Perfidia - WordPress.com
Transkrypt
Perfidia - WordPress.com
Anatol Ulman Perfidia „...cnocie i wstydowi cenę ustawili...” („Odprawa...”) Zdaniem moim skomercjalizować należy opinie (recenzje) wydawane o różnych dziełach sztuki i rzemiosła. Do przekonania tego doprowadziła mnie perfidia. A może nie perfidia tylko chęć prowadzenia na prowincji bogatego życia intelektualnego, żeby jak gdzie indziej. Było zaś tak: lata temu dwa, albo i nie, przylazł Artysta i podał przez okno ostatnie dzieło. Rosnąc w entuzjazm obmacałem rzecz umysłem, by z przekonaniem stwierdzić, że produkt w treści i formie bardzo śliczny. Co opisałem w gazecie. Artysta roztkliwił się, gdyż bywało, że mu nieraz nielitościwie dosunąłem za wytwory puste. Moim zdaniem. No bo czyim? Artysta uważał, że z tej opinii o dobrym wytworze i ja coś mieć powinienem. Bąkał o niedoszłej zmarnowanej przyjaźni i gazety przynosił do darmowego czytania (w roku podatkowym zaoszczędziłem dzięki prawie sto złotych papierowych), utyskiwaliśmy na zdrowie. Dowiedziałem się z przyjemnością, że również jestem producentem tęgich dzieł sztuki i żałować by, że nie rozpoznanych. Może byśmy nawet, jak poleca Mickiewicz w Księdze XII, ale Artyście właśnie wypuszczono na kapitalistyczny rynek kolejny wytwór talentu i on go przyniósł, bym sądził. W przeciwieństwie np. do Jana Błońskiego (toutes proportions gardées), ja oceniam subiektywnie. Subiektywnie, bo ja całą ludzkość czekam na jakąś aparaturę, co by mi umożliwiła obiektywnie. To znaczy nie uważam dzieł, co tylko ładne. Ubrdało mi się, że sztuka, jeśli to nie sztuka wojenna czyli sztuka mięsa, ma być świeża. Świeża znaczy nie powtarzana niby pamiątkowe placki kartoflane u mojej mamy. Próbująca coś nowego o człowieku czy gadzie. Nie według którejkolwiek słusznej fizyki czy metafizyki. Wolę (subiektywnie) rzeczy toporne w formie lecz próbujące wydłubać z pustego człowieka nową wartość. Artysta, o którym tutaj, produkuje dzieła według algorytmu dziesiętnego. To znaczy, że w każdej dziesiątce wytworów jeden niezmiernie świeży. Reszta tylko ładna. On taśmowo robi takie choinki już ustrojone: z ręcznie malowanymi różnobarwnymi bombkami, łańcuchami z bibuły i słomy, anielskimi włosami. Przyjemne jak co dzień ta sama wigilia. Co dziesiąte drzewko na szczęście okazuje się inne: ubrana na śmierć, bolesna jabłonka w łapach mrozu. Aż dreszcze, takie świeże. Tak też pisywałem (subiektywnie) o majstrowaniu Artysty. Raz na dziesięć przejęty i wzruszony. Tyle że on uważa, iż po pierwszorzędnym drugie zaraz pierwszorzędne zrobił. Co powinienem stwierdzić publicznie. To znaczy nie powiedział wprost. Do zrozumienia jedynie dawał, gazetki nosił, o przebóstwieniu gadał i rosnącej wielkości mojej, choć niewątpliwie słabo zauważalnej. A ja nic. Nicem nie przyrzekał, więc tylko czasem w pustelni mojej dzieło Artysty badałem po raz któryś, aby puls jakiś w nim złapać daremnie. W końcu uzyskałem diagnozę ostateczną: Artysta pięknie sklonował najpiękniejsze martwe sformułowania o pięknie. I już miałem mu zakomunikować, kiedy uprzedzając wyrok powiedział, iż widząc moją sytuację materialną, choć o nic nie proszę, wesprze mnie pożyczką. To znaczy jednym tysiącem złotych papierowych. Co nastąpi równo za rok. Pojąłem, że Artysta uważa mnie za idiotę. Oczywiście nie dlatego, że odczuwając brak gotówki teraz, wspomożony być miałem po czterech kwartałach, bo szczęśliwym trafem można przeżyć rok, a i więcej, i doczekać się. Nie dlatego również, że za pomyślną opinię o dziele otrzymałbym jedynie odsetki od kwoty wymienionej, bo kapitał musiałbym zwrócić, czyli jakieś dwie stówy, co nie jest dużo za świadczenie nieprawdy. Miał mnie za idiotę, gdyż wiadomo w okolicy, że Artysta nigdy nikomu nic. Co mu niewątpliwie wolno i nie było powodu, żeby akurat dla mnie dokonał przebóstwienia. Jeszcze zanim go osobiście, udzielono mi przestróg: temu nie pożyczaj, bo nigdy nie oddaje! A nie istnieje osoba ludzka, która sama nigdy nie oddając, skłonna byłaby komuś pożyczyć. Ta ksobność Artysty jest zresztą zrozumiała: jako dziecko chował się w warunkach nieludzkich i bez egoizmu absolutnego nie byłby w stanie przeżyć. Właściwość owa musi mu zatem do końca towarzyszyć. Sytuacja skłoniła mnie do perfidnego eksperymentu niepedagogicznego. Postanowiłem przeczekać rok, by dowiedzieć się, jak Artysta wybrnie z obietnicy. Zwłaszcza że nie otrzyma tego, co spodziewał się uzyskać. A nigdy nie zostało powiedziane, iż rzeczy posiadają związek. Niestety, nie uczynił nic oryginalnego. Kiedy minął obiecany rok, a nawet więcej, zjawił się ponury i wręczył mi z zaskoczenia dwie odbitki ksero. Na jednej ktoś dowodził, iż przed laty tworząc zabawną postać miałem na myśli Artystę. Druga stanowiła fragment mojego wytworu, także sprzed lat, gdzie śmiesznie przedstawiłem kogoś śmiesznego. Artysta rzekł, iż nie spodziewał się, iż ja taki. I oddalił śpiesznie. Tak właśnie wybrnął. Te odbitki wcześniejsze były niż obietnica nieproszona. To oczywiście mój byznes, ten przejaw życia duchowego na prowincji. Ze sprawy zrobić zamierzam humoreskę pod tytułem: Jak Artysta Ulmanowi pożyczał? Niemniej obyłoby się bez gdyby, skoro wszystko teraz do kupienia, ustalono także cennik na dobre oraz entuzjastyczne publicznie wyrażane oceny dzieł sztuki. Sytuacje stałyby się moralne, to znaczy finansowo jednoznaczne. Nie uciekałbym się do perfidii. A Artysta nie musiałby głosić, jakich ja się brzydkich rzeczy imam dla chleba, ale sporządzania recenzji wśród nich nie wymienia. Co sprzyjałoby rozwojowi kultury na polach ziemniaczanych. Sycyna, nr 10/1997, 25 V 1997