kartka piata z pamietnika Tosi i Franka dla dzieci

Transkrypt

kartka piata z pamietnika Tosi i Franka dla dzieci
Kartka piąta z pamiętnika Tosi i Franka
Z pamiętnika Tosi
Kilka gier, bajki dla dzieci, maskotki, zabawki od wujka
Edka, kredki i pisaki od dziadków. Listę zamykają karty do
gry w Piotrusia. Mam całe pudełko! Nawet nie
przypuszczałam, że uda mi się je wypełnić. Jutro zawiozę je do szkoły.
Ciekawe, ile inni zebrali. Im więcej, tym lepiej!
Jedziemy z klasą do szpitala dla dzieci. Wyruszamy z prezentami,
gitarą i piosenką. To kolejna nasza wyprawa. W środku wita nas
znajoma pani pielęgniarka. Razem z nią ruszamy w obchód po
oddziałach. Śpiewamy, klaszczemy, rozmawiamy, rozdajemy podarki.
Żadne z dzieci nie odchodzi z pustymi rękami. Ich uśmiech jest
najwspanialszym podziękowaniem. Przechodzimy od sali do sali.
Celem jest sala Marka. To chłopiec, którym się opiekujemy. Ma
jedenaście lat. Poznaliśmy go podczas pierwszej wizyty w szpitalu.
Marek jest ciężko chory, nie widzi nas, ledwie słyszy, ale wie, że
przychodzimy specjalnie dla niego. Poznaje nas po dotyku,
wymyśliliśmy szczególny rodzaj powitania! Rodzice Marka śmieją się,
że nawet na nich nie czeka z taką niecierpliwością jak na nas. Mówią o
świętach, które być może uda im się w tym roku spędzić w domu, jeśli
stan chłopca na to pozwoli. Opuszczam szpital z radością w sercu, choć
wiem, że następnym razem mogę już Marka nie zastać. Bądź
uwielbiony Panie Jezu w cierpiących, chorych dzieciach.
Z pamiętnika Franka
Wpadłem do domu dziadków jak burza i otworzyłem
prędko drzwi, sapiąc jeszcze.
- Babciu, co się stało? Dziadziuś, to nic ci nie jest? – zawołałem
rozglądając się i wbiegając do kuchni, gdzie oboje pili najspokojniej
w świecie herbatę z miodem i cytryną.
- A co ma być? – zaśmiała się babcia – grzejemy się, bo właśnie
wróciliśmy z kościoła, a trochę zimno i zmarzliśmy nieco.
- Wiem, że byliście w kościele, ale widzę, że nie jesteście chorzy!
- A od kiedyż to do kościoła się chodzi chorym? – zdziwił się
dziadziuś.
- A ja.. bo ja… ja się przestraszyłem, ja… naprawdę się bałem, że coś
wam dolega, że… źle z wami… że bardzo źle… że najgorzej… próbowałem wykrztusić to, co mi leżało na sercu, ale nie umiałem.
- Bałeś się, że umieramy? – humor dziadka był straszny, ale tym razem,
gdy tak ze śmiechem trafnie zażartował, sam zacząłem się śmiać,
widząc, że nic im nie grozi…
- No… tak. – odetchnąłem z ulgą, a babcia z dziadkiem buchnęli
śmiechem.
- Skąd ci to przyszło do głowy? – zapytali.
- Kiedy szedłem ze szkoły spotkałem tatę, który jechał autem i mi
powiedział, że właśnie wraca od was, że był was zawieźć do kościoła,
bo przyjęliście sakrament namaszczenia chorych. Ale wtedy jakiś
samochód zaczął trąbić i tato musiał odjechać, więc krzyknąłem tylko,
że już do was biegnę… no i przybiegłem cały w strachu, bo kiedyś
słyszałem, że takie namaszczenie to na łożu śmierci się przyjmuje…
- Oj, Franuś, Franuś… - babcia przytuliła mnie mocno – kochany jesteś,
że tak się o nas zmartwiłeś, ale niepotrzebnie. Sakrament namaszczenia
chorych nie jest udzielany tylko osobom poważnie chorym czy w
zagrożeniu życia. Osoby w podeszłym wieku, tak jak my, mogą go
przyjmować wiele razy. I właśnie dzisiaj było takie specjalne
nabożeństwo dla ludzi starszych i chorych.
- Sakrament ten nie jest niczym smutnym - niesie ludziom ulgę czy
nawet uzdrowienie – dodał dziadek.- Ja na przykład od razu poczułem
się lepiej.
- Ja też, gdy zobaczyłem was uśmiechniętych i pijących herbatę zakończyłem. Cieszyłem się, że dzisiaj znowu dowiedziałem się czegoś
nowego. I że dziadkowie są zdrowi…