2006-wspomnienie
Transkrypt
2006-wspomnienie
I DO UNII I DO SZKLANKI CZYLI KOLEJNA ODSŁONA POLSKO-NIEMIECKIEJ PRZYJAŹNI Powrót do szkoły po niezapomnianych wakacjach 2006 był, jak to zwykle w takich przypadkach bywa, przeżyciem co najmniej traumatycznym. Jak co roku znowu musieliśmy ugiąć się pod jarzmem systemu szkolnictwa i rozpocząć kolejne 10 miesięcy katorgi. Tą dramatyczną wizję, małemu gronu „wybrańców”, rozjaśniał jednak promyk nadziei. Pod koniec września miał bowiem nastąpić długo wyczekiwany wyjazd do Niemiec w ramach międzyszkolnej wymiany: Zabrze-Amoneburg. Nasze zniecierpliwienie rosło wprost proporcjonalnie do ilości zapowiedzianych sprawdzianów i zadań domowych, a więc z prędkością, przy której obserwować można zjawiska relatywistyczne ;-) Na szczęście, kiedy znajdowaliśmy się u kresu naszej wytrzymałości, nadszedł w końcu dzień, o którym potomni z pewnością usłyszą na lekcjach historii. 29 września 2006 roku kwiat młodzieży I LO zajął miejsca we wspaniałym wehikule (kierowanym przez największego macho na zachód od Wisły) i pomknął w stronę przejścia granicznego. Samej podróży nie można określić mianem ekscytującej, być może z powodu nieludzkiej godziny pobudki, a może ze względu na czający się gdzieś w głębi każdego serca strach przed tą jakże egzotyczną wyprawą. W drodze najbardziej bodaj absorbującymi elementami krajobrazu okazała się imponująca zjeżdżalnia opodal jednego z parkingów na terenie republiki oraz grupka młodych Niemców, których wzajemne kontakty były na tyle bliskie, że z pewnością nie spotkałyby się z aprobatą ojca Rydzyka. Co do tego, które z tych niesamowitych zjawisk było bardziej atrakcyjne, zdania są podzielone. Pozostawmy więc z boku sondaże popularności i skupmy się na stacji docelowej, a więc Amoneburgu. Kiedy wieczorem dotarliśmy na miejsce i pożegnawszy naszych rodaków odjeżdżaliśmy ze swymi nowymi rodzinami, wielu z nas czuło się jak skazańcy, idący na ścięcie przez kata, który przybrał postać statecznego Niemca, spoglądającego na swą ofiarę spod okularów Zeissa i uzbrojonego w nowoczesną wersję topora- elektryczną piłę marki Bosch. Jak się jednak okazało- nie taki diabeł straszny. Gospodarze starali się jak mogli zadowolić swych polskich gości, co jak wiadomo rzeczą łatwą nie jest, biorąc pod uwagę nasze narodowe upodobanie do narzekań. Sposób, w jaki zostaliśmy przyjęci z pewnością można określić jako wielce serdeczny. Pewne elementy, jak np. rodzinne archiwa w postaci szaf zapełnionych slajdami czy też maniakalne upodobanie do jogurtu z wyraźną dyskryminacją innych środków żywności mogły wprawdzie nieco dziwić, ale w ostatecznym rozrachunku wszyscy byliśmy (mniej lub bardziej) zadowoleni. Jak wiadomo pewne napoje, wypite przy akompaniamencie śpiewów, w atmosferze polsko-niemieckiej przyjaźni, czynią cuda ;-) Również oficjalny program wymiany został przez nas przyjęty z umiarkowanym entuzjazmem. Na liście wycieczek nie znalazła się (Bogu niech będą dzięki) tak pokaźna ilość kościołów jak w roku poprzednim. Zamiast tego mogliśmy poczuć czar starych niemieckich miasteczek spacerując po wąziutkich, brukowanych uliczkach Marburga i uczuć cień żalu, że nie jesteśmy wygnańcami pokroju Marcina Lutra, kiedy zwiedzaliśmy przepiękny zamek w Wartburgu. Wycieczka do Giessen udowodniła nam natomiast, że matematyka wcale nie musi być nudna, gdy z dziecięcą radością i zapałem układaliśmy klocuszki w Mathematikum. Najbardziej atrakcyjnym punktem wymiany była oczywiście wycieczka do winiarni, gdzie (o zgrozo!) w obecności nauczycieli degustowaliśmy różnorodne rodzaje win, udając, że wcale nie wiemy, iż alkohol dozwolony jest od lat 18. Rządnych wiedzy, którzy pragną uzyskać szczegółowe informacje na temat zwiedzanych przez nas obiektów, odsyłam do przewodników po Frankfurcie, Marburgu, Giessen czy Wartburgu, natomiast tych, którzy od zapachu farby drukarskiej wolą poczuć smak choćby kilku spośród 5000 tysięcy niemieckich gatunków szlachetnego, złocistego trunku z pianką, zachęcam do odwiedzenia kraju za Odrą w ramach kolejnej wymiany, by na słowo „Dojczland” móc odpowiedzieć inaczej niż: KEINE AHNUNG! Anna Papiernik