POCHODNA DLA NORMALNYCH LUDZI
Transkrypt
POCHODNA DLA NORMALNYCH LUDZI
24 TEMAT NUMERU Marcin Braun POCHODNA DLA NORMALNYCH LUDZI Gdyby „Matematyka w Szkole” miała wersję dźwiękową, podkładem muzycznym do artykułu o nauczaniu pochodnych mogłaby być piosenka Pojawiasz się i znikasz. Kiedyś o pochodnych uczono się dopiero na studiach, później trafiły do szkół średnich. W ramach reformy Handkego ograniczono je do zakresu rozszerzonego. Teraz znikły zupełnie, ale według nowego projektu mają wrócić do rozszerzenia. Szkoda, że w ramach tych ciągłych zmian nie pojawia się jeszcze jedno rozwiązanie: nauczać, ale inaczej niż do tej pory. Z mojego bowiem doświadczenia wynika, że trudne dla uczniów nie jest samo pojęcie pochodnej, ale sposób, w jaki jest wprowadzane. Uczniowie mają je zrozumieć na podstawie skomplikowanej definicji wykorzystującej pojęcie granicy – pojęcie trudne, a przy tym ledwo wprowadzone i nieugruntowane. Tymczasem formalną definicję zrozumieć i docenić może ten, kto wcześniej dobrze poznał i zrozumiał definiowane pojęcie. Czy możemy sobie wyobrazić, że dzieci w przedszkolu, poznając kształt koła, słyszą, że składa się ono z punktów, których odległość. . . itd.? Chociaż na ogół rozumieją pojęcie odległości, po takiej definicji nikt nie umiałby sobie wyobrazić, co to jest koło. Dopiero kiedy ktoś doskonale to wie, niejedno koło już zobaczył i narysował, może poznać jego ścisłą definicję. Z pochodnymi może być tak samo. Uczniowie szkoły średniej powinni rozumieć to pojęcie intuicyjnie i posługiwać się nim jako wygodnym narzędziem. Na formalną definicję przyjdzie czas później – można ją spokojnie zostawić na studia. Podobnie było zresztą w historycznym rozwoju matematyki. Najpierw uczeni wynaleźli pochodne i zaczęli się nimi posługiwać. Zanim powstała ścisła definicja pochodnej, biegle rozwiązywali wiele równań różniczkowych i rozwijali funkcje w szeregi. Skąd pomysł, że dzisiejszy uczeń jest w stanie przeskoczyć prawie dwieście lat pracy uczonych w czasie jednej lekcji? MAGENTA BLACK (211/08 ml31) str. 24 25 TEMAT NUMERU Wspomnienia Miałem to szczęście, że nie zdążyłem się dowiedzieć, jakie trudne są pochodne, bo już w pierwszej klasie liceum potrzebowałem ich do rozwijania moich zainteresowań fizycznych. Dowiedziałem się więc z jakiejś popularnej książki, że pochodna opisuje, jak szybko funkcja rośnie albo maleje. Prędkość to pochodna położenia po czasie, przyspieszenie – pochodna prędkości. Pochodna opisuje także nachylenie stycznej do wykresu. A jak się liczy pochodne? Ano, trzeba zajrzeć do Bronsztajna. Po kilku latach z przyjemnością dowiedziałem się, że istnieje formalna definicja, której piękno mogłem docenić, skoro samo pojęcie rozumiałem już od dawna. Czy zrozumiałbym ją, gdybym wcześniej nie wiedział, o co chodzi? Wątpię. Kiedy więc zostałem nauczycielem, nie miałem wątpliwości, że wszyscy moi uczniowie powinni rozumieć, o co chodzi w pojęciu pochodnej. A definicję możemy omówić z najlepszymi. I okazało się, że nawet ci, którzy mieli problemy z działaniami na ułamkach, bez problemu wskazywali na wykresie, gdzie funkcja ma dodatnią, a gdzie ujemną pochodną. Ba! Widzieli, gdzie pochodna jest większa, a gdzie – mniejsza. Chyba więc pojęcie nie było dla nich zbyt trudne. Podobne doświadczenia opisywał niedawno na tych łamach Adam Miziołek1 . Pisze on: „wielu uczniów i tak jej [formalnej definicji pochodnej] nie zrozumie, już bowiem zrozumienie pojęcia granicy wymaga zdolności w abstrakcyjnym myśleniu. Ważne jest, że prawie każdy zrozumie sens pochodnej i jej podstawowe zastosowania”. Fizyka czy geometria? Nowy projekt podstawy programowej obejmuje zarówno geometryczną, jak i fizyczną MAGENTA BLACK interpretację pochodnej. Pewnie słusznie. Można się jednak zastanawiać, od której zacząć. Moim zdaniem lepiej od geometrii. Pojęcie prędkości to świetna interpretacja, problem w tym, że czasem bywa fatalnie wyjaśniane w szkole, a wtedy odwołanie do niego nie będzie żadnym ułatwieniem. Z wykresami uczniowie spotykają się dziś w szkole znacznie częściej niż kiedyś, a co ważniejsze – znają je także z życia codziennego, choćby z ilustracji w gazetach. Dla większości uczniów nie stanowi problemu odczytanie z wykresu, kiedy WIG rósł, kiedy spadał, a kiedy osiągnął minimum. A nawet, kiedy spadał wolniej, a kiedy – szybciej. Jeśli się odwołamy do tych umiejętności, wprowadzenie pochodnej nie będzie problemem. Pięć kroków Lekcję o pochodnych możemy przeprowadzić w kilku krokach: 1. Przypominamy pojęcie nachylenia wykresu. Uczniowie odczytują (ujemne, dodatnie i zerowe) nachylenia różnych (narysowanych, a nie danych w postaci wzoru!) prostych. Niech jednak te proste coś przedstawiają, np. wzrost/spadek kursu akcji. Możemy tutaj zapytać od razu, o ile akcje drożały w ciągu dnia. Umowa, że obniżka ceny to „ujemna podwyżka” nie będzie dla uczniów zaskoczeniem. I możemy nawet od razu powiedzieć, że to się nazywa pochodna. 2. Pokazujemy wykres funkcji kawałkami liniowej. Możemy odczytać pochodną na prostych kawałkach, a przy okazji widzimy, że w punktach zgięcia pochodnej nie ma. 3. Pokazujemy krzywą. Niech to będzie na przykład wykres przedstawiający wysokość, na której leciał samolot, w zależności od czasu. Łatwo się zgodzić, kiedy pochodna powinna być dodatnia, a kiedy ujemna, kiedy większa, a kiedy mniejsza. Ale jak wyrazić (211/08 ml31) str. 25 26 TEMAT NUMERU ją liczbowo? Pokazujemy, że styczna najlepiej oddaje nachylenie wykresu w danym punkcie. Styczną rozumiemy oczywiście tylko intuicyjnie, zresztą nie da się inaczej bez popadania w błędne koło: ścisła definicja stycznej opiera się na pojęciu pochodnej. 4. Możemy teraz wyznaczać przybliżoną wartość pochodnej funkcji danej w postaci wykresu, rysując styczną na oko od przyłożonej do wykresu przezroczystej linijki. 5. Od razu, nie czekając na jakiekolwiek rachunki, możemy odpowiedzieć na pytania o pochodną funkcji rosnącej, malejącej i o pochodną w maksimum lub minimum. Teraz uczniowie rozumieją już, co to jest pochodna. wadzić formalnej indukcji, aby zobaczyć, co wyjdzie. Można oczywiście argumentować, że w matematyce wszystko powinno mieć swoje ścisłe uzasadnienie. Jednak w praktyce wcale tak nie jest. Wiele faktów podaje się bez dowodu. Skoro więc wszystkiego udowodnić w szkole nie zdołamy, a chcielibyśmy zapoznać uczniów z matematycznym dowodzeniem, warto się zastanowić, czy akurat wyprowadzanie wzorów na pochodne jest najlepszą okazją do nauki rozumowania. Moim zdaniem jest to raczej jedna z najgorszych okazji. W długich przekształceniach algebraicznych i tak nie widać toku myślenia. Znacznie lepiej pokazywać dowody geometryczne. Możemy udowodnić własności czworokątów, jak choćby to, że jeśli czworokąt ma przeciwległe boki równe, to jest równoległobokiem. Można przy tym nawet zwrócić uwagę na to, że twierdzenie „równoległobok ma przeciwległe boki równe” to inne twierdzenie i wymaga osobnego dowodu. A każdy z tych dowodów uczeń może zobaczyć na rysunku i zrozumieć. Formalizm dla każdego? Taki schemat lekcji każdy może sobie zaadaptować do własnych warunków. Kto jednak chciałby zobaczyć szczegółowe rozwiązanie, znajdzie je w drugiej części tego artykułu (w następnym numerze pisma). A jak ją liczyć? Oczywiście intuicyjne rozumienie pochodnej nie pozwala jeszcze wykonywać obliczeń. Cóż więc zrobić, aby uczniowie mogli rozwiązywać choćby proste zadania rachunkowe? Pewnie niektórzy uznają moją radę za kontrowersyjną, ale wzory na pochodną sumy, różnicy i iloczynu możemy podać bez dowodu. A z nich łatwo przejść do pochodnych wielomianów; nie musimy pro- MAGENTA BLACK I jeszcze jedna uwaga. Pisałem wcześniej, że aby zrozumieć i docenić formalną definicję, trzeba najpierw dobrze rozumieć intuicyjnie definiowane pojęcie. Warto dodać, że jest to warunek konieczny, ale nie dostateczny. Poza tym trzeba jeszcze w ogóle doceniać piękno formalnych teorii. Czyli mieć duszę matematyka. A czy każdy musi ją mieć? Zatrważająco wiele dowcipów matematycznych zaczyna się od: „Matematyk i normalny człowiek. . .”. Spróbujmy popatrzeć na pochodne z innego punktu widzenia niż punkt widzenia zawodowego matematyka. 1 A. Miziołek, Pochodna bez granic, „Matematyka w Szkole”, nr 25, listopad/grudzień 2005, s. 25–27. (211/08 ml31) str. 26