Prolog
Transkrypt
Prolog
Prolog Jerozolima Izrael Wrzesie 2000 ń I gnatius stał bez ruchu i czekał, a Stroud Ŝ zrobi zastrzyk. Pacjent był ju Ŝ pod wpływem silnych rodków uspokajaj cych i nie mógł unie powiek na dłu ej ni kilka sekund. W gabinecie panowała cisza, tylko z gł bi budynku dochodziła stłumiona pie religijna, kontrastuj ca z odległym nawoływaniem muezina wzywaj cego muzułmanów do modlitwy na koniec kolejnego długiego, upalnego dnia – odgłosy codziennego ycia Jerozolimy. – Mo esz zaczyna – powiedział Stroud. – Powiedz, jak si nazywasz. – Głos Ignatiusa był spokojny, hipnotyzuj cy. – Saul… Saul Abe. – Czym si zajmujesz, Saulu? – Jestem… kamieniarzem. – Gdzie? – W Jerozolimie. – Co budujesz? M czyzna zacz ł rozpaczliwie łapa powietrze. – Co si stało? – Głaz! – Jaki głaz? – Spada mi na nogi! – Abe krzykn ł z bólu. – Co si stało? – powtórzył spokojny głos. – Głaz stoczył si z wozu… nie zd yłem si odsun … zmia d ył mi nogi. – Pod wpływem strasznego wspomnienia Abe na chwil jakby zapadł si w miłosiern nico , po czym nagle drgn ł. – Co dzieje si teraz? – głos spytał cicho, ale stanowczo. – Dwaj m czy ni… próbuj zdj głaz z moich… – Abe znów krzykn ł. Nie poczuł, jak druga igła wbija si w jego rami . Zastrzyk uspokoił go na chwil . – Moje nogi s połamane, zakrwawione… mówi , e trzeba je b dzie uci ! Saul Abe wstrzymał oddech na całe pół minuty i wybałuszył z przera enia oczy, prze ywaj c koszmar na nowo. – Nie mo emy utrzymywa go w tym stanie – powiedział Stroud. – To niebezpieczne. – Dobrze, zejd my gł biej – polecił Ignatius. Po kolejnym zastrzyku Abe odpr ył si , jakby zapadał w spokojny sen, ale zaraz znów si o ywił. – Lea! Lea! – Kim jest Lea? – Moj on . – Jak si nazywasz? – Izaak… nie mog znale Lei! Gdzie ona jest? – Kim jeste , Izaaku? Czym si zajmujesz? – Jestem ołnierzem. Wróciłem do domu i nie wiem, gdzie jest Lea! – Gdzie byłe , Izaaku? ś ą ś ć Ŝ ę ś Ŝ ń ą ą Ŝ Ŝ ć ę ą ę ę Ŝ ą ć ę ą ę ę ą Ŝ ę ę ą ę ć ą Ŝ ś Ŝ ć ą ę ę Ŝ ź ę ą ą ć ą ę ę ą ę ą ą ć Ŝ Ŝ ę ę Ŝ ą ć ź ą Ŝ ą ę ę ś ź ć ę Ŝ ś Ŝ ę ę Ŝ Ŝ – Walczyłem z Rzymianami. Przygotowali my zasadzk pod Bet Hakem, ale kto zdradził. Tylko ja i mój brat uszli my z yciem… O Bo e, mój brat… – Co z twoim bratem, Izaaku? – Jest w r kach Rzymian. – Opowiedz wszystko po kolei. – Słysz , jak krzyczy… Rzymianie go torturuj . Wzywa mnie, a ja nic nie robi ! Le w rowie i udaj martwego. Ze strachu nie mog si ruszy . Sło ce przypieka mi kark. Mój brat mnie potrzebuje, a ja mu nie pomagam! – Bo nie mo esz mu pomóc, Izaaku. Wrogów jest zbyt wielu. To nie twoja wina. Dlaczego go torturuj ? Czego od niego chc ? – Pytaj , gdzie jest Nazare czyk. – Nazare czyk? – spytał Ignatius lekko ochrypłym głosem. Z podniecenia zaschło mu w gardle. – Gdzie Lea? Czemu nie ma jej w domu?… – Izaaku! – Co? – Opowiedz mi o Nazare czyku! – Musz znale Le . – Posłuchaj mnie! Znasz go, prawda? Spotkałe Nazare czyka. – Czemu wszyscy tak si nim interesuj ? Nic, tylko gada, i to samymi zagadkami. W wi tyni pełno jest mówców. Nam potrzeba wojowników. – Znasz go czy nie? – Lea, gdzie jeste ? Czemu nie przychodzisz? – Spróbuj si odpr y – powiedział głos. – Lea! Lea! – Za bardzo si denerwuje – stwierdził Stroud. – Musimy wiedzie wi cej! – nalegał Ignatius. – Zabijesz go! – Opowiedz mi o Nazare czyku, Izaaku. – Lea… och, Lea, zabili ci . – Saul Abe zacz ł dygota na całym ciele, jakby nagle zrobiło mu si zimno. Dreszcze, najpierw lekkie, po chwili stały si tak gwałtowne, e nogi łó ka zaklekotały o posadzk . – Dostał ataku! – zdenerwował si Stroud. – Ostrzegałem ci ! Ignatius spojrzał na dr ce ciało; jego twarzy nie dało si wyczyta nic oprócz rozczarowania i irytacji. Abe zesztywniał. Wszystkie mi nie si napr yły. Wybałuszone, przera one oczy stan ły w słup i znieruchomiał. – Ostrzegałem – powtórzył Stroud. – Ale to działa – odparł Ignatius. ś ś Ŝ ę ś Ŝ ę ę ą ę ę ć ę Ŝ ę ę ń Ŝ ą ą ą ń ń ń ę ź ć ę ś ę ń ą ś ą ś ę ę Ŝ ć ę ć ę ń ę ą ć ę ę Ŝ ę Ŝ Ŝ ę ę ą ę ę ś ę ę Ŝ ć Ŝ ę 1 Kansas City USA Pa dziernik 2000 ź J ohn Macandrew wstał z łó ka i Ŝ podszedł boso do okna. Uchylił Ŝ aluzje i zamrugał, o lepiony blaskiem porannego sło ca. Niebo było niebieskie, a li cie na drzewach po drugiej stronie ulicy wreszcie zmieniły barw z zielonej na złocist ; ta transformacja trwała trzy tygodnie i Macandrew ledził j z narastaj cym zadowoleniem. Latem w Kansas City bywało gor cej ni w piekle, w zimie marzło si na ko , za to jesie była przyjemna. Zwłaszcza w takie dni jak ten, kiedy sło ce wieciło na bezchmurnym niebie, a wiatr wstrzymał oddech. Miasto, siedz c okrakiem na granicy Kansas i Missouri, mo e i nie nale ało do najpi kniejszych, ale kiedy drzewa oblekały si barwami, a chodniki przykrywał kobierzec li ci, marzyciel mógł zmru y oczy i wyobrazi sobie, e jest w Nowej Anglii, a nie na monotonnych równinach rodkowego Zachodu. Macandrew postanowił, e dzi zostawi samochód w gara u i pójdzie do kliniki pieszo. Odwrócił si od okna, wł czył radio i poczłapał do kuchni zemle kaw . U miechn ł si , kiedy spiker poinformował, e Chiefs wygrali przedsezonowy mecz towarzyski, i to ponad trzydziestoma punktami. Przed przyjazdem do Kansas City Macandrew niezbyt interesował si futbolem, ale teraz nie opuszczał adnego meczu Chiefsów na stadionie Arrowhead. To pozwalało mu si odpr y . Obserwacja dwóch dru yn tocz cych zaciekły bój, w którym wygrywali szybsi i silniejsi, miała dla niego warto terapeutyczn . Mógł na jaki czas zapomnie o pracy, nieustannie wymagaj cej nadzwyczajnej precyzji. Był neurochirurgiem, trudno o bardziej stresuj ce zaj cie. Ka dego dnia milimetry dzieliły go od kl ski. W jego fachu nie wolno było popełnia bł dów. Panowało powszechne przekonanie, e słabszy dzie mo e przytrafi si ka demu, tylko nie chirurgom i mo e jeszcze pilotom. Tak, pilotom te . Kiedy nalewał kaw , w radiu podali, e jest pi tna cie po siódmej. Zerkn ł na zegarek. Miał mnóstwo czasu; operacja była zaplanowana na dziesi t , a do kliniki szło si pół godziny. W odró nieniu od wi kszo ci kolegów, którzy zadomowili si na schludnych przedmie ciach, wiadomie zdecydował, e zostaje w mie cie. Mo e to i niemodne, ale uznał, e bez ony i dwójki dzieci nie spełnia wymogów, by y zgodnie z marzeniami przeci tnego Amerykanina. Inna sprawa, e nie przepadał za przedmie ciami: mieszka tam to tak, jakby by podł czonym do aparatury podtrzymuj cej ycie – niby wygodnie, ale ycie ledwo si tli. Wynaj ł wi c pi tro starego domu w stylu kolonialnym na Cherry. Dom pami tał lepsze czasy i powoli zaczynał si rozsypywa , ale stał niecałe trzy kilometry od kliniki, a wła ciciele – pa stwo Jackson – nie byli uci liwi. Wi kszo czasu sp dzali na odwiedzaniu rozsianych po całym kraju wnucz t. Teraz byli w Michigan u najmłodszej córki, mieli wróci w rod . ś ń ś ę ś ą ś ą ą ć ę Ŝ ę ń ń ś ą Ŝ Ŝ ę ę ś Ŝ ć ć Ś Ŝ Ŝ ś Ŝ ą ć ę ę ś ą ę Ŝ ę Ŝ ę ę ą Ŝ ć Ŝ ś ś ć ę Ŝ ę ę Ŝ Ŝ ń Ŝ Ŝ ą ę ś ę ę ś Ŝ Ŝ ś Ŝ Ŝ ą Ŝ ć ć ę ą ę ś ś ę ę ę ę ń ą ą ć ś ś ć ś Ŝ ę Ŝ Ŝ ę ę Ŝ ą ą ę ą ć Ŝ ę Ŝ ą ą ą ć ć Ŝ ć ę ś ć Otworzył aktówk i wyj ł przezroczyst plastikow teczk z notatkami o pacjentce, któr miał operowa tego ranka. Usiadł przy oknie i przejrzał je, s cz c kaw . Jane Francini miała trzydzie ci cztery lata – była dwa lata młodsza od niego – i skar yła si na silny ból za oczami. Jej lekarz podejrzewał migren , ale kiedy kilkutygodniowa kuracja nie przyniosła efektu, skierował j do szpitala. Przeprowadzone badania wykazały guz w szyszynce. Macandrew miał go dzi usun . W normalnych okoliczno ciach byłby to do prosty zabieg, ale Jane Francini niecałe trzy lata wcze niej przeszła operacj serca. Pojawiły si w zwi zku z tym pewne w tpliwo ci, czy jej stan zdrowia pozwala na przeprowadzenie powa nego zabiegu, ale miały czysto teoretyczny charakter. Operacja była konieczna. Guz musiał zosta usuni ty. M Jane, Tony Francini, bogaty biznesmen, który sprzedawał maszyny rolnicze na całym rodkowym Zachodzie, nalegał, by zabieg przeprowadzono w jednej z renomowanych klinik na Zachodnim Wybrze u, ale Saul Klinsman, ordynator oddziału neurochirurgii, przekonał go, e tu, w Kansas City, te sobie poradz . Francini w ko cu uległ, wcze niej jednak, gdy dowiedział si , e to Macandrew ma przeprowadzi operacj , poddał go drobiazgowemu przesłuchaniu. Na wie o tym, e Macandrew studiował medycyn na Uniwersytecie Columbia, a pó niej pracował w kilku cenionych szpitalach i klinikach, Francini uspokoił si i z wła ciw sobie bezpo rednio ci spytał: „To co pan tu, do cholery, robi?” Mimo e Macandrew nie podzielał irracjonalnych uprzedze swoich starszych kolegów po fachu, Francini działał mu na nerwy. M Jane był typowym przykładem człowieka, który uwa a sukces finansowy za wystarczaj c rekompensat kompletnego braku manier i uroku osobistego. Macandrew doskonale wiedział, e rodkowy Zachód nie cieszy si powa aniem reszty Ameryki; panowało przekonanie, e skoro miejscowi słyn z wierno ci staro wieckim zasadom, to ich nauka i sztuka musz by równie zacofane. I nie do ko ca si mylono, cho akurat klinika w Kansas City była jedn z lepszych w kraju. Pierwotny plan Macandrew był taki: przepracowa trzy lata na Wschodnim Wybrze u, a potem wyruszy do Kalifornii w poszukiwaniu du ych pieni dzy i słodkiego, miłego ycia. Bez adnych sentymentów. Zadziwił samego siebie, gdy odpowiedział na ofert pracy z Kansas City, tłumacz c Kelly, swojej ówczesnej dziewczynie, e pozwoli mu to lepiej pozna stan ameryka skiej medycyny. Prawdziwy powód był jednak nieco inny i ci le wi zał si z pochodzeniem Macandrew. Jego prapradziadek, szkocki emigrant, osiedlił si na rodkowym Zachodzie w miejscowo ci o nazwie Weston, w stanie Missouri. Macandrew nie wiedział dlaczego, ale czuł, e musi pod y jego ladem i zacie ni wi z tym regionem. Kelly jasno dała mu do zrozumienia, e Kansas to nie miejsce dla niej, a wyjazd zaszkodziłby jej planowanej karierze w poło nictwie. Przez jaki czas dzwonili do siebie i pisali listy, ale ostatnio kontakty mi dzy nimi wła ciwie si urwały. Kelly dostała prac w klinice Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa w Nowym Jorku i ich drogi rozeszły si na dobre. Macandrew zobaczył na grafiku dy urów, e anestezjologiem asystuj cym mu przy zabiegu b dzie Mike Kellerman. Mike był obcesowy, ale dobry. Asystował ju przy wielu operacjach przeprowadzonych przez Macandrew i zawsze bez trudu utrzymywał pacjenta w stabilnym stanie. Niczego wi cej nie mo na było od niego wymaga . Macandrew sko czył przegl da notatki dotycz ce Jane Francini i nie znalazł w nich nic nowego, zreszt nawet na to nie liczył, chciał tylko upewni si , e nic mu nie umkn ło. Odkładaj c kartki, zwrócił uwag na głosy z radia. Dwaj prezenterzy przedstawiali skrót wiadomo ci lokalnych. Denerwowało go to, jak przekomarzali si ze sob i za miewali z własnych dowcipów – wi c chyba był spi ty, no, ale to normalne przed operacj . ę ą ą ą ą Ŝ ą ę ą ę ć ś ę ę ą ś ą ś ś ę ę ć ć ś ą ą ś Ŝ ć ę Ś ą Ŝ Ŝ Ŝ ń ś ś ć ę Ŝ Ŝ ą Ŝ ć ę ę ź ę ś Ŝ ą ś ś ą ń ą ą ą Ŝ Ŝ ę Ŝ Ś ę ą ś Ŝ Ŝ ś ą ć ć ń ę ą ć Ŝ Ŝ ę Ŝ ę Ŝ ć Ŝ ą ć ń ś ś ą ę Ś ę ś Ŝ ą Ŝ ć ś ś ć ę ź Ŝ Ŝ ś ś ę ę ę ę Ŝ Ŝ ą ę Ŝ ę ć ń ą ć ą ć ą Ŝ ą ę Ŝ ę ę ś ę ę ą ś ę ą Szedł do kliniki drog biegn c równolegle do Trzydziestej Dziewi tej, trzymaj c si z daleka od głównej ulicy tak długo, jak si dało. Chodniki były w kiepskim stanie, ale ju do tego przywykł. W Kansas City piechot chodzili tylko ludzie biedni, którzy nie mieli innego wyj cia, wi c nie trzeba si było z nimi liczy . Dzie wi kszo ci mieszka ców przebiegał według schematu dom-samochód-biuro, biuro-samochód-dom. Jednocze nie pustymi ulicami przyjemniej si spacerowało – cho co jaki czas trzeba było uskakiwa przed szarpi cymi si na smyczy psami. Macandrew przeci ł Trzydziest Dziewi t przy skrzy owaniu z Rainbow Boulevard i otworzył wahadłowe ą ą ą ą ę ą ś ń ę ś ę ę ę ć ń ś ą ą Ŝ ę ć ę ą ą ą ą Ŝ ś ć drzwi kliniki. Zanim wszedł, zdj ł palto, szykuj c si na uderzenie fali ciepłego powietrza. – Dzie dobry, doktorze – powiedziała z u miechem jedna z piel gniarek. – Panna Givens pana szuka. – Dzi ki – odparł Macandrew machinalnie, zerkaj c na zegar cienny. Było kilka minut po dziewi tej. Poszedł do rejestracji. Pi dziesi cioparoletnia kobieta w zsuni tych na czubek nosa fantazyjnych zdobionych okularach u miechn ła si do niego i podała mu kartk wyrwan z le cego przed ni notesu. – Pan Francini chciałby zamieni z panem par słów, doktorze – powiedziała tonem, który pi dziesi ciolatki w dziwacznych okularach uwa ały za „kulturalny”. Macandrew spojrzał na kartk . Francini był w G4, jednym z pokojów na parterze, gdzie krewni i znajomi pacjentów przywiezionych przez pogotowie czekali na informacje o ich stanie. Mijaj c G3, Macandrew zajrzał do rodka przez małe okienko w drzwiach i zobaczył zapłakan Latynosk z biał chusteczk przyci ni t do twarzy. Oby tylko Francini nie słyszał jej szlochu. – Dzie dobry, panie Francini. Co mog dla pana zrobi ? Francini wstał z krzesła i obiema dło mi zaczesał l ni ce czarne włosy do tyłu. Jego garnitur, jedwabny krawat i buty od Gucciego kontrastowały ze niad cer włoskiego chłopa. – Wiem, e Jane musi mie t operacj , doktorze, ale pomy lałem sobie, e przypomn , coby pan był ostro ny. To jedyna ona, jak mam. – Francini za miał si z własnego dowcipu, ale był to wymuszony miech i jego oczy pozostały zimne. – Oczywi cie, panie Francini. – Do cholery, nie wiem, jak wy to robicie. – Francini obna ył w u miechu z by, które musiały go kosztowa fortun . – Czyje ycie jest w pa skich r kach, a pan taki wyluzowany. Kurde, niezłe z was numery, trzeba przyzna . – Tak mam prac – odparł Macandrew. – Tego mnie nauczono. Ze sprzeda kombajnów pewnie poszłoby mi gorzej. Francini parskn ł miechem. – W Kansas to adna sztuka opchn kombajn. Gorzej mogłoby by w Bostonie… – Znów si roze miał. Macandrew u miechn ł si i zerkn ł na zegarek. Dało to po dany efekt. – Nie b d pana dłu ej zatrzymywał – o wiadczył Francini. – Niech pan pami ta, co powiedziałem, dobra? – Nie zapomn , obiecuj . Macandrew odprowadził Franciniego do wyj cia i poszedł na gór do swojego gabinetu. Zadzwonił do siostry przeło onej, by upewni si , e premedykacja Jane Francini przebiega zgodnie z planem. – Pacjentka b dzie gotowa, kiedy pan przyjdzie, doktorze – odparła piel gniarka. O wpół do dziesi tej Macandrew dopił kaw z papierowego kubka i poszedł umy si przed operacj . Mike Kellerman ju na niego czekał. – Jak miewa si Mackie Majcher tego pi knego poranka? – spytał z u miechem. – Dobrze, Mike. A ty? – Ledwo yj – odparł Kellerman z udawan powag . – To, co ta kobieta wyczyniała ze mn w nocy, powinno zosta zakazane. I to ma by słaba płe ? Macandrew u miechn ł si , mydl c r ce. – Sprawd my, co zapami tałe z notatek. – Trzydziestoczteroletnia kobieta z niezidentyfikowanym guzem szyszynki, chorowała na serce, wa y sze dziesi t trzy kilo, według wywiadu bez alergii. Zajrzałem do niej wczoraj po południu. – I jakie zrobiła na tobie wra enie? – Wydaje si dostatecznie silna – odparł Kellerman. – Jak dla mnie, nie ma powodu do niepokoju. – To dobrze. – Mówiła, e jej m ma firm sprzedaj c maszyny rolnicze. My lisz, e mo emy liczy na premi , je li dobrze si spiszemy? – My l , e je li nawalimy, obudzimy si z głow konia w łó ku – burkn ł Macandrew. – Francini… no tak, Włoch. Teraz to b d uwa ał jak cholera. – I dobrze. – Macandrew zakr cił kurki łokciem i wzi ł od piel gniarki sterylny r cznik. – Chciałbym uwin si z tym jak najszybciej. ą ą ń ę ś ę ę ą ę ś ę ć ś ę ą ę ę ę ć ą Ŝ ą ą ę ę ć ę Ŝ ę ą ś ą ń ę ś ś Ŝ ć Ŝ ą ą ś ę ą ć ń Ŝ ę ę ą ą ą ę ś ą ś Ŝ ę ę ś ś Ŝ ę ś Ŝ ń ś ę ć ę ć ą ę ą Ŝ ś Ŝ ą ś ę ą ą ę ę ć ć ą Ŝ Ŝ ę ą ś ę ś ę ę ś Ŝ ć ę ę Ŝ ę ę ą ę ć ę ą Ŝ ę Ŝ ę ś ę ą ć ć ś ą ź ę ą ę ą ą ć ę ś Ŝ ś ć ą Ŝ ę Ŝ ą Ŝ ę ą ą ś Ŝ Ŝ ć ę ś ę ś ę Ŝ ś ę ę ę ę ą ę Ŝ ą Ŝ ą ę ę ą ć – Chyba nie my lisz powa nie, e jej m jest z… Rodziny, co? – spytał Kellerman, wycieraj c dłonie. – Pan Francini sprzedaje traktory – odparł Macandrew z u miechem. – I nie s dz , by pisał wiersze czy był bywalcem baletu. – Stuprocentowy m czyzna, co? – powiedział Kellerman teatralnym barytonem. – No, to Kansas jest dla niego jak znalazł! – Kellerman był Kalifornijczykiem. – Jest troch upierdliwy, fakt, ale trzeba go zrozumie , martwi si o on – zauwa ył Macandrew. – Kto b dzie nam asystował? – spytał Kellerman. – Lucy Long. – To dobrze. Bałem si , e padnie na moj „przyjaciółk ”. Macandrew si u miechn ł. „Przyjaciółk ” Kellermana była Sylvia Dorman, piel gniarka operacyjna na neurochirurgii. Nie lubili si z Kellermanem. Dorman była miertelnie powa na i traktowała swój zawód jak boskie powołanie. Raził j czarny humor Kellermana i on doskonale o tym wiedział. Motywowało go to, by wspina si na wy yny inwencji czy si ga dna, jak kto woli. Macandrew nie lubił pracowa z nimi, gdy byli razem. Sala operacyjna to nie miejsce na konflikty osobowo ci. Wło yli z Kellermanem fartuchy i z maskami u szyi weszli do sali operacyjnej. – No i jak? – spytał Macandrew, zwracaj c si do Lucy Long. – Wszystko gotowe. Macandrew przebiegł wzrokiem po tacach z narz dziami, a Kellerman podł czył Jane Francini do urz dze maj cych monitorowa jej stan podczas zabiegu. Pulsuj ce zielone punkciki zacz ły mkn po ekranie oscyloskopu przy wtórze pikni rozlegaj cych si zgodnie z regularnym rytmem serca pacjentki. Macandrew si odpr ył. To był jego wiat: wszystko, co widział i słyszał, napełniało go spokojem. Pewnie tak samo czuli si kierowcy ci arówek, gdy siadali za kierownic , i urz dnicy w lizguj cy si za biurka. Nie ma to jak znale si w dobrze znanym otoczeniu. Szczególn uwag zwrócił na o wietlenie. Standardowa, bezcieniowa lampa w suficie tym razem była niewystarczaj ca; poniewa miał operowa twarz pacjentki, wiatło musiało pada na ni z boku. Przysun ł wi c do stołu statyw z dwoma reflektorami pomocniczymi. Aby uzyska dost p do przysadki mózgowej i szyszynki, najcz ciej wywiercano otwór w ko ci mi dzy k tem oka a nosem. Dzi ki temu nie trzeba było goli pacjentowi głowy, a po zabiegu zostawały tylko niewielkie, prawie niewidoczne blizny. – Jak si trzyma? – spytał Kellermana. – Lepiej ni ja – padła odpowied . – Od razu mi ul yło… pi ju wystarczaj co mocno? – Jak suseł. Macandrew poprawił mask , obejrzał czubek wiertła, którego zamierzał u y , i sprawdził silnik, napełniaj c sal jazgotliwym bzyczeniem. Odło ył wiertło i poprosił o skalpel. Kiedy ju miał go w r ce, lekko skin ł głow zespołowi i zrobił pierwsze naci cie. – Zaczynamy. ś Ŝ Ŝ ą Ŝ ą ś ę ą ę Ŝ ę ć ę Ŝ ę Ŝ ę ę ę Ŝ ą ś ą ę ą ę ę ś Ŝ ą ć ę Ŝ ę ć ć ś ą Ŝ ę ę ą ą ć ę ę ę Ŝ ć ą ę ą ń ć ę ś ę ę ź ą ą ć Ŝ ą ę ś ą ę ę ą ę ś ą Ŝ ć ś ć ę ć ę ś ś ę ą ą ę ą ę ć ę Ŝ ź Ŝ ś Ŝ ą ę Ŝ ę Ŝ ą ć ą Ŝ ę ą ę Godzin pó niej szyszynka Jane Francini le ała ju w szklanym pojemniku obok u pionej pacjentki. Normalnie miałaby kształt szyszki, teraz jednak była zdeformowana przez guz niemal jej wielko ci. – Paskudztwo – powiedział Kellerman. – Ale wygl da na to, e wyci łe wszystko. – Te tak my l – odparł Macandrew. – Wszystko jak nale y, adnych uszkodze . – Odwrócił si do jednej z piel gniarek. – Zanie to na patologi , dobrze? Dłonie w r kawiczkach zabrały pojemnik i Macandrew przyst pił do ostatniego etapu operacji. – Nadal wszystko gra? – spytał Kellermana. – Jak najbardziej. – I o to chodzi. Czysta, szybka, zgrabna robota bez powikła . Raz, dwa, i po herbacie. Ledwie wyszedł z sali operacyjnej, a ju go wezwano. Od dy urnej dowiedział si , e Francini przez cały czas nie dawał personelowi spokoju, natarczywie domagał si informacji o stanie ony i powtarzał, e zaraz po operacji chce rozmawia z Macandrew. – Ju id . ę ź Ŝ Ŝ ś ś ą Ŝ ś ę ę Ŝ ą Ŝ ś ś Ŝ ń ę ę ę ą ń Ŝ Ŝ ę ć Ŝ ę ę Ŝ Ŝ Ŝ Francini zerwał si z krzesła na jego widok. – Co z ni , doktorze? – spytał. – Wszystko w porz dku, prawda? Macandrew podniósł r ce w uspokajaj cym ge cie. – Operacja przebiegła pomy lnie, panie Francini. Guz został usuni ty i oddany do analizy. Wyniki b d za kilka godzin. Pa ska ona dochodzi do siebie. B dzie pan j mógł zobaczy , jak tylko si obudzi. – Chwała Bogu! – krzykn ł Francini. – Nie b d owijał w bawełn , doktorze, Jane jest dla mnie wszystkim. – Domy liłem si . – Zostanie pan przy niej? – spytał Francini. – To nie b dzie konieczne, jest w dobrych r kach. Piel gniarki troskliwie si ni zaopiekuj . A teraz prosz wybaczy , ale chciałbym si przebra . – Jasne, jasne. – Francini si cofn ł. – Nie wiem, jak panu dzi kowa , doktorze. Macandrew poczuł si nieswojo. – Panie Francini – zacz ł ostro nie – guz został usuni ty, ale jeszcze nie mamy wyników bada laboratoryjnych. Wiele od nich zale y… zagro enie jeszcze nie min ło. – No tak, ale wyci ł pan to cholerstwo? Całe? – Tak my l , tyle e… – Wyci ł pan, wyci ł. Czuj to. Jane b dzie zdrowa. ę ą ą ę ą ś ś ń ę Ŝ ę ą ś ę ę ą ć ę ą ę ę ę ę ę ć ę ę ę ą ą ę ć ę ą ę ć ę ą Ŝ ę Ŝ ń Ŝ ę ą ś ę Ŝ ą ą ę ę Macandrew wyszedł z kliniki. Udana operacja Jane Francini i jasno wiec ce sło ce wprawiły go w doskonały nastrój. Pogwizduj c, ruszył w stron skrzy owania Trzydziestej Dziewi tej i Rainbow. Zastanawiał si , gdzie zje lunch. Do barku szpitalnego nie zagl dał od dawna. Miał do katowania si posiłkami – je li tak mo na je nazwa – w wielkich instytucjach. Zdecydował si na szybk kanapk u Wendy; dzi ki temu b dzie miał do czasu na przyjemny spacer w sło cu. Stoj c w kolejce, zauwa ył k tem oka, e kto si do niego u miecha: Lucy Long, piel gniarka z sali operacyjnej. Odwzajemnił u miech i widz c, e jest sama, wzi ł tac i przysiadł si do niej. – Nie wiedziałam, e neurochirurdzy jadaj hamburgery – powiedziała Lucy. – A my lała , e co? – Ambrozj – odparła Lucy powa nie. – Czym ja sobie na to zasłu yłem? – spytał Macandrew z udawan uraz . – Ty niczym, Mac. Co innego niektórzy twoi współpracownicy. – Wa ne, e s fachowcami – stwierdził Macandrew i lekko uniósł dłonie na znak, e wolałby o tym nie rozmawia . – Mo e i tak – powiedziała Lucy. – Có , dobremu chirurgowi mo na wybaczy wszystko. Szkoda tylko, e nie zawsze przychodzi to łatwo. Macandrew u miechn ł si i skin ł głow . Wiedział, e chirurdzy nie s łatwi w obej ciu. By robi , co do nich nale y, cz sto musz zapomnie o konwenansach. Ich praca wymaga, by byli w stu procentach pewni swoich umiej tno ci, ale przez to bywaj zadufani w sobie i samolubni czy, jak uj łaby to Lucy Long „upierdliwi”. Ludzi sympatycznych w tym zawodzie jest niewielu, poniewa by cieszy si sympati , trzeba mie dystans do samego siebie i by otwartym na inne punkty widzenia. Chirurdzy za musz błyskawicznie podejmowa decyzje, wierzy w ich słuszno i przyst powa do działania bez obaw, e kto wyrazi sprzeciw – w sali operacyjnej to si sprawdza, przy kolacji niekoniecznie. Macandrew jako jeden z nielicznych zauwa ał ten problem. Pewno ci siebie nie ust pował innym chirurgom, ale poza sal operacyjn wiedział, kiedy trzyma j zyk za z bami. Dzi ki temu był w klinice powszechnie lubiany. – Dobrze si dzi sprawiłe – powiedziała Lucy. – Wszyscy byli pod wra eniem. – Dzi ki, ale to był podr cznikowy zabieg. – Co ty robisz w Kansas City, Mac? – I znowu to samo! – achn ł si Macandrew. – To dobry szpital! Lucy wzruszyła ramionami. – Tak, jasne, ale przecie pracowałe w Bostonie. Przyje d aj c tutaj, nie zrobiłe wielkiego kroku naprzód. ś ą ę ś ę ć ś ć ę ś ę ć Ŝ ą Ŝ ś ą ś ę ę ś ę ę ś Ŝ Ŝ ś ą ę ę ę ą Ŝ ę Ŝ Ŝ Ŝ ć ą ń ą ś ń ą ą Ŝ ą Ŝ Ŝ ą ą ą Ŝ ć Ŝ Ŝ ś Ŝ ą ę ę ą ą ę Ŝ ą ć Ŝ Ŝ ą ś ś ą ę Ŝ ć ć ę ś ć ś ć ę ą ć Ŝ ś Ŝ ą ę ę ą ą ę ę ć ą ć ę ś ę ć ć ś ś ę Ŝ ę Ŝ ą Ŝ ę ś Ŝ Ŝ ą ś ć Macandrew si u miechn ł. – Zaczynałem si tam dusi . W Bostonie chodziłem do szkoły, college’u, na studia medyczne. Mogłem w nim zosta do ko ca ycia, ale nie chciałem. – Obudziła si w tobie cyga ska dusza – powiedziała Lucy z u miechem. Macandrew te si u miechn ł. – Czyli pewnego dnia odjedziesz? – No pewnie. Kiedy przyjdzie wła ciwy moment, wyrusz na zachód. – Jak pionier. Macandrew skin ł głow . – Mam to w genach – powiedział. – Mój pradziadek przyjechał do Stanów ze Szkocji i pow drował na zachód. Wyl dował w Missouri, w miejscowo ci o nazwie Weston. – Domy lam si , e tam byłe ? – Nawet znalazłem jego grób. – To musiało by dziwne uczucie? – Jakbym grał w jednym z odcinków Star Treka. Lucy u miechn ła si i spojrzała na zegarek. – Musz ju wraca . – Wytarła usta papierow serwetk . – A ty? Macandrew potrz sn ł głow . – Id na spacer – powiedział. – Do czwartej mam wolne. O wpół do czwartej rze ki wrócił do kliniki. Po przyjemnym spacerze gotów był na konsylium zwołane przez Saula Klinsmana na czwart . Zostało mu akurat do czasu, by wzi prysznic i si od wie y . Wchodz c do windy, by wjechał na gór , zauwa ył, e piel gniarka z rejestracji podniosła głow i spojrzała na niego. Uniosła r k , jakby chciała go przywoła , ale drzwi si zamkn ły, zanim zd ył nacisn guzik. Kiedy wyszedł na korytarz na pi trze, z gło ników dobiegł d wi k dzwonka i kobiecy głos poprosił, by doktor John Macandrew niezwłocznie skontaktował si z doktorem Saulem Klinsmanem. Macandrew podniósł słuchawk telefonu stoj cego na biurku i wybrał wewn trzny Klinsmana. – Co si stało? – Mógłby przyj do mojego gabinetu, Mac? – Co nie tak? Poł czenie zostało przerwane. Macandrew był ciekaw, czym mógł si narazi Klinsmanowi, ale nic mu nie przychodziło do głowy. Wjechał wind na ostatnie pi tro, gdzie mie ciły si biura ordynatorów i szefów administracji. Wykładzina na podłodze tłumiła kroki, co sprawiało, e w porównaniu z innymi oddziałami panowała tu nienaturalna cisza. Na tym jednym jedynym pi trze nie czu było rodków znieczulaj cych i odka aj cych, zamontowano tu bowiem oddzieln instalacj klimatyzacyjn . Macandrew wszedł do poczekalni przed gabinetem Klinsmana. – Cze – powiedział do Diany French, sekretarki szefa. – Oto znów staj przed tob , twym pi knem onie mielony. Diana lekko pokr ciła głow na znak, e nie pora na pogaduszki. – Wejd , Mac, on ju czeka. Macandrew liczył, e dowie si od niej, o co chodzi, ale Diana, nie patrz c na niego, wróciła do pracy przy komputerze. Zapukał cicho do wypolerowanych mahoniowych drzwi z mosi n tabliczk i wszedł do rodka. – Jak poszła operacja Jane Francini? – spytał Klinsman bez słowa wst pu. – Jak z płatka. Czemu pytasz? – Co nie gra, Mac. Wybudzanie nie przebiega tak, jak powinno. – To znaczy? – Piel gniarki mówi , e jest oszołomiona i dziwnie si zachowuje. Zdołały przekona jej m a, e tak cz sto bywa z pacjentami wychodz cymi z gł bokiej narkozy, i poprosiły, by wrócił za par godzin, ale prawda jest taka, e jej stan si nie poprawia. Jeste zupełnie pewien, e podczas operacji wszystko było, jak nale y? – Oczywi cie! – Dobrze, dobrze, nie w ciekaj si . – Klinsman uniósł dłonie. – Ale chyba nie musz ci mówi , e pan ę ś ą ę ć ć ń Ŝ ę ń Ŝ ę ś ś ą ś ą ę ą ę ą ś ś ę Ŝ ś ć ś ę ę ę Ŝ ć ą ą ą ą ą ę ś ą ś ę ę Ŝ Ŝ ę ć ą ę ś ę ś Ŝ ć ą ę ć ę ć ę ź ę ą Ŝ ą ć ę ę ę ą ę ę ś ś ć ś ą ę ą ę ć ś ę Ŝ ę ą ś ć ę ś ą Ŝ ą ą ć ę ą ę ś ę ą ź Ŝ Ŝ Ŝ ę ą ę Ŝ ą ą ś ę ś ę ą Ŝ ę ą Ŝ ć ę ę ś ę Ŝ Ŝ ę ę Ŝ Ŝ ś ś ę ę ć Ŝ Francini zdenerwuje si , je li si oka e, e z jego on jest co nie tak. – Lepiej tam pójd . – Macandrew zerwał si z krzesła. Klinsman chciał co powiedzie , ale przeszkodziły mu podniesione głosy dochodz ce z poczekalni. Drzwi rozwarły si na o cie . – Przepraszam panów – powiedziała Diana French, czerwona na twarzy. Tony Francini wcisn ł si obok niej do gabinetu. Przyskoczył do Macandrew, zaciskaj c pi ci. – Prosta sprawa, co? Rutynowy zabieg? Co ty sobie, dupku, my lisz? Co zrobiłe mojej onie? – Panie Francini, dosłownie przed chwil wróciłem do kliniki. Nie zagl dałem jeszcze do pa skiej ony, ale zapewniam, e operacja si powiodła. Nie wyst piły adne powikłania i daj słowo, e cokolwiek pana niepokoi, jest tylko chwilow reakcj na rodek znieczulaj cy. Francini podszedł jeszcze bli ej i wbił palec wskazuj cy w pier Macandrew. – A teraz ja co panu powiem, doktorze – powiedział gro nym tonem. – Oby pan miał racj , bo wła nie byłem na dole i kobieta w tym łó ku… nie jest moj on . ę ś ę Ŝ Ŝ Ŝ ę ą ś ę ś ą ą ę ś ć Ŝ ę ą ś ą Ŝ ę ą Ŝ ś ś ń ę Ŝ Ŝ ą Ŝ ą ś ś ź Ŝ ę Ŝ ą ą ą ś ą Ŝ ą ś ę ś