Czwarte powstanie śląskie
Transkrypt
Czwarte powstanie śląskie
Czwarte powstanie śląskie – Nie ma takiej możliwości, żeby ktoś nam zlikwidował kopalnię. Niech sobie Wiejską zaorają, ale od nas, górników, wara – mówią wzburzeni pracownicy kopalń. – Nie walczymy dzisiaj tylko o Śląsk, ale o całą Polskę. Trzeba, aby Solidarność narodziła się po raz drugi Kopalnia Węgla Kamiennego Brzeszcze. Na szczycie szybu wydobywczego powiewa biało – czerwona flaga, przed bramą stoją namioty i koksowniki. Przejście dla pieszych blokują protestujący niosący związkowe emblematy, w tle odgłosy syren i trąbek. Ten protest to wyraz solidarności z siedmiuset górnikami, którzy na wieść o rządowym planie zamykania ich zakładów pracy, rozpoczęli protest na dole kopalni. – Na dole, wśród protestujących jest mój syn. Ja przyszłam tu, i zostanę do samego końca – mówi wzburzona Danuta Chrobak emerytowana pracownica kopalni Brzeszcze. – To jest nasze, myśmy tu pracowali i tu będą pracować nasze dzieci. Niech sobie pan Tusk rządzi w Brukseli, ale nam niech da spokój. Był pięknym górnikiem na Barbórce, ślicznie tam tańczył i śpiewał. A teraz gdzie jest, uciekł za granicę jak szczur do nory? – oburza się pani Danuta. – My się nie damy. Pracowałam 30 lat w tej kopalni w warsztacie elektrycznym. Moi koledzy mają dzisiaj po 50 lat. Jeżeli rząd zamknie kopalnię, dokąd oni pójdą, gdzie znajdą pracę? Młodzi wzięli kredyty i kupili mieszkania. Czy jeśli stracą pracę, pani Kopacz je spłaci? Adam Respekta, emerytowany górnik z tej kopalni, stanął pod bramą z flagą Solidarności jak tylko dowiedział się o strajku. I też gotów jest stać tam do końca. Mego obowiązkiem, mówi, jest wspierać małą Ojczyznę. Kopalnię Kazimierza Porombki „Sośnica-Makoszowy” też chcą zamknąć więc Porombka, już emeryt, stara się przyjeżdżać pod jej bramę jak najczęściej. I nie tylko o kolegów górników mu chodzi. – Byt całego miasta zależy od kopalni. Z zakładami wydobywczymi współpracują przecież chociażby okoliczne firmy produkujące blachę czy śruby – tłumaczy. Pod kopalnią Sośnica stanęło miasteczko namiotowe. – W niedzielę odprawiono tu mszę świętą, wczoraj modliliśmy się na Apelu Jasnogórskim. Ksiądz specjalnie zostawił stułę, mówiąc, że przyjedzie do nas także dzisiaj – cieszy się pan Kazimierz. Jedną z protestujących jest pani Agnieszka, młoda kobieta pracująca w dziale przeróbki węgla. Ona i mąż pracują w kopalni od niedawna. Zarabia niewiele, ale nie narzeka. A teraz boi się, że wyląduje na bruku. – Co będzie z takimi ludźmi jak ja? Dostaniemy tylko dwumiesięczne odprawy. A górnicy dołowi? Jeżeli nawet przeniosą się do innej kopalni, to na dzień dobry otrzymają najniższą pensję krajową, z szansą na podwyżkę dopiero po dwóch latach. Na dodatek zostaną zatrudnieni jedynie na pół roku. Jeżeli spodobają się nowym szefom, kontrakt zostanie przedłużony, a jeżeli nie? Wylądują na bruku, tyle że za pół roku nie będzie się już o tym głośno mówiło. Ludzi pod kopalnię przyszłoby więcej, ale nie każdemu wystarczyło odwagi. – Szef mojego pracującego w supermarkecie syna zapowiedział mu, że jeśli weźmie udział w proteście razem z górnikami, natychmiast zostanie zwolniony z pracy – opowiada nasz rozmówca. I nie był to odosobniony przypadek. Zdyskredytować propagandą Co najbardziej boli protestujących? Nie tylko groźba utraty pracy i lekceważenie ze strony przedstawicieli rządu, ale także zmasowana propaganda medialna. Jakby oni i ci, którzy do nich przyjeżdżają, niby relacjonować protest, żrli w odrębnych światach. – W czasie protestu w Makoszowach były u nas wszystkie wielkie stacje telewizyjne i co pokazały? Garstkę ludzi. A to była już końcówka protestu, kiedy już się rozchodziliśmy. A mogli pokazać więcej, bo nagrali skrupulatnie cały strajk – opowiada podniesionym głosem Kazimierz Porombka, bo na samo wspomnienie ogarnia go złość. – Telewizje lubią także wyłapać w tłumie kogoś, kto zbytnio wzmocni się alkoholem albo zachowuje trochę głupawo. Wtedy możemy mieć gwarancję, że te ujęcia będą pokazywane przez cały dzień. Jeśli natomiast w proteście udział wezmą ładne kobiety z fajnymi dziećmi albo jeżeli pojawi się zbyt dużo merytorycznych argumentów, takie obrazki nie ujrzą nigdy światła dziennego – dopowiada pani Agnieszka. Agnieszka Żurek Cały artykuł w najnowszym numerze "TS" (04/2015)