Pasje Juliana Tuwima

Transkrypt

Pasje Juliana Tuwima
Pasje Juliana Tuwima
Julian Tuwim przez całe życie miał wiele różnorodnych zainteresowań.
Od wczesnego dzieciństwa lubił słuchać wierszy, które bardzo często czytała mu
mama. Rozbudziło to w nim niezwykłe zamiłowanie do poezji i rozwinęło jego
wyobraźnię.
Od taty, znającego język niemiecki i francuski, a także wspaniałego badacza
języka polskiego, przejął zainteresowania lingwistyczne. W specjalnych
zeszytach zapisywał wyszukane gdzieś, ciekawie brzmiące słowa z przeróżnych,
nawet najbardziej egzotycznych języków. Wypisywał je, kolekcjonował,
porównywał ze sobą. Swoje zainteresowania językowe nazywał bzikiem
lingwistycznym i wspominał je tak: „ W r. 1909 zaczął się bzik lingwistyczny,
o którym najwięcej mogę powiedzieć, gdyż pozostały mi po nim własną
moją ręką pisane dokumenty: kilka kajetów treści zupełnie fantastycznej.
Mam je właśnie przed sobą. Co stronica, to pstrokate rojowisko słów w
setkach egzotycznych języków… „hałas ludów, confetti słowników”.
Notowałem to wszystko bez ładu i porządku, czerpiąc z dzieł
podróżniczych,
etnograficznych
i
językoznawczych,
branych
z wypożyczalni i biblioteki szkolnej…”(J. Tuwim: Nauka szkolna
i zainteresowania pozaszkolne. [W:] J. Tuwim: Pisma prozą. Warszawa
1964, s. 52–53. Pierwodruk: „Wiadomości Literackie” 1936 nr 9)
Dzięki temu miał bogate słownictwo i coraz lepiej rozumiał otaczającą go
rzeczywistość, a gdy miał 17 lat zaczął pisać pierwsze wiersze.
Język nie był jedyną pasją w życiu młodego Tuwima. Interesował się również
przyrodą (jego konikiem były zioła), mechaniką, astronomią i magią. Wiecznie
czegoś szukał, dociekał, nad czymś rozmyślał. Lubił bardzo eksperymentować.
Robił liczne doświadczenia pirotechniczne. Pewnego razu, gdy wykonywał
swoje eksperymenty, o mało nie wysadził w powietrze całej kamienicy w Łodzi,
w której mieszkał wraz z rodzicami. Po tym zdarzeniu z poparzoną ręką został
przewieziony do lekarza, a jego laboratorium, które z wielkim wysiłkiem i pasją
sam stworzył, zostało wyrzucone na śmietnik.
Miał również dość dziwne hobby polegające na uczeniu się liczenia w różnych
językach. Potrafił liczyć do 10 w 200 językach. Często wymyślał także sznapsy,
czyli zabawne miny i gesty, za pomocą których robił innych „w balona”.
Tak swoje dziecięce pasje wspomina sam poeta: „I nagle coś mi do głowy
strzeliło, że jestem z powołania chemikiem. Zacząłem robić dziwne
rzeczy. Najpierw skromnie: mieszałem proszek do zębów z pianą
mydlaną, stearynę z atramentem, farbkę kuchenną z octem. Potem od
rzemyczka do nożyczka – ubijałem w moździerzu saletrę z siarką,
lycopodium z węglem, a u wuja aptekarza kradłem co się dało i wszystko
kręciłem, rozcierałem, oblewałem kwasami, aż wreszcie, napakowawszy
calichloricum do rurki metalowej, zacząłem rozgrzewać ją nad świecą.
Nagle – trach – wybuch – szczęście, że sobie tylko rękę poszarpałem
i poparzyłem. Szczęście w ogóle, że cały dom przy ulicy Andrzeja nie
wyleciał kiedyś w powietrze. (J. Tuwim: Moje dzieciństwo w Łodzi. [W:]
J. Tuwim: Pisma prozą. Warszawa 1964, s.20. Odczyt wygłoszony na
wieczorze autorskim w Łodzi w 1925 r.)
Po chemii przyszła mechanika. Maszynki się budowało. Ale nie według
jakichś planów, wzorów, nie z gotowych części, jakie teraz we
wspaniałych pudłach sprzedają („Mécano”). Znowu na wariata, na
„a nuż!”, na fantazję. Pudełko od cygar, pałeczka, deseczka, śrubka,
kółko, drucik, gumka, sznurek, korbka, tu wkręcić, tam zaczepić, tutaj
połączyć – i wreszcie maszynka działa, to znaczy: kółko się kręci,
a patyczek uderza o deseczkę. Ale po co? Nie wiadomo do dziś.
Następny okres: magia. W małym plecionym koszyczku zacząłem
gromadzić jakieś dziwaczne instrumenciki, flaszeczki z kolorowymi
płynami, kamyki, krzemienie, koraliki, muszelki, diabli wiedzą co. Bo to
nawet nie były te skromne aparaciki i sztuczki magiczne, jakie dziś
z czułością oglądam na maluśkiej wystawie sklepu czarodziejskiego przy
ulicy Chmielnej. Zebranie kilkunastu takich sztuczek w koszyczku
i bawienie nimi kolegów lub znajomych dziewczynek byłoby całkiem
zrozumiałe. Ale o to właśnie chodzi, że moje przedmioty nie działały. To
ja działałem, ja podejrzewałem je o właściwości magiczne – w dalszym
ciągu, jak przy doświadczeniach chemicznych, oczekując cudu.
Przez pewien czas zbierałem zioła lekarskie, przywoziłem do miasta z łąk
inowłodzkich miętę, rutę, macierzankę, dziewannę, suszyłem, w torebki
układałem. Nikt się tym nie leczył. Więc po co? dlaczego? Chyba dlatego,
„że zielone, że majowe i że niepotrzebne”… W tym samym mniej więcej
czasie była mania kosmetyczno-wonnościowa. Już nie siarkę i saletrę
kupowało się u p. Thorna, lecz wonne olejki: goździkowy, różany,
jaśminowy, octy jakieś aromatyczne, w których gotowało się skórki od
cytryn, wanilię i bobkowe liście (wawrzyny! wawrzyny!), mieszało się,
kombinowało, zaprawiało, w zakorkowanych buteleczkach trzymało… Po
co? Nie wiem. Sądzę, że po to, aby w przyszłości być poetą.
(J. Tuwim: Nauka szkolna i zainteresowania pozaszkolne . [W:]
J. Tuwim: Pisma prozą. Warszawa 1964, s. 51–52. Pierwodruk:
„Wiadomości Literackie” 1936 nr 9)
Echa dziecięcych i młodzieńczych pasji Tuwima można odnaleźć w jego
dorosłym życiu i twórczości.
Julian Tuwim także bardzo lubił zwierzęta, a swojego pieska Dżoncia uwielbiał.
Mówił o nim, że jest to najmądrzejszy pies w całej Warszawie. Zapewniał
wszystkich,że Dżoncio wymawia wszystkie samogłoski, a także umie je śpiewać.
Napisał nawet wiwersz o swoim niezwykłym psie.
Dorosły Julian Tuwim był nie tylko wspaniałym poetą, ale także tłumaczem,
satyrykiem i autorem tekstów piosenek.
Był również znawcą historii polszczyzny, pasjonatem słowa, miłośnikiem
antyku, teatru i nauk ścisłych. Znany był i ceniony jako bibliofil, który nie tylko
zbiera książki i doskonale się na nich zna, ale kocha swe zbiory, i stale do nich
zagląda.
Był zapalonym kolekcjonerem, miał pasję zbierania wszelkiego rodzaju
ciekawostek literackich, kalamburów, łamańców rymowych.
źródło: http://www.tuwim.org/
Może ktoś z Was zainspiruje się pasjami Juliana Tuwima.
Zapraszam do naszej szkolnej biblioteki.
W książkach można znaleźć odpowiedź na wszystkie pytania.