Ze wspomnien Aniola Stroza o... - spotkanie 17 dla

Transkrypt

Ze wspomnien Aniola Stroza o... - spotkanie 17 dla
Ze wspomnień Anioła Stróża o św. Józefie…
Pamiętam doskonale ten dzień, kiedy dowiedział się o tym, że jego żona spodziewa się
dziecka. Wiedział przecież, że nie on jest tatą, mieszkali jeszcze wtedy osobno…
Widziałem, jak jego czyste serce cierpi. Zastanawiałem się, co też on myśli, co czuje… Bo
jak tu pojąć coś, co wydaje się po ludzku niemożliwe. Jakże wiele chciałem mu wtedy powiedzieć,
wytłumaczyć, wyjaśnić – sprawić, by się ucieszył, że jego życie jest małą cząstką wielkiego Bożego
planu… Nie ja jednak miałem to zrobić. Od wyjaśniania był ktoś inny…
Mój przyjaciel, Anioł, opowiadał mi, jak na polecenie Najwyższego przybył do niego we śnie i rzekł:
„Józefie, synu Dawida, nie bój się wziąć do siebie Maryi, twej Małżonki; albowiem z Ducha Świętego
jest to, co się w Niej poczęło. Porodzi Syna, któremu nadasz imię Jezus, On bowiem zbawi swój lud od
jego grzechów. A stało się to wszystko, aby się wypełniło słowo Pańskie powiedziane przez Proroka: Oto
Dziewica pocznie i porodzi Syna, któremu nadadzą imię Emmanuel, to znaczy: Bóg z nami.”
Ja sam byłem świadkiem, jak tamtego dnia Józef zbudził się i zrobił tak, jak mu polecił Pan Bóg: wziął
Maryję do siebie. O nic nie pytał, choć wciąż widziałem zatroskanie na jego twarzy. Nie wiem, co myślał
wtedy – zastanawiałem się, czy trochę go to nie przerasta, że to może za trudne… Przyglądałem się
jednak uważnie temu, jak patrzył na Maryję… I poczułem wtedy, jak ogarnia mnie niezwykły spokój –
wiedziałem, że czyste serce i spojrzenie Józefa – pomimo jego milczenia - mówi samo za siebie. Zdawał
się on szeptać całym sobą: ufam ci, Maryjo…
Ze wspomnień Anioła Stróża
o św. Marii Goretti…
Patrząc na odchodzącą już z tego świata Marię, przypomniałem sobie chwile przed
śmiercią jej ojca. Kiedy odzyskał on przytomność, uścisnął jej drżące palce i powiedział
coś, czym – jak się teraz okazało - dziewczynka żyła do samego końca…
- Mario – wyszeptał wówczas, przytulając krzyżyk różańca do piersi – raczej umrzeć niż zgrzeszyć.
Bóg widzi wszystko.
Tamte słowa ukochanego taty wpisały się więc na zawsze w czyste serce Marii… Były obecne,
gdy pracowała w gospodarstwie, gdy się modliła, gdy posłusznie wykonywała polecenia matki, kiedy
pomagała w opiece nad rodzeństwem… Były w niej one obecne także wtedy, gdy tak odważnie broniła
swojego dziewictwa i została ugodzona kilkanaście razy nożem przez sąsiada, którego myśli i intencje
były nieczyste.
Straszliwe wspomnienia jego brutalnego zachowania podrywały teraz z łóżka moją Marię:
- Nie wpuszczajcie go tutaj! Błagam was, nie wpuszczajcie Aleksandra tutaj! – krzyczała głośno.
Po chwili jednak miałem wrażenie, że niebo wkracza już do jej serca… Złagodniał jej głos. Pomimo
bólu, udręczenia, męki, wyszeptała najpierw cichutko:
- Przebaczam mu.
Po chwili jednak z wysiłkiem powtórzyła głośniej:
- Przebaczam mu – zabrzmiało wyraźnie i dźwięcznie.
I jeszcze trzeci raz, z naciskiem rzekła:
- Przebaczam mu – i zwracając się do matki mówiła dalej - Ty również musisz mu przebaczyć! Bóg
mu także przebaczy…
Nie zapomnę jednak wyrazu twarzy wszystkich, którzy słyszeli jej ostatnie słowa… Z wielkim
wysiłkiem, ale z namysłem i zdecydowanie powiedziała:
- Pragnę, żeby i on był ze mną… w raju.
Ze wspomnień Anioła Stróża
o bł. Karolinie Kózkównie…
Moja Karolinka była od dziecka urodzoną katechetką. Tak właśnie z uśmiechem
przyjmowali ją bliscy. Zawsze lubiłem patrzeć na jej pogodną twarz. Cieszyłem się, gdy
pilnie się uczyła czy chętnie zajmowała młodszym rodzeństwem. Aż przyjemnie było mi patrzeć na nią,
gdy się modliła, czy słuchać tak prostych i szczerych rozmów z Bogiem. Właściwie wciąż widziałem ją z
różańcem, który dostała od mamy – czy w dzień, czy w nocy trzymała go przy sobie… Miała zaledwie
siedemnaście lat, gdy rozpoczęła się wojna.
Trudno byłoby zapomnieć dzień, kiedy oddała życie w obronie swej czystości. To było osiemnastego
listopada, na początku wojny. Do domu rodzinnego wtargnął carski żołnierz i przemocą uprowadził ją
oraz ojca. Zagnał ich w stronę lasu. Potem nakazał oddalić się ojcu. To był moment, kiedy tak naprawdę
Karolina wyznała swoją wiarę. Nie bała się brutalnego mężczyzny ani tego, że ją zabije, gdy będzie
bronić swego dziewictwa. Byłem przy niej przez cały czas. To był da mnie ogromnie trudny moment, gdy
patrzyłem na jej umęczone od walki ciało. Pomagałem jej i osłaniałem jednak, jak tylko mogłem…
Zwyciężyliśmy. Choć jej ciało żołnierz pozostawił martwe i zalane krwią, to jednak pozostało ono
czyste. Moja mała męczennica była wierna do końca. A i ja byłem jej wierny, gdy jej ciało leżało
porzucone przez kilkanaście dni w lesie… Było mi przykro, że tak długo nie mogli go odnaleźć… Tak
się starałem, by ich naprowadzić… Strzegłem go jednak w ciszy, wiedząc, że jej dusza jest już w
Niebie…
Ze wspomnień Anioła Stróża
o bł. Matce Teresie z Kalkuty…
…Usiadłem obok i zamyśliłem się. Przed oczami stanęły mi tłumy chorych biedaków,
którymi się zajmowała. Co oni zrobiliby bez niej? Każdy czuł się przy tej kruchej osóbce
ważny, kochany, jedyny… Kiedy dotykała ich brudnych ciał o obrzydliwym dla innych
zapachu – sprawiała wrażenie, jakby pielęgnowała najczystsze kwiaty. W jej ciepłych dłoniach każdy
czuł się tak świeżo, tak wyjątkowo… Bo ona dbała nie tylko o ich ciała, ale i o dusze – zależało jej przede
wszystkim na tym, by mieli oni czyste serca.
Teraz mój wzrok zatrzymał się na widocznym tutaj napisie: Ciało Chrystusa. Wiedziałem, że każdego
z nich tak właśnie traktuje… W jej oczach odbijała się Boża miłość. Przebywając blisko niej czuło się
radość, która promieniowała z jej pomarszczonej twarzy. Mała, drobna sylwetka mieściła w sobie tyle
ciepła i prawdziwej troski! Jej czyste spojrzenie ogarniało każdego z tych biednych, chorych ludzi.
Rzadko zdarzały mi się przy niej chwile wytchnienia. Widząc jej ciągłą czułość wobec wszystkich, którzy
znaleźli się w zasięgu jej wzroku – miałem potrzebę pomocy każdemu z tych jej podopiecznych. Bo
doskonale wiedziałem, że oni są częścią jej serca, częścią niej... Ciągle była w ruchu, wciąż żyła dla
innych, nic dla siebie nie zostawiając. Towarzyszyłem jej i na ile tylko było to możliwe – pomagałem i
wspierałem we wszystkich poczynaniach. A wszystko, cokolwiek robiła – czyniła z miłością i oddaniem.
Siedziałem tak obok i usłyszałem jej spokojny głos:
- Gdy dotykam cuchnących członków wiem, że dotykam Ciała Chrystusa takiego, jakim je przyjmuję
w Komunii św., pod postacią chleba. To z tego przekonania czerpię siłę i odwagę. Z pewnością bym tego
nie robiła, gdybym nie była pewna i przekonana, że w tym trędowatym ciele, opiekuję się Jezusem…