"Korzeń" ciechocińskiego rapu

Transkrypt

"Korzeń" ciechocińskiego rapu
LUDZIE ZDROJOWISKA
„Korzeƒ” ciechociƒskiego rapu
Takich s∏ów nie us∏yszymy w ˝adnej ciechociƒskiej
kawiarni na fajfach, czy na dancingu. Jest to muzyka
znacznie m∏odszego pokolenia: ciechociƒskich gimnazjalistów, licealistów i studentów. Obok muzyki metalowej, teksty hip hopowe Kamila „Korzenia” Korzeniewskiego i zespo∏ów TWR oraz PZN na sta∏e zapisa∏y
si´ w historii ciechociƒskiej muzyki m∏odzie˝owej.
Korzeƒ mi∏oÊcià do hip hopu zarazi∏ si´ od kolegów
w Liceum Ogólnokszta∏càcym im. Staszica. Zacz´∏o si´
od s∏uchania Kalibru 44, sk∏adanek 600V i
Warszafskiego Deszczu. Wtedy pojawi∏y si´ pomys∏y
na pierwsze teksty i latem 2001 roku powsta∏a grupa
TWR w sk∏adzie: Korzeƒ, Snak oraz Kita (J´drzej
Wyràbkiewicz). Sam Kamil niezbyt pozytywnie ocenia
jakoÊç pierwszej p∏yty, która ukaza∏a si´ w wersji demo.
- Kilka piosenek traktowa∏o jednak o Ciechocinku, o
˝yciu i problemach ciechociƒskiej m∏odzie˝y. Ale to
by∏ dopiero poczàtek, a od czegoÊ przecie˝ trzeba
zaczàç - wspomina Korzeƒ.
Po rozpadzie TWR w 2002 roku zaczà∏ wspó∏pracowaç z Krzysztofem „Lipkiem” Lipiƒskim, rokujàcym
producentem muzycznym. Poza tym jeszcze w liceum
do∏àczy∏ Rafa∏ „Ma∏y” Humaniuk oraz Arek „Rusa∏ek”
Rusiecki i powsta∏ kolejny sk∏ad, pod nazwà PZN (Przesz∏oÊç Za Nami). Ich jedyna p∏yta ukaza∏a si´ w 2003
roku. Dla Kamila by∏ to najlepszy prezent urodzinowy,
11 lipca dosta∏ pierwszy gotowy egzemplarz wraz z
ok∏adkà. PZN ma na swoim koncie wiele koncertów,
mi´dzy innymi w Ciechocinku, Aleksandrowie Kujawskim, Radziejowie, P∏oƒsku i w Toruniu. Razem tworzà
do dziÊ, od szeÊciu lat zbierajà materia∏ na kolejnà p∏yt´.
Od tamtej pory ukaza∏a si´ jedna piosenka „Marzenia”,
która pojawi∏a si´ na sk∏adance Hip Hop Road 2005.
Sam Korzeƒ od 2007 roku zaanga˝owany jest w
sk∏ad Gar$ç Dolarów, który tworzy wraz ze Svenem
oraz Emagie z Torunia. Z nimi równie˝ pracuje nad
p∏ytà. Poniewa˝ Kamil jest studentem V roku historii
na Uniwersytecie Miko∏aja Kopernika, wi´kszoÊç jego
koncertów odbywa si´ dziÊ w toruƒskich klubach:
NRD oraz Art Cafe. Wraz z zespo∏em organizuje tam
wyst´py znanych raperów, takich jak: Lilu, Rahim,
Zeus, Fokus czy Jarecki. Przed kilkoma z nich grywa∏
supporty.
Wa˝nà cz´Êcià dzia∏alnoÊci artystycznej Korzenia
jest tak˝e organizacja koncertów charytatywnych, które
odbywajà si´ w wy˝ej wymienionych toruƒskich klubach. Akcja nosi nazw´ „Hip Hop Pomaga”. Do tej pory odby∏y si´ dwa koncerty: 16 kwietnia tego roku w
NRD grali dla Artura Witka chorego na stwardnienie
rozsiane, a 1 paêdziernika w Art Cafe dla Adama Wieczorka chorego na stwardnienie zanikowe boczne.
Jak ju˝ wspomnia∏am, Kamil studiuje histori´ - nauczycielskà i wojskowà. Jest to jego najwi´ksza pasja
zaraz po muzyce. JednoczeÊnie pracuje jako barman
w jednym z toruƒskich barów. Poza tym kocha sport
i imprezy. Gra w koszykówk´ oraz uprawia szlachetnà
sztuk´ walki - aikido.
W tym roku akademickim Kamila czeka obrona
pracy magisterskiej, wi´c ˝yczymy mu po∏amania pióra
oraz powodzenia w pracy nad kolejnymi p∏ytami. I
chocia˝ Korzeƒ ju˝ nie mieszka w Ciechocinku, miejmy
nadziej´, ˝e nie zapomni o rodzinnym mieÊcie i wàtek
Ciechocinka powróci w jego piosenkach.
Karolina Sienkiewicz
WSPOMNIENIE
Oklaski
We wrzeÊniu min´∏o 70 lat od wybuchu II wojny Êwiatowej. Poni˝ej zamieszczamy wspomnienia
tamtych dni, gdy mieszkaƒcom uzdrowiska ˝y∏o si´ coraz ci´˝ej, a sanatoria zamienia∏y si´ w szpitale
wojskowe...
Wojna zaglàda do nas przez ma∏e kuchenne okno
wtedy, gdy ktoÊ idzie do wsi miedzà od pociàgu. Wojna
na razie istnieje tylko w opowieÊciach. Kobiety labiedzà,
pop∏akujà po kàtach, a ch∏opy siedzà jak zamurowane.
OpowieÊci o niej przynoszà miejscowi wracajàcy z
ZDRÓJ CIECHOCI¡SKI paêdziernik 2009
Aleksandrowa, a przede wszystkim z Ciechocinka.
Tam sanatoria i niektóre pensjonaty mia∏y zaszczyt
zostaç lazaretem, a szpital zawsze kojarzy si´ z nieszcz´Êciem.
Weronika, jak prawie wszystkie kobiety we wsi ro-
12
bi∏a co trzeba, pop∏akiwa∏a i modli∏a si´ na zmian´.
Aleksander w okienkach, kiedy mniej si´ ba∏, podejmowa∏ strategiczne decyzje.
-Trzeba zabiç wieprzka!
Poza koniem, kurami i kaczkami, go∏´bi nie liczàc,
wieprz sta∏ si´ zak∏adnikiem wojny. Jest wojna trzeba
go zabiç, bo inaczej zrobià to albo nasi, albo Niemcy.
Wyrok zapad∏. Aleksander sprowadzi∏ Antka.
Przygotowali co trzeba, czyli wielki koprowy kocio∏
goràcej wody i kopank´, w której skazaƒca si´ oprawi.
Ca∏y dzieƒ na tym zszed∏. Jak nigdy, nikt si´ nie cieszy∏,
choç takie Êwi´to bywa∏o dwa, co najwy˝ej trzy razy
w roku. Wieczorem zapeklowany w ceberku Êwiniak
czeka∏ na swój czas. Póênopopo∏udniowa krzàtanina
po domu i obejÊciu koƒczy si´ i zaczynajà si´ opowieÊci
o wojnie za miedzà.
-Józef powinien nied∏ugo z roboty przyjechaç.
Zaczyna Weronika, bo Józef to jej syn i kolejarz. A
kolejarz na wsi to prawie Êwiatowy cz∏owiek. Do ¸odzi, Warszawy czy Koluszek to on par´ razy w tygodniu
jeêdzi.
- Ciechociniak jeszcze nie gwizda∏.
Przytomnie dodaje W∏adziu, piàty w rodzinie.
Bo trzeba wiedzieç, ˝e pociàg osobowy z Aleksadrowa
do Ciechocinka przed Odolionem gwi˝d˝e, co dobrze
s∏ychaç we wsi, a to znak, ˝e w Aleksandrowie ju˝ by∏,
a jak by∏, to znaczy, ˝e kto wysiad∏ z niego w
Aleksandrowie, to za pó∏ godziny powinien byç na
Zgodzie.
Bez pukania wchodzi swój. Swój to znaczy Moƒcia,
rówieÊnica Zochy, te˝ panna. Moƒcia, bo jak mówiç
Monika? I od progu informuje:
- W Ciechocinku ktoÊ od Sobierajów widzia∏ twojego….
Mojego?! Mowa o Józiu, narzeczonym Zochy.
Wszyscy milknà, czekajà, czy Moƒcia doda coÊ jeszcze,
myÊli k∏´bià si´ w g∏owach, Zosia nieco blednie…
Moƒcia dodaje po chwili:
- W szpitalu, ale w którym? Nie wiem.
A jeszcze:
- Czy ranny ?
- Czy to on na pewno?
- A gdzie?
Mokre oczy, pytania, pytania bez odpowiedzi. Zosia
ju˝ wie, ju˝ decyzj´ podj´∏a.
- Jutro id´ do Ciechocinka!
Mówi g∏oÊno i pewnym g∏osem.
Pociàg zagwizda∏, Józef przyszed∏ z roboty, a jutro
pójdà razem do Ciechocinka. Bo choç Zosia zna Ciechocinek, bo tam od trzech lat w sezonie pracuje w
oÊrodku kolonijnym dla dzieci wojskowych, to jednak
jest wojna i strach samej.
Niedospana noc i ranny marsz znanà jak kieszeƒ
w spódnicy drogà. Najpierw piaszczysta droga przez
wieÊ. Potem lekko z górki i ju˝ zakr´t, samotna wierzba
a na wprost w s∏oƒcu wysoki, lesisty Kuczek. Skrótem
przemykamy przez podwórko Milera i po kamieniach
przeskakujemy prawie suchy o tej porze roku strumyk
i ju˝ wspinamy si´ kr´tà Êcie˝ynà po lesistym zboczu.
Z prawej, strome zbocze, z lewej ostro schodzàcy w
dó∏ skraj lasu i bajkowy, tajemniczy staw przysypany
z∏otymi liÊçmi. Ju˝ s∏ychaç szos´. A szosa jak wiosenna
wezbrana rzeka: furmanki, furmanki, samochody,
wojsko i ludzie. Wszystko na
Warszaw´. Tak mówià. Przeciskamy si´ przez t´
rzek´ i ju˝ spokojnie jesionowym traktem na wale
13
przeciwpowodziowym do Starego Ciechocinka.
- Gdzie on mo˝e byç?
-Trzeba popytaç i poszukaç. Najpierw do „Warszawianki”.
Na ulicach cicho i niewielu ludzi. Troch´ wojskowych. Ju˝ przed Warszawiankà widaç, ˝e to szpital.
Furmanki z rannymi. Ranni na noszach i na p∏achtach
przed budynkiem. Szukamy, chodzimy, zaglàdamy,
wo∏amy. Bez skutku. Jeszcze do „Felicjanki”, do
„Ormuzu” i do ¸azienek. Wsz´dzie tak samo, du˝o
nieszcz´Êcia, lamenty, post´kiwania…nikt go nie
widzia∏, ani o nim nie s∏ysza∏.
- Chyba ju˝ pójdziemy na Zgod´.
Józef jest ju˝ zdecydowany, ale Zosia jeszcze zatrzymuje si´ na rogu ulicy i rozglàda, jakby wiedziona
przeczuciem. Patrzy na pusty skwerek i czerwieniejàcy
za zielonym parawanem krzaków koÊció∏. Mo˝e jeszcze
zajÊç do sklepiku Gagusiowej i spytaç? Patrzy w kierunku sklepiku za plecami ma „Warszawiank´” i „Jedynaczk´”. CoÊ natr´tnie odwraca mojà uwag´ od
patrzenia. Ju˝ nie patrz´ tylko s∏ucham. To oklaski,
brawa! KtoÊ klaszcze! Zwariowa∏?! Z czego si´ cieszyç,
gdy tyle nieszcz´Êcia wsz´dzie wokó∏? Klaszcze nadal
mocno i natr´tnie. Zwidy. Nie! Nie zwidy! G∏owa do
góry, a oczy podà˝ajà za brawami. W poddaszowym
oknie „Jedynaczki” widz´ g∏ow´ i r´ce, które klaszczà!
To nie takie zwyk∏e oklaski. jakie otrzymujà artyÊci po
wyst´pie. To oklaski, w których r´ce sà tylko narz´dziem, a naprawd´ ich êrod∏em jest rozum i serce.
Rozum nadawa∏ im moc i zasi´g, a serce nios∏o impuls,
który tylko ona us∏ysza∏a.
- Matko Boska, to Józiu!
Ju˝ tylko macha r´kami i znika. Jest ju˝ przy niej.
Józef, czyli jej brat ju˝ jest niepotrzebny.
No to ja ju˝ pójd´ do domu.
Idê!
Niezgrabnie tulà si´ do siebie. Bez s∏owa. Bo on
nie mówi, w∏aÊciwie st´ka, cicho wyszeptuje z trudem
kilka s∏ów. Jego r´ce mówià lepiej ni˝ usta. Ju˝ wiem,
po pierwszej wojennej strzelaninie rankiem nad stawem
przy cukrowni w Me∏nie, wpad∏ spragniony do jakiejÊ
opuszczonej cha∏upy i z∏apa∏ butelk´ jak sàdzi∏ z piwem. Ale to nie by∏o piwo…Teraz ju˝ jest lepiej. Ju˝
mo˝e szeptaç.
Âwiat zgubi∏ ich, ale tylko na chwil´.
- Zosia, id´ z tobà do domu!
Chrypi.
Jak? Wojsko ci´ puÊci?
Sam pójd´!
Ukaza∏ si´ Êwiat jak niebo, ale tylko na chwil´.
Dokàd kolego?
Dwaj ˝o∏nierze, s∏u˝bowo, z bronià, czapki z
kanarkowym otokiem, czyli ˝andarmeria wojskowa!
Koniec marzeƒ! Szeptem i potulnie z trudem Józef
informuje:
Narzeczonà odprowadzam, panie plutonowy.
Strzelec, poka˝cie papiery.
- Sà w „Jedynaczce”!
To by∏ koniec marzeƒ! Patrzyli na siebie i bez s∏owa
wypowiadali to, co mieliby opowiadaç sobie przez
lata, przez wiecznoÊç.
- No, to prowadê do „Jedynaczki!”
S∏owa kanarka, to koniec marzeƒ. Przez mg∏´ ∏ez
Zosia widzi w perspektywie z∏ocistej ulicy zacierajàce
si´ sylwetki trzech ˝o∏nierzy…Jedynym pocieszeniem
dla niej jest to, ˝e ˝yje…
Jerzy Wróblewski
ZDRÓJ CIECHOCI¡SKI paêdziernik 2009

Podobne dokumenty