów; podczas gdy on sam, jak
sądził, przebiegły, przemyślny, juŜ przy pisaniu swoich tekstów uwzględnia
przyszłych tłumaczy, próbuje wszystko przewidzieć i unikać czegokolwiek, co
mogłyby stanowić przeszkodę dla jego wirtualnych tłumaczy.
Seite 2
A Günther Grass powiedział ku oburzeniu wielu tłumaczy: „Przy pisaniu nie
mogę brać Ŝadnej poprawki na tłumaczy. Gdybym zaczął, pisałbym mdłym,
potocznym językiem, płasko, bezwonnie i bez smaku...” Oczywiście
pobrzmiewa w tym lekcewaŜenie tłumaczy. Ale ja nie czuję się dotknięty. Jak
większość rzetelnych tłumaczy, traktujących swoją pracę na powaŜnie, nieustannie poszukuję szczególnego, charakterystycznego i wyjątkowego idiomu
danego autora, to znaczy: indywidualnego, własnego głosu człowieka, człowieka, który tworzy światy i opowiada swoje historie w ten sposób, Ŝe sprawy,
o których opowiada, są tak samo waŜne jak sposób, w jaki to robi. My, niewidzialni, wtedy i właśnie wtedy czujemy sens i znaczenie naszej pracy. Wtedy jesteśmy gotowi do największych wysiłków i napięcia, gotowi dać autorowi
(prawie) wszystko, co moŜemy, podarować mu więcej czasu z naszego Ŝycia
niŜ niejednej innej rzeczy. Bo wtedy jesteśmy na drodze do „prawdy wykutej
ze ściany słów“, jak mówi Paul Celan.
„Jak to moŜliwe, jak dotrzeć do tej prawdy?“, pyta nas często tych kilku przychylnie nastawionych i uwaŜnych czytelników, których my, niewidzialni, mimo
wszystko od czasu do czasu spotykamy. Oczywiście moŜnaby wtedy długo i
szczegółowo opowiadać o tej mozolnej harówce, o kwestiach warsztatowych,
nieustannym zwlekaniu i wahaniach, chwilach niepewności i zwątpienia. Lecz
uczciwa odpowiedź brzmi: nie wiem. Naprawdę nie wiem. Bo w tym miejscu
dotykamy tajemnicy. I niech ona tajemnicą pozostanie. Nie ma przepisu na
dobre tłumaczenie. Oczywiście jest mnóstwo dobrych rad, ogólnych, przydatnych wskazówek i zaleceń, ale nie ma jednego, właściwego przepisu, i - jak
mi się wydaje - nigdy on nie powstanie.
Proszę nie oczekiwać dziś ode mnie powszechnie obowiązującego kredo,
które miałbym wygłosić jako translator laureatus, objawienie jedynie słusznej
drogi do jedynie prawdziwego tłumaczenia. Zamiast tego chciałbym zacytować po raz drugi Paula Celana, który w przemówieniu z okazji otrzymania nagrody Büchnera cytuje następujące słowa z eseju Waltera Benjamina: „Uwaga
jest naturalną modlitwą duszy“. To zdanie przyswoiłem sobie do swojego Ŝycia i mojej pracy podczas lektury Celana wiele lat temu, gdy jeszcze wcale nie
myślałem o tym, by zostać tłumaczem. Te słowa to maksymalistyczny postulat, ideał, do którego nieustannie trzeba dąŜyć. Wiem, jak trudno ten stan absolutnej koncentracji na czymś czy kimś drugim - czy to tekście, czy człowieku
- osiągnąć i utrzymać. Stan, w którym uwaga jest stała i jednocześnie dana
przez naturę. A jednak: te chwile istnieją, i warto podejmować te wysiłki. Dlatego chciałbym zakończyć moje podziękowanie tym cytatem w nieco zmodyfikowanej, ale tym niemniej zobowiązującej formie: „Uwaga jest najpiękniejszą
modlitwą duszy”. Dziękuję Państwu za uwagę.
Seite 3