Mam 31 lat i dwóch synków
Transkrypt
Mam 31 lat i dwóch synków
Mam 31 lat i dwóch synków. Jestem sześć lat po rozwodzie. Nie chcę mieć więcej dzieci - te, które mam, są ogromnie absorbujące, zwłaszcza że dużo chorują. Jesteśmy ze sobą bardzo blisko. Nie pracuję od dawna, utrzymuję się z alimentów i pomocy rodziców, czasem udaje mi się trochę zarobić. Kilka miesięcy temu poznałam swojego obecnego partnera. Zamieszkaliśmy razem - to dobry, stały związek. Byłam w fazie między dwoma lekami hormonalnymi i musiałam zrobić przerwę, dlatego używaliśmy prezerwatyw. Jestem bardzo uważna, zawsze się zabezpieczam, zwykle podwójnie, więc kiedy się okazało, że zaszłam w ciążę, byłam wściekła na siebie, przerażona. Miałam poczucie winy. To takie idiotyczne - zajść w ciążę z powodu pękniętej prezerwatywy. Byłam przerażona tym, co będzie dalej - aborcja jest nielegalna, dzieci chorują, my - bez pieniędzy. Decyzję o zabiegu podjęłam natychmiast - po prostu wiedziałam, że nie chcę, nie mogę znów zostać matką. To przecież ogromna odpowiedzialność i praca, a ja i tak wciąż uważam, że nie jestem wystarczająco dobrą matką. Małe dziecko wymaga nieustannej opieki przez kilka lat - to byłoby poświęcenie nie tylko mojego czasu i uwagi - odebrałabym coś z życia swoim synom. Nie mam prawa do czegoś takiego, zwłaszcza, że oni właściwie mają tylko mnie. A mój związek świetnie rokował na przyszłość, lecz był jeszcze nowy. Uważam, że nie można decydować się na dziecko po trzech miesiącach znajomości. Potem zdałam sobie sprawę, że to przestępstwo i wpadłam w panikę. Byłam zdenerwowana, bałam się, że nie znajdę nikogo, kto to zrobi, że nie zdobędę pieniędzy. Zaczęłam nienawidzić własnego ciała, tego, że robiło co chciało. Ciągle miałam mdłości. Byłam wściekła, a przede wszystkim upokorzona, że to się zdarzyło bez mojej zgody. Zaczęłam się też bać, że ktoś na mnie doniesie, że jacyś ludzie będą mnie osądzać. No i kołatały mi się po głowie opowieści, że kobieta po aborcji zawsze cierpi, rozpacza. Nie uległam tym myślom dzięki ciotce mojej przyjaciółki, która powiedziała mi, że to bzdury, że poczuję zwyczajną ulgę. Gabinetu szukałam przez przyjaciółkę - ja się bałam, a ona po prostu dzwoniła do gabinetów i pytała o ceny, warunki itd. Nikt się temu nie dziwił, to normalka. Najdroższa metoda kosztuje chyba 3,500 zł, najtańsza - 1600. Bardzo liczyłam na pigułkę RU. Czytałam gdzieś, że jest wszędzie dostępna, ale okazało się, że nikt tego nie ma. Wreszcie poszłam po prostu do swojej lekarki. Zachowywałam się w sposób konspiracyjny, poprosiłam, żeby wyszły pielęgniarki, nim jej powiedziałam, o co chodzi. Ale ona to przyjęła jako coś oczywistego. Powiedziała, że sama się tym nie zajmuje, ale ma znajomego lekarza. Potem okazało się, że wyjechał, więc znalazła mi innego, za 2,000 zł. Ani ja, ani mój partner nie mieliśmy takich pieniędzy. Najpierw sprzedałam jakieś złote obrączki. A potem, bez mojej wiedzy, zaczęły zbierać dla mnie pieniądze moje przyjaciółki. Nie czuję się dobrze, przyjmując od ludzi taką pomoc. Czułam się upokorzona, a jednocześnie bardzo wzruszona takim darem tylu ludzi. Stanęli za mną murem... złożyło się ponad dziesięć osób... To był normalny gabinet w wynajętym mieszkaniu. W poczekalni wisiał święty obrazek i kalendarz z rozebraną panienką. Lekarz był bardzo sympatyczny - tak zwany ludzki człowiek. Najpierw wysłał mnie na USG do innego lekarza. Wyniki poszły bezpośrednio do niego, obejrzał je i podarł. Wyjaśnił mi, że wszystkie ślady trzeba zniszczyć. Sam zabieg odbył się kilka dni później. Przede mną była jakaś pani, zaraz po mnie następna, od wejścia do wyjścia trwało to pół godziny. Dostałam znieczulenie ogólne, kiedy się obudziłam, minęło 15 minut. Lekarz wziął pieniądze, założył mi fałszywą kartę, że niby przyszłam z poronieniem. Potem opowiedział mi, co się będzie działo dalej, jak mam się zachowywać, dbać o siebie. Był trochę zaniepokojony, że przyszły ze mną aż trzy osoby. Pojechaliśmy do domu. Czułam się trochę skołowana, ale w sumie bardzo dobrze - i fizycznie, i psychicznie. Odczułam ulgę, byłam szczęśliwa. Wszystko już za mną. Minęło ponad pół roku, a ja ani przez chwilę nie żałowałam swojej decyzji. Mam raczej poczucie, że uniknęłam nieszczęścia, pułapki. Gdyby aborcja była legalna, nie byłoby tego całego upokorzenia, tego strachu... no i pewnie nie doświadczyłabym takiego ogromnego wsparcia ze strony przyjaciół... Magda M.