CHRZEŚCIJAŃSKA REWOLUCJA A ZŁUDZENIA ATEIZMU
Transkrypt
CHRZEŚCIJAŃSKA REWOLUCJA A ZŁUDZENIA ATEIZMU
Wstęp bezstronną pracą historyczną. Doskonały obiektywizm nie jest możliwy nawet dla najbardziej trzeźwo myślącego historyka, gdyż pisanie historii wymaga tworzenia narracji składającej się z przyczyn i skutków, a zatem jest z konieczności aktem interpretacji, który ze swej natury nigdy nie jest wolny od uprzedzeń bądź przychylnego nastawienia autora. Ja jednak nie jestem historykiem i nawet nie staram się o obiektywizm. Na kartach tej książki przedstawiam swoje przychylne bądź nieprzychylne nastawienie w sposób jawny i nieskrępowany, a w mojej argumentacji pod pewnym względem z rozmysłem posuwam się do skrajności (a przynajmniej takie można odnieść wrażenie). Wydaje mi się, że jest rzeczą roztropną przyznać się do tego już na samym początku, chociażby tylko po to, by uniknąć oskarżenia, że udawałem, iż jestem obiektywny lub przyjmuję postawę neutralną, by uśpić czujność czytelnika i wprowadzić go w stan uległej łatwowierności. Moja książka to w najlepszym razie „esej historyczny” pisany od początku do końca z określonym nastawieniem i zamierzony przede wszystkim jako apologia pewnego konkretnego rozumienia skutków, jakie na rozwój zachodniej cywilizacji wywarło chrześcijaństwo. Nie oznacza to wcale – nie omieszkam dodać – że w jakikolwiek sposób wyrzekam się dążenia do obiektywnej prawdy; twierdzenie, że nasze sądy dotyczące wydarzeń z przeszłości nigdy nie są całkowicie wolne od wstępnych założeń i osobistych przekonań, nie oznacza wcale poddania się zupełnemu i dogłębnemu relatywizmowi. Nie zawsze da się przedstawić niezbite dowody na poparcie własnych wniosków, z pewnością jest jednak możliwe zgromadzenie takiej liczby dowodów, by starczyło ich na wyeliminowanie uzasadnionych wątpliwości, podobnie jak możliwe jest zorienTa k s i ą ż k a n i e j e s t ż a d n ą m i a r ą 8 wstęp towanie się, w jaki sposób ta czy inna interpretacja wykracza całkowicie poza zgromadzone dowody, a nawet im przeczy, stając się jedynie nośnikiem predylekcji, zainteresowań czy wierności autora pewnym ideom. Co więcej, mogę ręczyć za uczciwość mojego wywodu; nie wypaczyłem świadomie żadnego aspektu przedstawianych w mojej książce wydarzeń ani nie starałem się ukryć żadnego z bardziej przygnębiających epizodów. Tak się składa, że tego rodzaju uczciwość niewiele mnie kosztuje. Ponieważ wcale nie chcę dowieść, że chrześcijańskie orędzie może w czarodziejski sposób przemienić w jednej chwili całe społeczeństwa ani wydobyć miłość bliźniego, którą nakazuje, z głębi duszy każdego człowieka, ani całkowicie wykorzenić okrucieństwa i przemocy z ludzkiej natury lub cudownym sposobem wydobyć ludzi, mężczyzn i kobiety, z ich historycznego kontekstu, nie odczuwam tym samym potrzeby, by przemilczać lub usprawiedliwiać niezliczone porażki tylu chrześcijan, którym przez stulecia nie udawało się żyć życiem pełnym miłości i pokoju. Ilekroć bronię chrześcijaństwa jako zjawiska historycznego, czynię to tylko po to, by wyrazić swoje obiekcje wobec pewnych rozpowszechnionych kalumnii dotyczących Kościoła lub sprzeciwić się temu, co uważam za fałszywą albo idiotyczną prezentację wiary chrześcijańskiej czy historii, lub po to, by zwrócić uwagę na osiągnięcia i cnoty, które owi autorzy o gorliwym antychrześcijańskim nastawieniu najczęściej ignorują, ukrywają lub zbywają machnięciem ręki. Poza tym, co przedstawiłem wyżej, moje ambicje nie są wygórowane; nie staram się tu nikogo na nic nawrócić. W rzeczy samej moja osobista wiara lub niewiara jest w zasadzie bez znaczenia dla mojego wywodu i – co może niektórych zaskoczyć – niewiele by do niego wniosła. Na przykład niektóre początkowe partie książki dotyczą Kościoła rzymskokatolickiego; jednak cokolwiek mówię w jego obronie, nie powinno być traktowane jako obrona samej instytucji (której nie jestem członkiem), lecz jedynie prawdy historycznej. Szczerze mówiąc, rzadko kiedy żywię bardziej niż letnie uczucia do instytucjonalnego chrześcijaństwa; istnieją także liczne formy wiary i praktyk chrześcijańskich, co do których trzeba by mnie bardzo przymusić, bym mógł zdobyć się dla nich z głębi duszy na jakieś dobre słowo, i odrzucanie ich przez ateistę lub sceptyka odbieram jako absolutnie godne pochwały. Co więcej, nic z tego, co przedstawiam w tej książce (nawet jeśli takie jest moje założenie), nie pociąga za sobą twierdzenia, że wstęp 9 chrześcijańska wizja rzeczywistości jest prawdziwa. A nawet jeśli tak jest, moja argumentacja ma z założenia być prowokacyjna, a jej bardziej apologetyczne elementy mają utorować drogę dla szeregu znacznie radykalniejszych, może nawet w pewien sposób nieumiarkowanych twierdzeń. Książka ta zajmuje się przede wszystkim, a przynajmniej zasadniczo, historią wczesnego Kościoła, skupia się na około czterech lub pięciu pierwszych wiekach i tym, w jaki sposób w kulturze późnego antyku narodziło się chrześcijaństwo. Zasadniczym celem, jaki przyświecał mi przy jej pisaniu, było zwrócenie uwagi na szczególny i radykalny charakter nowej wiary w tym właśnie kontekście; na to, jak ogromną przemianę myśli, wrażliwości, kultury, moralności i wyobraźni duchowej stanowiło chrześcijaństwo w epoce pogańskiego Rzymu; na wyzwolenie z fatalizmu, kosmicznej rozpaczy i terroru okultystycznych mocy, jakie z sobą niosło; na niezmierzoną godność, którą przypisało osobie ludzkiej; na to, jak podważyło najbardziej okrutne cechy społeczeństwa pogańskiego; na jego (niestety, jedynie częściową) demistyfikację władzy politycznej; na jego zdolność do tworzenia moralnej wspólnoty tam, gdzie nigdy wcześniej wspólnota taka nie istniała; i na wyniesienie ponad wszystkie inne cnoty czynnej miłości bliźniego. Jeśli przedstawić istotę mojego wywodu w najprostszy, a zarazem najbardziej jak to możliwe pozytywny sposób, sprowadza się on przede wszystkim do twierdzenia, iż spośród licznych wielkich przemian, które odcisnęły swe piętno na ewolucji zachodniej cywilizacji, niezależnie od tego, czy dokonywały się one gwałtownie czy stopniowo, czy miały charakter polityczny, filozoficzny, społeczny czy naukowy, materialny bądź duchowy, była tylko jedna taka przemiana – triumf chrześcijaństwa – którą można określić jako „rewolucję” w pełnym tego słowa znaczeniu: prawdziwie masową i epokową rewizję dominującego wcześniej sposobu postrzegania świata przez ludzkość, tak przemożną, gdy chodzi o wpływ, i tak rozległą, gdy brać pod uwagę jej skutki, iż w rzeczy samej stworzyła ona nową koncepcję świata, historii, natury ludzkiej, czasu i dobra moralnego. Dodam, że w moim przekonaniu było to wydarzenie zarówno niepomiernie bardziej wpływowe ze względu na jego kreatywność kulturową, jak i bardziej uszlachetniające w swej moralnej mocy niż jakikolwiek inny ruch ducha, woli, wyobraźni, dążeń czy zdobyczy i osiągnięć w historii Zachodu. Jestem także przekonany, iż biorąc pod uwagę to, jak radykalnie odmienne było chrześcijaństwo 10 wstęp od kultury, którą stopniowo i nieubłaganie wyparło, jego ostateczne zwycięstwo było wydarzeniem tak mało prawdopodobnym, iż rozsadza same granice naszego rozumienia historycznej przyczynowości. Mój wywód ma jednak także element negatywny. Powinienem go określić jako odrzucenie przeze mnie nowożytności lub – mówiąc dokładniej – odrzucenie przeze mnie ideologii „tego, co nowożytne”, a zwłaszcza moje odrzucenie mitu „oświecenia”. Wyjaśnię od razu, że mówiąc „nowożytność” bądź „nowoczesność”, nie mam na myśli współczesnej medycyny, możliwości podróżowania samolotami czy badania kosmosu ani żadnego z tych prawdziwie przydatnych i godnych podziwu aspektów współczesnego życia. Nie mam tu nawet na myśli współczesnej filozofii, ideologii społecznej czy myśli politycznej. Chodzi mi raczej o wielką narrację współczesności dotyczącą jej samej; opowieść o triumfie krytycznego rozumu nad „irracjonalną” wiarą, o postępie moralności społecznej zmierzającej ku większej sprawiedliwości i wolności, o „tolerancji” świeckiego państwa, o niekwestionowanym pierwszeństwie etycznym indywidualizmu bądź kolektywizmu (bo i z tym być może mamy do czynienia). W rzeczy samej twierdzę po części, iż to, co wielu z nas ciągle ma w zwyczaju określać jako „wiek rozumu”, było na wiele znaczących sposobów początkiem schyłku autorytetu rozumu jako wartości kulturowej; iż czasy współczesne wyróżniają się w zasadniczej mierze zarówno triumfem sztywnego i bezmyślnego dogmatyzmu w każdej sferze ludzkich dążeń, nie wyłączając nauki, jak i ucieczką od racjonalności ku niezliczonym, usypiającym umysł fundamentalizmom religijnym bądź świeckim; iż oświeceniowa ideologia nowożytności jako takiej nie przyczyniła się w żaden szczególny sposób do postępu współczesnej nauki; że zdolność do barbarzyństwa współczesnego państwa świeckiego wykracza poza wszelkie formy zła, o które można by słusznie oskarżać chrześcijaństwo, i to nie dlatego, że państwo ma dzisiaj do swej dyspozycji zaawansowaną technikę, lecz ze względu na samą jego naturę; iż do głównych osiągnięć współczesnej kultury zaliczyć trzeba powrót na skalę masową do przesądów i dojrzewanie szczególnie bezlitosnych form nihilizmu; a także dlatego, że nowożytność, w porównaniu z rewolucją chrześcijańską, której miejsce zajęła, to zaledwie następstwo lub reperkusja, reakcyjna ucieczka i poddanie się w wygodną, lecz dehumanizującą, moralną i mentalną niewolę naturze. Tu właśnie zaczyna się i kończy wstęp 11 wszystko, co chcę powiedzieć. Głównym tematem całej reszty książki są pierwsze wieki istnienia Kościoła, przedstawiam je jednak z perspektywy dnia dzisiejszego i jeśli powracam z tamtego czasu do współczesności, to jedynie po to, by się zastanowić, jaka musi być prawdziwa natura kultury postchrześcijańskiej. Nie muszę dodawać, że moje prognozy są raczej pesymistyczne. Wszelkie podsumowania są zawsze niebezpieczne. Wiem, że jeśli zredukować moją argumentację do jej najbardziej podstawowych elementów, tak jak uczyniłem to przed chwilą, pozostaje ona niedopracowana. Osądowi czytelnika pozostawiam, czy dopełniając powyższy obraz szczegółami, udało mi się tym samym osiągnąć większy stopień subtelności i wyrafinowania. Nie zmienia to faktu, że cały czas w moim dążeniu ożywia mnie dojmująca świadomość tego, jak ogromny jest dystans historycznej amnezji i kulturowej alienacji oddzielającej nas od pierwszych stuleci chrześcijaństwa i jak często nasza zażyłość i dobra znajomość chrześcijaństwa w jego dzisiejszej postaci czyni nas niewrażliwymi na radykalną nowość i niezwykłość Ewangelii wtedy, gdy głoszono ją po raz pierwszy, a nawet wtedy, gdy przyjmowały ją kolejne pokolenia chrześcijan w starożytności i średniowieczu. Określić ten stan rzeczy jako niefortunny to zbyt mało. Nasze normalne poczucie ciągłości historii, chociaż może zaakceptować nagłe jej przerwania i znaczne wstrząsy, utrudnia nam, tak czy owak, ogarnięcie myślą samej skali tego, co określam jako „chrześcijańskie przerwanie” tradycji Zachodu. Tymczasem musimy je ogarnąć, jeśli chcemy właściwie zrozumieć, kim byliśmy i jesteśmy i czym się staliśmy, bądź by zrozumieć szczęśliwą fortunność, a zarazem ogromną kruchość wielu z tych moralnych „prawd”, na których wspiera się nasze rozumienie tego, co znaczy być człowiekiem, a nawet by zrozumieć, jakie środki obrony posiadamy, by zapobiec kulturowej śmierci tychże prawd. I wreszcie, jakkolwiek by było, biorąc pod uwagę, jak potężna była siła tego chrześcijańskiego przerwania – jeśli chodzi o kształtowanie rzeczywistości, w której wszyscy przebywamy – jest naszym oczywistym obowiązkiem wobec naszej przeszłości starać się uchwycić jego prawdziwą naturę. Określiłem tę książkę jako „esej” i należy o tym pamiętać w trakcie lektury. Nie jest to rozprawa historyczna, jeśli przez taką rozumiemy wyczerpujący 12 wstęp w każdym szczególe, chronologiczny opis wydarzeń społecznych, politycznych i ekonomicznych. Jest tak w dużej mierze dlatego, że brak mi po prostu wielu szczególnych umiejętności, jakich wymaga się od prawdziwie biegłych w swojej dziedzinie historyków, i jestem boleśnie świadom, jak bardzo mizernie wyglądałyby moje starania w tym kierunku, gdyby porównać je z ich pracami. To, co napisałem, to jedynie rozbudowane rozważania nad pewnymi faktami z historii, nic więcej. Zestawienie materiału jest raczej tematyczne niż chronologiczne i nie mam ambicji, by przywoływać, jeśli nie jest to konieczne, większości z co bardziej gorących sporów, jakie toczą się dzisiaj między historykami na temat wczesnego Kościoła. A zatem kierunek i kolejność mojej opowieści dyktować będzie logika mojego wywodu. Ponieważ jest to esej, wolałbym oczywiście zrezygnować całkowicie z aparatu naukowego, aby wszystko, o czym piszę, było zwięzłe i nie odrywało czytelnika od lektury. Stwierdziłem jednak, że nie dam rady pozbyć się zupełnie przypisów i aby pogodzić jedno z drugim, starałem się zredukować ich liczbę i objętość do minimum, na ile pozwalają na to zdrowy rozsądek i sumienie. Konstrukcja mojej argumentacji jest bardzo prosta i składają się na nią cztery „kroki”. W części pierwszej zaczynam od przedstawienia obecnego stanu popularnego piśmiennictwa antyreligijnego i antychrześcijańskiego, starając się określić pewne wspólne wszystkim autorom takich prac założenia. W części drugiej – nie przeczę, że zdawkowo – przedstawiam wizję chrześcijańskiej przeszłości, którą nauczyła nas przyjmować za prawdziwą ideologia nowożytności. W części trzeciej, będącej sednem mojego eseju, staram się przedstawić (tak jak mówiłem, tematycznie), co zdarzyło się w czasie pierwszych wieków Kościoła, a także opisać powolne nawrócenie się imperium rzymskiego na nową wiarę. W części czwartej wracam do współczesności, by zastanowić się nad konsekwencjami schyłku chrześcijaństwa. Na koniec powinienem dodać, że wszystko, co próbuję opisać w książce, to w dużej mierze moje osobiste wyobrażenie historii chrześcijaństwa. Przyznaję zarazem, iż jest to wyobrażenie być może odrobinę ekscentryczne, jeżeli chodzi o jego kształt, niektóre uwypuklone elementy, a nawet ton wypowiedzi. Nie oznacza to jednak, że moja książka to jedynie zbiór subiektywnych impresji, ponieważ zależy mi na tym, by zadać tyle celnych sztychów, ile to możliwe, kierując atak zarówno przeciwko temu, co uwa- wstęp 13 żam za fałszywą historię, jak i przeciwko nieuczciwym i niekompetentnym historykom, to zaś wymaga konkretnych dowodów. Z drugiej strony wydaje mi się oczywiste, że aby przekazać pewną osobistą wizję, nie wystarczy udowodnić lub obalić niektóre twierdzenia dotyczące faktów. Trzeba także zaprosić innych, aby zobaczyli to, co my widzimy, starać się przyciągnąć innych do świata, który w tej wizji się nam jawi. Jestem przekonany, że w konkretnym momencie historii ludzkości Zachodu przydarzyło się coś, co zmieniło ją na najgłębszym poziomie świadomości i najwyższym poziomie kultury. Było to coś tak odmiennego i promieniującego w swoim bezmiarze, że nie sposób wytłumaczyć, dlaczego pamięć o tym wydarzeniu tak bardzo zgasła w naszej świadomości, ograniczając się do paru starych nawyków myślowych i pragnienia, którego pochodzenia już dłużej nie znamy, lub też dała się zastąpić całkowicie przez parę stosunkowo nowych nawyków myślowych i pragnienie, czyniące nas zupełnie nieświadomymi tego, co porzuciliśmy. Być może jednak jest tak, iż zasłona, którą czas zaciąga między nami a odległą przeszłością, w pewnym sensie chroni nas przed brzemieniem zbyt obfitej pamięci. Niejednokrotnie okazuje się, że zbytnie pogrążanie się w cieniach minionych epok może działać destrukcyjnie i że nasza zdolność do zapominania jest – jak zauważył Friedrich Nietzsche – bardzo często warunkiem naszej umiejętności życia w teraźniejszości. Ale twierdzenie to oznacza także, że każda naturalna siła może stać się zarazem naszą wewnętrzną słabością; żyć całkowicie w teraźniejszości, wyzbywszy się mądrości, którą daje nam szerokie spojrzenie na przeszłość, to żyć życiem idioty w niewdzięczności i bezbarwnym oderwaniu. Z czasem nasza zdolność do zapominania może sprawić, że wszystko dla nas stanie się zupełnie zwyczajne i przewidywalne, nawet rzeczy i zjawiska, które w rzeczywistości są w szczególny sposób godne uwagi i nieprzekonujące. Najważniejszym zadaniem refleksji historycznej jest obudzić nas z odznaczającego się samozadowoleniem letargu niepamięci o przeszłości i przywołać wiedzę o sprawach, które nigdy nie powinny zostać zapomniane. Najważniejszym zaś zadaniem historii chrześcijańskiej jest nie tylko przypomnieć nam, w jaki sposób staliśmy się ludźmi nowożytnymi ani jak ukształtowana została zachodnia cywilizacja, ale także przywołać na powrót coś z wyjątkowego cudu i niedającego się wyrazić piękna, których świadomość ciągle nie daje nam spokoju, wprawia w zachwyt, dręczy nas i przemienia.