Procesualna reinterpretacja fundamentalizmu metafizycznego
Transkrypt
Procesualna reinterpretacja fundamentalizmu metafizycznego
FUNDAMENTALIZM I KULTURY Toruń 2005 Janusz Jusiak PROCESUALNA REINTERPRETACJA FUNDAMENTALIZMU 1. Alternatywne ujęcia bytu i stawania się Rozważania nad obecnością fundamentalizmu we współczesnej kulturze rozpoczynają się zazwyczaj od stwierdzenia, że stanowisko określane tym terminem jest zbiorczą nazwą podejścia dogmatycznego i nietolerancyjnego, mentalności skrajnie przeciwstawiającej się jakimkolwiek modyfikacjom tradycyjnych postaw czy zastanych sposobów myślenia. Fundamentalizm bywa często kojarzony z doktrynerstwem, ideologią, brakiem krytycyzmu i wyczulenia na elementy życia wymykające się sztywnym, rygorystycznie rozumianym regułom. Nierzadko jest też używany jako synonim nastawienia wykluczającego rzetelność w myśleniu, będącego zaprzeczeniem dążeń do zdobycia wiedzy ugruntowanej racjonalnie, niemożliwego zatem do pogodzenia z ideą klasycznie rozumianej naukowości. Inna opinia głosi, że również na gruncie myślenia procesualnego, podkreślającego transformatywny i autokreatywny charakter wszystkich znanych z doświadczenia faktów, fundamentalizm nie ma racji bytu. Procesualne podejście do zagadnień metafizycznych mylono często z emanacjonizmem, a w nowszych czasach z ewolucjonizmem 1. Toteż pojmowano je jako stanowisko opozycyjne wobec całej niemal klasycznej filozofii, poszukującej, jak sądzono, przede wszystkim niezmiennych czynników bytu i deprecjonującej to, co zmienne. W rezultacie Heraklita przeciwstawiano Platonowi, Platona Arystotelesowi, a Arystotelesa Heglowi, pomimo to, iż autor Fenomenologii ducha obdarzał Stagirytę najwyższym uznawaniem (o wiele wyższym niż Platona), a zarazem kwestionował zasadność wysnuwania takich opozycji 2. Zdaniem Hegla, przekonanie, że Platonowi należy przypisać idealizm, zaś Arystotelesowi realizm w najbardziej trywialnym sensie, wymaga gruntownej rewizji. Między dwoma tymi poglądami nie ma prostej opozycji, 1 Zob. M. B i e r d i a j e w, Sens twórczości, Kęty 2001, s. 109-112. G. W. F. H e g e l, Wykłady z historii filozofii, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 1996, t. II, s. 147-148. 2 144 Janusz Jusiak i to samo można powiedzieć o filozofii Heraklita, jeśli widzi się w niej radykalną alternatywę dla arystotelizmu. Arystoteles, stwierdza Hegel, podobnie jak Heraklit, nie uprawiał czysto zdroworozsądkowej teorii bytu. Uwydatniał w swych metafizycznych rozprawach przede wszystkim znaczenie „jedności akcji”, stającego się działania, i wbrew pitagorejczykom oraz Platonowi, którzy podkreślali znaczenie liczby, kładł nacisk na aktywność. Jakkolwiek nie da się zaprzeczyć, że zasadniczym celem jego spekulacji było wykazanie braku tożsamości między bytem a niebytem (czego się podjął, by uzasadnić słynną zasadę sprzeczności), nie mniej istotnym jego zamierzeniem było nadanie pojęciu stawania się większej określoności niż u Heraklita. W przekonaniu Hegla, z zadania tego Arystoteles wywiązał się, jak na tamte czasy, znakomicie: pokazał, że zmiana nie wyklucza tożsamości ze sobą, stałości i ogólności 3. Ta wysoka ocena procesualnych elementów metafizyki Arystotelesa jest z punktu widzenia systemu Heglowskiego w pełni zrozumiała. Pojęcia tożsamości stawania się z samym sobą oraz stałości i ogólności stawania są w Heglowskiej wizji procesu kategoriami, które się wzajemnie zakładają. Brane łącznie tworzą one fundament bytowy. Nie mogą więc być traktowane jako rozdzielone i konkurujące ze sobą o najbardziej trafne wyrażenie najogólniejszych praw rzeczywistości. Heglowskie odczytanie Arystotelesowskiej metafizyki „jedności „akcji” nie spotkało się jednak z szerszym uznaniem. W ciągu ostatnich dwóch stuleci dokonano radykalnego w skutkach oddzielenia i przeciwstawienia sobie metafizyki bytu rozumianego substancjalnie metafizyce uniwersalnej zmienności (filozofii procesu). W dobie postępującej rewolucji naukowej łączenie ze sobą w jedną całość zwalczających się wzajemnie, „spekulatywnych” poglądów na naturę działania było zgodnie oceniane jako zbędne, tym bardziej, iż obydwie koncepcje piętnowano jako „nienaukowe”. Z drugiej strony, uważano, że wyraźna linia demarkacyjna między nimi faktycznie istnieje, a więc sprawy tej nie należy drążyć dalej. O niemożliwości odnalezienia w obu koncepcjach stawania się daleko idących podobieństw mówiły zresztą obie strony w tym podstawowym, jak sądzono, sporze: między idealizmem (traktowanym powszechnie jako wykładnia ontologii antyprocesualnej) a realizmem, który (przynajmniej w niektórych swych sformułowaniach, nawiązujących np. do ewolucjonizmu) pozytywnie wartościował niedocenianą wcześniej zmienność, przypadkowość czy losowość. A skoro tak się rzeczy mają, po cóż wracać do osobliwego stanowiska Hegla, traktującego dociekania wszystkich znaczących myślicieli jak szczeble drabiny prowadzącej ostatecznie do doktryny, jaką sam był sformułował? Tytułem przykładu warto w tym miejscu przytoczyć dwie opinie, arystotelika i procesualisty, obydwie wypowiedziane mniej więcej w tym samym czasie, i bez3 Ibidem, s. 170 n. Procesualna reinterpretacja fundamentalizmu 145 pośrednio dotyczące tego samego zagadnienia, choć ujęte w nieco inne słowa. J. M. Bocheński, wygłaszając w 1958 roku w Monachium cykl znanych wykładów radiowych, zachęcających słuchaczy do bliższego zaznajomienia z filozofią, stwierdził, iż każdy myślący człowiek staje przed dramatycznym wyborem intelektualnym, logicznie prowadzącym do wykluczających się nawzajem opcji w dziedzinie etyki i myśli społecznej. Musi bowiem zadecydować, jaki rodzaj fundamentalnej teorii świata uzna za właściwy. A ma do wyboru tylko dwa, skrajnie przeciwstawne rozwiązania: albo opowie się, godząc się na pewne trudności pojęciowe, za ontologią głoszącą bytowe pierwszeństwo rzeczy wyposażonych w pewne cechy i wchodzących ze sobą w określone stosunki czy relacje (substancjalizm), albo wybierze – narażając swe stanowisko na przykre konsekwencje w filozofii praktycznej – opcję przeciwną (relacjonizm), traktującą wszelką substancjalność i związaną z nią niezmienność jako iluzję zrodzoną z niezdawania sobie sprawy, iż wszystkie rzeczy oraz ich cechy są skutkami istnienia fundamentalnych relacji mających ontyczne pierwszeństwo przed rzeczami i cechami 4. Drugie spośród wyróżnionych w ten sposób stanowisk Bocheński przypisał Heglowi sugerując, iż trzeciego dobrego rozwiązania w ontologii nie ma. Teoretycznie mógłby nim być „indywidualizm”, głoszący wyłączne istnienie rzeczy, ale „nie odgrywa [on] już większej roli” 5. Albo zatem idzie się – w każdej, nawet bardzo szczegółowej kwestii – tropem myśli Arystotelesa i głosi pluralizm afirmujący ontologiczną autonomię jednostkowych rzeczy i bytów osobowych, albo tropem spekulatywnych rozważań Hegla, który substancjalizm zastąpił filozofią procesualna (relacjonizmem). Relacjonizm jest jednak jednostronnym monizmem, głoszącym pierwszeństwo całości przed częścią. Jest to doktryna w praktyce bardzo niebezpieczna: roztapia ona jednostkę ludzką w abstrakcyjnym morzu związków między niesamoistnymi momentami Absolutu. Toteż Bocheński stwierdza, że jakkolwiek substancjalizm nigdy nie satysfakcjonował go w pełni (stanowisko to ma poważne trudności z wyjaśnieniem ontologicznego statusu relacji oraz ich odróżnieniem od własności rzeczy), po wielu wahaniach przyznał ostatecznie rację Arystotelesowi. Podobny pogląd przez długi czas wypowiadali również zwolennicy filozofii procesu, odwracający jedynie swe oceny. Tak jak arystotelicy kwestionowali oni możliwość wykorzystania klasycznej koncepcji zmienności – zarysowanej najpełniej w metafizycznych i fizycznych spekulacjach Arystotelesa – w nowożytnej, 4 J. B o c h e ń s k i , Ku filozoficznemu myśleniu. Wprowadzenie do podstawowych pojąć filozoficznych, Instytut Wydawniczy PAX, Warszawa 1986, s. 61-70. Wedle Bocheńskiego, relacjonizm utrzymuje, że relacje stanowią jedyną klasę kategorii, zaś rzeczy oraz ich własności są jedynie „wiązkami” relacji. Ponieważ relacje tworzą wciąż nowe powiązania, wszystko się zmienia i płynie. W filozofii społecznej stanowisko to, zdaniem autora, prowadzi do kolektywizmu, który jest teoretycynym usprawiedliwieniem ustrojów totalitarnych. 5 Ibidem, s. 70. 146 Janusz Jusiak wywodzącej się od Hume’a, Schellinga, Bergsona, Jamesa i Whiteheada, filozofii procesu. Jako przykład można tu podać pogląd wysunięty w latach 70. XX wieku przez Ch. Hartshorne’a (wcześniej jego głównymi rzecznikami byli Bergson i James). Wedle Hartshorne’a, charakterystyczne dla prawie całej filozofii klasycznej pojmowanie zmienności jest całkowicie błędne. Wypływa ono bowiem z nieuprawnionego utożsamiania doskonałości z niezmiennością, której jednostronnie podporządkowywano zmienność 6. Wedle Hartshorne’a, takie rozumienie zmienności nie może znaleźć zastosowania we współczesnych rozważaniach, które doskonałość (czy szerzej mówiąc „wartość”) wiążą raczej z ruchem, stawaniem się i zmianą. Choć z tej surowej oceny filozofii klasycznej, a filozofii Arystotelesa w szczególności, Hartshorne się później wycofał 7, wiele świadczy o tym, iż nadal uznaje się powszechnie jej zasadność. Jedną z przesłanek, mających potwierdzać słuszność takiej, skrajnie negatywnej, oceny klasycznego pojmowania zmienności, jest teza, iż z punktu widzenia współczesnej wiedzy o przyrodzie fizyka Arystotelesa to teoria fałszywa. Wnioskuje się stąd często, że również bardziej ogólna od niej teoria ruchu, stawania się i zmienności, wyłożona w metafizycznych partiach dociekań Arystotelesa, musi zawierać wyłącznie błędy. Rozumowanie to zakłada istnienie ścisłych powiązań między kosmologią a ontologią: błędna kosmologia musi prowadzić do błędnych wniosków w każdej, ogólniejszej od niej teorii świata. Czy jednak takie ścisłe powiązania między szczegółową teorią pewnego wycinka przyrody a ogólniejszą od niej spekulacją metafizyczną, dotyczącą natury stawania się i zmiany, faktycznie istnieją – pozostaje kwestią do dyskusji. Kosmologia naukowa (fizyczna), nawet jeśli jest oparta na racjonalnej interpretacji danych doświadczenia, ma tendencję do stałego wybiegania ku śmiałym uogólnieniom, bardziej przypominającym wielokrotnie potępianą spekulację, aniżeli naukę trzymającą się sprawdzonych faktów. W rezultacie nigdy nie jest ona w pełni naukowa. Zbyt wiele w niej przesłanek i ogólnych tezy, których zasadności – rzadko kiedy prawdziwości – bronić można jedynie za pomocą argumentacji filozoficznej (przesłanki te dotyczą na przykład natury czasu, przestrzeni, rozumienia związków przyczynowo-sprawczych itp.). 6 Ch. H a r t s h o r n e, The Development of Process Philosophy, w: E. H. C o u s i n s (ed.), Process Theology: Basic Writings, New York 1971, s. 47-64. 7 Zob. Charles Hartshorne on Metaphilosophy, Person and Immortality, and Other Issues, „Process Studies” 19 (1990), no. 4, s. 256-278. Procesualna reinterpretacja fundamentalizmu 147 2. Współczesne oblicza fundamentalizmu Przekonanie o trwałym rozdziale dwu alternatywnych koncepcji bytu realnego (można je w skrócie nazywać „metafizyką substancji” i „filozofią procesu”) utrwaliło się na tyle, iż we współczesnych sporach metafilozoficznych – dotyczących na przykład zagadnienia, czy metafizyka jest dziś jeszcze możliwa, a jeśli tak, jak należałoby ją uprawiać – funkcjonuje ono jako rodzaj bezdyskusyjnie przyjmowanego założenia, z którego, przy uwzględnieniu dodatkowych przesłanek, wyprowadza się niekiedy dramatyczne wnioski: już to o bezsensowności godzenia ze sobą obu tych sprzecznych stanowisk, już to o zupełnym wyczerpaniu się obydwu ontologii. W czasach nowożytnych, kiedy paradygmat ontologiczny odsunięty został na drugi plan i zastąpiony najpierw filozofią podmiotu, a w ostatnim stuleciu paradygmatem lingwistycznym 8, rolę odpowiednika starożytnego wariabilizmu pełnił przez pewien czas empiryzm i historyzm przeciwstawiany racjonalizmowi oraz różnym odmianom filozofii transcendentalnej. Dziś terminologia uległa kolejnej zmianie. I tak, mamy we współczesnej epistemologii, spór między fundamentalizmem (czy fundacjonizmem) i metafizycznym realizmem z jednej strony, a antyfundamentalizmem i antyrealizmem z drugiej. Choć sam przedmiot debaty uległ pewnym zmianom, jego jądro pozostało niezmienione. Fundamentalizm i realizm są stanowiskami (teoriopoznawczymi i metafizycznymi) wyrastającymi ostatecznie z przekonania o istnieniu niezmiennych, usadowionych ostatecznie w rzeczach lub relacjach między rzeczami, struktur rzeczywistości, a także form ich poznania. Fundamentaliści twierdzą, iż możemy mieć błędny wgląd w to, czym rzeczywiście są te niezmienne struktury. Struktury te jednak istnieją, a istniejąc uwidaczniają się, jakkolwiek zazwyczaj wymagają odsłonięcia, wyjawienia. Filozofowanie jest ludzkim trudem ujawniania tego, co niezmiennie ustanawia podstawy – bytu, myślenia, poznawania, wiedzy, oceniania, wartościowania, działania. Bez zakładania istnienia niezmiennych struktur byłoby niemożliwe nawet pomyślenie ludzkiego życia ze wszystkimi jego powszechnie znanymi atrybutami. Fundamentalizm stara się zatem wskazać pewien niewątpliwy fakt – co najmniej fakt mentalny. Fakt ten można zakomunikować za pomocą następującego zdania wypowiedzianego w trybie warunkowym: „Jeśli nawet kwestionujesz ostateczną niezmienność świata, mówiąc „wszystko płynie”, „ludzkie życie jest chwilką” itp., w faktycznym myśleniu i działaniu zakładasz, w tej lub innej postaci – często nie zdając sobie nawet z tego sprawy – jakąś nietrywialną, co najmniej w twoim życiu i sposobie myślenia, niezmienność, fundament”. 8 Zob. E. M a r t e n s, H. S c h n a d e l b a c h (red.), Filozofia. Podstawowe pytania, Wiedza Powszechna, Warszawa 1995, s. 66 n. 148 Janusz Jusiak Antyfundamentalizm nie podważa, że owo „zakładanie” ma rzeczywiście miejsce. Stara się raczej dowieść, iż jest ono bramą, przez którą człowiek wkracza w świat iluzji, groźnego dla samego życia pozoru. Antyfundamentalizm i opcje doń zbliżone (neopragmatyzm, egzystencjalizm, dekonstrukcjonizm i postmodernizm) to zbiorcze określenia wielu, czasem zupełnie odmiennych w swym zewnętrznym wymiarze postaw, doświadczeń i praktyk współtworzących „ducha” naszych czasów. Wspólną ich cechą jest nie tylko to, że przeciwstawiają się one zmurszałej tradycji, którą chciałyby „przewietrzyć” lub co najmniej skonfrontować z czymś, co wyłoniło się z niepamięci o tradycji. Antyfundamentalizm nie jest wyłącznie ruchem intelektualnym ani programem, który dałby się sprowadzić do koncepcji filozofowania głoszącej zbędność czy szkodliwość ustalania podstaw pod poszczególne dziedziny kultury, teorie, koncepcje, poglądy, systemy wartości czy rodzaje działań. Stanowi on raczej trudną do wydobycia z potoku zmiennych zdarzeń, a tym bardziej do jednoznacznego zdefiniowania (szeroko już dziś akceptowaną, choć czasem także potępianą lub mylnie interpretowaną), ekspresję dążenia antytotalistycznego, wyrastającego z doświadczenia pierwotności cielesno-zmysłowego odczuwania życia i świata – doświadczenia niosącego ze sobą treści, których rozumiejące wysłowienie nie daje się wpisać w jakikolwiek uprzednio istniejący wzór tożsamości czy podobieństw, ani zakomunikować za pomocą tradycyjnych pojęć i schematów interpretacji. Nietzsche twierdził, iż ścieranie się ze sobą pierwiastka apolińskiego z dionizyjskim tworzy osnowę żywotnej kultury – i nie był w tej opinii odosobniony. Czyżby dzisiejszy spór o fundamenty (bytu, poznania i wartości) miał być świadectwem odwiecznej niezmienności tej formuły? Pytanie to pozostawiam bez jednoznacznej odpowiedzi. Cel tych rozważań jest skromniejszy. Moim zamierzeniem jest sformułowanie niektórych argumentów podważających zasadność (lub konieczność) wyraźnego rozdzielania, a następnie przeciwstawiania sobie klasycznej koncepcji bytu filozofii procesu, która – jak głosi często powtarzana i nieprzychylna jej opinia – jest zwykłym odwróceniem philosophia perennis, jednostronnym utwierdzaniem tego, co niestałe, zmienne, efemeryczne i ulotne. Gdyby rozdziału takiego można było dokonać, klasycznemu podejściu do analizy zagadnień metafizycznych zagrażałby, niejako z konieczności, fundamentalizm doktrynalny, sprzeczny z klasycznie rozumianą naukowością. Poszukiwanie fundamentów byłoby iluzją, gdyby obowiązywał nakaz nieliczenia się z tym, co nowe. Trud ujawniania podstaw przypominałby bezpieczną wyprawę ku czemuś, co i tak jest od początku znane. Z kolei filozofia procesu, gdyby przyjąć, iż polega ona na samej tylko afirmacji nieograniczonej niczym płynności bytu, byłaby niemożliwym do pojęciowego przedstawienia, zwykłym patrzeniem na to, jak się żyje, sennym oglądaniem przez pasterza, Jak płynie strumień” 9. Nawet Bergson z dystansem odnosił się do takie9 H. B e r g s o n, Myśl i ruch. Dusza i ciało. Warszawa 1963, s. 46. Procesualna reinterpretacja fundamentalizmu 149 go rozwiązania. Podkreślał, iż ukazuje ono jedynie subiektywny biegun doświadczenia. Mamy jednak również, w każdym odczuciu intuicji, biegun obiektywny. Niewyrażalna w słowach intuicja skierowuje się ku trwaniu ukazującemu niezmienny sens świata. 3. Główne sposoby rozumienia fundamentu bytowego Odpowiedź na pytanie, czy we współczesnej filozofii fundamentalizm metafizyczny jest stanowiskiem pożądanym, zależy w pierwszej kolejności od tego, jakie znaczenie będziemy nadawać nazwie „fundament bytu”. W klasycznej filozofii wyróżnić można trzy zasadnicze pojmowania tego terminu. (1) Fundament to niepodzielna i wszechogarniająca Całość, której nie sposób uprzedmiotowić ani wyrazić w pojęciach. Fundament jest najogólniejszym określeniem otwartości bytu, dzięki któremu staje się możliwe pojawianie się każdej rzeczy oraz jej poznanie. Jest on zatem nie tyle jakimś przedmiotem czy strukturą, co raczej określeniem ostatecznego warunku wyłaniania się jednostkowych horyzontów ustanawiających punkty odniesienia dla percepcji i myślenia. Fundament jest tu czymś nieupostaciowanym i niemożliwym do naukowego stwierdzenia i zbadania, choć niejawnie zakładanym przez każdą naukową formę poznania. Podstawowym warunkiem możliwości każdego poznania, zarówno naukowego, jak i potocznego, jest wszakże jasne uświadomienie sobie, że świat (lub byt) nie jest dla nas przedmiotem, a tylko – jak pisał Kant – ideą, czyli że wszystko, co może my poznać jest w świecie, ale nie jest samym światem. Takie pojmowanie fundamentu jest równie stare jak filozofia. Można je odnaleźć już u Platona i Arystotelesa, a w nowszej metafizyce u Hegla i egzystencjalistów, np. u Jaspersa, który na jego określenie wprowadził, nawiązując do Kanta, kategorię Ogarniającego. Ogarniające to świat, wewnątrz którego pojawiają się empiryczne rzeczy oraz poszczególne jestestwa brane w łączności z innymi jestestwami i traktowane jako świadomość w ogóle 10. (2) W swym drugim, podstawowym znaczeniu, fundament bytowy to ostateczny warunek Jedności i Prawdy rozumianej zarówno ontologicznie, jako prawda samych rzeczy, jak też gnoseologicznie, jako własność zdań lub sądów. Takie ujęcie podstawy bytu stanowi w pewnym sensie dopełnienie rozumienia pierwszego. Tradycyjni metafizycy sądzili, że Byt (czy Bycie) jest nie tylko możliwością samopojawiania się przedmiotów, ale i ich poznawania oraz działania na ich podstawie lub przy ich współudziale. Ostatecznym warunkiem poznawania i działania jest odnoszenie wielości do jedności. Bez jednoczącej syntezy wielu elementów, dokonującej się w łonie samego bytu, życie i obrazowanie życia (ujmowanie go 10 K. J a s p e r s, Filozofia egzystencji, Warszawa 1990, s. 94. 150 Janusz Jusiak w formie przedstawień) byłoby niemożliwe. Mówiąc inaczej, nie może być wielości poza jednością lub ponad nią, albowiem ruch wielości oraz jej przemiana w jedność jest powracaniem bytu do samego siebie. Jedność wyłania z siebie wielość, by na powrót mogła ją w siebie wchłonąć, czego świadectwem są cykle życia, jakim poddana jest każda substancji żywa. Fundament jest zatem zasadą uniwersalnej transformacji, której podlega każdy element świata. Transformacja wielości w jedność i jedności w wielość umożliwia jawność czy nieskrytość bytu. Stanowi przeto warunek jego „społecznej” natury. Metaforycznie mówiąc, przemienia ona anonimowość istnienia w istnienie publiczne, wystawione na poznawcze i praktyczne przekształcenie. Czyni z tego, co niejawne i ukryte rzecz poznawalną, a więc i prawdziwą. Dzięki takiemu pojmowaniu fundamentu, Byt jest nie tylko Jednością i Prawdą, ale i umiejscowionym w rzeczach Dobrem oraz Pięknem. Dlatego może być rozumiany przez analogię do boskiej istoty, jako doskonałość ujawniająca się cząstkowo w każdym, najdrobniejszym nawet, zaistnieniu faktu czy wartości. Jednej z pierwszych, najbardziej znanych wykładni takiej interpretacji fundamentu bytowego dostarcza średniowieczna koncepcja transcendentaliów. (3) Trzecie rozumienie fundamentu bytowego w klasycznej metafizyce wyłoniło się z neoplatońskich spekulacji nad bezimienną Jednią, całkowicie transcendentną względem świata widzialnego, lecz będącą jego ostateczną przyczyną, a zarazem samoistną i logicznie konieczną postawą wszystkiego, co istnieje przygodnie. Kategorią ostatecznego fundamentu bytowego (Ultimum) neoplatończycy posługiwali się, by wyjaśnić dwie rzeczy: (a) początek świata, (b) samą możliwość jego teraźniejszego istnienia, z konieczności ułomnego. Wychodząc od przesłanki, iż świat widzialny zawiera w sobie rozproszone i niedoskonałe odblaski odwiecznego Dobra, Prawdy i Piękna, wnioskowali, iż poza jego obrębem istnieć musi coś, czego nieistnienie byłoby ontyczną i logiczną sprzecznością – co zatem istnieje mocą swej własnej konieczności, wykraczającej poza świat zmysłowy i nie stosującej się do praw logiki. Każda próba jednoznacznego określenia, czym fundament jest, skazana być zatem musi na niepowodzenie. Jeśli np. powie się, iż fundament bytu jest wszystkim, należy też powiedzieć, iż jest niczym, we „wszystkim” musi być wszakże również „nic”. Jeśli jest nieruchomy i nie-działający, musi być też ruchomy i twórczy, nieruchomość i nie-działanie, zakładają bowiem swe przeciwieństwa, ruch i twórczość. Usiłując, mimo wszystko, „wysłowić” Jednię, neoplatończycy posługiwali się językiem poetyckim. Ultimum to pełnia absolutnej treści nie mieszczącej się w sobie, zmuszonej wykraczać poza siebie w aktach kolejnych emanacji niższych postaci bytu. Fundament jest bezdenną otchłanią, ruchem ku nicości stwarzającym w niepojęty dla człowieka sposób wszelką określoność. Choć trzecia koncepcja fundamentu bytowego ukształtowana zostało na gruncie myśli pogańskiej, przeniknęła ona również do świata chrześcijańskiego, np. do średniowiecznych spekulacji dotyczącej boskiej nicości, a także do nowożytnych Procesualna reinterpretacja fundamentalizmu 151 koncepcji czystego „ja” jako transcendentalnego warunku myślenia i działania 11. Ostatnią, nieudaną, próbą usunięcia wewnętrznych sprzeczności tkwiących w paradoksalnym pojęciu pełni przepełnionej absolutną nicością był w zachodniej myśli system Hegla. Porażka Hegla stała się jednak w ubiegłym stuleciu zachętą do ponownego rozpatrzenia kwestii podniesionej przez neoplatończyków. Swoistym odnowieniem alogicyzmu w pojmowaniu fundamentu bytowego był egzystencjalizm głoszący absurdalność i niepojęciowalność istnienia. Neoplatonizm wniósł do rozważań nad pojęciem stawania się elementy, które przeniknęły do dziewiętnastowiecznego ewolucjonizmu. Ten ostatni był, do pewnego stopnia, odwróconym emanatyzmem. Neoplatończycy głosili koncepcję stawania się, której nie można było uzgodnić z odkryciami empirycznych śladów naturalnej ewolucji życia. Odkrycia te dowodziły, iż w procesie rozwoju świata ma miejsce różnicowanie nie będące zwykłym dzieleniem pierwotnego, niezmiennego kwantum energii, które rozpoczęło ewolucję. Jeśli nawet sumaryczna energia wszystkich nowo wyłonionych w rozwoju wszechświata bytów ani nie wzrasta, ani nie maleje, proces ewolucji stwarza nowe możliwości jej wykorzystania. Nie jest on samym tylko rozlewaniem się skończonego prapędu, lecz prawdziwym postępem twórczym – urzeczywistnianiem innowacji. Neoplatonizm przyjmował, że stawanie się bytów (kolejne emanacje) należy pojmować jako ciągłe, nie znające „skoków” wypływanie i stopniowo rozrzedzające się przemieszczanie wciąż tej samej, pierwotnej mocy, mającej swoje źródło w boskiej Jedni. Tak ewolucję interpretował jeszcze Bergson, krytykując Plotyna i ulegając zarazem jego wpływowi. Neoplatońska koncepcja stawania się przeniknęła do filozoficznej interpretacji ewolucji, lecz nie zdołała znaleźć dla siebie przekonującego potwierdzenia w empirycznie ugruntowanej teorii. Dlatego zyskała przydomek metafizyki w najbardziej obraźliwym znaczeniu tego słowa. Jednocześnie, dwa pierwsze sposoby rozumienia fundamentu – zwłaszcza drugi – usunięto w cień, jako naukowo zbędne. Trzecie, jako nie mające związku z dziedziną potocznego i naukowego doświadczenia, służyło wyrażaniu, za pomocą dorywczo tworzonych neologizmów pojęciowych, doświadczeń egzystencjalnych, których już samej ekspresji przypisywano zbawienne znaczenie dla ludzkiej egzystencji. Z zakwestionowania takiego podziału ról (nauka bada świat, a filozofia dopomaga w odkrywaniu egzystencjalnego sensu) wziął się XX-wieczny antyfundamentalizm szermujący hasłem, iż każdy rodzaj filozofii fundamentalistycznej musi być czymś intelektualnie podejrzanym i wątpliwym. Stawiając tę tezę przeoczono jednak, że pojmowanie fundamentu ukształtowane w realistycznym nurcie metafizyki (i związane z drugą z wyróżnionych tu koncepcji bycia fundamentem) nie łączy się z jakimkolwiek intelektualnym „horrorem”. Nic nie stoi na przeszkodzie, by koncepcję tę pogłębiać dziś przez dostęp do 11 L. K o ł a k o w s k i, Horror metaphysicus, Res Publica, Warszawa 1990, s. 70 n. 152 Janusz Jusiak materiałów wiedzy, zarówno naukowej, jak i przednaukowej, poszukującej zrozumienia znaczenia elementarnych pojęć wprowadzających ład do naszych codziennych doświadczeń. Ponieważ ład ten jest stale zaburzany przez zgiełk współczesnego świata, refleksję nad zmiennymi kolejami życia trzeba dziś łączyć z działaniem „na rzecz ekologii środowiska pojęciowego”12. Ten skrót myślowy, zaczerpnięty z napisanego niedawno w Anglii wprowadzenia do filozofii, wyraża ideał dobrego życia – być może najlepszego spośród tych, jakie są dziś jeszcze możliwe. Środowisko pojęciowe współczesnego człowieka, choć podlega ciągłym fluktuacjom, oscyluje wokół pewnych niezmienników, których wagę i znaczenie winna odsłaniać refleksja. Nie może ona uniknąć tematu „stawania się” i „przemijania”, które mimo swej płynności wciąż powraca do tych samych punktów, miejsc czy wizji. Filozofia stawania się może być myśleniem formującym pożądany kształt osobowości, bez wchodzenia w konflikt z bezosobowym, egzystencjalnie martwym poznaniem naukowym. Aby jednak to osiągnąć, powinna częściej oddawać się refleksji nad doświadczeniami, o których najnowsza filozofia mówiła niewiele i niechętnie. Pierwszym kandydatem jest tu z pewnością doświadczenie estetyczne, którego analizę należałoby ugruntować ontologicznie i oddzielić od refleksji nad samymi tylko wytworami sztuki lub aktami tzw. percepcji estetycznej. 4. Arystotelesowskie wątki we współczesnej filozofii procesu Zaryzykować można twierdzenie – wysuwam je tutaj jako rodzaj hipotezy do sprawdzenia – iż współczesna filozofia procesu stanowi jedną z najdalej idących prób twórczego przetworzenia podstawowych zasad klasycznego nurtu metafizyki realistycznej, w starożytności sformułowanej najpełniej przez Arystotelesa. Do zasad tych należy np. twierdzenie, że przyroda boi się próżni, co we współczesnej ontologii ma swój odpowiednik w tezie, iż fundament bytu, substancja, nie jest ani czystym Nic, ani Pełnią, lecz czymś „pośrodku” między całkowitą nieokreślonością materii a aktualizującą się formą stających się rzeczy. W złączeniu z materią – którą można interpretować historycznie, jako osad minionych doświadczeń – forma rzeczy doznaje urzeczywistnienia tylko tymczasowo, ustępując w postępie twórczym kolejnym ucieleśnieniom tego, co w danej sytuacji konkretnie jest możliwe. Idei tak wypowiedzianej u Arystotelesa oczywiście nie ma, ale stanowi ona jedną z kluczowych zasad współczesnego procesualizmu. 12 R. S c r u t o n, Przewodnik po filozofii dla inteligentnych, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 2000, s. 28. Procesualna reinterpretacja fundamentalizmu 153 Inną ogólną tezą realistycznej metafizyki nawiązującej do arystotelizmu jest prawo łącznego współdziałania przyczyn materialno-sprawczych z przyczynami formalno-celowymi oraz wynikające z tej zasady przekonanie, iż materialnosprawcze wyjaśnienie rzeczywistości obiektywnej, które w czasach nowożytnych stało się domeną nauk szczegółowych, jest z konieczności fragmentaryczne. Wymaga ono zatem swego spekulatywnego poszerzenia i uzupełnienia, a także krytyki jego nieuprawnionych interpretacji zakładających prawomocność jedynie wąskonaukowego punktu widzenia. Zasad takich można wskazać więcej. Niektóre z nich muszą być na nowo przemyślane lub nawet odrzucone jako niezgodne ze stanem współczesnej wiedzy. Na przykład, nie ma dziś racji bytu wizja kosmosu jako hierarchicznej struktury „gotowych” elementów czy odwiecznie bytujących i dopełniających się „warstw” bytu realnego, takich jak materia, psychika, świadomość obiektywna i duch. Taką wizję świata próbował opracować N. Hartmann; próbę tę filozofowie procesu ocenialiby jako nieudaną. Filozofia procesu, w przeciwieństwie do klasycznego substancjalizmu, ujmuje każdy element świata w jego stawaniu się i przemianie. Ale nie jest ona skrajnym wariabilizmem. Nie utrzymuje, że wszystko ciągle się zmienia, skutkiem czego jest niepewne lub względne. Stwierdza jedynie, iż podstawowym faktem w świecie jest stawanie się jego składowych elementów, aktualizujących się w ramach czasoprzestrzennych struktur, których „form” elementy te nie wytwarzają. Podstawowe nieporozumienie związane z licznymi dezinterpretacjami filozofii procesu ma swe źródło w tym, że zmianę łatwo utożsamić ze stawaniem się. To tak jakby ruchu nie odróżniać od zdarzeń. Ruch, ze swej natury jest względny, musi być do czegoś odniesiony. Metafizyka, która uznaje ruch za fakt podstawowy (np. materialistyczny atomizm), musi popaść w relatywizm, przed którym ratować się może tylko za cenę wewnętrznych niekonsekwencji lub sprzeczności (np. przypisać może atomom odwiecznie niezmienne kształty, co jest rodzajem platonizmu). Podobnie jak atomy Demokryta, zdarzenia są czymś niezmiennym, lecz różnią się od atomów tym, że są stającymi się bytami (nie-stające się zdarzenie byłoby swym własnym zaprzeczeniem). Pomimo to, zdarzenia są w pewnym istotnym sensie niezmienne – ich zmiana jest niemożliwa. Na zdarzenia można wprawdzie wywierć wpływ, inicjować je lub formować, lecz nie można ich powtórzyć z intencją zmiany. Stawanie się jest czymś nieodwoływalnym. Zmieniać można tylko rzeczy, które z procesualnego punktu widzenia są złożonymi nagromadzeniami zdarzeń i procesów wzajemnie ze sobą powiązanych obiektywnie istniejącymi strukturami, wzorcami relacji czy schematami działań. Zdarzenia nie mają poza sobą zewnętrznych, naturalnych punktów odniesienia, bo same punkty takie wyznaczają. Zmiana, a wraz z nią także przypadek, jest s k u t k i e m stawania, a nie jego przyczyną czy fundamentem. 154 Janusz Jusiak W przeciwieństwie do atomistycznego materializmu, filozofii procesu nie zagraża relatywizm, subiektywizm czy nihilizm. Procesualiści utrzymują, iż wszystkie konkrety są bytami stającymi się (zdarzeniami lub procesami), lecz zarazem dodają, nawiązując w tym punkcie do Heraklita, że stawaniem się rządzą określone prawa. Prawa stawania się można badać na drodze empirycznej, poprzez opis tego, co się dzieje, gdy warunki zaistnienia spodziewanych rzeczy są ustalone. Jest to podejście zgodne z powszechnie stosowaną metodą naukową. Różni się ono od cząstkowych wyjaśnień naukowych jedynie skalą rzeczy branych pod uwagę oraz stopniem ogólności wniosków, jakie z badań takich można wyprowadzić. Logos zdarzeń jest również ostoją dla świata wartości. Wartości są wprawdzie wytwarzane, lecz wzorce wytwarzania pozostają od nich niezależne. Nie ma jednak dualizmu wzorca wartości i samej wartości, rozdwojenia na wartości i fakty. Świat Wartości nie jest odwróceniem czy negacją Świata Faktów; zawiera zarówno Dobro, jak i Zło pozostające z Dobrem w relacji wzajemnego skoordynowania13. Idealny wzorzec wartości odsłania swój niezależny byt jedynie poprzez konkretne działanie, które potrzebuje „pierwotnego doświadczenia skończonych perspektyw urzeczywistniania dokonujących się w koniecznej różnorodności Świata Działania”14. Negowanie wartości wymaga innej wartości, do której jest relacyjnie odniesione. Podobnie afirmacja wartości pozytywnych (piękna, dobra, prawdy) byłaby niemożliwa bez rozpoznawania wartości negatywnych. Koncepcja złotego środka w słusznym działaniu jest więc nadal aktualna, jakkolwiek potrzebuje reinterpretacji znaczenia kluczowych pojęć, za pomocą których została sformułowana. 5. Jak mówić o procesie – i na podstawie czego? Współczesna filozofia procesu jest nurtem wielowątkowym, pełnym wewnętrznych sporów, których nie sposób tu relacjonować. Choć jej główną tezę można wyrazić w metaforycznym stwierdzeniu, iż ostatecznym prawem czy rdzeniem bytu jest stawanie się, skutkujące twórczą przemianą wszystkich rzeczy, otwartym pozostaje oczywiście pytanie, na czym polegają walory poznawcze procesualizmu. Pozytywna odpowiedź na to pytanie jest uzależniona m.in. od tego, czy filozofia stawania się, jako rodzaj myślenia o przemijających i ulotnych składnikach rzeczywistości, może wyjść poza obrazowe metafory i wrazić swe przemyślenia w powszechnie zrozumiałej terminologii filozoficznej. Na tak sformułowany problem można wstępnie odpowiedzieć odwołując się do pewnych oczywistych faktów, rzadko poddawanych pogłębionej analizie – być 13 A. N. W h i t e h e a d, Nieśmiertelność, Colloquia Communia 3-4 (32-33), maj-wrzesień 1987, s. 153 14 Ibidem. Procesualna reinterpretacja fundamentalizmu 155 może dlatego, że są właśnie oczywiste. Zauważyć, po pierwsze, można, iż ten rodzaj refleksji metafizycznej jest równie stary jak filozofia. Choć został on zepchnięty na dalszy plan przez nurt platońsko-augustiański, a w czasach nowożytnych przez filozofię podmiotu i lingwistyczny sposób analizy zagadnień filozoficznych, zawsze stanowił najbardziej radykalne wyzwanie dla metafizyki substancjalnej. Procesualny sposób ujmowania zagadnień filozofii nie jest po prostu jeszcze jednym nowym kierunkiem czy szkołą. Mamy tu raczej do czynienia z alternatywnym – choć nie skrajnie przeciwstawnym wobec tradycyjnej metafizyki – sposobem pojmowania istnienia. Pojmowanie to może być podstawą stosunkowo wielu różniących się w szczegółach koncepcji bytu. Koncepcja bytu to nie to samo, co koncepcja istnienia – tych drugich jest o wiele mniej. Tłumaczy to, dlaczego różne wątki myślenia procesualnego, mniej lub bardziej rozproszone, pojawiały się u tak rozmaitych filozofów, jak m.in. Socyn, Hume, Locke, Schelling, Aleksander, Bergson, Dewey, James, Hegel, Marks, Nietzsche, Bergson, Fechner, Peirce, Croce, Heidegger, Renouvier, T. de Chardin, Whitehead, Collingwood, Lovejoy, Merleau-Ponty oraz wielu innych, żyjących współcześnie lub w drugiej połowie XX wieku. Jeśli twierdzenie to jest zasadne, o poznawczej atrakcyjności filozofii procesu najlepiej świadczą intelektualne dokonania wymienionych myślicieli. Drugim faktem jest powszechne stosowanie występujących stale w myśleniu potocznym, naukowym i filozoficznym podstawowych pojęć i związanych z ich użyciem źródłowych przeświadczeń, które mniej lub bardziej świadomie zakładamy, kiedy formujemy nasze podstawowe przekonania na temat świata, człowieka, umysłu, celu twórczych działań, wolności itd. Przeświadczenia te wyrażają nasze intuicyjne, odsłaniające się u samego źródła pojmowania czasu, zmienności, stawania się, bycia rzeczą, cechą czy stosunkiem – i są wszechobecne. Występują w każdym akcie ujmowania czegoś, o ile towarzyszy mu samorefleksja, przenikają nasze systematyczne i niesystematyczne traktowanie zagadnień, obecne są w polityce, religii i sztuce, w prozie życia i w myśleniu o sprawach ostatecznych. Tworzą swoiste tło naszego odczuwania i pojmowania rzeczywistości. Filozofia procesu jest próbą ukazania ich rzeczywistej uniwersalności, wysiłkiem zrozumienia ich fundamentalnej roli zarówno w myśleniu, jak i w działaniu. Chodzi tu o wyświetlenie znaczenia pojęć w filozofii podstawowych (czas, przestrzeń, jedność, wielość, przyczyna, skutek, świat, przedstawienie świata itp.). Znaczenia tych terminów można badać drogą analizy treści dostarczanych przez rozjaśniający opis konkretnych doświadczeń rozumianych jako akty twórczej syntezy elementów formujących poznawcze i przedpoznawcze doświadczenia podmiotu. Podejście to przypomina nieco metodę fenomenologicznego opisu, różni się jednak od niej tym, iż znacznie większy nacisk kładzie na ukazywanie wagi czynników, które nie ujawniają się świadomości w postaci „czystej” lub nadającej się do „oczyszczenia”. Elementy takie istnieją na obrzeżach świadomego doświad- 156 Janusz Jusiak czenia. Tworzą jego niejasne tło, który jest pomostem łączącym podmiot z realnym światem. Doświadczenie niejasnego tła jasnych sfer doświadczenia czyni prawomocnym mówienie o transcendencji – o tym, co leży poza granicami doświadczenia. Uporczywa niejasność tego rodzaju danych nie może być wytworem samej świadomości. Jest ona świadectwem obecności czegoś absolutnie zewnętrznego, choć wkraczającego w obszar doświadczeń subiektywnych. Procesualiści utrzymują, że między jasną, pojęciowalną sferą doświadczenia, a niejasną, zachodzi związek dający się urzeczywistnić «ię. jedynie w działaniu. Jego strukturę można opisać przez analogię do sposobu funkcjonowania organizmów żywych. Twierdzą również, iż tradycyjna filozofia, skoncentrowana na analizie substancjalnie lub transcendentalnie rozumianej świadomości, natury tego powiązania nie potrafiła dostrzec ani należycie wytłumaczyć (F. Nietzsche, A. N. Whitehead, M. Merleau-Ponty, M. Bierdiajew). 6. Zarys schematu kategorialnego Źródłowe przeświadczenia filozofii procesu można podzielić na dwie zasadnicze grupy twierdzeń pełniących rolę podstawy dla wymagającego szczegółowego opracowania schematu kategorialnego. Pierwszą grupę źródłowych przeświadczeń tworzą twierdzenia o charakterze wypowiedzi metafilozoficznych. Określają one, jakie pojęcia podstawowe winny tworzyć szkielet kategorialny metafizyki procesualnej oraz jakie aspekty rzeczywistości i jakiego typu powiązania jej elementów składowych winny one odzwierciedlać. Twierdzenia te mogą przybiera postać rozbudowanych koncepcji dotyczących tego, w jaki sposób kategorie metafizycznego opisu rzeczywistości winny być tworzone, w oparciu o jakie źródła, przesłanki i za pomocą jakich metod. Choć formalnie biorąc, rozważania takie należą do metafilozofii, tworzą one integralną część systematycznie rozwijanej koncepcji rzeczywistości jako twórczego postępu. Ogólne twierdzenia metafilozofii winny mieć swe empiryczne (szczegółowe) egzemplifikacje, i na odwrót szczegółowe opisy wyprowadzane z doświadczenia winny być interpretowane za pomocą logicznie spójnych twierdzeń ogólnych wywiedzionych z nietrywialnych generalizacji wniosków wynikających z wcześniejszych doświadczeń. Drugą grupę przeświadczeń źródłowych tworzą twierdzenia dotyczące samej rzeczywistości ujętej w jej najogólniejszych aspektach. Są to na przykład przeświadczenia wypowiadające ocenę znaczenia twórczych elementów rzeczywistości, określające rozumienie procesów życiowych, funkcje pełnione w poznaniu przez fizyczne i pozafizyczne elementy doświadczenia, uogólnienia na temat świata wartości i tym podobne stwierdzenia. Wypowiedzi te są zalążkową postacią Procesualna reinterpretacja fundamentalizmu 157 całej metafizyki, która powinna być z nich nie tyle logicznie wywiedziona czy podana w formie systemu, ile raczej skonstruowana w serii prób będących interpretacją opisu konkretnych doświadczeń odniesionych do źródłowych przeświadczeń pierwszego typu, czyli do schematu głównych pojęć. A oto krótka próbka metafizyki procesualnej sformułowanej za pomocą takich maksymalnie ogólnych stwierdzeń: Teza 1, grupa I. Pojęcie procesu jest określeniem kompleksowej jedności różnych faz lub stanów stawania się rzeczy. Proces jest zawsze tym, co dokonuje się tu-teraz lub tam-teraz. Nie ma wiec procesu w przeszłości czy przyszłości. Nie wynika stąd jednak, iż przeszłość i przyszłość są całkowicie oddzielone od procesu. Między trzema momentami czasu – teraźniejszością, przeszłością i przyszłością – zachodzą ścisłe powiązania i relacje. Proces nie jest bowiem prostym następstwem zdarzeń czy przypadkowych działań. Nie każde ich następstwo jest procesem. Teza 2, grupa I. Jedność procesu determinuje jego struktura, która poprzez zachowywanie swej niezmienności określa również jego charakter. Struktura procesu jest jego realnym, obiektywnie bytującym wyróżnikiem, niezależnym odeń, nie będącym jego wytworem. Innymi słowy, znakiem rozpoznawczym procesu nie jest to, co się po prostu dzieje w trakcie jego przebiegu, lecz to, jak się to dzieje. Indywidualności procesu nie wyznaczają jakieś charakterystyczne zdarzenia, np. początkowe i końcowe zdarzenia momentalne (R. Ingarden), lecz jego skutki zależne, w głównej mierze, od tego, jak kształtują się związki strukturalne formujące przebieg jego faz czy stanów. Teza 3, grupa I. Nie ma procesów, które nie mają swego przedstawienia czy odwzorowania w innych procesach. Stwierdzenie to ukazuje powszechną ważność zasady przyczynowości. Pojęcie procesu byłoby wewnętrznie sprzeczne, gdyby twierdzić, że kreacja twórcza oznacza zniesienie determinizmu. Wolność twórcza i determinizm nie są więc pojęciami antynomicznymi, lecz wzajemnie zakładają siebie i są ze sobą zestrojone. Teza 1, grupa II. Świat istniejących rzeczy jest złożony, nie ma bowiem bytów absolutnie prostych. Dlatego złożoność nie jest zwykłym nagromadzeniem atomów i nie daje się wyrazić liczbą. Jest ona jakością, której naturę najlepiej oddaje opis odwołujący się do kategorii estetycznych. Podstawą dobrych działań jest bowiem harmonia, jawna lub ukryta. Harmonia stanowi również fundament wiedzy oraz zaistnienia każdego konkretnego faktu, czyli również złożoności. Teza 2, grupa II. W stawaniu się każdego bytu uczestniczą zawsze elementy subiektywne, bo nie ma procesu poza jego przedstawieniem. Sama jednak subiektywność nie mogłaby zaistnieć, gdyby nie wchodziła w żadne związki z tym, co obiektywne. Stawanie się rzeczy wymaga zatem jedności czynników immanent- 158 Janusz Jusiak nych i transcendentnych, psychicznych i pozapsychicznych. To właśnie z tego powodu świat nie jest wyłącznym przedstawieniem samotnego ego. Teza 3, grupa II. Nie ma nakazu bycia twórczym. Nakaz taki – gdyby ktoś próbował wprowadzić go w życie – niszczyłby samą podstawę twórczości. Powinno się jednak zalecać innym, a w razie potrzeby perswadować, by starali się zrozumieć rangę, jaką twórczość posiada w świecie. Wiedza i działanie nie należą bowiem do tej samej sfery istnienia. Są one zasadniczo odmiennymi aspektami procesu. Twórczość może być fałszywa lub trywialna, pojęcie wiedzy nieprawdziwej jest sprzecznością. Wszystkie powyższe twierdzenia mniej lub bardziej jawnie postulują niezbędność odnoszenia rozważań metafizycznych do podstawy bytowej rozumianej jako zasada stawania się bytem jednostkowym, a zarazem uniwersalnym, zdolnym do twórczego przetwarzania wielości w jedność zgodnie z prawami harmonii. Wielość nie wyklucza tu jedności, a jedność nie jest ani negacją, ani pogwałceniem wielości. Stanowi jej twórcze przetworzenie. Dzięki twórczości świat doznaje przemiany, która jest czymś więcej niż samym tylko przejściem w nowy stan lub pomnożeniem wcześniejszej mocy. W twórczym jednoczeniu rozproszenia świata stający się byt staje się inicjatorem i środkiem zmian już zainicjowanych, lecz niedokończonych, wymagających współdziałania z innymi centrami energii. Poprzez twórczość rozumianą jako zasada i fundament bytu zatomizowany świat odosobnionych działań staje się środowiskiem ludzkim i gruntownie zmienia swe oblicze. Tworząc, człowiek pozostaje w świecie, jest „rzucony” w świat, jak mówili egzystencjaliści. Zarazem jednak jest u siebie: działa jednocześnie w makro- i mikroskali. Bez współudziału i współpracy z „innym” akt twórczy jest niemożliwy. Teza ta mogłaby być dobrym punktem wyjścia dla zakwestionowania indywidualistycznej koncepcji wolności jako źródła postępującej atomizacji życia społecznego. Temat ten wymagałby jednak odrębnego omówienia.