kliknij tutaj - Wydawnictwo Świat Książki
Transkrypt
kliknij tutaj - Wydawnictwo Świat Książki
1 Leżę na plecach na trawie, a przy mnie Thoby. Czuję jego ciepły bok przyciśnięty do mojego. Oglądam płynące po niebie chmury, odnajdując w ich kształtach olbrzymów, zamki i skrzydlate baśniowe stwory. Coś łaskocze mnie po policzku. Unoszę się na łokciu i wyrywam źdźbło trawy z ręki Thoby’ego. Brat cofa się gwałtownie i ze śmiechem zaczynamy się okładać pięściami, aż zaplątują się nasze nogi i ręce. Gdy w końcu przestajemy, Thoby przytula twarz do moich piersi, czuję na żebrach ciężar jego głowy. W słońcu jego włosy są złociste. Spoglądając w górę, spostrzegam oślepiającą biel anioła. Obejmuję Thoby’ego za szyję. Po raz pierwszy w życiu wiem, co znaczy błogość. Nagle pada na nas cień i anioł znika. Rozpoznaję twoje zielone jak skóra węża oczy. Chcesz się położyć między nami, a kiedy cię odpycham, podskakujesz i szepczesz coś Thoby’emu do ucha. Brat unosi głowę i patrzy na ciebie. Widzę po jego minie, że twoje słowa nim zawładnęły. Wiem, że będziesz go kusiła jakimś kolejnym szalonym pomysłem. Odwracam się na brzuch, zamykam oczy i przyciskam twarz do trawy. Źdźbła kłują mnie w powieki. Skupiam się na tym, jak są ostre. Gdy odwracam się na plecy, już was nie ma. Podnoszę się z trawy i widzę, że Thoby siedzi niepewnie na ogrodowym murze. Starając się zachować równowagę, przytrzymuje się rękami gałęzi ponad głową. Piszczy z dumy, ale i ze strachu. Chcę krzyknąć, by przyszedł do mnie bawić się 7 na trawie, ale widzę, że chwytasz go za nogi, podciągasz się na rękach i siadasz obok niego. Chwiejesz się, lecz szybko odzyskujesz równowagę. Wiem, że zaraz odwrócisz się do mnie i triumfalnie mi pomachasz. Kładę się na trawie i udaję obojętność. Za nic w świecie nie pokażę ci swoich łez. Unoszę głowę znad kartki i wyglądam przez okno. Na szybie drżą promienie słońca. Gdy piszę, przez moment wydaje mi się, że widzę twoją młodą twarz z szelmowskim, szerokim uśmiechem. Ale światło znika i szyba przede mną jest pusta. Moje wspomnienia są splątane jak nici na szpulkach i kawałki tkanin w koszyku z przyborami do szycia Matki, które uwielbiałam wysypywać na podłogę w pokoju dziecięcym. Więc szperam wśród kolorowych wstążek i różnych guzików i chwytam trójkąt purpurowej koronki. Matka. Wchodzi do pokoju dziecięcego jak królowa. My, jej żołnierze, prezentujemy się do inspekcji; wiercimy się, oczekując w szeregu na swoją kolej. Ma włosy przedzielone pośrodku przedziałkiem i ujęte na karku w siatkę. Gdy chodzi po pokoju, zbierając wilgotne ubrania z ekranu kominka i zgarniając do pudełka rozrzucone po podłodze elementy układanki, jej czarna suknia szeleści jak zeschłe liście pod stopami. Kiedy rozmawia z naszymi opiekunkami, jej upierścienione palce poruszają się w tanecznym rytmie. Znam na pamięć pytania, które zadaje tym kobietom. Później posadzę swoje lalki i zagadnę je jej wyraźnym, pełnym głosem o olej rycynowy i cerowanie. Ćwiczę stanie z uniesioną głową i wyprostowanymi plecami dopóty, dopóki nie zyskam poczucia, że ramiona są nieruchome, jakby zostały ściśnięte w prasie. W końcu Matka siada na krześle przy kominku i wzywa nas do siebie. 8 Zawsze pierwszy idzie Thoby. Patrzę, jak otacza go ramieniem, i zamykam oczy, wyobrażając sobie jedwabistość dotyku jej sukni i zapach lawendy oraz mydła peaers. Kiedy otwieram oczy, głaszcze Thoby’ego po głowie. Nie pytam, dlaczego on zawsze idzie pierwszy ani dlaczego, odkąd tylko się urodził, Adrian zajmuje miejsce zaraz za Thobym. Czuję, że taki jest porządek rzeczy i w tej sprawie moje życzenia właściwie nic nie znaczą. Ale kiedy Matka odprawia Thoby’ego pocałunkiem i wyciąga rękę do ciebie, odbieram to tak, jakby została złamana obietnica. Czuję ucisk w dołku i z oburzenia dostaję wypieków na twarzy. Jestem najstarsza. Powinnam podejść do niej przed tobą. Kiedy Matka bierze cię na kolana, sięgasz pulchnymi rączkami po wstążkę na jej szyi. Z dezaprobatą marszczy brwi, a ty ją całujesz. Jej uśmiech jest jak słońce w zimowe popołudnie. Wydaje mi się, że trzyma cię w ramionach nieskończenie długo. Klaszczesz w dłonie, recytując rymowankę pat-a-cake. Gdy cię chwali, zastanawiam się, co by było, gdyby od iskry z palącego się w kominku ognia zapaliła się twoja halka. Wyobrażam sobie, jak płonie na tobie ubranie, z twoich rudych włosów buchają płomienie, a przerażona Matka przytula mnie do piersi. Rozlega się pukanie do drzwi. Zziajana od wchodzenia po schodach Ellen wnosi na tacy bilet wizytowy. Matka wzdycha i sięga po niego. Przeczytawszy, kładzie go na tacy i mówi Ellen, że zaraz zejdzie na dół. Zdejmuje cię z kolan, wydaje opiekunkom polecenie i wychodzi za Ellen z pokoju. Odprowadzam ją wzrokiem, a ty na czworakach zbliżasz się do moich stóp i sięgasz po sprzączkę na bucie. Błyskawicznie cofam stopę i przydeptuję ci palce. Twój płacz oddaje to, co czuję. Liczę do pięciu, unoszę stopę, biorę cię na ręce i zanoszę na krzesło, na którym siedziała Matka. Sadzam cię na kolanach i kołyszę do tyłu i do przodu, dopóki twój cichy, miarowy oddech nie powie mi, że zasnęłaś. 9 * Pierwszy kawałek kredy dostałam od siostry przyrodniej, Stelli. Obchodzimy urodziny tego samego dnia. Szperam w kieszeni jej sukienki i wyjmuję paczuszkę, o której wiem, że tam jest. Szary papier marszczy się, gdy obracam pakunek w dłoniach. W środku znajduję sześć grubych i krótkich, kolorowych „palców”. Spod ręki, którą dotychczas przyciskała do boku, ukrywając coś przede mną, Stella wyjmuje małą tablicę i jednym z tych palców zaczyna na niej rysować. Ze zdumieniem obserwuję, jak kreśli falistą linię, i sięgam po tablicę, chcąc też spróbować. To nowe zajęcie pochłania mnie przez cały poranek. Moje ruchy są niezdarne, ale nie ustaję w wysiłkach, zapełniając tablicę rysunkami. Zadziwia mnie, jak narysowane linie krzyżują się i łączą, dzięki czemu powstają maleńkie trójkąty, romby i prostokąty. Gdy kończę, siadam i zaczynam się przyglądać swemu dziełu. Przemieniłam tępą czerń w wielobarwną tęczę i zapełniłam tablicę licznymi kształtami, które zdają się podskakiwać, kiedy na nie patrzę. Jestem tak zadowolona z tego, co osiągnęłam, że ukrywam tablicę. Nie chcę się podzielić moim odkryciem z nikim. Stoimy w holu ubrane, przygotowane do spaceru. Na naszą prośbę Ellen stawia nas na krześle przed lustrem, żebyśmy mogły się przejrzeć. Twoja twarz jest niedokładną repliką mojej, jakby malarz starał się ukazać wygląd tej samej osoby z różnych punktów widzenia; twoja twarz jest ładniejsza, twoje rysy subtelniejsze, a oczy jak wiry ruchliwego światła. W zmaganiach ze światem jesteś moją naturalną sojuszniczką. Robię rzeczy, których ty wciąż nie potrafisz. Uwielbiam, jak wtedy na mnie patrzysz. Jeszcze nie dostrzegam w tej minie frustracji i pragnienia, by mnie 10 dogonić i przewrócić, które przesłonią twój respekt dla mnie. – Kogo lubisz bardziej, Matkę czy Ojca? To pytanie jest dla mnie jak grom z jasnego nieba. Nieruchomieję z dzbankiem ciepłej wody w ręce i patrzę na ciebie. Klęczysz na macie, a twoja zaróżowiona pod wpływem ciepła twarz błyszczy od pary. Masz na ramionach ręcznik. Końce twoich włosów są zmoczone. Jestem oszołomiona zuchwałością twojego pytania. Wolno wlewam do wanny wodę z dzbanka. – Matkę – odpowiadam i pochylam się do przodu, chłonąc ciepło. Wyżymasz dłońmi mokre włosy i zastanawiasz się nad moją odpowiedzią. – Ja wolę Ojca – wyznajesz. – Ojca? – Siadam szybko. – Jak możesz bardziej lubić jego? Zawsze tak trudno go zadowolić. – Przynajmniej nie wypowiada się ogólnikowo. Odwracasz się i patrzysz na mnie. Czuję, że ta rozmowa sprawia ci przyjemność. – Ale Matka jest... – szukam właściwego słowa. Myślę o tym, jak wygina szyję, wchodząc do pokoju, i o tym, jak zmienia się atmosfera, kiedy siada przy stole. – No jaka? – Rzucasz mi wyzwanie spojrzeniem. – Piękna – oznajmiam cichym głosem. – Ale czy to się liczy? – Nawet nie próbujesz ukryć pogardy. – Matka nie wie tyle, co Ojciec. Nie czyta tak dużo jak on. Gdy Ojciec się na coś zdecyduje, to przynajmniej trwa przy tym. Chcę zebrać siły, oddać ci cios i powiedzieć, jak bardzo Ojciec jest skupiony na sobie, podkreślić dobroć Matki, jej nadzwyczajne poczucie obowiązku oraz umiejętność przy11 wrócenia porządku, gdy wszystko znajduje się w nieładzie, ale tylko spoglądam w milczeniu na wodę. Kątem oka widzę, że się uśmiechasz. – Mogłybyśmy przynajmniej nie kłócić się o to, kogo lubimy – stwierdzasz pojednawczo, pewna zwycięstwa. Wychodzę z wanny i okrywam się ręcznikiem. Nasza sprzeczka bardzo mnie przygnębia. Jakże często tak jest. Przyciskam czoło do szyby w oknie i spoglądam na gałęzie drzew tworzące na niebie wzór kraty. Nie podoba mi się to sprawdzanie naszych uczuć, ważenie, ile zalet ma Matka, a ile wad Ojciec, jakby nasze życie sprowadzało się do umiejętności udzielenia odpowiedzi na proste pytanie z matematyki. Nie po raz pierwszy obawiam się o to, dokąd zaprowadzi cię twoja inteligencja. Chcę ukazać aurę tamtych dni. Kontrolującą obecność Ojca, odgłosy jego kroków w gabinecie nad nami i donośne uporczywe pojękiwania. Matkę piszącą przy swoim biurku, zaabsorbowaną tym, nieuchwytną. Wyobrażam sobie tę scenę jako obraz. Kolory są ciemne – czarny, szary, rudobrunatny i burgundowy – wzbogacone błyskami karmazynu ognia. U góry kompozycji plamki srebrzystego nieba. Na pierwszym planie klęczą dzieci. Matka, Ojciec i nasi przyrodni bracia, George i Gerald, stoją za nami w półkolu, monumentalni i dominujący. Nasze twarze są niewyraźne, ale można dostrzec ich zarysy. Thoby sięga przeze mnie po coś, być może po zabawkę, szpulkę nici lub drewniany pociąg. Laura kryje się za nim. Stella obejmuje ją, jakby osłaniając. Adrian, wówczas jeszcze niemowlę, śpi w łóżeczku. Ty jesteś w centrum tego obrazu. Wydaje się, że zostałaś namalowana za pomocą innej palety barw. Na twoich włosach są smużki czerwieni ognia, na sukience smugi srebra księżycowej poświaty. Wyróżniasz się na monotonnym, po12 sępnym tle pozostałych postaci. Nie potrafię powiedzieć, czy ta poczesność została ci narzucona, czy też postarałaś się o nią. – Vanesso, uważaj! – upomina mnie Matka, wyrywając z marzeń. Staram się skupić na tym, co mówi. Uczy nas historii. Siedzi wyprostowana jak struna i skromnie trzyma splecione dłonie na kolanach. Taka postawa też jest przedmiotem nauczania. Matka pragnie przekazać nam, że przez cały czas musimy się kontrolować i uważać na swoje zachowanie. Błądzę myślami po stronie zawierającej spis imion i nazwisk, które czyta na głos. Na górze widnieje korona o delikatnym krenelażu, na którym bezwiednie skupiam uwagę. – Vanesso! Upominam cię po raz drugi! Wstań i wymień nam po kolei wszystkich królów i królowe Anglii! Tylko się nie pomyl! Zrywam się z krzesła. Patrzysz na mnie. Czuję, że chcesz, abym ich wszystkich pamiętała. Jąkając się, wymieniam Wilhelma, Henryka, Stefana i milknę. Ale zanim Matka zdąży mnie zbesztać, przychodzisz mi na ratunek. – Mam pytanie. – Patrzymy na Matkę, która kiwa głową. – Czy to prawda, że Elżbieta I była największym władcą Anglii? Czy rzeczywiście była monarchinią doskonałą? Matka uśmiecha się, zadowolona z twojej elokwencji, a ja ostrożnie siadam na krześle. Jestem przybita, ale czuję ulgę. Wolno ci kontynuować wypowiedź. Dostrzegam w twoich oczach błysk triumfu. Wiem, że teraz nic cię nie powstrzyma. – Sądzisz, że osiągnęła tak dużo, ponieważ była kobietą? – zwracasz się do Matki. – Nigdy nie wyszła za mąż, prawda? Uważam, że nie było wystarczająco dobrego dla niej króla. Gdyby została czyjąś żoną, byłaby zajęta wycho13 wywaniem dzieci i nie miałaby czasu na sprawy państwa. Lud nazywał ją Glorianą. Miała swoje motto. – Semper eadem! – woła Ojciec, stając w drzwiach i bijąc ci brawo. Trzyma pod pachą podręcznik, z którego uczy nas matematyki. – „Zawsze taka sama”. Takie motto jest wyryte na jej grobowcu. Chodzi więc o Elżbietę I, Królową Dziewicę, nieprawdaż? A skoro tak, to może byś poszła ze mną do biblioteki i poszukalibyśmy czegoś dla ciebie? Schodzisz z krzesła i bierzesz Ojca za rękę. Podskakując, opuszczasz pokój razem z nim. Gdy drzwi się za wami zamykają, odwracam się do Matki. Staram się nie słyszeć jej westchnienia, kiedy ponownie zaczyna odczytywać listę władców. Oglądam zdjęcia z rodzinnego albumu. Zatrzymuję się przy fotografii Laury, córki Ojca z pierwszego małżeństwa. Dziewczynka ma dziewięć, może dziesięć lat. Jej loki opadają kaskadą na ramiona. Odwraca twarz od aparatu. Ściska w rękach małą lalkę. Nie można określić jej miny. Nigdy się z niej nie naśmiewałaś. Pamiętam, że kiedyś Thoby próbował przedrzeźniać jej jąkanie i na niby wrzucać jedzenie do kominka – tak cię tym rozzłościł, że dałaś mu klapsa. Odwrócił się i spojrzał na ciebie z niedowierzaniem, ale byłaś na niego szczerze oburzona. W dniu, w którym Laurę gdzieś wysłali, zostałaś w naszym pokoju. To był jeden z twoich „przeklętych” dni. Gdy tam weszłam, chcąc sprawdzić, czy czegoś nie potrzebujesz, leżałaś na łóżku z twarzą ukrytą w poduszce. Zbliżyłam się do ciebie na palcach, a wówczas odwróciłaś się do mnie. – Czy wysłali ją do zakładu dla obłąkanych? – spytałaś. Nie wiedziałam więcej od ciebie, ale pokręciłam głową. – Jak mogli? 14 Dostrzegłam w twoich oczach cierpienie i otoczyłam cię ramieniem, jakby osłaniając przed strachem, który opanował także mnie. Leżymy w łóżkach i spoglądamy w mrok. Prosiłyśmy o pozostawienie szpary w zasłonach, ale zostały szczelnie zasunięte w obawie przed przeciągiem. Zamykam oczy, próbując sobie wyobrazić księżyc na niebie i usłyszeć kroki Matki na schodach. W domu są goście. Pomogłyśmy jej ubrać się na tę okazję. Ostrożnie zapięłam jej na karku naszyjnik z pereł. Obiecała, że tu przyjdzie i pocałuje nas na dobranoc. Wyobrażam sobie, jak siedzi przy stole i podaje talerze z zupą. Jeśli obiad się uda, Matka opowie nam o swoim mozole. Opisze nerwowego młodego człowieka, którego trzeba nakłaniać do rozmowy, i kobietę, którą należy powstrzymywać przed rozwodzeniem się nad swoimi dolegliwościami, by nie niepokoiła tym innych. Ale opowie nam o tym nie po to, żeby nas zabawić, lecz ponieważ chce, abyśmy skorzystały z tych przykładów. Musimy się przecież nauczyć, o czym przypomni nam rozważnym skinieniem głowy, że gospodyni nie może odejść od stołu dopóty, dopóki siedzący przy nim goście nie poczują się swobodnie. Życzenia jej i córek muszą ustąpić potrzebom innych. Mrok jest tak gęsty, że wydaje się żywy. Myślę o srebrnym kandelabrze, rysującym krąg światła wokół siedzących przy stole. Nagle zaczyna skrzypieć podłoga i odwracam się w stronę, z której dochodzą dźwięki. – Matka? – pytam szeptem. Czuję na ręce twoją dłoń. Pogrążona w zadumie, zapomniałam o tobie. Odsuwam kołdrę i robię ci miejsce na łóżku. Leżymy ramię przy ramieniu, tą bliskością dodając sobie otuchy. Odchrząkujesz. 15 – Któregoś ranka pani Dilke – zaczynasz tonem, którym zawsze opowiadasz różne historie – była okropnie zaskoczona, że skończyły im się jajka. Moszczę się na poduszce i poddaję urokowi twoich słów. Wkrótce zapominam o mroku i niedotrzymanej przez Matkę obietnicy i wkraczam do twojego świata fantazji. Zasypiam, marząc o chochlikach, złotych kurach i jajkach usmażonych na śniadanie na dużej ilości skwierczącego bekonu. – Czyta? Pracujemy w oranżerii; stoję przy oknie, przez które możemy zajrzeć do salonu. Matka siedzi w swoim fotelu, a na stole obok niej leży najnowszy numer naszej gazety. Trzyma w ręce list i z ruchu jej warg wnioskuję, że czyta na głos jego fragmenty Ojcu, który zajmuje miejsce przy niej w swoim fotelu i wydaje się pochłonięty lekturą książki. Siedzisz w kucki przy mnie i nerwowo pociągasz za poduszkę. Zdumiewa mnie, że tak to przeżywasz, bo stworzyłyśmy tę gazetę dla zabawy. Zaglądam przez okno do salonu. – Skończyła czytać list, złożyła go i schowała do koperty – informuję cię. – Czy wzięła do ręki gazetę? Spoglądam na Matkę. Oparła się w fotelu i zamknęła oczy. Przez dłuższą chwilę patrzę na nią znieruchomiałą, a ty w akcie desperacji okładasz poduszkę pięściami. Nie mogę dłużej wytrzymać twojego niepokoju. – Tak – kłamię. – Właśnie ją otwiera. – Widzisz, co czyta? Czy moje opowiadanie o stawie? Czy ją rozśmiesza? Jaką ma minę? Odwracam się do okna. Matka nadal trzyma głowę na oparciu fotela. Patrzę, jak otwiera oczy, bierze do ręki gazetę, rzuca okiem na nagłówek i nieotwartą kładzie na kolanach. Nie mogę ci powiedzieć, co widzę. 16