Scenariusz - Nikodem Smorawiński
Transkrypt
Scenariusz - Nikodem Smorawiński
Nikodem Smorawiński Nie oceniaj książki po okładce Obediasza czeka ostatni egzamin. Po wielu latach spędzonych w Akademii Rycerzy, po niezliczonych pojedynkach na miecze, wielkiej ilości zwycięstw i jeszcze większej liczbie porażek, setkach godzin spędzonych na nauce wszelkiej wiedzy, od medycyny do literatury, nadszedł czas na ostatni egzamin. Obediasz rusza przez korytarze zamku i kieruje się do wielkich dębowych drzwi. Po obu stronach przejścia czuwa dwóch wartowników. Bez wahania otwiera wrota i wchodzi do przestronnego gabinetu. Zbudowany jest na planie kwadratu, ściany po prawej i lewej są zasłonięte przez regały z książkami, na wprost stoi biurko, po jego prawej wspinają się schody na wąską galeryjkę. Za biurkiem zasiada dobrze już znany młodemu rycerzowi sir Krzysztof, sam naczelny Akademii. Gospodarz bez wahania wskazuje ruchem głowy krzesło stojące naprzeciw niego. Obediasz siada i czeka. Naczelny wypełnia ostatni druczek i kieruje wzrok na gościa. - Czyli pragniesz przystąpić do egzaminu. – Nie było to pytanie, mimo to młodzieniec przytaknął. - Musisz wiedzieć, że takie zachowanie jak twoje nie jest często widziane. – Oczywiście miał na myśli jego wykształcenie. Skorzystać z przywileju zdania egzaminu mógł każdy, kto skończył wszystkie podstawowe testy, ale miał tylko jedną próbę. Dlatego też prawie wszyscy wolą ukończyć również testy dodatkowe i upewnić się co do swoich szans. Wszyscy oprócz Obediasza. - Mimo to chciałbym spróbować. – Odparł. – Jestem pewien swoich umiejętności i zamierzam zdać ten egzamin. - Dobrze, ale muszę cię ostrzec, ta próba jest trudniejsza niż wszystko, co kiedykolwiek przeżyłeś. – Nie chciał w to wierzyć. Nic nie mogło się równać z tym dniem. Dniem, w którym… Zresztą nieważne. Zapewniał samego siebie, że ten test będzie prosty, że gdy tylko zostanie dyplomowanym rycerzem, ruszy po zemstę. Ale równocześnie jakaś część niego wołała: „Nie rób tego”. Starał się odpędzić od siebie te myśli. 1 Nikodem Smorawiński - Proszę nie próbować mnie od tego odwieść. Proszę powiedzieć gdzie i kiedy to się odbędzie. - Dobrze, jeśli chodzi o czas, staw się u mnie za trzy dni, rano. A jeśli chodzi o miejsce… Przekonasz się. Obediasz budzi się. Szybko doprowadza się do porządku, zakłada zbroję, zabiera miecz i biegnie do gabinetu. Kątem oka zauważa brak strażników, otwiera drzwi i natychmiast uderza go dziwny zapach. Ostatnie co zapamiętał to szybko zbliżająca się podłoga. Odzyskuje świadomość w jaskini. Ze ścian wychodzi słabe światło. Mimo zawrotu głowy udaje mu się usiąść, a potem wstać. Sprawdza czy wszystko ma: miecz, zbroja, każda rzecz na swoim miejscu. Rusza w jedynym możliwym kierunku. Z każdym mijanym metrem wzrasta temperatura. Zauważa koniec tunelu. Wchodzi do dużej podziemnej komnaty. Rozgląda się dookoła. Nic niezwykłego, normalna jaskinia, nie licząc wielkiej góry kosztowności na środku. Mnóstwo złotych monet, drogie kamienie, kielichy ze szczerego srebra, perły, biżuteria, czego tu nie było. A na samym szczycie leżał smok. Jego łuski mieniły się różnymi odcieniami czerwieni, zęby wystające z paszczy miały wielkość dłoni Obediasza, a szpony mogły z łatwością przeciąć hartowaną stal. Oniemiał ze strachu, przed oczami przeleciały mu sceny z dzieciństwa: smok czarny jak noc zalewa morzem ognia jego rodzinną wioskę, matka ukrywa syna w piwniczce, próbując ratować małego, ojciec stawiający czoło bestii z mieczem w dłoni, widok zgliszczy po wyjściu z kryjówki, budzący tylko jedno pragnienie: zemsta! Młody rycerz w końcu otrząsnął się z lęku i natychmiast zapragnął zgładzić stwora. Już wspinał się na złotą górę, już stał z uniesionym mieczem przy boku stwora i nagle zdał sobie z czegoś sprawę. Smok nie miał skrzydeł – w miejscu, w którym powinny się znajdować - widnieje rana. Zaraz po tym zwrócił uwagę na jego wielkość. Bestia była tylko dzieckiem. Nie była tym złowrogim niszczycielem, tylko istotą taką, jak mały Obediasz, w dniu kiedy wszystko stracił. Zniewolony, musiał już zawsze siedzieć w jaskini i czekać na uczniów biorących udział w egzaminie. W rycerzu rozpaliła się litość, odszedł od śpiącego smoka i zaczął szukać wyjścia. Znalazł tunel prowadzący dalej i powlókł się z goryczą. - Każdy zasługuje na litość. – Powiedział sam do siebie. 2 Nikodem Smorawiński Następny przystanek był jeszcze dziwniejszy. Znalazł się w dużej jaskini, oświetlanej przez duży kryształ uczepiony sklepienia. Gdy spojrzał w dół, zobaczył, że cała powierzchnia groty jest zabudowana domkami i ulicami. Zaraz potem ujrzał mieszkańców – małe, metrowej wielkości, szaroskóre ludziki. - Gnomy. – Powiedział z zaskoczeniem, przypominając sobie swoje lekcje o rasach i narodach Ziemi. Przechodząc przez ulice, witał się z przechodniami używając tradycyjnego powitania podziemnych ludzi. Dotarł w końcu do placu w centrum ich wioski. Zastał tam niecodzienny widok. Na podwyższeniu stał gnom w czerwonym stroju – oznace władzy. Obok niego stała uwiązana kobieta. Rzucała spode łba spojrzenia na otaczający ją tłum, wykrzykujący wciąż: Podpalaczka! Podpalaczka! Władca właśnie kończył mówić. - …za podpalenie 7 domów zostaje ona wygnana do jaskini smoka! - Taaaaaak! – Krzyknął tłum. - Stać! W imię Akademii Rycerzy, rozkazuję zachować spokój! – Zawołał. – Co się dzieje? - Ta… podpalaczka próbowała zniszczyć nasze miasto! - A przesłuchaliście ją? – Odpowiedział, po czym bez czekania spytał. – Co się stało? - Chciałam przygotować sobie posiłek, ale upuściłam świecę w drodze do kuchni i zaczął się pożar. - Uniewinnić ją. – powiedział Obediasz. – Każdy zasługuje na drugą szansę. Rycerz wyszedł na słońce, chwytając łapczywie świeże powietrze. - No, spisałeś się młody. – Obejrzał się i zobaczył sir Krzysztofa. – Wszyscy po ukończeniu dodatkowych testów okradali smoka i pozwalali na wymierzenie kary. Powiedz, czego się nauczyłeś? - Żeby nie oceniać książki po okładce? Naczelnik zaśmiał się, po czym powiedział: 3 Nikodem Smorawiński -Zobaczysz, jeszcze będzie z ciebie wielki rycerz. I przepraszam za tamten numer z uśpieniem. Jestem ci to winien, skoro awansowałeś. Witaj w Bractwie. 4