Felietony Gabrysi Bortackiej

Transkrypt

Felietony Gabrysi Bortackiej
Gabriela Bortacka
U TWORY ZEBRANE
GIMNAZJALISTKI
(FELIETONY, OPOWIADANIA, RECENZJE, WIERSZE)
Gimnazjum im. Jana Pawła II w Iłowej
2013-2014
1
Wywiad z laureatką wojewódzkiego konkursu polonistycznego
Gabriela Bortacka jest uczennicą klasy III d. W bieżącym roku szkolnym
została laureatką wojewódzkiego konkursu polonistycznego, którego finał odbył
się w Gorzowie Wielkopolskim. Postanowiłam porozmawiać z nią na ten temat.
- Skąd wzięło się Twoje zainteresowanie konkursem z języka polskiego i dlaczego do niego
przystąpiłaś?
- Ojoj... Od dziecka kochałam książki, praktycznie cały
czas coś czytam. Lubię pisać felietony oraz opowiadania
i w ogóle interesuje mnie wszystko, co jest związane
z naszym językiem ojczystym.
- W jaki sposób nauczyciele ci pomagali? Może miałaś
jakieś dodatkowe zajęcia?
- Tak, otrzymałam wiele pomocy od nauczycieli. Bardzo
im za to dziękuję, bez nich mogłabym nie dać rady.
W szczególności dziękuję: p. D. Szeszo, p. A. Glapie oraz
p. B. Jakubowicz. Miałam dodatkowe zajęcia i dostawałam na bieżąco materiały. Nie obyłoby się też bez
profesjonalnej eskorty pana M. Jakubowicza.
- Jakie etapy przeszłaś i w jaki sposób je zaliczałaś?
- To tak: najpierw odbył się etap szkolny, później - etap rejonowy w Żarach. Po uzyskaniu ponad
85% punktów zakwalifikowałam się do etapu wojewódzkiego. Część pisemna odbyła się
w Gimnazjum nr 3 w Żarach, natomiast część ustna - w 24 marca w Gorzowie Wlkp.
Po uzyskaniu 90% punktów możliwych do zdobycia, łącznie w części pisemnej i ustnej, zostałam
laureatką.
- Co daje Ci taki tytuł?
- Tytuł laureatki to nie tylko dyplomy i te sprawy. Mam szóstkę na koniec roku
z j. polskiego. Jestem zwolniona z pisania egzaminów z części humanistycznej. Na testach
gimnazjalnych uzyskam automatycznie maksimum punktów. Muszę tylko pojechać po
zaświadczenie.
- Czy uważasz, że było warto zadać sobie tyle trudu?
- Zdecydowanie tak. Pomijając samą wiedzę, max z testu, oceny i te inne sprawy, nic nie przebije
tego uczucia, kiedy stajesz przed komisją, wszystko wylatuje ci z głowy, próbujesz jakoś wybrnąć,
po czym po dwudziestu minutach nauczycielki przerywają ci, każą kończyć, później z tobą żartują
i wychodzisz ze śmiechem z sali  Poza tym, cały czas miałam w głowie słowa Jokera: "Why so
serious?". Twarz psychopaty przed oczami to chyba dobra motywacja, prawda?
- Ostatnie i zdecydowanie najważniejsze pytanie! Zdradzisz nam swoje plany na przyszłość?
- Plany co tydzień mam inne. Ostatnio myślałam głównie o wojsku,
coachingu i dziennikarstwie. Organizowanie różnych imprez też
wydaje mi się ciekawe. Chciałabym skończyć studia filozoficzne albo
kognitywistyczne. Interesuje mnie też ochrona środowiska
i kulturoznawstwo. No, ale najpierw trzeba wybrać szkołę
ponadgimnazjalną, a nie mam pojęcia, gdzie chciałabym pójść…
Anonimek
2
Pokolenia wygodnych
trampków
Lekkie pióro – tyle wystarczy, aby
wznieść czyjąś karierę na wyżyny lub strącić
go z piedestału. A tekst w połączeniu ze
zdjęciami to już mieszanka naprawdę
wybuchowa. Niemal na każdym kroku
znajdujemy ślady ich działalności, oni sami zaś
mogą pozostać przez nas niezauważeni
w tłumie. Mowa o pirotechnikach klawiatury
czy, jak kto woli, dziennikarzach.
Od twarzy znanych nam z emitowanych
co wieczór wiadomości, przez autorów tekstów
w naszych ulubionych czasopismach, aż po
pogardliwie nazywanych przez nas "paparazzi"
– wszyscy mają olbrzymi wpływ na nasze
życie. Dostarczają informacje, przekazują swoje
opinie, bywa nawet, że swoim artykułem
niemal przenoszą nas na miejsce wydarzenia.
Przy tym wszystkim można zapomnieć, że po
drugiej stronie pióra siedzi... zwykły człowiek.
Nasz tydzień pracy zaczyna się w piątek.
To zawód o tyle inny, że wymaga dużej
samodzielności. A co, jeśli trzeba oddać tekst,
siada się przy komputerze i nie ma się pojęcia,
o czym pisać? Nie ma zmiłuj, to nie
przedszkole. Albo piszemy, albo wychodzimy na
miasto i szukamy tak długo, aż znajdzie się
temat. Co z wykształceniem? Okazuje się,
że dziennikarz nie musi skończyć studiów dziennikarskich. Drogi są różne. Jedni już od dziecka
pragnęli pracować w tym zawodzie, innymi pokierował przypadek. Tutaj nie ma reguły. I dla każdego
dziennikarstwo przestaje w końcu być pracą, przekształca się w styl życia. Bywają gorsze miesiące,
kiedy niemal nic godnego uwagi się nie dzieje, zdarzają się dziwne sytuacje, traktowanie przez ludzi
redakcję gazety jak książkę telefoniczną. Rozczarowanie, gdy, jak w jednym z utworów zespół
happysad śpiewa: „Znowu nas nie było tam, gdzie coś się działo”. Mimo to, dziennikarz nie porzuca
nawyków. Nawet wyjazd na urlop może dostarczyć tematów do kolejnych artykułów.
I można by odnieść wrażenie, że nie zostaje już czasu na nic innego. A jednak, kiedy stanęły
naprzeciwko siebie dwa pokolenia, redakcja gazety „Regionalnej” i szkolnej gazetki „Onagrus”, wiek
przestał mieć aż takie znaczenie. Przyglądaliśmy się sobie nawzajem z ciekawością, zadawaliśmy
pytania. I, oprócz specyfiki tego zawodu „od kuchni”, czego się dowiedzieliśmy?
Kolorowe, samoprzylepne karteczki. A na nich wiadomości, dotyczące pracy i te prywatne.
3
Ktoś lubi owocową herbatę, ktoś inny cebulowe chipsy lays. Właściciele kotów, fani różnych
gatunków muzycznych. Dredy, proste włosy spięte w kucyk. Swobodny ubiór – stanęły naprzeciwko
siebie dwa pokolenia sympatyków czarnych T-shirtów i wygodnych trampków. I kiedy tak na siebie
patrzyliśmy, nie sposób było oprzeć się wrażeniu, że w gruncie rzeczy jesteśmy do siebie podobni.
Bo przecież od naszych autorytetów tak naprawdę różni nas głównie... zdobyte przez lata
doświadczenie.
Dzida
Kompleksy większości
Silna płeć, płeć piękna... Można by
powiedzieć, że wygląd i sprawność fizyczna
do pewnego stopnia idą w parze. Do pewnego
stopnia, bo człowiek potrafi wszystko
doprowadzić do przesady. Żeby przekonać się,
jakie mamy skłonności do popadania ze skrajności w skrajność, wystarczy przyjrzeć się
następującym po sobie epokom. Można też po
prostu włączyć telewizję lub internet i poszukać
wiadomości o tegorocznej edycji Eurowizji...
Nie chcę rozwodzić się nad tegorocznym zwycięzcą (zwyciężczynią?), który/a wywołał/a
spore zamieszanie wśród widzów. Conchita Wurst, a właściwie Thomas Neuwirth mógłby/
mogłaby spędzić sen z powiek niejednemu filozofowi, próbującemu rozstrzygnąć paradoks: co chciał
osiągnąć mężczyzna przebierający się za kobietę, przebierającą się za mężczyznę?
Zostawmy jednak kwestię płci tegorocznej gwiazdy. W związku z występem naszych polskich
reprezentantów, padły oskarżenia o seksizm. Prezentowanie kobiecych wdzięków okazało się być
gorszące...
Daleko mi do stwierdzenia, że nie powinno się tolerować odmienności, jednak co innego
tolerancja, a dyskryminacja większości... Choć może to brzmieć absurdalnie, Eurowizja to tylko
jeden z przykładów przesadnego dbania o prawa mniejszości. Ile razy mogliśmy być świadkami
nazywania osób z nadwagą „puszystymi”, a z drugiej strony zwyczajnego obrażania i wyzywania
ludzi chudszych? Niedługo może dojść do tego, że pary homoseksualne, w imię tolerancji, podczas
adopcji dzieci będą miały pierwszeństwo nad parami hetero. Małżeństwo stanie się przeżytkiem.
I jeśli obie strony są z tego zadowolone, nie mam nic przeciwko, ale nie można popadać w przesadę.
Potrzeba akceptacji to jedno, ale czy kiedykolwiek widział ktoś paradę osób heteroseksualnych, które
obnoszą się przed wszystkimi tym, że sypiają ze sobą?
Ludzie jak najbardziej powinni starać się wyrażać siebie, ale czy naprawdę chcemy ślepo
podążać za pojawiającymi się trendami? Widząc w internecie zdjęcia niektórych dziewcząt, odnoszę
wrażenie, że wolałyby mieć jednak brodę, niż piersi. Być może niedługo dojdzie do tego,
że zaczniemy na siłę robić z siebie kogoś innego, byle tylko nie przyznać się, że tak naprawdę
należymy do „nudnej” większości. A może wszystko zajdzie jeszcze dalej i heteroseksualne
małżeństwo z dziećmi będzie musiało się tłumaczyć, dlaczego nie maluje paznokci swoim
kilkuletnim synkom...
Dzida
4
Bo „focia musi być słit”
Niektórzy z nas być może pamiętają jeszcze, jaki
w dotyku jest album, zawierający nasze zdjęcia
z dzieciństwa czy wakacji. Zdecydowana większość
jednak widuje fotografie głównie w formie elektronicznej. Nie ma się zresztą czemu dziwić, w końcu
wszyscy staramy się iść z duchem czasu. Warto jednak
być świadomym, że nie każda uwieczniona chwila
nadaje się do opublikowania na portalach społecznościowych. Istnieją pewne niepisane reguły, dotyczące
zarówno zdjęć, jak i komentarzy.
Po pierwsze, miejsce. Najlepiej, jeśli fotografia została wykonana w toalecie. W końcu nie ma
lepszego tła niż biel kafelków za plecami. I co z tego, że zapach nie najprzyjemniejszy, odgłosy
również niezbyt nastrojowe, a wzrok przypadkowych przechodniów wyrażający co najmniej
zdziwienie? Ale za to jaka „słit focia na fejsa”! Mile widziane są też zdjęcia we wnętrzu środków
lokomocji. Oczywiście bardzo ważna jest mimika.
Jaki wyraz twarzy powinniśmy przyjąć? Można po prostu się uśmiechnąć, ale to dosyć
oklepane. Dobrze wykonany „dzióbek” sprawia, że wyglądamy jeszcze bardziej słodko. Bo kto oprze
się kilku uroczym niewiastom z tak wiele wyrażającą miną? Nie jest do końca jasne, jakie emocje się
za nią kryją, ale nie da się nie wspomnieć o pewnej znaczącej kwestii. Mianowicie: im więcej
„dzióbków”, a co za tym idzie, osób oznaczonych na zdjęciu, tym więcej znajomych kliknie „lubię
to”. Prawda, że brzmi przekonywająco?
Kiedy już mimika zostanie opanowana, przychodzi kolej na pozę. Wersja tradycyjna nie jest
zbyt wymagająca, wystarczy po prostu stanąć przed lustrem i zrobić sobie zdjęcie telefonem.
Ale niestety, ludzie zwyczajni nie zapisują się na kartach historii. Ci ambitniejsi, być może planujący
karierę modelów, powinni koniecznie podnieść jedną rękę i trzymać ją w okolicach głowy. A jeszcze
lepiej, jeśli włosów dotykają obie dłonie. Czy to uporczywe swędzenie, zawzięte polowanie na wszy,
a może usilna próba przytrzymania zlatującej peruki? – to już interpretacja widzów.
Te zalecenia to jedynie początek. Należy pamiętać, że każde kolejne zdjęcie nie powinno
zbytnio różnić się od poprzedniego. Każdy ma przecież swój styl, którego musi się ściśle trzymać.
Idealne zdjęcia charakteryzują się tym, że przeglądając je, dostrzeżesz jedynie zmianę tła
i (nie zawsze) ubrań. Czy jest jakiś limit dotyczący ilości takich fotografii? Im więcej, tym lepiej.
W dobrym guście jest, aby było ich ponad sto.
Wydawałoby się, że wszystko już gotowe, pozostają jednak najważniejsze kwestie.
Po pierwsze, jedyne dopuszczalne kolory to odcienie szarości. Po drugie, cytat. Pod żadnym pozorem
nie może on być optymistyczny. Im więcej bólu, rozpaczy, samotności i bezsensu istnienia,
tym lepiej. Dobrze, jeśli przytoczymy słowa jakiegoś utworu muzycznego. Tylko w wypadku
pojawienia się na fotografii osoby towarzyszącej, można odstąpić od tej reguły.
O dziwo, w wypadku komentowania również istnieją ściśle określone zasady. Na szczęście nie
są one zbyt skomplikowane. Po prostu nie wypada napisać niczego, poza „ślicznie”, „piękna” lub
„szczęścia gołąbeczki”. Im więcej serduszek, tym lepiej.
Te proste przepisy pozwalają na utrzymanie jako takiego porządku na portalach
społecznościowych. Wystarczy tylko trzymać się ich, aby uniknąć niepotrzebnej różnorodności
i oryginalności, zdobyć wiele pozytywnych komentarzy i „lajków”. Proste, prawda?
Dzida
5
Pod czujnym okiem papieża
Schody. To, co każdy z nas napotkał na swojej drodze.
Drewniane, kamienne, ciekawie rzeźbione, prosto ciosane.
Przeróżne. Łączy je jedno - wszystkie dokądś prowadzą. Można
się na nie wspinać, usiąść w połowie albo poszukać windy, ale nie
zmieni to faktu, że każdy ma jakieś schody.
Nasze nie są zbyt wysokie. Nie są również bardzo
wymyślne - trzy stopnie z szarego, zimnego granitu. Niemal
wygodne. Ominąć ich się nie da, pozostaje tylko zacisnąć zęby
i zrobić tę parę kroków. To nasza przepustka do Nieba. To schody
do naszego osobistego Piekła.
Wbrew podejrzeniom, daleko mu do gorącego. Przestępując
próg gimnazjum, żegnamy się z nadzieją - zamarza ona wraz
z krwią w naszych żyłach. Wymuszony bezruch wcale nie
poprawia sytuacji. Nie podchodzimy też zbyt optymistycznie do pomysłów niektórych nauczycieli,
aby w zimnych klasach otwierać okna. Drżymy, kiedy nasze małe Piekiełko powoli zamarza.
Chwilę później jest już całkiem znośnie. Padają słowa: ,,Podkręć na piątkę’’, ,,Zamknijcie
te okna’’, kilka epitetów i powoli klasa się nagrzewa. Chyba nie tylko nam przeszkadza chłód,
bowiem następnego dnia klasy są już całkiem ciepłe. A co z kaloryferami? Cóż… Tu otuchę w nasze
serce wlewa… papież Jan Paweł II.
Oczywiście nie we własnej osobie. Każdego dnia towarzyszy nam jego podobizna wywieszona
na korytarzu. Jest naszą podporą, nie tylko duchową. Mimo niezadowolenia nauczycieli ojciec święty
podtrzymuje nas fizycznie - w szczególności nasze uczniowskie plecy. Nawet gdy oddalamy się
od niego, lustruje nas swym uważnym spojrzeniem.
Papież widzi wszystko: dłonie, które zaciskają się na przeróżnych krawędziach, ramiona
podciągające ciało do góry, ciała wygodnie rozciągnięte pod klasami i palce, zręcznie wyklejające
różne narządy na drzwiach, choć mają do dyspozycji jedynie naklejki z Wielkiej Orkiestry
Świątecznej Pomocy. Nie wystarczają już kamery, brak klamek w niektórych oknach i dyżurujący
nauczyciele? Najwidoczniej nie. Musi nas stresować jeszcze papież.
Jego obecność jest odczuwalna wszędzie. Nawet na ostatnim piętrze, gdzie rozwija się wąż
strażacki, kiedy uważnie szukamy jakichkolwiek etykiet i w końcu wygłaszamy niepochlebne
komentarze o naszym narodzie, znajdujemy się pod jego patronatem. Papież słyszy różne epitety,
w tym: ,,Polacy, debile, takiego nie zrobią’’. Słucha krzyków, śmiechów, kłótni i plotek. A czy
wysłuchuje naszych bezgłośnych modlitw: ,,Byle tylko nie zwariować?’’.
Tak mijają nam pierwsze lekcje. A później… Później jest spokojnie, energia uchodzi z nas,
wyciszamy się (o dziwo, bez żadnych „wspomagaczy”). Ustają piski, niemal nie słychać rozmów.
Można wsłuchać się we własne myśli. Te snują się wolno, umykają
świadomości jak woda palcom. Nawet wzrok patrona naszej szkoły ma
w sobie coś na kształt zmęczenia. Po prostu trwamy.
Kolejne chwile ożywienia następują już wkrótce. „Ile jeszcze?”
„Która godzina?”. Słychać: „Jeszcze pięć” i wszyscy wiedzą, o co
chodzi. Rozlega się dzwonek. Na końcu jego ostry dźwięk brzmi niemal
słodko. Nauczycielka życzy nam miłych ferii. Chórem odpowiadamy:
„Wzajemnie!”. Żegna nas dłoń ojca świętego wyciągnięta w geście
błogosławieństwa. Zbiegamy po schodach, drzwi zamykają się za nami.
Zostawiamy nasze gimnazjum na dwa tygodnie, pod czujnym okiem
papieża.
6
Czy istnieje stworzenie bardziej niewinne, niż małe, niczego nieświadome dziecko? Niczym
nowym nie jest informacja, że to, co przyswoimy w dzieciństwie, wywiera wpływ na nasze dorosłe
życie. „Czego Jaś się nie nauczy, tego Jan nie będzie umiał”. Wydaje się więc logicznym, że rodzice
i wychowawcy, a przede wszystkim państwo, powinni zadbać o jak najlepsze
warunki do rozwoju w przedszkolach, prawda? No właśnie, wydaje się.
Starałam się trwać w błogiej nieświadomości, w przeświadczeniu,
że władze rzeczywiście troszczą się o swoich obywateli. Naprawdę się
starałam zachować resztkę szacunku dla naszych polityków. Niestety,
nie było mi to dane, albowiem w mediach coraz głośniej było o ideologii
gender. Czym ona właściwie jest? Z założenia zajmuje się „płcią kulturową”,
a zwolennicy tego ruchu domagają się równości płci, tolerancji dla osób
odmiennej orientacji seksualnej i większych praw dla homoseksualistów
i transseksualistów. Brzmi stosunkowo niewinnie, prawda? Jak łatwo było
przewidzieć, pojawienie się w mediach wzmianek o tej ideologii wywołało silny sprzeciw Kościoła
Katolickiego, większość jednak nie widzi niczego niewłaściwego w tak sformułowanych założeniach.
Jednak, jak powiada przysłowie: „Diabeł tkwi w szczegółach”.
Wszystko pięknie, tyle, że na mniejszościach seksualnych się nie skończyło. Otóż aby uniknąć
nietolerancji i dyskryminacji w dorosłym życiu, powinno edukować się jak najmłodsze dzieci.
Powstał więc projekt „Równościowe Przedszkole”. Cóż skrywa się pod tą z pozoru niewinną nazwą?
Chociaż przeważnie śmieszą mnie wypowiedzi niektórych przedstawicieli Kościoła (nie
obrażając nikogo - któż nie słyszał żadnego z kazań ks. Natanka?), momentami nawet przeraża mnie
postawa władz kościelnych (tu można by przywołać nagłaśniane ostatnimi czasy doniesienia
o pedofilii wśród księży), tym razem zgadzam się, że przedszkole nie jest odpowiednim miejscem
do nauczania ideologii gender. Co innego głoszenie równości
i tolerancji, co innego... edukacja seksualna w przedszkolach.
Zwolennicy
wprowadzenia
podobnych
przedmiotów
do programu przedszkoli twierdzą, że są one niezbędne. Jak
stwierdziła Wanda Nowicka: Założeniem edukacji seksualnej jest to,
że wiedza musi wyprzedzać doświadczenia. Zanim wtargnie się
na jezdnię, trzeba wiedzieć, czym jest czerwone światło.
Oczywiście, dzieci powinno uczyć się, kiedy można przejść
przez ulicę, ale czy naprawdę istnieje ktoś, kto uważa, że sześciolatkowi niezbędna jest wiedza o seksie?
Brzmi ciekawie? To dopiero początek. Postawmy się na chwilę w roli rodzica. Chcielibyście,
aby wasze pociechy w przedszkolu uczyły się o masturbacji? Książeczki, które otrzymują dzieci,
pełne są kolorowych obrazków i przeróżnych „porad”. Nie będę nawet próbować ich przytaczać,
bo, o ile temat gender w przedszkolach balansuje na granicy przyzwoitości, to owe książki tę granicę
zdecydowanie przekraczają. Powiem tylko, że treści, jakie mogą w nich znaleźć najmłodsi, mogłyby
konkurować z zawartością stron, które czasem przeglądają znudzeni gimnazjaliści, i nie chodzi
mi wcale o YouTube czy Facebooka.
Wróćmy na chwilę do owej „równości” i tolerancji, której miały uczyć się dzieci. Otóż nawet
w tej kwestii metody nauczania mogą budzić kontrowersje. Dziewczynki z reguły lubią
się przebierać, więc ubieranie w przedszkolu chłopięcych ubrań jest dla nich zabawą. Ale jak czują
się chłopcy, jeśli każe się ubrać im sukienki i pomalować paznokcie? Takie praktyki mają ponoć
7
na celu przybliżenie najmłodszym punktu widzenia płci przeciwnej, aby mogli „świadomie określić
swoją płeć”, ale, pomijając już kwestię tego, czy rzeczywiście to my ją wybieramy, co dzieje się
z psychiką dziecka? Część chłopców zacznie płakać, część ucieknie z krzykiem, może nawet
zareagują agresją. Ci, którzy nie dadzą się przebrać, zostaną skarceni, a bardziej ulegli stracą
szacunek w oczach kolegów. Dzieci są obdzierane z godności osobistej, z kolei przyzwyczajanie ich
do zachowań typowych dla płci przeciwnej w okresie, kiedy najłatwiej jest wpłynąć na ich
osobowość, to nie „ułatwianie wyboru”. To zwykła manipulacja.
Warto też wspomnieć, że choć program „Równościowe
Przedszkole” ma uczyć równości, to dziewczynki ewidentnie stawiane
są wyżej niż chłopcy. Książki, które pokazywane są dzieciom, pełne są
historii, które ukazują wyższość płci pięknej. Autorki, które chcą
ponoć walczyć z dyskryminacją, same dyskryminują mężczyzn.
Mówią też o takich problemach jak przemoc, inicjacja seksualna czy
homoseksualizm. Jeśli ktoś ma rodzeństwo lub kuzynostwo w wieku
przedszkolnym, wie chyba, jak bardzo małe dzieci przejmują się takimi sprawami. Oczywiście
ciekawi je ich cielesność, często porównują swoje ciała z ciałami rówieśników, ale czy naprawdę
ktokolwiek uważa, że sześcioletnie dziecko przejmuje się czymś takim jak homoseksualizm?
Wprowadzanie edukacji seksualnej w przedszkolach jest, delikatnie mówiąc, mało racjonalne.
Wywoła to tylko zamęt w psychice dziecka, którego de facto nie obchodzi prokreacja. Najmłodsi,
zamiast uczyć się choćby podstawowych zasad moralnych i kultury osobistej, tracą czas na sprawy,
które w większości ich nie dotyczą (nikt mi nie wmówi, że sześciolatek poświęca czas na rozważania
o „roli płciowej”). Zaburza to naturalny rozwój dzieci, które swą seksualność zaczynają odkrywać
znacznie później, bo około 13 roku życia.
Pomijając tak trywialne kwestie jak łamanie konstytucji, która zapewnia rodzicom
wychowanie dzieci zgodnie z własnymi przekonaniami, co dobrego może przynieść nam gender
w przedszkolach? Wiele osób zwraca uwagę na to, że edukacja seksualna dzieci ułatwia działanie
pedofilom. Poza tym, przyrost naturalny w Polsce stopniowo maleje. Być może nasze społeczeństwo
niedługo zacznie wymierać. Zamiast zająć się polityką prorodzinną, państwo chce tworzyć pokolenie
hybryd, ni to mężczyzn, ni to kobiet. Chce skrzywdzić najmłodszych, zatrzeć różnice między płciami.
I co to ma na celu?
Czy naprawdę można w ten sposób eksperymentować na dziecięcej psychice? Szkoda tylko
maluchów, które są w takim wieku, że mogą nawet nie dostrzegać niesprawiedliwości, która ich
dotyka. Dlaczego? Z powodu grupy kobiet, które najwyraźniej same mają problemy z własną
seksualnością.
Nie ufajcie Maryli Rodowicz...
Nigdy nie ufałam słowom popowych piosenek.
Pomijając moją niechęć do tego gatunku muzycznego,
doszłam do wniosku, że autorzy tych tekstów po prostu
kłamią! Dajmy na to taką Marylę Rodowicz. Ta piosenkarka
praktykuje najokrutniejszą chyba formę sadyzmu – jej głos
zwodzi nas, biednych gimnazjalistów, przypadkowo
usłyszane wersy dają nadzieję: „Ale to już było i nie wróci
więcej.”... Słyszę te słowa i mój dzień przez chwilę staje się
lepszy, piękniejszy. Otwieram okna i, mając te wersy w głowie, myślę o tym, że być może świat jest
radosny i kolorowy. „Ale to już było i nie wróci więcej”! Doprawdy, piękne słowa, wlewające otuchę
8
w serca każdego ucznia.
Aż tu nagle: bach! Pierwszy września. Moja nadzieja została zrównana z ziemią, zmieszana
z błotem. Jakieś białe koszule, spódnice, spodnie, sukienki... Ogółem ubrania tak inne od tych, które
okrywały nas jeszcze kilka dni wcześniej. Nagle musimy przyzwyczaić nasze biedne, uczniowskie
ciała do zasypiania wieczorem i budzenia się rano, chociaż być może przez te dwa miesiące ten
schemat został zachwiany. Nagle musimy siedzieć godzina po godzinie ma jakichś twardych,
niewygodnych krzesłach. I nagle w naszych dłoniach znajdują się przyrządy, które ponoć służą
do uprawiania tajemniczej sztuki notowania (cokolwiek by to znaczyło). I nagle musimy, o zgrozo,
siedem godzin swojego dnia poświęcić na to, co ci ludzie stojący przed nami nazywają nauką...
„I nie wróci więcej”? Dobre sobie! Właśnie dlatego nie należy ufać słowom popowych
piosenek! Toż to kłamstwo w żywe oczy! Wróciły ciężkie plecaki, po brzegi wypełnione
podręcznikami i zeszytami. Wróciły sprawdziany i zadania domowe. Znów każdy poranek jest
przerywany przez brutalny, zapomniany już przez nas dźwięk budzika i znów to rozdarcie musimy
zaszywać porannymi przygotowaniami do wyjścia z domu. Kolejny rok musimy analizować
poczynania Napoleona i rozwiązywać problemy państwa Kowalskich. Jesteśmy katowani
przeróżnymi kostkami i hormonami, musimy szukać jakichś onomatopei i metafor... O orogenezie
hercyńskiej i dysocjacji jonowej rozpaczliwie staramy się zapomnieć, jednak one wcale nie
zapominają o nas... Jesteśmy o dwanaście miesięcy starsi niż rok temu o tej porze, a mimo to,
wszystko wygląda prawie tak samo...
Wróciło pytanie: „Ej, co teraz mamy?”, w akompaniamencie: „Kto mi pójdzie do sklepiku?”.
Znów tęsknie spoglądamy na okna i gaśnice, znów tak chętnie siadamy w pobliżu podobizny patrona
naszego gimnazjum. Kolejny rok musimy powstrzymywać śmiech, który wybucha w najmniej
odpowiednich momentach. Dzień w dzień opuszczamy te mury, żeby nazajutrz znów do nich
powrócić. I dzięki temu wiemy już, że należymy do gatunku Homo ledwo sapiens, w Afryce żyją
leopardy a Kotlina Kongo leży w Ameryce. „Choć w papierach lat przybyło, to naprawdę wciąż
jesteśmy tacy sami”...
Naćpani dudnieniami
Połóż się. Załóż słuchawki i zamknij oczy. Wciśnij „play”. Tyle
tylko trzeba, aby cieszyć się odmiennymi stanami świadomości. Brzmi
ciekawie czy wręcz nierealnie? Umożliwił nam to Robert Allan Monroe
– założyciel Instytutu Monroe, w którym opracował zestaw nagrań
o nazwie HemiSync. Umożliwiały one synchronizację półkul
mózgowych, ułatwiały m.in. osiągnięcie doświadczeń pozacielesnych,
zwanych podróżą astralną lub eksterioryzacją.
Taki był początek. Projekt Roberta Monroe szybko zaczął się rozwijać. Dziś wiele firm
zajmuje się nagrywaniem tzw. dudnień różnicowych, które wpływają na pracę naszego mózgu.
I tak dzięki kilku dźwiękom jesteśmy w stanie bez żadnego wysiłku zasmakować wielu różnych
stanów. Od pomocy w zaśnięciu, świadomego snu, medytacji, odprężenia, po doznania seksualne
i narkotyczne. Powstały nawet nagrania dla miłośników strachu i adrenaliny, które mają przybliżać
użytkownikom swąd siarki i gorąco ognia piekielnego.
I tak wszystko płynie do przodu. Osoby cierpiące na bezsenność nie zarywają już kolejnych
nocy. Dudnienia różnicowe wprowadzają w stan relaksu ludzi, którzy na co dzień zmagają się
ze stresem. Miłośnicy mocnych wrażeń nie muszą truć swoich organizmów – wystarczą dobre
słuchawki i trochę wolnego czasu. Ci, którzy chcą rozwijać się duchowo, również mają do dyspozycji
9
szereg nagrań. Tylko... czy to na pewno dobrze?
Oczywiście ciężko jednoznacznie skrytykować coś, co niektórym znacznie ułatwia życie.
Ale rozwój duchowy, ćwiczenie własnej intuicji, poszukiwanie harmonii... To wszystko powinno
wiązać się z nauką, pracą, z przebywaniem pewnej drogi. Czy stawiając kogoś na jej końcu,
nie szkodzimy mu przy tym? Co innego pomoc, ale czy ludzie nie stają się czasem zbyt
„wygodniccy”? Przykładem mogą być chociażby ruchome schody w sklepach. To dobre
udogodnienie dla niepełnosprawnych, kobiet w ciąży czy ludzi obładowanych zakupami. Często
jednak niedaleko znajdują się zwykłe schody. A komu z nas chce się po nich wspinać?
Wspominałam też o doznaniach seksualnych wywołanych odpowiednimi nagraniami.
Od razu nasuwa się skojarzenie z coraz szybciej rozwijającą się
robotyką. Uzależniamy się od technologii, ta staje się coraz bardziej
inteligentna. Niektórzy futurolodzy twierdzą, że za niecałe pięćdziesiąt
lat seks z robotem będzie czymś powszechnym, niedługo później
będziemy zwierać z nim związki małżeńskie. Już teraz w niemal każdej
sferze naszego życia znaczącą rolę odgrywa elektronika. Pozostaje już
tylko pytanie: co jeszcze może zrobić za nas komputer?
Gdybyśmy byli niedźwiedziami…
Poranek, jak każdy inny. Coraz ciemniej i zimniej, coraz bardziej ponuro.
Coraz częściej na twarzach ludzi można dostrzec początki jesiennej depresji.
O ile łatwiej byłoby nam, gdybyśmy byli niedźwiedziami? Co prawda, niektóre
z moich koleżanek nie przeżyłyby w tej formie za długo (kto wie, może wpadłyby na pomysł
odchudzania się przed zimą?), jednak dla mnie takie życie byłoby spełnieniem marzeń. Kiedy
wyczułabym, że nadchodzi ta nieprzyjemna dla nas wszystkich pora, udałabym się w górę rzeki,
stanęłabym dumnie wyprostowana, a wokół mojej monumentalnej postaci rozpryskiwałyby się krople
wody. Odbijając słoneczne promienie, wyglądałyby niczym drobne, unoszące się w powietrzu
diamenty. A wśród nich ja – dumna niedźwiedzica, polująca wśród krystalicznych, lodowatych wód
górskiego strumienia na łososie, które pozwoliłyby mi przeżyć zimę. Brutalnie rozszarpałabym
korpus ryby, która tysiące kilometrów przepłynęła, udając się na tarło. Tylko ja, łososie i odwieczny
krąg życia...
A później zima... Czy jest piękniejszy czas dla niedźwiedzia? Syta i, pomimo dodatkowych
kilogramów (a może właśnie dzięki nim?), zadowolona. Z poczuciem spełnionego obowiązku
udałabym się do swego mieszkania – przytulnej gawry bądź jaskini, i ułożyłabym się do snu. Świat
pokryłby śnieg, mróz ścinałby jeziora i rzeki, inne zwierzęta z trudem zdobywałyby pożywienie, a ja
nie zwracałabym uwagi na to wszystko. Świat zatrzymałby się, ograniczony tylko do ciemności pod
powiekami. Mogłabym po prostu spać...
Gruba warstwa tłuszczu, ciepłe futro i legowisko – tyle potrzebowałabym do życia. Drobne
zmiany w budowie mego ciała i nie przejmowałabym się szkołą, pracą, pieniędzmi, przyszłą
rodziną... i wami wszystkimi. Nie słyszałabym tego bezsensownego szczebiotania, tych waszych mniej lub bardziej
problematycznych problemów, tych wywodów, ile kalorii ma
kaloria i ile gramów jest w gramie... Nie spędzałabym większości
10
swojego dnia w budynku, w którym bez przerwy słychać czyjeś głosy: nauczycieli, uczniów,
nauczycieli rozmawiających z uczniami... Oszaleć można. Zresztą, czy ktoś z nas jest w ogóle jeszcze
zdrowy psychicznie? Już dawno powinniśmy wszyscy wylądować w kaftanie, tylko jakoś nikt nas
nigdy nie przebadał. Jedni nie widzą sensu w życiu, inni słyszą głosy... No właśnie, SŁYSZĄ! Jak
mam podyskutować z głosami w swojej głowie, skoro nawet ich nie słyszę w tym nieustającym
szumie? I oto nasuwa się kolejna zaleta bycia niedźwiedziem: cisza. Żadnych krzyków, żadnego
przypominania o kurtce, żadnych kłótni. I, co najważniejsze, żadnych irytujących tekstów...
Przecież tego nikt nie czyta!
Oto przeszłam do powodu, dla którego chciałabym być niedźwiedziem. Wszyscy
doprowadzacie mnie do szału. I, choć wiele rzeczy zniosę, wiele rzeczy zignoruję, to jest coś,
co doprowadza mnie do szewskiej pasji. Jedno krótkie zdanie: „I tak nikt tego nie czyta”. Po tych
słowach, czuję się, jakby otwierał mi się nóż w kieszeni. Jest to o tyle osobliwe, że przecież noża
ze sobą nie noszę. To jedno, króciutkie zdanie denerwuje mnie tak, że świat przybiera czerwone
odcienie, a ja zabiłabym gołymi rękoma. Czy jest coś bardziej irytującego, niż ocena wystawiona
przez kogoś, kto, jak sam się przyznaje, nie widział twojej pracy? Niektóre osoby sugerują, jakoby
artykuły zamieszczane w tej gazetce były nieciekawe. Jednocześnie bardzo często tematy, na które
dyskutują z takim zapamiętaniem, są tak porywające, że robię wszystko, byle tylko od nich uciec.
Zapadam się coraz głębiej we własnej psychice, odpływam coraz dalej i dalej, niebezpiecznie
ocierając się o schizofrenię i... nawet to nie wystarcza. Dlaczego? Bo ktoś postanowił spytać, co było
zadane, ktoś się rozpycha, ktoś rzuca plecakami, a jeszcze ktoś inny po prostu wrzeszczy mi nad
uchem i to nawet nie mówiąc do mnie. I tyle by było z mego słodkiego zamyślenia. Naprawdę nie
mam ochoty przysłuchiwać się ich pozbawionym sensu rozmowom, więc podnoszę się. I już wiem,
że popełniłam błąd. Rozmowy zostają przerwane, wszystkie oczy zwracają się w moją stronę i słyszę:
„Gdzie idziesz? Idziesz do sklepiku? Kup mi coś!” Myśli, które pojawiają się wtedy w mojej głowie,
nie nadają się do przytoczenia tutaj, więc po prostu przemilczę część tego, co mogłoby
urazić niektórych co wrażliwszych czytelników (bo, pomimo tego, co niektórzy
usilnie mi wmawiają, jednak są osoby, które naszego „Onagrusa” czytają).
Więc co robić? Wyciągnąć książkę? Jakoś nie mam już siły odpowiadać
na miliard identycznych pytań: „Co czytasz?”. Tak więc, w przypływie desperacji, robię
to, co robić muszę, aby wnieść coś od siebie do naszej gazetki. Szukam jakichś
pomysłów na artykuły, piszę... I wtedy słyszę: „Przecież tego nikt nie czyta”. Przyznam
szczerze: pracuje nam się czasem lepiej, czasem gorzej. Częściej raczej gorzej. W przeciwieństwie
do poprzednich lat, jakoś nie czuję się związana z tą grupą. Właściwie połowy składu nawet nie
znam. Ale, jakkolwiek by nie było, pracujemy i co miesiąc ukazuje się nowy numer „Onagrusa”.
Więc, drodzy koledzy i koleżanki, jeśli nasza szkolna gazetka jest nudna, jest to też wasza zasługa.
Dlaczego? Zdradzę wam pewien sekret: i my - redakcja, i prawdziwi dziennikarze, mamy coś ze sobą
wspólnego. Jesteśmy drapieżnikami. Żyjemy mięsem. Strugi gorącej krwi to dla nas nektar, surowe
ochłapy mięsa są dla nas niczym ambrozja. Tragedia wprowadza nas w stan ekstazy, ludzkie
cierpienie jest naszym motorem napędowym. Wszystkie wielkie afery sprawiają, że czujemy się
jedną nogą w raju. To nas nakręca, to pozwala nam pisać naprawdę dobre teksty.
Tymczasem wśród was, drodzy czytelnicy (absolutnie nie mówię o wszystkich),
krew płynie co najwyżej w opowieściach o złamanym paznokciu. Narzekacie na
treść artykułów? Są nudne? Więc pomóżcie nam! Zróbcie coś, co warto
będzie opisać! Gwarantuję, że jeśli tylko ktoś pokaże coś oryginalnego,
artykuły w „Onagrusie” będą równie szokujące i ciekawe.
(październik 2013r.)
11
Zbliża się chyba najbardziej rodzinny okres w naszym kraju – święta Bożego
Narodzenia. W domach staną kolorowe, pięknie ubrane choinki, pokoje wypełnią się aromatem
świątecznych potraw, a małe dzieci z noskiem rozpłaszczonym na szybie będą wyglądać
pierwszej gwiazdki i, co ważniejsze, Mikołaja. Wspólne śpiewanie kolęd, pasterka i obdarowywanie prezentami to tylko niewielka część polskich tradycji związanych z obchodami świąt.
Czy można nie lubić tego wspaniałego czasu?
Wszędzie widzimy lampki, miłych, starszych panów ubranych na czerwono, no i kartki.
Wszędzie tony świątecznych kartek. A co na nich? Przystrojone drzewka, aniołki, Maryja
z Jezusem na rękach, szopka, zwierzątka, pasterze, królowie... I życzenia. Umieszczone gdzieś
w tle, gubiące się wśród kolorowych, zawsze uśmiechniętych postaci.
A widzieliście kiedyś świąteczną kartkę, która przedstawiałaby smażenie karpia? Albo
jeszcze lepiej, karpia przed Wigilią, dogorywającego w wannie. Patroszenie ryb, lepienie
pierogów, gotowanie barszczu... Czy gdzieś w tym wszystkim widać aniołki? Gdzie w zmywaniu
podłogi można znaleźć rodzącego się Jezusa?
I to zamieszanie z prezentami... Bo czy jest coś ważniejszego w święta niż Mikołaj? Czym
są wspólnie śpiewane kolędy przy pisku i wrzasku małych dzieci, które bawią się swoimi
nowymi zabawkami, wyrywają je sobie nawzajem, robiąc przy tym hałas porównywalny
do grupy kibiców podczas meczu? Ostatnimi laty coraz częściej pogoda z nas drwi – zamiast
pięknego, białego puchu, wszędzie błoto i deszcz. Gdyby nie opłatek, można by pomyśleć, że to
święto zmarłych.
Coś nie czuję ostatnio tej świątecznej atmosfery. Zamiast tego czuję zbliżające się
sprzątanie, gotowanie, stres, zaliczanie sprawdzianów i kartkówek na ostatnią chwilę. W końcu
skoro zbliżają się święta Bożego Narodzenia, nadchodzi też koniec semestru. Czuję zbliżający
się pisk dzieci i całą tę szopkę ze świętym Mikołajem.
Wesołych Świąt!
Dzida
Czas duchów
Listopad jest miesiącem ponurym. Robi się zimno, dni są
coraz krótsze, rośliny i zwierzęta na swój sposób przygotowują
się do nadchodzącej zimy albo po prostu obumierają. Mimo to, można powiedzieć,
że jest to też miesiąc wyjątkowo piękny. Żółte i czerwone liście najpierw zdobią drzewa, później
opadają i tworzą piękne, kolorowe dywany. Nic dziwnego, że miesiąc ten wywołuje u nas pewną
zadumę, a noc z 31października na 1 listopada jest uważana za czas, w którym granica między
światem żywych i umarłych zaciera się.
Coraz popularniejsze w Polsce staje się halloween, świętowane 31 października. W naszym
kraju nie jest obchodzone tak hucznie, jak chociażby w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii
czy Irlandii. Mało kto przebiera się w kostiumy, przyozdabia dom dyniami i lampami. Polacy traktują
halloween bardziej jako okazję do zabawy, niż święto poświęcone zmarłym.
12
Część sympatyków tego dnia może nie wiedzieć, że halloween wywodzi się od święta
Samhain. W noc 31.10/1.11 Celtowie gasili wszelkie ogniska i kaganki, aby ich
domy wyglądały niegościnnie. Przebierali się w stare, podarte ubrania i udawali
włóczęgów. Wierzono bowiem, że tej nocy zaciera się granica między światem
żywych i umarłych a duchy osób nienarodzonych i zmarłych w ciągu ostatniego
roku zstępują na ziemię w poszukiwaniu żywych, by w nich zamieszkać.
Kiedy Celtowie gasili ogień, żeby uniknąć spotkania z duchami, Słowianie
rozpalali ogniska, aby je do siebie przyciągnąć. Dziady obchodzone były około
cztery razy do roku, później zmarłym poświęcano już tylko noc 31.10/1.11.
Przybywające dusze należało ugościć miodem, kaszą i jajkami. W ten sposób mieliśmy zapewnić
sobie ich przychylność i ułatwić im drogę w zaświatach. Nieodłącznym elementem dziadów był
ogień – bliskim zmarłym wskazywał drogę do domu, a złe duchy odpędzał.
Współcześnie w Polsce dziady obchodzą tylko rodzimowiercy słowiańscy,
jednak niektóre elementy tego obrzędu można znaleźć w dniu Wszystkich Świętych,
obchodzonym 1 listopada. Wraz z rodzinami modlimy się wtedy na cmentarzu
i przystrajamy groby bliskich zmarłych kwiatami. Zapalamy znicze.
Wielu Polaków myli dzień Wszystkich Świętych z Dniem Zadusznym,
obchodzonym 2 listopada. Pierwsze święto poświęcone jest świętym Kościoła katolickiego,
męczennikom, którzy oddali życie za Chrystusa. Dzień Zaduszny to święto zmarłych, podczas
którego powinniśmy modlić się za dusze naszych bliskich. Obecnie większość z nas udaje się na
cmentarz już 1 listopada. Może nie jest to wynikiem pomyłki, ale po prostu to Wszystkich Świętych
jest dniem wolnym od pracy.
Karnawał w Rio, Dzień Świętego Patryka w Irlandii, niemiecki Octoberfest...
Te i inne święta mogą się schować przy naszych pięknych obchodach Dnia Niepodległości.
Polacy każdego roku świetnie się wtedy bawią. Szkoda tylko, że policjanci są trochę mniej
zadowoleni, a sąsiednie państwa nie mają o nas najlepszej opinii.
Znów pokazaliśmy swoje podejście do jednego z najważniejszych polskich świąt.
Ponieważ skłóceni politycy nie byli wystarczająco skłóceni, aby zadowolić naród, postanowiliśmy pokazać swoje niezadowolenie podczas uroczystego przemarszu. Jak to się skończyło,
wszyscy wiemy. Bójki, zamieszanie, ranni policjanci. A żeby było weselej, spłonęła też jedna
tęcza.
Reakcje Polaków są różne. Jedni uważają, że takie zachowanie jest karygodne, inni nie
przejęli się nim zbytnio, a jeszcze inni pochwalają je. Ojciec Rydzyk ogłosił, że widział w tym
niezwykły patriotyzm. Mówił też, że tęcza była oczywistą prowokacją, twierdził, że to jak plucie
w twarz wszystkim katolikom. I tylko tęczy szkoda, bo była naprawdę ładna.
13
Jedni mówią, że to wina policji. Inni wskazują na zaniedbania organizatorów. Winni
są politycy, księża, uczestnicy marszu, przypadkowi przechodnie... A najbardziej winna była
tęcza. Przecież to ona sprowokowała naszych prawdziwych patriotów, prawda? Te kolory mogą
być przecież takie drażniące... Szkoda tylko, że „katolicy”, którzy poczuli się urażeni powstaniem
tęczy, chyba nigdy Biblii w ręce nie mieli, skoro nie wiedzą, co ten symbol oznacza.
Wszyscy Polacy to jedna rodzina. Rodzina dosyć specyficzna, wiecznie skłócona. Nikt nie
przyzna się do winy, nikt nie przeprosi... Jesteśmy wybuchowi, nie radzimy sobie z emocjami.
Zachowujemy się jak nastolatki w okresie buntu. A jednak dalej uważam, że Polacy są mili
i ciepli w stosunku do siebie. Owszem, ciepli. Prawie tak ciepli, jak płonąca tęcza...
Wielu z nas nie lubi mitologii. Sama muszę przyznać,
że ci wszyscy bogowie, herosi i tytani to moja pięta
achillesowa. Wierzenia starożytnych Greków i Rzymian
wydają mi się bardzo mało interesujące. Na szczęście, poza
mitami i mitologiami, które poznajemy w szkole, jest jeszcze
wiele innych, w tym mitologia japońska.
Postanowiłam poruszyć ten temat, ponieważ zainteresowały mnie wierzenia Japończyków dotyczące magicznych
zwierząt. Szczególnie ciekawe wydają mi się pewne małe,
futerkowe zwierzątka mylone często z borsukami i szopami
praczami, a mianowicie jenoty, nazywane też tanuki. Według
mitologii japońskiej, te urocze stworzonka o puszystych, pręgowanych ogonach, posiadają pewną
ciekawą umiejętność. Potrafią one ponoć powiększać swoją mosznę i zamieniać ją w dowolny
przedmiot. Wesołe zwierzątka w ten sposób „robiły sobie jaja” z ludzi. W jednej z opowieści tanuki
wyczarował w ten sposób cały dom i zwiódł pewnego wędrowca. Zmęczony drogą mężczyzna,
widząc światło, wszedł do chatki, w której mieszkała stara kobieta, i pewnie spędziłby tam noc,
gdyby nie opuścił na podłogę rozżarzonego węgielka. Wtedy usłyszał płacz kobiety i wszystko
znikło.
Chociaż zazwyczaj zabawy jenotów były zwykłymi, niegroźnymi żartami, to nie zawsze
dobrze się one kończyły. Jeden z nich zmieniał się co noc w palik cumowniczy na przystani,
a przywiązywaną do niego łódź odnajdywano następnego dnia dryfującą po morzu. Rybacy domyślili
się w końcu, kto im płata takie figle i postanowili przechytrzyć dowcipnisia. Przywiązali oni łódź
bardzo długą liną, a potem uderzali kijami w palik tak długo, aż zmienił się on w jenota. Obolałe
zwierzątko uciekło i nigdy więcej nie pokazało się w tej okolicy.
Jak pokazuje powyższa opowieść, mitologia może być całkiem ciekawa, czasem nawet
zabawna. Ponadto, te legendy krążące wśród Japończyków uczą nas, że niektóre żarty mogą mieć
nieprzyjemne konsekwencje. Mitologii jest tyle, ile narodów na Ziemi i, gdyby tylko poszukać, każdy
pewnie znalazłby coś, co go zainteresuje.
14
Organizacja miejsca i czasu pracy
Jak wszyscy pewnie zauważyli, wakacje dobiegły końca. Niezależnie od tego, czy nam się to
podoba, czy nie, rozpoczęliśmy kolejny rok nauki. Zastanówmy się zatem, co zrobić, żeby oceny na
świadectwie, a dla trzecioklasistów także wyniki testów gimnazjalnych, były jak najlepsze. Ponieważ
jest to pierwszy z dziesięciu czekających nas miesięcy mozolnego wkuwania, to dobry moment, żeby
przypomnieć o czymś, o czym większość z nas zapomina – o organizacji miejsca i czasu pracy.
Choć niechętnie, muszę przyznać, że porządek jest bardzo ważny. Ile czasu tracimy
na szukanie zagubionych zeszytów, kserówek czy notatek? Walające się między nimi resztki jedzenia
również znacznie utrudniają odrabianie lekcji. Dlatego bardzo ważne jest, żeby utrzymywać
porządek, przynajmniej w miejscu, w którym zazwyczaj się uczymy.
Najczęstszym błędem, jaki popełniają uczniowie, jest odkładanie obowiązków na później.
Każdy może mieć gorszy dzień, wszyscy bywamy zmęczeni czy przygnębieni, ale czy nie lepiej
zrobić coś od razu, zamiast po nocach uczyć się na sprawdziany, a nad ranem, albo i na przerwach,
odrabiać zadania domowe?
Oczywiście, wszyscy na pewno pamiętamy, do czego służą zeszyty. Choć uczniom gimnazjum
nie trzeba tego przypominać, dla pewności nadmienię, że na lekcjach wskazane jest robienie notatek.
Prowadzenie zeszytu przedmiotowego jest nie tylko obowiązkiem uczniów, ale i bardzo ułatwia
naukę.
Kiedy już przypomnieliśmy sobie podstawy, powinniśmy określić swoje cele i priorytety
na ten rok. Odpowiedzmy na kilka pytań. Jakie oceny chcemy zobaczyć na swoich świadectwach?
Ile punktów chcemy uzyskać na testach gimnazjalnych?
Bardzo ważna jest systematyczna nauka. Wszyscy uczniowie, a w szczególności trzecioklasiści, powinni codziennie przeglądać swoje zeszyty. Warto, by mieli w planach dzień lub dwa w
tygodniu, w których więcej czasu poświęcą na naukę. Na pewno będzie to korzystniejsze niż
zarywanie nocy przed każdym sprawdzianem i odkładanie wszystkiego na ostatnią chwilę. Powinni
też nie zniechęcać się i więcej czasu poświęcać przedmiotom, których nie lubią lub które wydają im
się trudniejsze.
Oczywiście, poza nauką wszyscy powinniśmy znaleźć czas na odpoczynek. Musimy
tak zaplanować swój dzień, żeby, w miarę możliwości, nawet wracając do domu po ósmej lekcji,
móc odrobić lekcje i odpocząć. Nauka w domu, jeśli nie jest zaniedbywana, nie powinna trwać
do później nocy. Odpoczynek jest bardzo ważny, trochę ruchu na świeżym
powietrzu czy półgodzinna drzemka sprawią, że nasz umysł będzie
sprawniej przyswajał wiadomości. I, co najważniejsze, choć niektórym
może wydawać się to dziwne, noc to idealny czas, żeby położyć się spać.
Musimy mieć świadomość tego, że nie zawsze będziemy w stanie
zrealizować wszystko, co zaplanowaliśmy na dany dzień. Nie popadajmy
wówczas w przesadę. Nagła zmiana planów podyktowana okolicznościami
naprawdę nie jest powodem do histerii. Nie mamy na to wpływu,
a zamartwianie się nie jest wyjściem z sytuacji.
15
źródło: http://www.esukces.com.pl/tag/czas/
Setki dat, tysiące wzorów, postacie, nazwy, procesy... Najlepiej
uczyć się tego wszystkiego na bieżąco, jednak czasem może być
to trudne i okazuje się, że nagle przed sprawdzianem z historii musimy
wykuć całą stronę dat i pojęć. Jak najlepiej to zrobić? Zamiast spędzać
godziny na mozolnym powtarzaniu, można trochę oszukać
i skorzystać z różnych technik zapamiętywania. Dzięki nim nie tylko
nasza nauka będzie efektywniejsza, ale zajmie też znacznie mniej czasu
i będzie przyjemniejsza.
Techniki uczenia się opierają się na tworzeniu obrazów, ponieważ nasz umysł łatwiej
zapamiętuje żywe, barwne sceny, niż pojedyncze słowa. Sceny, które sobie wyobrażamy, powinny
być zaskakujące. Głównymi zasadami, na których opierają się techniki zapamiętywania, są:
• Synestezja. Jest to połączenie zmysłów. Jeśli Twoim głównym kanałem zapamiętywania jest
wzrok, do obrazów dołóż dźwięk, smak, zapach, dotyk. Pamiętaj, że im więcej zmysłów jest
zaangażowanych w naukę, tym łatwiej i trwalej zapamiętasz materiał.
• Ruch. Jesteśmy ewolucyjnie zaprogramowani do odbierania ruchu. To, co się ruszało
w czasach prehistorycznych, mogło nas zjeść (wróg) albo uciec przed nami i wtedy padaliśmy
z głodu. Dlatego łatwiej zapamiętujemy ruch. Pamiętaj, aby każdy obraz był dynamiczny, pełen ruchu
a Ty powinieneś być w tym obrazie aktorem.
• Humor. Pamiętaj, aby nauka nigdy nie była nudna, lecz zabawna! To klucz do skutecznego
uczenia się! Im więcej zabawy, tym łatwiejsza nauka i lepsze zapamiętywanie. Zamiast nudnych
skojarzeń, buduj absurdalnie zabawne!
• Kolory. Im więcej kolorów użyjesz do tworzenia obrazów, podkreślania, czy rysowania,
tym łatwiej zapamiętasz.
Do technik, które opierają się na tych zasadach, należą m.in.:

Łańcuchowa Metoda Skojarzeń - polega na tym, aby połączyć ze sobą ciąg rzeczy, wydarzeń
lub wyrazów, które chcesz zapamiętać. Układasz historyjkę z każdym z elementów, łącząc go z
kolejnym. W ten sposób wystarczy, że zapamiętasz pierwszy, a reszta przypomni się automatycznie.

Metoda alfabetyczna - polega na stworzeniu systemu zakładek (obrazków), do każdej z liter
alfabetu. Pojęcia, które mamy zapamiętać, układamy alfabetycznie. Jeszcze lepiej, jeśli łączymy
tę technikę z Łańcuchową Metodą Skojarzeń.

Kolejną efektywną metodą nauki, ostatnią
przeze mnie opisywaną, są mapy myśli. Od zwykłych notatek różnią się one tym, że umieszczamy
na nich tylko słowa klucze lub obrazki. W rezultacie zamiast kilkunastu kartek zapisanych
notatkami, które trudno zapamiętać, mamy jedną
mapę. Ponieważ angażują one do pracy obie
półkule mózgowe, łatwiej jest nam się z nich
uczyć. Dzięki nim mamy przed oczami obraz
całości, a nie fragment wiedzy. Są doskonałym
narzędziem rozwiązywania problemów i systematyzowania wiedzy.
Jak tworzyć mapy myśli? Przygotuj czystą
16
kartkę A4 lub większą. Ułóż ją poziomo. Na środku kartki narysuj obraz, który reprezentuje
temat. Możesz też użyć słów kluczowych lub symboli, choć obraz jest znacznie lepszy. Temat
powinien być wielokolorowy, min. 3 kolory.
Od środka mapy prowadź linie, na wzór gałęzi drzewa. Na każdej linii umieszczaj słowa
klucze lub obrazki, reprezentujące kolejne tematy. Im bliżej centrum, tym bardziej ogólne
i ważniejsze, im dalej – tym mniej ważne lub bardziej szczegółowe. Zwróć uwagę na to, aby każda
linia łączyła się z kolejną, aż do centrum. Tak jak w drzewie, gdzie nawet najmniejsza gałązka łączy
się poprzez kolejne gałęzie z konarem.
Zadbaj o: dużą ilość kolorów, obrazków, symboli. Tam, gdzie jest to możliwe, słowa zastępuj
obrazami. Jeśli używasz słów, niech to będą same słowa klucze. Czyli takie, które niosą ze sobą
skojarzenia, wiedzę.
Metod zapamiętywania jest oczywiście o wiele więcej, można też tworzyć własne.
Najważniejsze jest to, aby nie upierać się przy jednej, jeśli jest ona dla nas nieskuteczna i wybierać te,
które najbardziej nam pasują. Wtedy nauka będzie bardziej efektywna.
Dni coraz krótsze i zimniejsze, pogoda nie najlepsza, wszyscy jacyś tacy... nerwowi
i przygnębieni... Komu chciałoby się w ogóle z łóżka wychodzić, a co dopiero iść do szkoły. Jednak
jeśli teraz zaniedba się naukę, można nie dać rady nadrobić straconego materiału. Chociaż jesienna
depresja skutecznie uniemożliwia czerpanie przyjemności z chodzenia do szkoły, można jej uniknąć,
a z łóżka co rano wychodzić z uśmiechem na twarzy.
Ludzkie ciało stworzone jest do ruchu, dlatego wielu ludzi uważa, że na kiepski nastrój
najlepsza jest praca fizyczna. Nie tylko dotleniamy swój mózg, ale mamy też satysfakcję,
że zrobiliśmy coś pożytecznego. Skuteczny jest też zimny prysznic, który również pomaga
w utrzymaniu dobrego samopoczucia.
Chociaż jesienią i zimą częściej chce nam się spać, jesteśmy zmęczeni i rozdrażnieni,
nie powinniśmy zamykać się w ciemnym pokoju. Ponieważ winę ponosi brak światła, najlepiej
byłoby starać się przebywać na słońcu jak najdłużej. Dobrą okazją może być spacer na świeżym
powietrzu.
Chyba każdy z nas lubi muzykę. Ulubione piosenki również mogą być bardzo pomocne
w zwalczaniu sezonowej depresji. Nie bójmy się śpiewać, tańczyć czy po prostu słuchać ulubionych
wykonawców. Nie wymaga to zbyt wielkiego wysiłku a ma pozytywny wpływ na nasz nastrój.
Śnieg topnieje, zima odchodzi i nagle okazuje się, że część z nas waży więcej, niż pod koniec
lata. O tej porze roku mamy większy apetyt na węglowodany, dlatego dietetycy polecają
przestrzeganie diety, która utrzyma niski poziom cukru i będzie bogata w kwasy omega-3.
Powinniśmy pić mniej kawy i herbaty, ograniczyć czekoladę, a spożywać więcej ryb, owoców
i warzyw. W ten sposób nie tylko unikniemy zbędnych kilogramów, ale też poprawimy samopoczucie
i sprawność umysłową.
Ponieważ nasz nastrój nie zależy tylko od nas, na zakończenie
dodam, że nie należy nigdy tracić poczucia humoru. Każdy inaczej znosi
jesienną depresję, dlatego nie powinniśmy być zbyt poważni. A już na
pewno złym pomysłem jest narzekanie na wszystko. Pamiętajmy,
dbajmy nie tylko o nasze samopoczucie, ale nie psujmy go też innym.
17
Choć w październikowym numerze "Onagrusa" ukazał się już artykuł o metodach uczenia się
i technikach zapamiętywania, warto wspomnieć też o tym, jak utrzymać umysł w dobrej kondycji.
Niektórzy uprawiają może sporty i dbają o sprawność fizyczną, ale ludzie często zapominają,
że mózg również potrzebuje ćwiczeń. Jest to szczególnie ważne, jeśli w ciągu dnia musimy pamiętać
o wielu rzeczach. Jak dbać o swój umysł?
• Nauka języków obcych – może być dobrą zabawą, zwłaszcza, jeśli
robimy to z własnej woli. Mózg pracuje intensywniej, a umiejętność
posługiwania się językiem obcym jest bardzo ważna, szczególnie jeśli ktoś
planuje wyjazd za granicę.
• Gry – grając chociażby w scrabble lub rozwiązując krzyżówki,
ćwiczymy szare komórki. Nawet, jeśli nie znamy rozwiązania,
to przyswoimy wiele nowych wyrazów, co jest świetnym treningiem dla
naszego umysłu. Zwłaszcza, jeśli robimy to systematycznie.
• Oglądanie quizów – zanim usłyszymy odpowiedź osoby zapytanej w telewizyjnym show, mamy
czas, aby sami zastanowić się nad nią. Jeśli jej nie znamy, dowiemy się od uczestnika programu bądź
prowadzącego, jak ona brzmi. W ten sposób znacznie poszerzamy swoją wiedzę w wielu dziedzinach.
• Testy - w internecie jest dostępnych wiele testów sprawdzających naszą pamięć lub poziom IQ.
Wiele testów i psychozabaw można znaleźć na stronie: http://www.beka.pl/_ps.php.
Sprawdziany, odpowiedzi, problemy, „burza hormonów”
czy presja ze strony rówieśników i nauczy-cieli – czynników
wywołujących stres może być wiele. Najczęściej nakładają się one
na siebie i ciężko opanować nam drżący głos, zdenerwowanie,
czasem nawet panikę przed zbliżającą się klasówką. Mieszające się
daty, pustka w głowie... Czy można tego uniknąć, podejść
spokojnie do odpowiedzi i dostać zasłużone 5/5?
Warto zaznaczyć, że zbyt niski poziom stresu również nie jest dla nas dobry. Pojawia się wtedy
poczucie znudzenia i bezużyteczności, brak zainteresowania i zaangażowania oraz przygnębienie.
Z kolei kiedy denerwujemy się za bardzo, czujemy suchość w ustach, drżą nam dłonie, czujemy lęk,
oddech i serce przyspieszają, a żołądek może odmówić posłuszeństwa. Koncentracja jest niemal
niemożliwa. Jak zachować optymalny poziom stresu?
• Oddychanie – nerwy wpływają na nasz oddech, ale działa to też w drugą stronę. Głębokie,
powolne oddechy powinny pomóc opanować zdenerwowanie.
• Liczenie – popularne jest liczenie do dziesięciu, w razie potrzeby może to być jakakolwiek inna
liczba. Najlepiej połączyć je ze zwolnieniem oddechu.
• Skupienie na konkretnej rzeczy – często denerwujemy się bardziej tym, o czym myślimy,
niż tym, co rzeczywiście się dzieje. Warto spojrzeć na dowolny przedmiot i przez chwilę myśleć
tylko o nim.
• Aktywność fizyczna – kiedy mamy chwilę czasu, warto poświęcić go na uprawianie sportu,
który lubimy. Nie muszą to być od razu jakieś wymagające dyscypliny, może lepiej jest spędzić pół
18
godziny na spacerze, niż przed komputerem. Dotleniony mózg działa sprawniej, można też
wyładować całą zgromadzoną w ciągu dnia frustrację.
• Medytacja – w miarę regularna znacznie wspomaga koncentrację, naukę, korzystnie wpływa
na nastrój a nawet zdrowie. Wbrew pozorom, jest też niezwykle przyjemna. Więcej na ten temat
na stronie: http://silaprzyciagania.com.pl/jak-medytowac-podstawy-medytacji-od-zaraz/
Technik radzenia sobie ze stresem jest o wiele więcej. Część z nich można znaleźć na podanych poniżej stronach: http://www.projektsukces.pl/nlp_stres_techniki.html
http://www.zdrowie.fit.pl/stres/jak-radzic-sobie-ze-stresem-w-szkole,472,1,0.html
W poprzednich numerach była mowa o medytacji, zarówno jako metodzie ułatwiającej naukę,
jak i sposobie na utrzymanie dobrego samopoczucia. Teraz warto by wspomnieć, czym właściwie ona
jest i jak to robić. Sama nazwa pochodzi od łacińskiego słowa meditatio i oznacza zagłębianie się
w myślach, rozważanie, namysł. Praktykowana jest głównie w jodze i religiach Wschodu, a także
w niektórych odłamach chrześcijaństwa i islamu.
Wbrew pozorom, nie jest to jedynie siedzenie w pozycji lotosu i powtarzanie mantry
ani ciągłe rozmyślanie nad sensem istnienia. Funkcjonuje wiele technik medytacyjnych, jedne
polegające właśnie na myśleniu, inne wręcz przeciwnie, na wyciszeniu myślenia. Można też
wykorzystywać muzykę, ruch i wizualizację. Celem medytacji jest samodoskonalenie, rozumiane
różnie – jako poprawa zdrowia fizycznego i stanu psychicznego, osiągnięcie pełnej kontroli nad
ciałem, dążenie do oświecenia, zjednoczenie się z bóstwem czy przezwyciężenie lęku przed śmiercią.
My skupmy się jednak na najprostszych, podstawowych metodach. Ważne jest zadbanie o:
• odpowiednią muzykę/dźwięki – na początku należy zdecydować, czy chce się medytować
w ciszy czy przy muzyce. Jeśli wybieramy tę drugą opcję, nie powinniśmy brać pierwszej lepszej
piosenki. Przykładowe utwory można znaleźć na stronie:
http://silaprzyciagania.com.pl/muzyka/medytacja/.
• czas i miejsce – ważne jest, abyśmy czuli się dobrze i żeby nikt nam nie
przeszkadzał.
Kiedy już zadbamy o otoczenie, musimy wybrać
• pozycję – popularny „kwiat lotosu” polecam tylko tym, którzy już
wcześniej ćwiczyli jogę. Musimy po prostu czuć się swobodnie, ciało
powinno być tak ułożone, aby żadna część nie była uciskana i nie
drętwiała. Może to być zarówno pozycja leżąca, siedzenie w wygodnym
fotelu, jak i w ruchu, np. podczas spaceru. Każdy powinien sam wybrać,
co będzie dla niego najwygodniejsze.
Jak już wspominałam, istnieje wiele technik medytacji. Ja opiszę chyba najczęściej stosowaną
i według mnie najprostszą. Kiedy już zostanie przygotowane miejsce i przyjęta pozycja, należy
skoncentrować się na oddechu. Wdychamy powoli powietrze, przytrzymujemy je w płucach, robimy
wydech i chwilę wytrzymujemy na bezdechu. Podczas każdej z tych czynności liczymy do czterech.
Po chwili możemy zauważyć, jak ciało się rozluźnia a serce zwalnia.
Każdy, kto zacznie medytować, nie powinien popadać w przesadę. Oczywiście, ważna jest
systematyczność, ale nie można wymagać od siebie, że od razu będziemy potrafili niewzruszenie
leżeć na gwoździach, dostąpimy oświecenia i przewyższymy samego Buddę. Jeśli w czasie medytacji
19
zaczniemy się rozpraszać, też nie powinniśmy za bardzo się przejmować, należy po prostu
kontynuować przerwane ćwiczenie.
Osoby zainteresowane tematem mogą szukać dodatkowych informacji na stronie:
http://yogin.pl/medytacja/medytacja-od-podstaw.html
Egzamin gimnazjalny zbliża się wielkimi krokami. Pozostały miesiąc
powinniśmy wykorzystać jak najlepiej na ostatnią powtórkę materiału.
Niektórzy pewnie stresują się nadchodzącym testem, dlatego, choć
w poprzednich numerach była mowa o walce ze stresem, warto zapoznać
się z techniką przedstawioną w książce pt. „Haker umysłów” Andrzeja
Batko – polskiego psychologa, doradcy i trenera NLP. Wystarczy tylko
trochę miejsca, kilka minut wolnego czasu i dobre chęci.
„Znajdź miejsce, gdzie możesz stanąć tak, aby mieć przed sobą kilka
lub kilkanaście metrów wolnej przestrzeni (chodnik, korytarz, duży pokój
lub sala).
Pomyśl o spotkaniu, sytuacji lub rozmowie, która wywołuje w Tobie lęk na samą myśl o niej.
Wyobraź sobie, że pomiędzy Twoimi stopami przebiega linia, biegnąca w przód. Wyobraź
sobie, że symbolizuje ona czas biegnący w przyszłość. Miejsce, w którym stoisz, znajduje się
w „TERAZ”, a wszystko przed Tobą to przyszłość.
Intuicyjnie umieść na tej linii to zdarzenie w czasie, np. „za 3 dni” może znajdować się
zarówno metr, jak i kilka metrów od Ciebie. Nie ma na to reguły i nie ma znaczenia, jak daleko jest
ono na tej linii.
„Wyświetl” swoje wyobrażenie tej sytuacji w tym miejscu. Możesz sobie wyobrazić
przezroczysty slajd w tym miejscu lub trójwymiarową scenkę z przyszłości.
Zacznij iść po tej linii w przyszłość w stronę tego wydarzenia, przejdź przez nie i zatrzymaj się
pół godziny PO zdarzeniu.
Odwróć się o 180 stopni i „spójrz wstecz w przeszłość” na to zdarzenie z miejsca, w którym
teraz się znajdujesz. Skoro patrzysz z przyszłości wstecz, to jest to równoznaczne ze
„wspominaniem”. Sprawdź, co się stało z lękiem.
Najprawdopodobniej zniknął i pojawiła się
ulga, ponieważ nie jest możliwe odczuwanie lęku
związanego z czymś,, co już się zakończyło.
Możesz mieć inne nieprzyjemne odczucia, ale nie
lęk. Jeśli spodziewasz się, że „nic nie będziesz
czuł”, to nie licz na to. Zawsze będziesz „coś
czuł”, ważne, że w tej sytuacji to nie jest już lęk.
„Nic” będziesz czuł, gdy umrzesz, ale ta metoda
nie jest aż tak radykalna.
Wróć do „TERAZ”, znowu pomyśl o nadchodzącej sytuacji i spróbuj poczuć dawny lęk. Bezskutecznie, oczywiście.”
20
Niezwykle szybko upłynęło ponad siedem miesięcy
naszej nauki. Egzamin gimnazjalny zbliża się wielkimi
krokami. Pozostały czas poświęcamy głównie na ostatnie
powtórki. Warto jednak pamiętać, że cały wysiłek pójdzie
na marne, jeśli nie będziemy w pełni sił.
Przede wszystkim, nie powinno się zarywać nocy
przed samym testem. Jeśli ktoś ma braki, nie nadrobi ich
w kilka godzin, a brak snu negatywnie wpływa na pracę
mózgu. To samo dotyczy śniadania.
Równie niewskazana jest panika. Choć metody radzenia sobie ze stresem zostały podane
w styczniowym wydaniu „Onagrusa”, postanowiłam pokrótce je przypomnieć:
• Oddychanie – nerwy wpływają na nasz oddech, ale działa to też w drugą stronę. Głębokie, powolne
oddechy powinny pomóc opanować zdenerwowanie.
• Liczenie – popularne jest liczenie do dziesięciu, w razie potrzeby może to być jakakolwiek inna
liczba. Najlepiej połączyć je ze zwolnieniem oddechu.
• Skupienie na konkretnej rzeczy – często denerwujemy się bardziej tym, o czym myślimy, niż tym,
co rzeczywiście się dzieje. Warto spojrzeć na dowolny przedmiot i przez chwilę myśleć tylko o nim.
Aby wypocząć przed testami, można spędzić trochę czasu w gronie znajomych i odetchnąć
na świeżym powietrzu. Oczywiście we wszystkim należy zachować umiar. Choroba czy połamana
kończyna raczej nie ułatwia koncentracji.
Czas poświęcony na naukę na pewno nie zostanie zmarnowany. Trzecioklasiści ciężko
pracowali, aby przygotować się do egzaminów gimnazjalnych. Teraz pozostaje już tylko życzyć:
połamania piór! Trzymam kciuki za Wasze oryginalne prace i celne odpowiedzi.
MIKOŁAJKI W SCHRONISKU DLA
ZWIERZĄT
Szóstego grudnia klasy III d i III c z okazji
Mikołajek pojechały na wspólną wycieczkę do
Zielonej Góry. Obejrzeliśmy film pt. „Mój biegun”, który
wywołał wśród uczniów różne reakcje. Jedni uważali, że jest
niezwykle wzruszający, drudzy byli rozczarowani. Później
obie klasy pojechały do schro-niska, aby wręczyć karmy,
zabawki, środki czystości i inne akcesoria dla zwierząt, a
zebrane wcześniej wśród uczniów w tym celu pieniądze
(170,05 zł) zostały przeznaczone na zakup leków i
specjalnego mleka dla kociąt. Dowiedzieliśmy się wiele o pracy i wolontariacie w
schroniskach, słuchaliśmy o życiu zwierząt i opiekowaniu się nimi. Znów uczniowie
byli mniej lub bardziej poruszeni, jednak widok psów wielu ras i w najróżniejszym
wieku chyba na wszystkich wywarł jakieś wrażenie. Po powrocie ze schroniska
mieliśmy czas wolny w Focusie. Wycieczka trwała cały dzień, a uczniowie byli
zadowoleni, nawet, jeśli film nie przypadł im do gustu.
21
Recenzja filmu "Mój biegun"
Nawet, jeśli ktoś nie słyszał wcześniej o Jaśku Meli, to dziś
pewnie każdy już wie, kim jest ten chłopiec. Nie sposób bowiem
było nie zauważyć plakatów i reklam, które informowały nas o
premierze filmu "Mój biegun", która miała miejsce 25 października
2013 roku. Marcin Głowacki chciał w swoim dramacie pokazać
historię młodego Jasia Meli – najmłodszego zdobywcy obu
biegunów i pierwszej osoby niepełnosprawnej, która tego dokonała.
Twórcy filmu pokazują wypadek, w którym chłopiec traci
swojego brata. Widzimy nie wytrwałego, młodego zdobywcę obu
biegunów, a zagubione dziecko, które obwinia się o śmierć brata
i rodzinę pogrążoną w żałobie. Widzom oszczędzono sloganów i podniosłych mów, które do mnie
osobiście zazwyczaj nie trafiają, często wręcz mnie irytują. Ukazane są problemy rodziny, którą los
ciężko doświadczył – śmierć jednego z synów, kalectwo drugiego. Nie obywa się bez potknięć,
kryzysów i chwil rozpaczy. Obserwujemy też młodzieńczy bunt i upór, konflikty dzieci i rodziców.
Ale przede wszystkim pokazana jest wytrwałość młodego Jaśka, ciężka droga, którą musiał przebyć,
aby nauczyć się korzystać z protezy i działać
w miarę samodzielnie.
Film, niestety, nie jest pozbawiony wad.
Historia, choć wzruszająca, pozostawia wiele do
życzenia. Jan Mela to niezwykła postać, która
pokazuje wyjątkowy hart ducha. Tymczasem
na ekranie zobaczyć można opowieść o problemach dotykających polskie rodziny. Według mnie
nie był to film o zdobywcy obu biegunów,
a o każdym młodym, niepełnosprawnym chłopcu.
Kolejny z wielu polskich dramatów. Opowieść
porusza, jednak według mnie Jasiek Mela zasługuje na coś więcej. Najbardziej rozczarowało mnie, że
nie ukazano w ogóle podróży na Biegun Północny. Tytuł sugerował, że będzie to główny wątek,
tymczasem o biegunie ledwo wspomniano. Niemniej, polecam film miłośnikom dramatów, ponieważ
mimo wymienionych przeze mnie wad, jest on dobrze zrealizowany.
Film pt. "Kamienie na Szaniec"
Miłość, przyjaźń, młodość. Śmiałe plany, marzenia i beztroska – tak mniej więcej może
wyglądać życie wielu młodych ludzi. W tę sielankę gwałtownie wtargnęła wojna, która zmusiła
Rudego, Alka i Zośkę do porzucenia dalszej nauki, przekroczenia wielu moralnych granic i w końcu
poświęcenia własnego życia. Taką historię znamy z lektury Aleksandra Kamińskiego pt. "Kamienie
na Szaniec". A jak poradzili sobie twórcy filmu?
Ta luźna adaptacja ma wiele zalet, nie jest jednak uwolniona od wad. Robert Gliński podjął
się trudnej roli "zdjęcia z piedestałów" głównych bohaterów. Na ekranie widzimy
22
m.in. spóźniającego się Janka Bytnara czy Tadeusza Zawadzkiego, który w przypływie emocji
szarżuje samochodem pod samą bramę siedziby gestapo przy ul. Szucha. Postacie znane nam
z książki, chodzące ideały cnoty i męstwa, mają wątpliwości, chwile słabości i zwątpienia. I choć
dzięki temu mogą wydawać się widzowi bardziej ludzcy, niektóre sceny sprawiają wrażenie dosyć
sztucznych. Twórcy nie oszczędzili patetycznych zwrotów, jak słowa: "Najpierw strzel do mnie",
wypowiedziane przez dziewczynę Zośki, gdy ten chciał popełnić samobójstwo.
Mocną stroną jest ścieżka dźwiękowa. Choć
akcja książki rozpoczyna się na krótko przed
wojną, w filmie od razu widzimy walkę z okupantem. Zrywanie niemieckich flag i gazowanie
kin odbywa się przy akompaniamencie basu,
perkusji i energetycznych gitarowych riffów.
Kiedy jednak zmagania stają się coraz bardziej
krwawe, rozbrzmiewają już spokojniejsze melodie.
Chyba na każdym w sali kinowej zrobiły
wrażenie sceny przesłuchań Rudego. Warto zwrócić uwagę, że być może nie byłyby one nawet
w połowie tak przekonujące, gdyby nie świetna gra aktorska Wolfganga Boosa, który wciela się
w sadystycznego hitlerowca. Nie tylko katowany młody członek Szarych Szeregów wykazuje się
męstwem i hartem ducha. Szczególne wrażenie zrobiła na mnie postać starego mężczyzny, który
tylko raz pojawia się w filmie – podczas rozstrzeliwań. Widz może poczuć ciarki, gdy
antyhitlerowskie piosenki, śpiewane przez owego mężczyznę tuż przed śmiercią, może uciszyć
jedynie odgłos wystrzału.
Krążą różne opinie odnośnie filmu. Magdalena Felis na stronie http://stopklatka.pl/ pisze:
"Gliński śmiało poczyna sobie z zakończeniem „Kamieni na szaniec" - co wywołało już rzecz jasna
oburzenie spadkobierców jedynej prawdy. Mnie przekonuje jego refleksja, którą przenosi na
osieroconego z ideałów Zośkę, a która najogólniej mówiąc kwestionuje sens bohaterstwa."
Ja osobiście, mimo drobnych wad, uważam tę produkcję za niezwykle wzruszającą i polecam
ją z całego serca. Choć większość z nas zna tę historię ze szkolnej lektury, uważam, że warto obejrzeć
również film.
Recenzja filmu "Patologia"
„Wiem, o czym myślisz. Sądzisz, że to poczucie winy,
ale coś takiego nie istnieje. To strach przed byciem złapanym.
Pierwszego dnia strach jest jeszcze świeży. W głowie ci się
kotłuje, wydaje ci się, że wszyscy wiedzą, że wszystko stracisz.
Chce ci się rzygać, ale masz pusty żołądek. Dzisiaj nie zaśniesz.
Upijesz się, pooglądasz telewizję, sprawdzisz, czy nic o tobie nie
mówią. Następnego ranka świat będzie taki sam. Nic się nie
zmieniło. Strach zacznie blednąć i zrozumiesz, że nikt nic nie wie.
Że coś tak, zdawałoby się katastrofalnego, umknęło uwadze
świata. I wtedy będziesz innym człowiekiem.”
Ten cytat z filmu doskonale oddaje klimat produkcji
Marca Schölermanna. „Patologia” zaczyna się dosyć
23
stereotypowo. Ted Grey, młody student medycyny, dostał wymarzoną pracę, dołączając do grupy
młodych, zdolnych patologów. Problem zaczyna się, gdy ambitny pracownik i wzorowy narzeczony
przestaje „siedzieć w książkach”, zdradza swą partnerkę i daje się wciągnąć w grę, którą wymyślili
przyjaciele z kostnicy: „zrób sekcję zwłok i powiedz, jak zabiłem”. Szybko okazuje się, że młody
mężczyzna jest jednym z najlepszych w swoim gronie.
„Patologia” szokuje już od pierwszej sceny. Można odnieść wrażenie, że twórcy za punkt
honoru obrali sobie wywołania uczucia obrzydzenia u widza. Świetne, realistyczne przedstawienie
ludzkich zwłok, niewybredne żarty w czasie sekcji – to wszystko sprawia, że zdecydowanie
odradzam jakiekolwiek przekąski podczas oglądania. Poza samą lekcją anatomii, widzimy
też rozważania bohaterów na temat ludzkiej natury. Filozofia, a nawet poezja, przeplatają się w filmie
ze scenami miłosnymi, momentami balansującymi na granicy nekrofilii.
Niestety, są też gorsze chwile. Początek wciąga, późniejszy rozwój akcji utrzymuje widza
w napięciu. Później jednak wszystko staje się zbyt przewidywalne. Gdyby wyciąć wszystkie sceny
erotyczne, filozoficzne wątki, morderstwa, krojenie zwłok i narkotyki, fabułę można opowiedzieć
w dwóch, trzech zdaniach. Zakończenie tak banalne, że aż rozczarowujące.
Na szczęście wymienione elementy nie zostały usunięte i to głównie one w jakiś sposób ratują
„Patologię”. Siłą tego filmu jest zszokowanie widza. Choć poszczególne elementy pozostawiają
sporo do życzenia, polecam tę produkcję, całość bowiem jest dobrą opowieścią o tym,
jak pociągająca może być „ciemna strona”. Osoby o wrażliwych żołądkach i słabych nerwach
oglądają na własną odpowiedzialność!
Recenzja książki pt. "Angelfall"
"Aniele, stróżu mój... Szeptaliśmy przez setki lat.
Myliliśmy się. Teraz to właśnie ONE okazały się naszym
największym koszmarem." Kiedy Bóg wydał rozkaz zniszczenia Ziemi, nie
było już odwrotu. W ciągu zaledwie dwóch miesięcy znany nam świat zamienił się w ruinę,
jedzenie stało się dla nas, ludzi, towarem deficytowym, a o prysznicu nikt nawet nie śmiał
marzyć. Siedemnastoletnia Penryn nagle musiała zajmować się nie tylko niepełnosprawną,
dziesięcio-letnią siostrą i chorą psychicznie matką, teraz musi uważać też na walczące o
przetrwanie gangi i... próbujące zniszczyć nas anioły. Wszystko dodatkowo się komplikuje, kiedy
mała dziewczynka zostaje porwana, a nastolatka znajduje na ulicy pozbawionego skrzydeł
najeźdźcę. Każde z nich jest zmuszone do współpracy, później także do dramatycznych wyborów.
„Angelfall” autorstwa Susan Ee to powieść, w której każdy
znajdzie coś dla siebie. Nie jest to tylko opowieść o miłości
dziewczyny i anioła. Autorka nie opisuje wyłącznie własnej wizji końca
świata. To nie jest „typowa” historia, w której uczucia opisane są
w słodki, wręcz mdły sposób, opisy walk nie zajmują połowy każdego
rozdziału (choć nie można również narzekać na ich brak). Książka
pokazuje, do czego zdolny jest człowiek, który walczy o przetrwanie,
pozostawia nam iskierkę nadziei, a nawet dostarcza odrobiny humoru.
Autorka, poza głównymi wątkami, porusza wiele ważnych tematów:
życie niepełnosprawnych, stereotypy dotyczące płci, samotność,
gotowość do poświęcenia, tolerancję, religię. Jednym z najbardziej
szokujących momentów jest dyskusja między Penryn a Raffem i jego
24
wypowiedź na temat wiary – de facto brzmiąca dosyć osobliwie w ustach archanioła. Pokazuje
też, że walka dobra ze złem wcale nie musi być taka czarno-biała, jak może się wydawać.
Styl pisarki bardzo przypadł mi do gustu. Postacie są realistyczne, autorka zadbała o to,
aby nawet bohaterzy drugoplanowi w wyobraźni czytelnika stali się żywymi
ludźmi. Niezwykła dbałość o szczegóły i zachowanie „złotego środka” między
humorem a rozpaczą, pesymizmem a nadzieją sprawiają, że książkę czyta się
z przyjemnością i narastającą ciekawością. Jedynie jej długość mnie rozczarowała – jest zdecydowanie za krótka.
Tym, co ostatecznie skłoniło mnie do wyboru właśnie tej książki, jest
niebanalne podejście autorki do tematu miłości. Możemy obserwować nie tylko
rozkwitające uczucie między nienawidzącą się parą, ale także miłość siostrzaną,
przywiązanie do własnego gatunku, poczucie wspólnoty i, wyjątkowo tutaj
skomplikowane, relacje między matką a córką. Ten post-apokaliptyczny romans
polecam każdemu, kto ma chwilę wolnego czasu. Dla miłośników gatunku
urban fantasy to lektura obowiązkowa.
"Sezon burz"
Jest. Po wielu latach Andrzej Sapkowski postanawia wrócić
do historii wiedźmina Geralta, którą dotąd wszyscy miłośnicy serii
"Wiedźmin" uważali za definitywnie zakończoną. Jak tym razem
potoczą się losy głównego bohatera? Początkowo chodzi tylko
o skradzione miecze. Ale przecież nasz Biały Wilk nie byłby sobą,
gdyby po drodze nie wplątał się w jakieś sprawy polityczne i nie
zahaczył o łóżko jakiejś czarodziejki. Albo i dwóch.
Sapkowski po raz kolejny pokazuje, jak dobrym jest
pisarzem. Powieść momentami zaskakuje, porusza ważne kwestie moralne, takie jak aborcja czy
eksperymenty genetyczne prowadzone na zwierzętach. Nie brakuje też elementów humorystycznych,
od inteligentnych żartów i zrządzeń losu, po karczemne dowcipy. Wiele sytuacji wydaje się wręcz
groteskowych. Czytając "Sezon burz", od razu widzimy, że mistrz polskiej fantastyki i tym razem
potraktował sprawę poważnie.
Mimo to, książka nie jest pozbawiona wad. A, niestety, największą z nich jest fabuła. O ile całą
serię przeczytałam z zapartym tchem, tym razem lektura szła mi dosyć opornie. Na niemal każdej
stronie można wyczuć niechęć autora do sądów, urzędników i ogólnie biurokracji. Co, niestety, odbija
się na akcji powieści. Fabuła jest przewidywalna. Geralt ze smutną miną tropi i zabija potwory,
w dodatku bez swoich słynnych, wiedźmińskich mieczy. Wdaje się w kłótnie z czarodziejami
i romanse z czarodziejkami. Oczywiście cały czas z imieniem Yeneffer na ustach.
Tolkiena rozsławiły filmy, Martina – serial, a do Sapkowskiego zachęcają nas gry. Nie mogę
powiedzieć, że czas spędzony na czytaniu „Sezonu burz” to czas stracony. To dobra książka dla
zabicia czasu, jednak według mnie nie dorównuje poziomem serii „Wiedźmin”. Niemniej, fani
opowieści o Geralcie sięgną pewnie po tę lekturę, niezależnie od tego, jakie niepochlebne opinie
by o niej krążyły.
Bardzo polecam książkę każdemu! Może to właśnie ona sprawi, że uczniowie naszego
gimnazjum zaczną więcej czytać w 2014 roku, który ogłoszono Rokiem Czytelnictwa.
25
Recenzja książki Alex Kavy pt. "W ułamku sekundy"
„Decyzje, które podejmuje się w ułamku sekundy, zawsze
odkrywają naszą prawdziwą naturę, nasze autentyczne ja. Czy nam się
podoba, czy nie.” Jaka jest prawdziwa natura Maggie O'Dell
i gdzie leży granica, której nie można przekraczać? Na te pytania
bohaterka musi odpowiedzieć sobie, kiedy po raz drugi zostaje
wciągnięta w grę Kolekcjonera – psychopatycznego mordercy, który
postanowił się zemścić na agentce FBI. Do czego posunie się Maggie,
żeby go powstrzymać? Zegar tyka, każda chwila zwłoki przybliża
agentkę O'Dell do granicy szaleństwa. Każdy kolejny dzień może
oznaczać więcej ofiar i... więcej fragmentów ludzkiego ciała
w pojemnikach na jedzenie.
Alex Kava po raz kolejny udowadnia nam swoje mistrzostwo.
„W ułamku sekundy” to drugi tom serii o agentce Maggie O'Dell. Ten thriller psychologiczny już
od pierwszych stron ocieka krwią. Nie oznacza to jednak, że autorka skupia się tylko
na makabrycznych scenach – ciekawa fabuła i szybko tocząca się akcja dosłownie zniewalają
czytelnika. To nie jest książka, którą czyta się dla zabicia czasu. Powieść ukazuje najciemniejsze
zakamarki ludzkiej psychiki, pełna też jest najróżniejszych ciekawostek. Nie jest wprawdzie
wolna od wad, jednak styl tej pisarki rekompensuje te nieliczne, drobne niedociągnięcia.
To wszys-tko, w połączeniu z prostym, zrozumiałym językiem sprawia, że pięćset stron powieści
znika w zatrważającym tempie. Polecam tę książkę każdemu, kto odważy się po nią sięgnąć,
a dla fanów Alex Kavy i jej agentki O'Dell jest to lektura obowiązkowa. Ostrzegam jednak, osoby
o słabych nerwach i żołądkach czytają na własną odpowiedzialność!
Recenzja płyty Wojciecha Zawadzkiego D2
Oto jest. Najpierw, 6 czerwca 2013 roku ukazał się teledysk
D2B4, który do dzisiejszego dnia zdobył ponad 3 miliony
wyświetleń. Fani czekali, odliczali. Każdy kolejny dzień przybliżał
nas do 4 października – dnia premiery nowego albumu Wojciecha
Zawadzkiego, znanego lepiej jako Słoń. Niektórzy mogli mieć
wątpliwości. Czy D2 będzie równie dobre jak poprzednie płyty?
Czy warto wydawać pieniądze? A może czas Słonia się kończy?
Jeśli ktokolwiek z was zadawał sobie podobne pytania, po
przesłuchaniu albumu pewnie jest już spokojny.
Pod słowami Demonologia 2 kryją się dwie płyty, mieszczące
łącznie 27 tracków i trzecia – video ukazująca kulisy nagrywania
utworów. Album powstał we współpracy z unhuman.pl, Brain Dead Familią oraz Unhuman Familią.
Poza Słoniem i Mikserem, gościnnie pojawiają się: Brassi, Paluch, Antek Pcpark, Eripe, Kaen, Pih,
Shellerini, KacperHTA (Ganja Mafia), Grubas/WZW, Jongmen, Jinx, Te-Tris, Dj Soina, The
Returners oraz Dj Kostek. Dwupłytowe wydawnictwo pojawiło się na drugim miejscu zestawienia
OLiS (najpopularniejszych płyt w kraju).
Jakie są moje wrażenia po przesłuchaniu albumu? Ciężko ubrać je w słowa, które nadadzą się
do opublikowania. Całość na wysokim poziomie, tak jak poprzednie dwie płyty, utrzymana
26
w klimacie horrorcore'u. Są też perełki, nad którymi nie sposób przejść obojętnie. Świetny beat i flow
łączą się z poruszającymi, często brutalnymi i szokującymi tekstami. Gdybym miała wybrać
najbardziej zadziwiające utwory, byłyby to: „Ania” i „Baran”. Nie zdradzając zbyt wiele, po raz
pierwszy słuchając Słonia poczułam coś na kształt współczucia dla katechetów, za to „Ania” daje
wiele więcej niż pouczenia rodziców, powtarzane od lat.
Podsumowując, serdecznie polecam D2. I jednocześnie ostrzegam przed tym albumem. To nie
jest muzyka dla wrażliwych. Płyty ociekają krwią, są postrachem dla łaków i psychofanów.
Jak możemy usłyszeć w jednym z utworów: „Diabeł napisał Ave D2! na bramach Piekła”, a nam,
zwykłym śmiertelnikom, pozostaje tylko zacząć krzyczeć, kiedy zobaczymy znak zakrwawionych
nożyczek. Z zachwytu, oczywiście.
Muzyka ze świata duchów
Każdy pewnie widział choć raz wizerunek szamana.
Pomarszczona, spalona słońcem twarz, pióropusz lub inne,
zadziwiające nakrycie głowy, przenikliwy wzrok, postawa wzbudzająca
szacunek. Niezależnie od regionu, każdy łącznik ze światem
nadprzyrodzonym musiał mieć swój bęben. Nie były to zwykłe
instrumenty. Szamańskie bębny otaczano należytą czcią, bowiem
to właśnie ich używano, aby wprowadzić się w trans. Sami właściciele
traktowali je często jak żywe istoty, przewodników, wśród szamanów
jakuckich często porównywane były do koni.
Mogłoby się wydawać, że owa podróż przy dźwięku bębna jest już reliktem przeszłości,
czymś, o czym pamiętają już tylko najstarsi mieszkańcy rezerwatów, zapomnianych przez resztę
świata wiosek, historyków i sympatyków neoszamanizmu. Tymczasem „rumaki” wciąż żyją i mają
się dobrze. I każdy może mieć do nich dostęp, w stosunkowo nowej, elektrycznej formie.
Szaman, wprowadzając się w trans, musiał uderzać w swój bęben ze stałą prędkością około stu
dwudziestu uderzeń na minutę. Właśnie takie tempo (od 120 do 150
BMP) cechuje jeden z podgatunków muzyki trance – psychedelic
trance (częściej psytrance), powstały we wczesnych latach 90.
Psytrance wywodzi się z muzyki elektronicznej, rozwijanej
następnie przez wpływ orientalnej muzyki goa, pochodzącej z prowincji położonej nad Morzem Arabskim. Organizowano tam imprezy
plażowe w otoczeniu palm, wizerunków Buddy i mistycznych symboli.
Muzycy z prowincji Goa zaczęli przenosić się do innych rejonów Indii,
RPA, Izraela czy meksyku. Późniejszy twórcy próbowali na swój
własny sposób oddać klimat panujący podczas imprez na plażach
Morza Arabskiego, często wzbogacając brzmienie o instrumenty
etniczne. Psychedelic trance stopniowo ewoluował, tak, że dziś
wikipedia podaje jego podgatunki:
- dark full power – istnieje kilka odmian darku - prawdziwie mroczny, do którego zaliczyć można
takich wykonawców, jak Xenomorph, Psyfactor. Gatunek zdecydowanie idący w kierunku fullonu,
brzmiący jednak mroczniej – Chromatone, Dark Nebula, Seroxat. Najciekawszą odmianą jest dark
full power - mroczny, hipnotyczny i zarazem bardzo agresywny z tempem w granicach 145-150
BPM, mocny bas okalany przez dziwaczne krzyki i kwaśne, mroczne dźwięki. Za odrodziciela tego
podgatunku uważany jest Psykovsky oraz jego utwór o jednoznacznej nazwie - "Last Bus Madrus",
który ukazał się na kompilacji "Zen" wydanej w Dejavu Records, Rosja, 2001 r. Przykładowe
27
projekty: Kindzadza, Parasense, Para Halu, Samadhi, C-P-C Project.
- full on – bardzo energiczny i często też melodyjny podgatunek charakteryzujący się szybkim
tempem w granicach 140-145 BPM; ta odmiana psytrance'u jest dzisiaj bardzo popularna w Izraelu.
Przykładowe projekty: GMS, Alien Project, Suria, Cosma, 1200 Mic's, Siaqua.
- progressive psytrance - spokojny, płynący i łagodny, ale także hipnotyczny z tempem utrzymanym
w granicach 130-140 BPM, przez niektórych uważany jako ewolucja Minimal Trance; najbardziej
popularny w Niemczech i Skandynawii. Przykładowe projekty: Atmos, Son Kite, Vibrasphere, Beat
Bizarre, S-Range, Neelix.
Muzykę cechuje jednostajny bit. Utwory często stanowią dźwięki z pozoru nie mające ze sobą
powiązań, a jednak połączone w jedną całość. Ze względu na użycie przez producentów efektów
echa, przesteru i chorus, psytrance ma bardzo przestrzenny wydźwięk. Imprezy psychodeliczne
często organizowane są w otoczeniu przyrody. Do najsłynniejszych tego typu wydarzeń w Polsce
należą: festiwal Moondalla w okolicach Trójmiasta i cykl imprez Wizja Iluzja organizowany
w Warszawie. Muzykę tę można usłyszeć również w klubach.
W wielu rodzajach muzyki uczestnicy sięgają nieraz po narkotyki i kultura psychedelic trance
nie jest tu wyjątkiem. Jednak w odróżnieniu od klubów i dyskotek, nie ma to na celu wywołania
poczucia euforii i uodpornienia na zmęczenie, jak w przypadku heroiny i kokainy. Psytrance obcuje
z typowymi psychodelikami, wywodzącymi się z pradawnych kultur, często mającymi zastosowanie
w szamańskich obrzędach. Ma to na celu zjednoczenie się z otoczeniem, uzyskanie metafizycznego
wymiaru tańca, otwarcia umysłu, ponownego odkrywania siebie i swojego miejsca na Ziemi.
Spożycie narkotyków nie jest konieczne do odpowiedniego przeżywania imprezy, bowiem sama
muzyka ma właściwości psychoaktywne. Znane są relacje uczestników zabawy, którzy opowiadają
o uczuciu zbliżonym do tego po zażyciu substancji odurzających, wywołanych przez sam taniec
w rytm muzyki.
Jak widać, współczesna kultura może nieraz bazować na plemiennych wierzeniach. Choć nie
ma tu mędrca zaklinającego duchy i uwalniającego od chorób, zostają jednak specyficzny stan
świadomości i rytm jego bębna. Daje to do myślenia – czy powinniśmy nazywać coś zabobonem
i głupotą? W końcu, choć zmienia się trochę sceneria, mechanizm, odkryty tysiące lat temu, wciąż
pozostaje ten sam...
Dzida
Szkolne rodzeństwa
W naszej szkole uczą się zarówno jedynacy, jak
i rodzeństwa. Z filmów, bajek czy książek znamy relacje występujące między siostrami, ale czy
ten obraz jest prawdziwy? Żeby się dowiedzieć, jak wygląda to w naszym gimnazjum, po prostu
zapytaliśmy. Oto odpowiedź Agaty Podgórskiej, która ma trzy starsze siostry: Joannę, Martę
i Edytę:
W tej chwili mieszkam tylko z Joasią. Lubię spędzać czas ze swoją siostrą. Kiedyś były
takie momenty, że kłóciłam się z nią cały czas, teraz nie kłócimy się w ogóle. Jeśli chodzi
o podział obowiązków, zawsze to ja robiłam więcej i trochę mi to przeszkadza, ale wiem,
że w razie problemów zawsze możemy na siebie liczyć.
Dziękujemy i zachęcamy kolejnych uczniów, aby opowiedzieli nam, jak dogadują się
ze swoim rodzeństwem.
28
***
Człowiek – to już dawno przestało brzmieć dumnie.
Matka Ziemia kona cała w czarnych plamach.
Ludzie na swoje dzieło patrzą bezradnie,
składają ręce, padają na kolana.
Proszą drżącym głosem, w świątyniach zebrani,
choć nie w niedzielę, to pod okiem kapłana:
"Święci! Chryste! Mario, Przenajświętsza Pani!"
myślą, że może ominie ich zagłada.
Bogowie na to ze smutkiem spoglądają,
Perun piorunami chce pogonić biesa,
wiedźmy już czarują, ofiary składają,
chcąc przekupić rozgniewanego Welesa.
Lecz to nie on przybrał wyraz twarzy srogi,
on człowiekowi nigdy nie życzył złego.
Inny byt dla swego stworzenia dziś wrogi ten, co z ludzkością bawi się w chowanego.
Wiły ciągle tańczą, choć już bez humoru,
Wąpierz w las ucieka, blady, przestraszony.
Żywym i martwym dość już tego horroru,
a On Jeden patrzy, wciąż nieporuszony.
***
I jeszcze tylko miesiące
i jeszcze tylko lat parę
a później
nigdy więcej
niepełne i niespełnione
z Duszą najwyżej w trwodze
obojętność zwieszona przez ramię
stracone mgnienie Wieczności
i byle do końca
i byle do celu
nic dalej
nic ponadto
ponoć gdzieś Żyją
w Borze Prastarym
dzieci Mokoszy
swaroże wnuki
w obawie przed śmiercią
życie a jednak tylko do grobowej
deski
a później
nigdy więcej
a My
bez zastanowienia
umrzemy
tak jak żyliśmy
29
PORY ROKU
Latem było jeszcze całkiem dobrze,
a raczej byłoby, gdyby nie zbytnia beztroska.
Radość przeplatana z bezmyślnym szczęściem,
w nadmiarze i do obrzydzenia.
Trwało to do jesieni, jakiejś dziwnej w tym roku.
Liście, zamiast złotem, spłynęły czerwienią
i opadły. Zaległy gdzieś w lasach i na poboczach kto przejmuje się kolejnym gnijącym truchłem?
Przyszła zima na świat i tak pogrążony już w letargu.
Czule objęła wszystkich, jeszcze nie martwych,
pocieszała tak rozpaczliwie wypatrujących
choć jednej pierwszej gwiazdki.
Aż w końcu nastała wiosna (wcale nie miała na to ochoty).
Nie potrafiła odnaleźć się w naszym świecie.
Ziemia wchłonęła już całą krew
i z niecierpliwością oczekiwała kolejnej jesieni.
***
Tuż przed szóstą
... a za oknem
tyle odcieni
tak barwna szarość
odbita
w kroplach deszczu
kolizja na parapecie
nie pozwoli dopełnić
swego istnienia
kolejne
osiądą gdzieś daleko
nie tam gdzie by chciały
z szumem liści przepadną
gdzieś w tej szarości
niepocieszone
a przecież każda pochodzi z nieba
każda obcować miała z błękitem
i w każdej najmniejszym poruszeniu
wszechświat znajdował odbicie.
Spadły na Ziemię
przed piękną
wyklętą szóstą.
30
(październik 2013)
***
Szum
bo lepsze motory
od bezpiecznych samochodów
bo gdzieś komuś
"wystawają stringi"
bo dowieść trzeba wyższości
etyki nad religią
bo za piętnaście koła
kupisz taki motor że...
bo powiedziała to tak
no wiesz o co mi chodzi
bo trzeba pozaliczać
chemię i niemiecki
bo skoro od niedzieli
cieplej to jak będzie w czwartek
bo koniecznie potrzebna
agrafka i coś ostrego
bo lubię ścigacze
ale po prostej jest bez sensu jeździć
bo chodzi za mną
normalnie krok w krok
bo...
I tylko sinusy cosinusy
tangensy takie samotne
w trójkątach
(maj 2014)
Na przekór
Zapach unoszący się w powietrzu już dawno stał się
nie do zniesienia. Kurz, pot, zwierzęce odchody, długo niemyte
ciała, ale przede wszystkim dusząca, metaliczna woń krwi i czegoś
jeszcze, niemożliwego do określenia. To nie była duża piwnica.
Skryły się w niej zaledwie cztery osoby, a było już dosyć ciasno.
W jednym rogu młoda, niegdyś może piękna dziewczyna, teraz
nienaturalnie wygięta. Tłuste, pozlepiane włosy, łzy i pot znaczące
ścieżki na czerwonej, zabrudzonej twarzy. Była wychudzona,
niemal niewidoczna zza wielkiego brzucha. Siedziała z szeroko
rozłożonymi nogami na jakimś zniszczonym, przykrytym szmatami
31
niskim stoliku. Koło jej ud klęczała znacznie starsza kobieta. Jej twarz szpeciła gojąca się, lecz
wciąż żywo czerwona rana – pamiątka po rozpaczliwej obronie szpitala powstańczego na Solcu.
Wydawała się być ledwo przytomna, poród odbierała jakby w transie. Jednak postronnemu
obserwatorowi ciężko byłoby to ocenić, bo wszystkie jej słowa zagłuszały jęki i zduszone krzyki
rodzącej. Najmłodsza dziewczyna miała siedemnaście lat i podpierała plecy swojej starszej siostry.
Drobna, rudowłosa, z twarzą tuż przy jej uchu.
- Dasz radę, jeszcze trochę... - powtarzała w kółko od dobrych kilku godzin.
W pomieszczeniu była jeszcze jedna osoba. Młody, najwyżej trzynastoletni chłopiec. Wciąż
głos mu się łamał, niekiedy brzmiał skrzekliwie czy wręcz piskliwie, jednak już przez plecy
przewieszoną miał broń. Chyba tylko cudem nie był zmuszony jej użyć. Zresztą, w tym wypadku
słowo „broń” było to mocno naciągane określenie. Ważne, aby strzelało, choć nijak miało się
do śmiercionośnego, niemieckiego uzbrojenia.
Stał przy wąskim przejściu, odwrócony plecami do kobiet pilnował schodów. Cały czas
taktownie odwracał wzrok. Raz tylko spojrzał na rodzącą, gdy ta wydała z siebie nieludzki krzyk.
I wtedy do dusznego odoru unoszącego się w ciasnej piwnicy dołączyła jeszcze woń wymiotów.
Choć poród wyraźnie zmierzał ku końcowi, starsza kobieta miała coraz bardziej zmartwioną
minę. Skinęła na młodą. Ta, nie puszczając dłoni siostry, zaczęła szukać czegoś w kieszeniach.
Główka dziecka była coraz bardziej widoczna. Niestety, wraz z nią kobieta dostrzegła drobne
paluszki. Dłoń przyłożona do twarzy.
- Dalej, jeszcze trochę! - powtarzała Baśka jak w transie do swojej siostry.
Po ponad pięciu godzinach jej słowa się spełniły. Chłopczyk trzymany przez sanitariuszkę
AK był siny. Brzydka, pomarszczona skóra wyglądała, jakby miała zaraz odejść od ciała. Jęki
rodzącej zastąpił jej ciężki oddech. Dziecko nie wydało z siebie żadnego dźwięku.
Od dawna w Warszawie brakowało wszystkiego, w tym wody. Jedynym w miarę czystym
ostrzem, do którego kobiety miały dostęp, był scyzoryk ich młodego strażnika. Wspólnie przecięli
pępowinę.
Chłopak, choć blady, tym razem nie zwymiotował.
Noworodek w końcu zaczął płakać. Jego głos był nawet silniejszy niż matki. Sanitariuszka
obejrzała dziecko. Otarła je zwilżoną chustką, którą zapobiegliwie
chwyciła, gdy usłyszała o porodzie. Była to najbliższa kąpieli rzecz,
na jaką mogli sobie pozwolić. Położyła chłopca na piersi matki,
po czym zajęła się łożyskiem.
- Józiu, mój mały Józiu... - wyszeptała dziewczyna słabym
głosem. Baśka poczuła ucisk w gardle. Spodziewała się, że jej siostra
nazwie dziecko na cześć „Ziutka”. Przeczuwała to, odkąd żołnierz
„Parasola” został ranny. Wiedziała, od chwili, gdy otrzymały
wiadomość o śmierci ojca małego Józia. Choć ręce jej drżały, szybko
nawlekła igłę i podała ją sanitariuszce.
- Niestety, będę musiała założyć kilka szwów.
Młoda matka zdawała się nie słyszeć. Nie krzywiła się już z bólu i nie jęczała, choć kobieta
zszywała jej rany bez żadnego znieczulenia.
Młodzieniec pilnujący przejścia skupiał się na tym, aby znów nie zwymiotować. Zmęczona
położna chyba wszystkie czynności wykonywała automatycznie, bezwolnie. Dziewczyna tuliła syna
do piersi. Nie powinien był się urodzić. To czas śmierci, nie życia... - myślała Baśka. Chłopiec
32
najwidoczniej jednak, na przekór wszystkiemu, miał zamiar żyć. Jego krzyk znów wypełnił
pomieszczenie.
- Chyba powinnam rozejrzeć się, poszukać pomocy. Mógłbyś jeszcze ich przypilnować? zwróciła się do nastolatka. Ten wyprostował się, dumnie wyprężył pierś.
- To mój obowiązek! - odrzekł swym
piskliwym głosem, a za duży hełm opadł mu
na oczy. Poprawił go i dodał, już mniej
pewnie:
- Ale... Na górze jest chyba zbyt
niebezpiecznie...
Baśki już jednak nie było.
***
Rudowłosa dziewczyna przemykała niemal niepostrzeżenie od drzwi do drzwi. Jedni
okazywali wiele współczucia, inni zatrzaskiwali je przed nosem. W innym miejscu, w innej
sytuacji, poczułaby się pewnie dotknięta. Teraz jednak nie mogła do nikogo mieć pretensji. Sama
nie wiedziała, jak zachowałaby się, gdyby miała wybierać między pomocą rodzinie, a komuś
obcemu. Nawet, jeśli ten ktoś kiedyś co dzień uśmiechał się i serdecznie pozdrawiał.
Najważniejsze, że udało jej się zapewnić względne bezpieczeństwo siostrze i jej dziecku.
Ktoś uczynny pozwolił im u siebie nocować. Ich mieszkanie, po walkach toczących się w czasie
porodu, nie nadawało się już do niczego. Krążyła od domu do domu, ulicą i wśród gruzów, szukając
wszystkiego, czego potrzebowały. A wielu rzeczy im brakowało. Nie było to teraz niczym dziwnym
– widziała już dorosłych, wcześniej dumnych mężczyzn, którzy rzucali się na rozsypane na ulicy
papierosy.
Bolał ją widok zniszczonej Warszawy. Jej głowę wypełniały mniej i bardziej absurdalne
obrazy.
Myślała o wszystkim. Barwy, głosy i zapachy płynęły leniwie, niepowiązane ze sobą.
Jej ojciec. Zmarł w pierwszym miesiącu powstania. Czarne wąsy, duże, szorstkie dłonie
trzymające gazetę. Uśmiecha się do pięcioletniej Baśki, która siedzi naprzeciw niego i zadaje masę
pytań. Mężczyzna odpowiada ze spokojem. O czym wtedy rozmawialiśmy...? Nie mogła sobie
przypomnieć. I gdzie matka? Ach, prawda, zginęła krótko po drugim porodzie...
Piskliwe głosy dzieci w szkole. Jakaś mała, tłusta rączka ciągnąca ją za warkocze.
- Marchewa, marchewa! - krzyczy Stasiek, rok starszy od niej.
Nienawidziłam go wtedy z całego serca.
Następny obraz – ona i Stasiek idący wolno ulicami Warszawy. Dobiegła do nich wieść
o wybuchu wojny. Chłopak śmieje się, widząc jej przestraszoną minę. Mówi wesoło:
- Spokojnie, nie myślisz chyba, że Hitler dotrze do Warszawy? Nasi w mig zepchną
go z powrotem za swoją granicę! - pochyla się, by pocałować ją w czoło.
- Muszę iść.
I znika za rogiem. Baśka już wtedy wątpiła w jego zapewnienia.
Radość. Na początku wszyscy wiwatowali... Jej umysł zalały wspomnienia z pierwszych dni
powstania. A później pozostały już tylko wątpliwości. Czy słuszne? Szybko okazało się,
że powstańcy nie mają niemal żadnych szans. Stany długo nie kiwnęły palcem. Wojska sowieckie,
na które tak liczyli, stacjonowały na drugim brzegu Wisły. Warszawiacy ginęli samotnie. Czy to nie
33
było głupstwo? Baśka potrząsnęła głową, próbując odegnać te słowa. Nieważne. Kim bylibyśmy,
pozwalając bez słowa na to, co działo się w alei Szucha? Przeszedł ją dreszcz.
Ciało Staśka na ulicy. I nic. Tylko smutek, nawet niezbyt dotkliwy. Dziewczyna miała tylko
przez chwilę żal do siebie. Dlaczego go zwodziłam, skoro nic do niego nie czułam?
Więcej trupów. Baśka szybko stała się wobec nich obojętna.
Nie próbowała kontrolować potoku myśli. Wypatrując czegokolwiek, co mogłaby zabrać
dla dziecka, powtarzała słowa „Ziutka”. Szczepański był poetą.
Ona i jej siostra często czytały jego wiersze.
„Jak twoją dobroć wszyscy tu kląć będą,
Wszyscy Słowianie, wszyscy twoi bracia.”
Dziewczyna poczuła nagłe ukłucie w sercu. Wciąż pamiętała
jeszcze swojego dziadka, historyka z zamiłowania. Brał ją zawsze
na kolana i opowiadał. Najczęściej właśnie o narodach słowiańskich. Podkreślał wtedy, że jesteśmy
rodziną, choć nasze języki trochę się różnią. Chyba patologiczną... Jak każdy mieszkaniec
Warszawy, nienawidziła Ukraińców za ich bestialskie zbrodnie. Żywiła niechęć do Rosjan,
za zdradę i zawiedzione nadzieje.
Baśka kątem oka dostrzegła otwartą Biblię. Brudna i podarta, trochę zwęglona, wywołała
w niej irracjonalną złość. Powstrzymała głupią ochotę kopnięcia książki. Zostaw swój gniew dla
prawdziwych wrogów, młoda. Zamiast tego podniosła ją i spojrzała na otwartą stronę. Skrzywiła się
i zostawiła Pismo tam, gdzie znalazła. Na ulicy. Przyspieszyła kroku. Po chwili znów pogrążyła się
w myślach.
Coś ją tknęło. Zaczęła liczyć dni. Nie zgadzał jej się wynik, więc zaczęła od początku.
Za trzecim razem uznała, że rzeczywiście, od jej ostatniej miesiączki minęło już ponad sześćdziesiąt
dni. Do tej pory nie zwróciła na to uwagi. Widocznie był to skutek stresu i niedojadania.
Uśmiechnęła się pod nosem na wspomnienie, ile razy jadła w pośpiechu najdziwniejsze nawet
potrawy. Niemal poczuła w ustach smak makaronu ze smalcem. Do głowy przyszła jej nagle
absurdalna myśl: Moje włosy muszą wyglądać okropnie... Szybko zganiła się za to. Lepiej być
brudną, ale żywą, niż dać się zastrzelić przez przesadne dbanie o higienę.
Przystanęła. Nie wiedziała, co zwróciło jej uwagę, lecz nerwy miała napięte do granic
możliwości.
Cisza.
Jedynie głos w jej głowie uporczywie nie chciał umilknąć. Nauczyła się zawsze go słuchać.
Pospiesznie odwróciła się i niemal ruszyła biegiem. Coś kazało jej stąd uciekać.
- „Czekamy ciebie, czerwona zarazo, byś wybawiła nas od czarnej śmierci.” - wyszeptała
niespodziewanie dla samej siebie, niczym modlitwę, której tak dawno już nie odmawiała. Tak ją to
zaskoczyło, że na chwilę przystanęła. Spojrzała w górę. Nad Warszawą zalegały czarne chmury.
Czy gdzieś w ogóle widać jeszcze błękitne niebo?
Odrzuciła tę myśl i pobiegła ulicą. Nie spojrzała nawet na Biblię, wciąż otwartą
na Lamentacjach. Wersety, które przykuł jej uwagę, nie napawały zbytnim optymizmem:
„Ach! Jakże zostało samotne
miasto tak ludne,
jak gdyby wdową się stała
przodująca wśród ludów,
władczyni nad okręgami
cierpi wyzysk jak niewolnica.”
34
***
Stres, brak higieny i kiepska dieta – to wszystko nie sprzyjało pracy żołądka. Wielu ludzi
cierpiało z tego powodu na różne dolegliwości. Białczewski opowiadał czasem, jakie słyszał
dudnienie i czuł wibracje w rurach, kiedy w chwili bombardowania utknął w toalecie.
Wśród większości uchodził on za tchórza. Był dziewiętnastoletnim jedynakiem
rozpieszczanym przez rodziców. Krążyły nawet plotki, że żyło im się trochę lepiej za sprawą ojca –
donosiciela. Nikt nie wiedział, ile w tym prawdy, rzeczywiście jednak, w ich kamienicy, a także
kilku sąsiednich, często gościło gestapo. Nigdy jednak nie zapukali do drzwi państwa
Białczewskich.
Choć tym razem chłopak zdążył przed zrzuceniem bomb, był ostatnią osobą, która zbiegała
pospiesznie do piwnicy. Nagle zamarł.
- Hände hoch! - rozległo się donośne wołanie.
W drzwiach, tyłem do niego, stał uzbrojony Niemiec. Dziewiętnastolatek, mimo nagłej
paniki dostrzegł, że nie miał hełmu na głowie. Choć powinien był się wycofać, postanowił
przekraść się za plecami wyraźnie zajętego czymś mężczyzny.
Dostrzegł na ulicy postać drobnej dziewczyny. Baśka...?
Pamiętał, jak często śmiał się razem ze Staśkiem z jej rudych włosów. Choć strach
go paraliżował, podszedł do Niemca od tyłu. Zanim zdążył się rozmyślić, chwycił go za głowę
i uderzył nią z całej siły o framugę. Pozostała na niej krew. Nieprzytomny mężczyzna osunął się
na ziemię.
Białczewski chwycił jego broń. Drugi Niemiec stał kawałek dalej. Dostrzegł go. Chłopak,
nie celując, nacisnął na spust. Całe szczęście, że broń była już odbezpieczona.
- Szybciej! - krzyknął do Baśki. Ta właśnie dobiegła do drzwi.
- Dzię...kuję... - wydyszała, ledwo łapiąc oddech.
- Podziękujesz, jak już dasz te rzeczy siostrze - odrzekł, patrząc na zawiniątko,
które trzymała w dłoniach. Bezbłędnie odgadł cel jej
wyprawy. - A teraz na dół, zaraz się zacznie.
Ledwie przestąpili próg piwnicy, usłyszeli huk,
jakby grzmot podczas burzy. Ze ścian sypał się tynk.
Baśka rozejrzała się po twarzach zgromadzonych.
Starsza pani odmawiająca wraz z grupką kobiet
modlitwę „Pod twoją obronę”. Kilku nerwowo
rozglądających się mężczyzn. Przestraszone dzieci cicho
łkały, ktoś zawzięcie pisał coś w notesie. Mały Józio
płakał na rękach jej siostry.
Tyle różnych twarzy, tyle różnych charakterów...
Tu nie było to ważne. Każdy chciał po prostu przeżyć.
Na przekór wszystkiemu.
Gabriela Bortacka, kl III d
(kwiecień 2014r.)
35
Wywiad z wojewodą
Podczas zawodów sportowych zorganizowanych w ramach projektu "Kibic na 6", które odbyły
się w czwartek, 27 marca 2014 r. w iłowskiej Hali
Widowiskowo-Sportowej "Piast”, nasi redaktorzy
skorzystali z okazji i zadali kilka pytań wojewodzie
lubuskiemu, panu Jerzemu Ostrouchowi.
- W Pana przemówieniu była mowa o wartościach płynących ze sportu, jednak dla
młodzieży chyba jest on po prostu okazją, żeby się wyszumieć. Czy powinniśmy
podchodzić do tego bardziej poważnie?
- Po pierwsze, do pewnego momentu życia ucznia jest rzeczywiście czas aktywności. Sport
powoduje, że dziecko jest aktywne, uczy się współpracy w drużynie i ponoszenia porażek.
To bardzo ważne, posiąść umiejętność pogodzenia się z porażką, wyciągnięcia wniosków
i ewentualnie poprawy. Po to, aby, po wyciągnięciu wniosku z błędów, przystąpić ponownie
do działania, które może zakończyć się sukcesem. O ile w początkowych okresach mamy
do czynienia z aktywnością ruchową, która może być zabawą, to w późniejszych latach sport
staje się szkołą życia dla młodego człowieka. Umiejętność radzenia sobie ze stresem, trudnymi
sytuacjami, umiejętność szybkiego podjęcia decyzji – to są cechy, które można wytrenować
w sobie poprzez aktywność fizyczną, poprzez uczestnictwo w różnego rodzaju grach ligowych
i nie tylko.
- Jak oceniłby Pan dzisiejsze sportowe zmagania?
- Jestem pod wrażeniem. Oglądamy cały czas mecz dwóch szkół w unihokeju. Widzę,
że występują drużyny dziewcząt. Do niedawna byłem przekonany, że dziewczęta unikają sportu,
a tu się okazuje, że w Iłowej grają świetne drużyny, świetnie przygotowane dziewczyny.
Atmosfera mi się udzieliła, kibicowałem na przemian Iłowej i Witoszynowi, tak że jest fajnie.
- Gdyby miał Pan okazję uczestniczyć osobiście w takiej imprezie, zgodziłby się Pan?
- Na pewno chciałbym. Obiecywałem sobie, że jakby była fajna drużyna siatkówki, może bym
zagrał, ale w garniturze chyba się nie da. Ja też za młodu byłem aktywny, grałem właśnie
w siatkówkę. Do tej pory jeszcze próbuję grać. Wprawdzie rzadziej mam okazję, ale cały czas
coś próbuję robić.
- Czy chciałby Pan coś jeszcze przekazać uczniom tutejszych szkół?
- W ogóle jestem pod wrażeniem uczniów szkół z Iłowej, pod wrażeniem dyrekcji. Widzę,
że wyniki szkół średnich były bardzo dobre, myślę o wynikach egzaminów maturalnych
i zawodowych. Te wyniki korzystnie wyróżniały się na tle województwa, więc jestem optymistą,
jeśli chodzi o to, że młodzież, dzieci uczące się w powiecie żagańskim, będą dobrze
przygotowane do studiowania, do znalezienia dobrych miejsc pracy. Fajnie was uczą, fajne
są wyniki, ta dzisiejsza aktywność też pokazuje, że jest tu dobry klimat dla szkół i uczniów,
ale również dla nauczycieli. Tak trzymać!
-Dziękuję za rozmowę.
Dzida
36