Z wizytą u jej królewskiej mości
Transkrypt
Z wizytą u jej królewskiej mości
gimsedziszow.pl Z wizytą u jej królewskiej mości Renata Szostecka (N) Ciepły majowy dzień. Nieco zdenerwowana jadę na miejsce zbiórki. Szkolny parking, zwykle zastawiony tylko autami nauczycieli, dziś pęka w szwach. Wszyscy ze zniecierpliwieniem czekają na autobus, który nadjeżdża chwilę później. Wiezie nas tylko trzydzieści kilometrów na kolejny przystanek naszej podróży. Lotnisko w Jasionce. Sprawdzamy wagę i wymiary naszych bagaży. Tak na wszelki wypadek. Dostaję do ręki bilet, a później muszę przejść przez bramkę, która zaczyna piszczeć jak szalona. - Proszę zdjąć buty – mówi kobieta z ochrony, a ja posłusznie stosuję się do jej zaleceń. Kiedy okazuje się, że nie przewożę materiałów wybuchowych ani noży, mogę przejść dalej. W terminalu, spędzamy kolejne półtorej godziny. Sklep bezcłowy proponuje nam napoje o cenie dwukrotnie przekraczającej swoją wartość, ale wszyscy jesteśmy spragnieni i nie zwracamy na to uwagi. Po kolejnej odprawie, tym razem paszportowej, możemy wsiąść do samolotu. Stewardessy demonstrują, jak mamy się zachowywać w razie awaryjnego lądowania i życzą wszystkim przyjemnego lotu. Startujemy. Maszyna rozpędza się i wznosi coraz wyżej, wyżej, aż w końcu możemy oglądać ziemię z wysokości, bagatela, dziesięciu kilometrów. Po dwóch godzinach jesteśmy w Stansted. Do Londynu wiezie nas autobus z kierownicą po „złej” stronie. Jeżdżenie pod prąd jest niebezpieczne, ale wierzę, że Anglicy wiedzą, co robią. Po godzinie mijamy to wszystko, co dotąd znaliśmy tylko z pocztówek. Tower Bridge, London Eye, Big Ben. Na ulicach mieszanka kulturowa. Mija trochę czasu zanim znajdujemy nasz hotel, więc dopiero o piętnastej, to jest czternastej (ach, ta zmiana czasu), wychodzimy na spacer po mieście. Z pewnym ociąganiem zakładamy nasze czerwone czapki i wchodzimy do najstarszego metra na świecie. Jedziemy na Piccadilly Circus, gdzie możemy zobaczyć słynnego aniołka, a właściwie erosa. W klimatycznej restauracji jemy obiadokolację, po mistrzowsku podanego łososia i zupę pomidorową o smaku rozcieńczonego sosu do spaghetti. Dopiero później dowiaduję się, że Anglicy zup nie jedzą i całkowicie ich usprawiedliwiam za jej smak. Chwilę później czeka na nas prawdziwa atrakcja, M&M’s World. Długi, naprawdę bardzo długi rząd tęczowych cukierków wprawia nas w szał, a ich cena w osłupienie. Przechodzimy na Trafalgar Square, plac upamiętniający zwycięstwo Anglików nad Francuzami w 1805 roku. Zaczyna się ściemniać. Po kilku pamiątkowych zdjęciach wracamy do hotelu. Ale najpierw sklepik na rogu. W samolocie nie wolno przewozić płynów, a za nami długi dzień. Kolejnego ranka na stole królują angielskie tosty, bułki i herbata. Po posiłku ruszamy (metrem oczywiście) do Chinatown. Przechodzimy Gerrard Street, gdzie Chińczycy zwykli świętować Nowy Rok, a chwilę później jesteśmy już w British Museum. Mamy okazję zobaczyć niesamowite płaskorzeźby z greckiego Partenonu i monumentalne posągi egipskich faraonów. Spacerkiem idziemy do Galerii Narodowej. Wiele ze znajdujących się tu obrazów znamy choćby z podręcznika do plastyki. „Słoneczniki” Van Gogha, „Małżeństwo Arnolfinich”, a nawet druga wersja „Madonny wśród skał” da Vinciego. Ale to nie koniec kulturalnych atrakcji, bo przed nami Muzeum Historii Naturalnej, Muzeum Techniki i Muzeum Sztuki Użytkowej. Do pierwszego, ciągnie się tak długa kolejka, że z żalem rezygnujemy. Za to ostatnie wzbudza nasze zainteresowanie swoją nazwą. Duże wrażenie robi na nas wystawa starych sukni i kluczy. Gdy wychodzimy z muzeum, angielska pogoda daje o sobie znać. Z chmur gromadzących się od rana nad Londynem leje jak z cebra. Deszcz przeczekujemy w Muzeum Techniki, gdzie okazuje się być, wbrew moim stricte humanistycznym obawom, naprawdę ciekawie. Kolejnym punktem jest Buckingham Palace, oficjalna siedziba królowej, do której wstępu strzegą wartownicy w wielkich, czarnych, futrzanych czapach. Po przejściu przez majestatyczny St. James’s Park naszym oczom ukazuje się siedziba premiera, Downing Street. Okratowanego wejścia pilnują strażnicy uzbrojeni w karabiny maszynowe, a drzwi numeru dziesiątego są ledwo widoczne. To małe rozczarowanie osładza fakt, że kilkadziesiąt metrów dalej możemy zobaczyć gmach Parlamentu z wieżą, na której znajduje się dzwon Big Ben. Jest równa dwudziesta (dla Anglików 8 p.m.), więc możemy usłyszeć jak bije. Zmęczeni idziemy jeszcze pod Opactwo Westminsterskie, gdzie odbywają się koronacje królów i królowych. Po powrocie do hotelu zasypiamy niemal od razu. Niedziela. Są z nami dwaj księża, więc odbywa się msza. Jedziemy do Greenwich, znanego głównie z południka zero. Jest to również i nasz cel. Królewskie Obserwatorium Astronomiczne nie robi jednak na nas tak dużego wrażenia, jak niewielka kreska na ziemi – granica między półkulą wschodnią, a zachodnią. Podziwiamy jeszcze piękny park i jedziemy do finansowej dzielnicy Londynu, mianowicie City. Wchodzimy do Katedry św. Pawła, gdzie ślub brała strona 1 / 2 gimsedziszow.pl Z wizytą u jej królewskiej mości Renata Szostecka (N) księżna Diana i dostajemy trochę czasu wolnego. Pijemy kawę, jemy ciastka i już mamy siłę do dalszego zwiedzania. Podchodzimy pod 30 St Mary Axe, znanego też jako „korniszon”. Idąc krętymi uliczkami natrafiamy na bar, w którym w 1652 roku po raz pierwszy, publicznie wypito kawę. Przechodzimy też ulicą, którą bardziej kojarzymy z filmów o Harrym Potterze jako ulicę Pokątną i jesteśmy przy Tower of London. Wsiadamy na statek i Tamizą, spod Tower Bridge, płyniemy aż pod London Eye. Tam czeka na nas niezwykły film 4D i przejażdżka największym w Europie kołem młyńskim. Roztacza się stamtąd wspaniały widok na całe miasto. Wracając do hotelu, wysiadamy stację wcześniej i ruszamy przez Hyde Park. O godzinie trzeciej nad ranem wyjeżdżamy na lotnisko. W hali odlotów staram się nie zasnąć, ale jestem tak zmęczona, że w samolocie ucinam sobie krótką drzemkę. Jeszcze przejazd autobusem i naszym oczom ukazują się znajome widoki. Po trzech dniach w jednej z największych, najpiękniejszych i najbardziej zabieganych metropolii na świecie, powrót do Sędziszowa, małej kropki na mapie, jest niezwykle kojący. /Emilia Sroka III H/ Zdjęcia strona 2 / 2