Rozmowa ze Stachem

Transkrypt

Rozmowa ze Stachem
Stanisław Zabłocki
Rozmowa ze Stachem
Mija, Stachu, pięć lat od chwili, gdy na czas
jakiś przerwaliśmy nasze rozmowy. Nie wiesz
nawet, jak mi ich brakuje. Przez te pięć lat bardzo
zmienił się świat. Bardzo zmieniła się adwokatura. Sądownictwo zresztą też. Byłbyś tych zmian
bardzo ciekaw, ale czy byś je akceptował?
W „Palestrze” również wiele zmian. Stopka
redakcyjna ze składem kolegium trzy razy dłuższa, ale za to posiedzenia trzy razy krótsze. To
też znak czasu. Idzie nowe, a wszystko dzieje
się coraz szybciej i szybciej. W tym pędzie coraz mniej spokojnej refleksji i pamięci o tym,
co wczoraj, o Tych, co niegdyś. A Ty tak bardzo
ceniłeś tę pamięć.
Są jednak daty, o których wszyscy pamiętają. Przed kilkoma dniami Czesław (przecież
nie będziemy o nim mówili „pan prezes”) oraz
pan Adam (przecież nie będziemy o nim mówili „pan profesor”) zwrócili się do mnie, abym
napisał o naszym wspólnym Naczelnym kilka
słów, bo byłem z Tobą, przynajmniej w okresie
poprzedzającym ten kwietniowy dzień 2010
roku, najbliżej spośród wszystkich członków
redakcji. Boję się, Stachu, tego tekstu. Boję się
samego momentu dotknięcia klawiatury. Wrócą
wspomnienia. Wróci dojmujący ból kwietniowego przedpołudnia i wielu dni następnych.
Ale przecież twierdziłeś, że trzeba wspominać,
że trzeba budować pomniki ze słów, a nie z kamieni. Słowa bowiem są trwalsze.
Nie będzie, Stachu, pomnika. Jeszcze nie ta
chwila, a przede wszystkim nie ten autor. Będzie Twój obraz – szkicowany tak, jakim Cię
pamiętam. Gdy się kogoś opisuje, gdy chce się
ukazać najlepsze cechy człowieka, wówczas
skłonni jesteśmy używać nadmiaru przymiotników. Ale Ty przecież nie lubiłeś przymiotników, ani w tekstach swoich, ani w tekstach
innych autorów, wręcz je tępiłeś, tym swoim
czerwonym flamastrem. Twierdziłeś, że tekst
ma przemawiać obrazami, a nie określeniami.
Spróbuję zatem, Stachu, przypomnieć czytelnikom „Palestry” kilka – ciętych fleszem słowa
– scen, które i bez przymiotników ukażą, kim
byłeś i jakim byłeś.
Obraz pierwszy. Dzień zazwyczaj weekendowy, ale niekoniecznie. Godziny zazwyczaj
wczesnopopołudniowe. Dzwoni komórka,
a w niej słyszę Twój głos: „Staszku, właśnie stoję u grobu twojego taty i zapalam światełko”.
Mieliśmy bowiem taką niepisaną umowę, że
ilekroć Ty będziesz w Częstochowie, zapalisz
światełko także na grobie mojej rodziny, ilekroć
ja tam będę, podjadę na cmentarz na Kulach
i zapalę znicz także na grobie rodzinnym państwa Mikke. Wychodziłeś na tej umowie jak,
nomen omen, Zabłocki na mydle. Ty jeździłeś
często i nigdy nie zawiodłeś. Ja bywałem raz,
dwa razy w roku. Ludzie, którzy takim szacunkiem obdarzają groby, i to nie tylko groby
swych bliskich, są... Stop! miało być przecież
bez przymiotników.
Obraz drugi. Zazwyczaj pora wieczorna.
Także dźwięk komórki i Twój głos: „Rany Boskie! – a gdy wzywałeś imienia Bożego nadaremno, świadczyło to o Twej wielkiej ekscytacji
– Rany Boskie, nie czytaj tej wersji tekstu mojego felietonu, którą masz w skrzynce mailowej.
Zaraz prześlę ci nową. Bo w tamtej, na stronie
czwartej, w trzecim wersie od góry, należałoby
zmienić szyk słów, a na stronie piątej, w szóstym wersie od dołu, lepszy będzie przecinek,
a nie myślnik”. Po piętnastu minutach był drugi
telefon, potem następny i jeszcze kolejny. Ten,
kto przywiązuje tak wielką wagę do plonów
swej pracy, jest człowiekiem... tak, tak, obiecałem, bez przymiotników.
Obraz trzeci. Pamiętam do dziś Twoje wzruszenie, gdy opowiadałeś mi, że Włodzio, wówczas jeszcze mały chłopiec, poprosił Cię, abyście
Stanisław Zabłocki
pojechali na wycieczkę do Oświęcimia, a gdy
próbowałeś mu to wyperswadować, twierdząc,
że za wcześnie jeszcze na takie przeżycia, on
odparł: „Tato, ale ja chcę wiedzieć, co Ty czułeś,
gdy w Katyniu brałeś do rąk ludzkie czaszki”.
Ktoś, kto wykształcił w dziecku już nie tylko
tyle zapału do poznawania historii, ale także
i tyle wrażliwości, zasługuje na miano człowieka... wszyscy wiemy, i tym razem nie użyję
więc przymiotnika.
Obraz ostatni. Aby zrozumieć tę scenę, trzeba wiedzieć, że była w Twoim życiu nie tylko
Bożenka, Kasia i Włodzio, ale także i Jacek.
Trzeba wiedzieć i to, że gorąco kochając Bożenkę, Kasię i Włodzia, nie zapominałeś o Jacku,
darząc go także swą ojcowską miłością. Jacek
żył w trochę innym świecie niż my. Wiem,
jakim problemem było dla Ciebie to, kiedy
i w jaki sposób wprowadzić Kasię i Włodzia
w świat Jacka. Ale nigdy nie miałeś wahań, że
10
PALESTRA
jest to konieczne. To był poniedziałek, przed
iluś tam laty. Twoja rozpromieniona twarz,
błyski radości w Twoich oczach, że wszystko
się udało, że potrafiłeś złączyć ich światy. A potem wielokrotnie opowiadałeś o ich wspólnych
niedzielnych zabawach, wspólnych spacerach.
Poradzić sobie z takim problemem mógł tylko
człowiek... dobrze, dobrze, i tym razem obędzie się bez przymiotników. Po prostu, człowiek taki, jakim Cię, Stachu, znaliśmy.
Ponieważ o tym, czy jakiś tekst nadaje się do
druku, w ostatniej instancji powinien zawsze
decydować Naczelny, zatem wpatruję się,
Stachu, w Twoją fotografię z jednej z tatrzańskich wycieczek i czekam, czy uśmiechniesz się
i aprobująco kiwniesz głową, tak jak bohaterka
urokliwego opowiadania – które wyszło spod
Twego pióra – Uśmiech Madonny. Jeśli to uczynisz, wcisnę „Enter” i prześlę to wspomnienie
do redakcji.